niedziela, 11 października 2015

Rozdział 32 + Epilog

Kochani!
Od wczoraj myślałam czy publikować epilog "Spotkania" w środę. Stwierdziłam, że nie ma to sensu, ponieważ ma on ledwie dwie strony.
Przyznaję - dziwnie mi z myślą, że to już koniec tego tekstu. 
Zapewne część z was zada sobie pytanie czy mam dalsze plany. Jeszcze nie wiem. Przyznaję. Nadchodzący rok będzie dla mnie bardzo pracowity, dlatego nie chcę niczego obiecywać. Przede mną pisanie pracy magisterskiej, obrona, ostatni rok studiów, praca i wiele innych rzeczy. Dobrze wiecie, że nie jestem chętna do publikacji, jeśli wiem, że nie skończę tekstu. Stąd też niczego nie deklaruję. Jeżeli jednak coś stworzę i powstanie kolejny blog to dam znać zarówno tutaj jak i na blogu "Amnezji" i "Młodym". Tu nie chodzi o brak pomysłów. O nie ;) Chodzi o ich realizację. 
Może być i tak, że wrócę za trzy miesiące czy pół roku, a może zdarzyć się, że za rok lub w ogóle. Nie chcę obiecywać czegoś czego miałabym nie spełnić. 
A teraz zapraszam na ostatnią część "Spotkania".

Rozdział 32


            Max obudził się jako pierwszy. Miał w naturze wczesne wstawanie, poza tym kwestia przyzwyczajenia związana z tym, jak wyglądał jego standardowy dzień, gdy pracował. Przeciągnął się lekko i wygramolił z łóżka. Musiał porozmawiać z Lucasem i Allanem. Chciał wiedzieć, kiedy Marco się urodził, kiedy się pojawił w jego watasze.
            Umył zęby, a następnie włosy, wyszczotkował je szybko po to, by wyschły swobodnie. Spojrzał na swoją twarz w lustrze. Spoglądał w odbicie swoich oczu i w końcu zauważył, co się zmieniło. Jego spojrzenie odzyskało dawny blask, ten, który posiadał za młodu. Wolę walki i chęć do dalszego działania. To było to.
            Ubrał się po cichu i wyszedł z domku. Poranne powietrze było rześkie, kojące. Cieszył się, że temperatura nie była jeszcze zbyt wysoka. Miał chwilę na przemyślenia.
            Nim się obejrzał, wchodził do głównego domu, w którym mieszkał Lucas z Allanem i jeszcze do niedawna Marco i Sam. Po domu krzątało się już kilka osób, przygotowując śniadanie dla wszystkich. Zobaczył, jak Lucas schodzi na dół, mając Liz w ramionach. Mała gaworzyła uroczo, chociaż z jej pieluchy i spodenek wystawał ogonek.
            – Czyżby wchodziła w etap częściowych zmian? – zapytał.
            – Tak. Coraz więcej ubranek ma dziury. Inaczej nie wiem, w co byśmy ją ubierali. Trochę zabawnie to wygląda.
            – No tak, to prawda. Muszę z tobą porozmawiać. – Lucas kiwnął mu głową.
            – Za dziesięć minut w moim gabinecie? Muszę napić się kawy i upolować chociaż jedną kanapkę, poza tym nakarmić małą.
            – To może pójdę z tobą, bo też przydałoby mi się coś zjeść, a pogadamy, jak już skończymy?
            – Dobrze. Kawyyy… – Głęboki jęk wydostał się z ust alfy sfory. Max nie mógł powstrzymać uśmiechu na ten dźwięk. Nie tylko widać było, ale również słychać, że Luc nie miał dobrej nocy. A nawet jeśli, to była ona bardzo męcząca.

***

            Dwadzieścia minut później obaj siedzieli w gabinecie, podczas gdy Meg bawiła Liz. Z tradycji stało się zadość. Allan miał do nich przyjść za chwilę, jak tylko weźmie sobie kawy. Obaj nie funkcjonowali rano za dobrze, jeśli kofeina nie krążyła im we krwi.
            – O czym chciałeś porozmawiać? – Luc był bezpośredni i właśnie to w nim lubił.
            – O Mery i Marco. – Alfa spojrzał na niego uważnie.
            – Czyli już wiesz. Zastanawiałem się, kiedy odważy się wam o tym powiedzieć.
            – Śniła mu się dzisiaj rano. To był straszny poranek. Chyba tylko dlatego o tym powiedział.
            – Nadal jest, Max. Ten dzień najprawdopodobniej nie będzie dla was łatwy. Wiesz, dlaczego właśnie teraz mu się to śniło? Dzisiaj są jego urodziny i data jej śmierci. Dlatego mu się przyśniła, zawsze tak jest. Jego umysł podświadomie wyciąga te informacje, które budzą go krzykiem. Do tej pory Marco był zawsze osowiały i smutny. Krzątał się po domu, chodził, jak gdyby dostał obuchem w głowę. Zawsze udawał, że nic się nie dzieje. Problem w tym, że jego krzyk – Luc wzdrygnął się – jakby ktoś go obdzierał ze skóry. Z przyzwyczajenia nastawiam komórkę na czwartą czasem piątą, by móc go obudzić. Dzisiaj tego nie zrobiłem, bo wiedziałem, że ma was. Krzyczał?
            – Nie, ale prawie nie oddychał.
            – To już jakiś postęp, może to i lepiej. Ten wrzask? Kojarzy mi się z rozdzieraniem duszy i serca. Podejrzewam, że do osiemnastki był bardziej spontaniczny. Potem zwyciężyła powaga, rozważność i smutek, który zdominował jego serce.
            – Stracił całą swoją rodzinę w krótkim czasie. Musiał osiągnąć prawie niemożliwe. Nikt nie jest gotowy na bycie samotnym w tak młodym wieku.
            – Masz rację. Dlatego właśnie proszę cię, wraz z Samem okażcie mu wsparcie. Do tej pory robiliśmy, co mogliśmy, z różnym skutkiem. Rzadko się udawało, ponieważ się izolował. Teraz wasza kolej, może coś zdziałacie. W końcu inaczej jest w relacji z partnerami. Czekał na was zbyt długo. Nie chcę pamiętać, jak tęsknił za kimś, o kim nie wiedział, czy istnieje naprawdę.
            – Nie wiedziałem, że ma urodziny. Wstyd mi, że do tej pory o to nie zapytałem.
            – Nie obchodził ich od wielu lat. Już nie raz próbowałem obejść to w sposób delikatny, jednak… Marco nie chce obchodzić urodzin. Wie, że nie ma przy nim bliskiej osoby. Może wy go jakoś przekonacie do tego pomysłu. Moglibyśmy przesunąć to o dzień. Jego siostra zapewne nie chciałaby, żeby całe życie użalał się z jej powodu. Tym bardziej, że byli bardzo za sobą.
– Podejrzewam, że mogło tak być. Postaram się z nim o tym porozmawiać, ale niczego nie obiecuje.
– Jeżeli uda wam się go namówić, zajmiemy się całą organizacją. Dam znać wtedy dziewczynom, by upiekły ciasto, zrobiły sałatki i coś na grilla. My im pomożemy, ale Marco musi w ogóle wyrazić chęć, by to się stało. Jest jeszcze dość ciepło, by posiedzieć na dworze wieczorem, do późna.
– Dziękuję, alfo. – Lekki uśmiech wpłynął na usta Lucasa.
– Nie zapomniałem, że podkochiwałeś się w moim partnerze. – Niedźwiedź puścił mu oko i się roześmiał.
– Nazwij to młodością. – Również się roześmiał. – Cieszę się, że mam partnerów, ale również z tego, że Allan ma ciebie. Jesteście siebie warci. On… Potrzebował twojej opieki i wsparcia. Strata Ellen nie była dla niego łatwa, odebranie Liz przez teściów, jego walka o małą… Ten czas był dla nas ciężki.
– Nie neguję waszej przeszłości, do czasu, aż nie będziesz chciał mi odbić partnera. – Widział, jak za wzrokiem Lucasa kryje się niedźwiedź. Jaką siłę woli musiał mieć ten facet, skoro stworzył klan z istot, które żyją raczej samodzielnie, niezależnie?
– Nie zamierzam tego robić. Allan jest ci przeznaczony i tego się trzymam.
– I dobrze. – W końcu mógł odetchnąć z ulgą. Wyjaśnili sobie obaj relacje, które mogą ich wiązać. – To co? Kumple? – Podał Lucasowi dłoń, którą ten niezwłocznie uściskał.
– Kumple. Może z czasem i przyjaciele. – Puścił mu oko. – Idź, porozmawiaj z Marco, dobrze mu to zrobi. Może w końcu odżyje chociaż trochę.
– Już ja się o to postaram. Tylko, do cholery, co ja mam mu wręczyć jako prezent?
– Chyba wiesz, czego pragnie?
            – Tak. Chyba tak. Pożyczysz mi auto?
            – Mężów i samochodów się nie pożycza, ale ze względu na Marco zrobię dla ciebie wyjątek. – Lucas był w naprawdę dobrym humorze. Nie zamierzał myśleć o tym, czy Allan i Max pasowali do siebie, jaki tworzyliby związek, ponieważ to się nigdy nie stanie. Obaj mają teraz swoich partnerów. To, że żyją na jednej ziemi? To nie ma znaczenia. Ważne, że All jest jego i za to go kochał.

***

            Wbrew obawom wszystkich, Marco wyraził zgodę na to, by jego urodziny obchodzono w terminie zaproponowanym przez alfę. Mając przy sobie partnerów, czuł się spokojniejszy, pewniejszy siebie i nie zamierzał się poddawać temu, co stało się kiedyś.
            Nie miał siostry. To prawda, ale nie może całego życia spędzić na żałobie i użalaniu się. Musiał żyć dalej dla siebie i dla swoich bliskich.
            Cały klan zaangażował się w przygotowywanie hucznej imprezy. Zamierzali sobie odbić za te kilka lat, podczas których Marco nie dopuszczał ich do siebie.
            Sam patrzył z powątpiewaniem na ilość alkoholu wnoszoną do salonu.
            – Czy wy zamierzacie to wszystko wypić? – Luc spojrzał na niego uważanie.
            – Próbowałeś się kiedyś upić?
            – Nie, nie czułem takiej potrzeby.
            – Jakby ci to powiedzieć, hm… Wiesz, ile potrzebują wypić ludzie, by być nieprzytomnym?
            – Każdy to wie. Krążą o tym legendy, plotki i dziwne opowieści.
            – Potrzebujemy trzy razy więcej, by się porządnie wstawić, nasze organizmy za szybko trawią alkohol. I to na pusty żołądek.
            – No tak. Jakoś nigdy się tym nie interesowałem, a powinienem.
            – Nadal myślisz o medycynie?
            – Tak. Ciągnie mnie do tego.
            – To czas zrobić coś dla siebie. Nadajesz się do tego. Masz podejście do dzieci i dorosłych.
            – Liz jest pogodna, zobaczymy, jak szczeniak Allis mnie będzie odbierał.
            – Zapewne tak samo jak moja córka. Zrób to, Sam, jeśli tylko uważasz, że podołasz. Warto zawalczyć o swoją przyszłość.
            – Chyba masz rację. Będę musiał porozmawiać o tym z Marco i Maxem.
            – Znasz już ich odpowiedź. Pytanie brzmi, czy ty sam tego chcesz?
            – Pomyślę nad tym.

***

            Nie był chętny, by obchodzić urodziny. Wiedział jednak, że Maxowi zależy na tym, żeby dał szanse sobie i swoim bliskim. Nie mógł żyć ciągle w cieniu tamtego zdarzania, chociaż gdyby był sam, zapewne tak by było.
            Spojrzał na Sama przestawiającego rzeczy w ich sypialni. Widać było, że jego partner nad czymś intensywnie myśli, a przy tym stara się zająć czymś ręce. Podszedł do niego i przytulił od tyłu. Pocałował lekko jego szyję, chcąc wytrącić go z zapewne szalenie galopujących myśli.
            – Co się dzieje? – Marco oparł brodę na jego ramieniu, w końcu poczuł rozluźnienie między nimi. Mimo wszystko wcześniej mieli komitywę dotyczącą zdobycia Maxa, ale trudno było o wybaczenie sobie pewnych rzeczy.
– Między nami lepiej? –  zapytał Sam i musnął w lekkim pocałunku policzek niedźwiedzia. Ten obrócił głowę w jego kierunku, wyciskając mu na ustach głęboki pocałunek. – Cieszę się.
            – Ja też. Nie czuję przy tobie takiego napięcia jak wcześniej. Nie potrafiłem i nie chciałem zapomnieć. Bolało. – Sam obrócił się w jego ramionach, opierając jedną dłoń na jego klatce piersiowej w okolicy serca.
            – Przepraszam, tak nie powinno być. Ja… Nie powinienem był tego robić.
            – Stało się. Po prostu… Teraz widać w tobie tę różnicę. Wcześniej jej nie widziałem, nie rozumiałem. Nie chciałem tego widzieć, tak mi było lepiej. Mimo wszystko, gdy cię widziałem… Moje ciało się spinało.
            – Wiem. Dlatego nie chciałeś się ze mną kochać, wolałeś być na górze, mimo iż nie jesteś aż tak dominujący.
            – Tak, nie umiałem ci wtedy poddać swego ciała, nie ufałem ci, instynktownie nie chciałem, żebyś mnie skrzywdził.
            – A teraz?
            – Teraz bym to zrobił. Potrzebowałem czasu. To nad tym tak myślałeś?
            – Cieszę się. – Kolejny pocałunek wylądował na wargach Marco. – Niestety nie. Lucas namawia mnie na studia, cały czas po głowie krąży mi medycyna.
            – Mógłbyś mieszkać w domu? Czy musielibyśmy się wyprowadzić? – Niepokój zabarwił głos Marco. Sam pogłaskał go lekko po ramieniu.
            – Nie wyprowadzałbym się. Pół godziny dojazdu mnie nie zabije, a będę w domu co wieczór. Mogę być dobrym lekarzem, przynajmniej tak mi się wydaje.
            – Do kiedy musisz złożyć dokumenty?
            – Już to zrobiłem. Za tydzień mam rozmowę wstępną, od niej zależy czy mnie przyjmą.
            – I ty się jeszcze zastanawiasz? Gratuluję! Czemu wcześniej nic nie mówiłeś?
            – Nie chciałem się rozczarować. Gdyby mi się nie udało, nie byłoby sprawy, roztrząsania.
            – Max wie?
            – Chcę mu powiedzieć na twoich urodzinach, a tak właściwie, to gdzie on jest?
            – Też mnie to zastanawia, zniknął trzy godziny temu i od tej pory go nie widziałem.

***

            Siedział w samochodzie i zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Wczoraj wieczorem zapytał Lucasa, czy Marco posiada jakieś zdjęcie siostry albo czy on sam je ma. Luc dał mu wydrukowane komputerowo zdjęcie młodej dziewczyny, wyglądającej bardzo podobnie do brata, jednakże… Jej uroda była pięknie dzika. O ile Marco miał twarz kojarzącą się ze stabilnością, siłą i męskością, widząc Mery… Nie jeden facet miałby ochotę ją ujarzmić. Takie było jego pierwsze skojarzenie. Zgrał kilka zdjęć na pendriva i wyruszył do miasta.
            Musiał wywołać wszystkie zdjęcia. Chciał zrobić dla kochanka coś, co najpierw wyzwoli jego ból, a dopiero potem da ukojenie. Na samą myśl ciężko robiło mu się na sercu i nie wiedział, czy jego decyzja jest dobra. Mimo tego brnął dalej do celu. Kupił kilka antyram, oprawiając od razu zdjęcia. Dodatkowo kupił zegarek, do którego jubiler prawie na miejscu dorobił odpowiednią część w środku. Większa suma pieniędzy skutecznie go do tego przekonała. Nie musiał wiedzieć, jak on to wszystko zrobił w dwie i pół godziny, jednak precyzja wykonania była cholernie dobra.
            Na sam koniec poszedł do kwiaciarni, chcąc wybrać odpowiedni kwiat.

***

            Max pojawił się trochę spóźniony na urodzinach swego kochanka. Nie wyrobił się ze wszystkim, tym bardziej, że jedna część prezentu nie została dokończona.
            Gdy podchodził do zgromadzonych wokół stołu zmiennych, został przyciągnięty przez dwie pary ciepłych dłoni.
            – Martwiliśmy się o ciebie, nie dawałeś znaku życia.
            – Zapomniałem komórki, poza tym musiałem coś załatwić. – Dotknął lekko dłonią twarzy Marco. – Chciałem ci coś dać od nas, ale… Czy możemy pójść do sypialni?
            Obaj mężczyźni kiwnęli prawie jednocześnie głową.
            Po kolejnych dziesięciu minutach znaleźli się spokojnie w średniej wielkości pomieszczeniu. Max spojrzał na nich, a potem przygryzł lekko wargę.
            – Chyba trochę zaszalałem i teraz nie wiem, czy to był taki dobry pomysł, więc jak coś… Po prostu mnie powstrzymajcie. Kochanie, chyba się trochę przeliczyłem z tym prezentem, ale mimo wszystko mam nadzieję, że ci się spodoba.
            Spojrzał niepewnie na Marco, po czym wręczył mu średniej wielkości paczkę.
Zmienny niedźwiedź spojrzał na niego uważanie i zanim odpakował paczkę, pocałował go głęboko.
            – Nie musiałeś się tak starać – wyszeptał w jego usta.
            – Wiem, ale chciałem to zrobić. Otwórz w końcu, bo się stresuję.
            Marco powoli rozerwał papier, odsunął go z ramki i czuł, jak całe jego ciało zamiera. Ze zdjęcia patrzyła na niego twarz siostry, której od tak dawna nie dopuszczał do siebie. Taką zawsze chciał ją pamiętać. Zadbaną siedemnastolatkę, z uśmiechem na twarzy. Prześladował go obraz jej śmierci, nie mógł go wymazać, nieważne jak tego pragnął. Poczuł gulę w gardle, która blokowała mu oddech.
            – Dziękuję – wyszeptał. Nie spodziewał się tego wzruszenia, ostatnie dwa dni były niezwykle emocjonalne, przypominające wiele zdarzeń, które od dawna zatarł w swej pamięci.
            – Otwórz dalej kochanie. – Max podszedł do Sama i oparł się lekko o niego. Obaj patrzyli na partnera, jak ten rozpakowuje zegarek. – Podważ spodnie wieczko. Wystarczy zrobić to lekko.
            Marc najpierw oglądnął zegarek z każdej strony, przymierzył go i dopiero wtedy zabrał się za podważanie wieczka. Rozpoznał tę markę, zegarek wart był kilka tysięcy, tym bardziej był zaskoczony. Nie spodziewał się, że pod spodem również znajdzie zdjęcie siostry.
            – Możesz mieć ją blisko siebie. O ile tego chcesz. Wieczko możesz zdemontować. To od ciebie zależy, czy tego pragniesz.
            Marco podszedł do nich i uścisnął obu. To było to, czego potrzebował. Max dał mu możliwość odnalezienia tej części siebie, którą do tej pory skutecznie blokował. Nie chciał w końcu przeżywać wciąż tego samego dramatu. A jednak musiał to zrobić, by w końcu odżyć.
            – Kocham was. – Pocałował lekko Maxa i Sama, okazując tym samym swoją wdzięczność. Ściągnął zegarek, który miał na ręce i schował do szuflady, a następnie założył ten, który otrzymał w prezencie.
            – My ciebie też. Czy chcesz zejść na dół? Posiedzieć ze wszystkimi? – zapytał Sam, głaszcząc lekko jego ramię w uspokajającym geście.
            – Jestem tym przerażony. – Niedźwiedź roześmiał się krótko. – Od lat nie obchodziłem urodzin, a nasz klan… Może być ciekawie
            – Przekonamy się. Zastrzegam, nie zamierzam się upić, bo mam słabą głowę. – Max uniósł dłonie i ramiona w obronnym geście.
            – Nikt cię nie zmusza. – Sam wzrok jednak obu partnerów dał mu do zrozumienia, że nie pozwolą mu na to, by się nie spił. Skrzywił się na samą myślą o tym, jak to potem będzie wyglądało.
            Prawie zawsze po spożyciu alkoholu miał większą ochotę na seks. Tak samo w trakcie kłótni.
            – Chodź już. – Marc pocałował go głęboko. – Zjesz, wypijesz i trochę się pobawimy. Co ty na to? – Dobrze wiedzieli, że owe słowa miały drugie dno.

***

            Impreza trwała w najlepsze od czterech godzin. Po zmiennych nie było widać ilości spożywanego alkoholu, na stole lądowały pokaźne ilości jedzenia, które w równie szybkim tempie znikały.
            W najgorszym stanie był jednak Max. Jego partnerzy nie uwierzyli mu, że ma tak słabą głowę, a jednak. Byli zaskoczeni, w momencie, gdy ich kochanek po trzecim drinku był już dobrze wstawiony. Podsuwali mu co chwilę coś do jedzenia, mimo to Max w pewnym momencie zaczął bełkotać, a wszyscy zmienni mieli z niego ubaw. Już wiedzieli, skąd potrzeba prawnika do ciągłej kontroli swego zachowania. Teraz był najbardziej rozhamowany, mogli podejrzewać, że rzadko się upijał.
            Marco zgarnął Maxa w ramiona, gdy ten potrzebował wstać. Pomógł mu, podtrzymując za łokieć, chcąc go odprowadzić do pokoju.
            – Gdzie chcesz iść?
            – WC. Muszę siku. – Mężczyzna w ogóle się nie krępował. Marco przyjął na siebie prawie cały ciężar partnera. Za chwile przy ich boku pojawił się Sam, obejmując Maxa z drugiej strony.
             – Wymiksujemy się z imprezy? – Sam nie krył swego braku zainteresowań, jeśli chodzi o posiedzenia do późnej nocy.
            – Tak. Przecież nie zostawimy go samego. Zresztą chyba wszyscy musimy wypocząć trochę.
            – Zgadzam się z tobą. Nie chciałbym go zostawiać w takim stanie. Niby nic poważnego mu nie jest, ale i my możemy umrzeć od zadławienia się wymiotami. – Sam jak zwykle skupiał się na aspekcie bardziej medycznym.
            – No właśnie. Położymy go spać i będzie dobrze – stwierdził Marco.
            – Nie myślałem, że mówi w tej kwestii prawdę. A jednak ma bardzo słabą głowę.
            – Też mnie to zaskoczyło. Mamy inną przemianę materii, więc tyle dobrze.
            – W trójkę na pewno byśmy się nie przetransportowali. – Roześmiali się głośno, wchodząc do domku.


Epilog


Lata szybko im uciekały. Liz stała się już dużą dziewczynką, chodzącą do przedszkola, ponieważ wykazywała nadzwyczajną zdolność do kontrolowania swoich zmian. Alis urodziła swojego szczeniaka, którego nazwała Thomas, natomiast Meg urodziła dziewczynkę, którą ku wzruszeniu Allana nazwała Ellen.
Dzieci były w na tyle podobnym wieku, że wszystkie razem się bawiły, dorastały, przechodziły pierwsze próby przemian i kontroli nad nimi. Liz była jednak najstarsza i najsilniejsza z nich wszystkich.
Meg i Luigi ściągnęli na tereny watahy braci partnera kobiety. Z czasem kupili oni swoje ziemie, rozwijając w tempie ekspresowym swój biznes i tworząc rodziny. Największym zaskoczeniem było to, że większość z nich znalazła swoje partnerki wśród niedźwiedzic.
Mimo możliwości posiadania własnych ziem para młodych zmiennych została przy klanie Meg, nie chcieli go opuszczać, widząc, jak ich córka jest kochana wśród tych wszystkich ludzi o dwóch duszach. Bracia często ich odwiedzali, nie mieli daleko, ale to było ich miejsce na ziemi, w którym czuli się pewnie i bezpiecznie.
Marco, Sam i Max tworzyli dość burzliwy związek. Ich kłótnie często kończyły się namiętnym seksem, czego nikt wcześniej się po nich nie spodziewał. Mężczyźni od pamiętnego wieczoru, w dniu urodzin Marco, otworzyli się na wiele informacji o sobie, nie ukrywając nic, co było potrzebne. Opowiedzieli swoje historie, zapewnili sobie poczucie przynależności w ich związku. Uwielbiali sposób, w jaki żyją, mieli dużo spokoju, mimo iż Max pracował dalej w zawodzie, pozyskując co rusz nowych klientów. Wbrew jego obawom starzy klienci również go nie opuścili, po prostu zdarzało się, że lecieli we trójkę lub w dwójkę z nim do pracy. Dlaczego we dwójkę?
Sam tak jak planował, rozpoczął studia medyczne. Nie zagłębiał się jednak tylko w tematykę typowo ludzkiego ciała. Postarał się również o możliwość studiowania weterynarii i skupił się na leczeniu dzikich zwierząt. Weterynarze dziwili się, czemu tak często zdarzają mu się tak dziwne przypadki. Nie musiał się przyznawać, że przyjaciele pomagali mu w każdy możliwy sposób. Raz pogryźli nawet niedźwiedzia, łamiąc mu przy tym jeszcze łapię. Nie uważał tego za humanitarne i darł się potem na klan przez kolejne dwadzieścia minut, ale nikt nie przyznał się do tej zbrodni. Nie chciał wtedy przyznać, że to pomogło mu uratować jedną z niedźwiedzic, która oberwała przy polowaniu. Ich poświęcenie się opłaciło.
Marco również rozwinął swoją firmę. Skupił się na budowlance, chcąc zapewnić wielu ludziom pracę. W końcu Lucas nie planował budowy tylko jednego hotelu, poza tym sprawdził się i dostawał kolejne zlecenia. Płacił dobrze, więc ludzie byli z tego zadowoleni.
Życie klanu toczyło się powoli, zataczając leniwe kółka pomiędzy szczęściem a smutkiem, który był naturalną koleją rzeczy.
Lucas i Allan… Wydawało się, że z dnia na dzień kochają się trochę bardziej, dbając o siebie, zapewniając się o uczuciu nie tylko przez słowa, ale i czyny.
            To dzięki temu zyskali jeszcze silniejszą pozycję wśród zmiennych. Z daleka widać było, że darzą się nie tylko uczuciem, ale i szacunkiem. Marco nadal niekiedy z nich żartował, jednakże kiedy urodziły się dzieci Allis i Meg, dość często ze swoimi partnerami robił za niankę. Właściwie nawet niańki. Max często śmiał się z jego dobrego serca, tuląc do siebie Ellen, a następnie z ciężkim sercem oddając ją matce. Jedyne czego beta żałował, to brak możliwości posiadania dzieci ze swoimi partnerami.
            Szedł właśnie do ich domku, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Na początku wydawało mu się, że się przewidział lub przesłyszał. Ruszył kawałek dalej, ale znowu te same dźwięki przyciągnęły jego myśli.
            Po cichu, powoli stąpając, skierował swoje kroki ku ogrodzeniu. Coś tam się działo. Znów było lato, słoneczna pogoda, więc mógł się pomylić z tym, jak odbierał rzeczywistość. Może jakieś zwierze weszło na ich teren, przebiegało, a on zareagował na ten ruch.
            W końcu stanął jakby zamurowany, patrząc na roześmiane dziecko, które wyciągało rączki i nóżki, śmiejąc się głośno, bawiące się wysokim źdźbłem trawy, które delikatnie sunęło po jego policzku.
            Wokoło nie było żywej duszy, nikt nie miał tu dostępu, bo od razu by się o tym dowiedzieli, więc jak dziecko się tu dostało? Podszedł w jego kierunku, a gdy dziecko go zauważyło, samo z trudem obróciło się na brzuch i zaczęło raczkować. Zagadka rozwiązana. Przynajmniej jedna. Kim jest ten maluch i co tu robił? Głośne gaworzenie wydostawało się z tak małego, roześmianego dziecka.
            – Historia lubi się powtarzać – mruknął do siebie Marco. Podbiegł kawałek do dziecka i wziął je w ramiona. Dobrze, że się go nie bało.
            – Kto jest twoją mamą, maluchu? – Przytulił dziecko do piersi, obrócił się jeszcze kilka razy, chcąc zobaczyć, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym ruszył spokojnym krokiem w kierunku domu.

            W lesie chowała się kobieta, ciemne włosy maskowały jej obecność, zapewniając komfort obserwacji. Płakała, zostawiając swoje dziecko u obcych, wiedziała jednak, że to dla niego najlepsze. Jej serce w tym momencie zostało złamane. Najważniejsza była jednak informacja, że będzie bezpieczne. Nie jedną rzecz słyszała już o tym klanie. Jej córka będzie miała pewną przyszłość. Nawet jeśli to nie alfy się nią zaopiekują. Przymknęła oczy i pogrążyła się na chwilę w bólu. Tak było lepiej…


niedziela, 4 października 2015

Rozdział 31

Kochani!

Za tydzień pojawi się ostatni rozdział. A w następną środę czyli 14.10 pojawi się epilog, ponieważ jest on dość krótki :) 
Powoli kończymy "Spotkanie". Co do dalszych planów, wypowiem się dopiero 14.10 :)
Miłego czytania :)

Rozdział 31


            Maxa obudziło wiercenie się Marco. Spał pomiędzy swoimi partnerami, bo ci się na to uparli, ale zamierzał zmienić za jakiś czas ten porządek rzeczy. Chciał, by i oni mogli odczuć tę bliskość płynącą z obecności dwóch partnerów przy boku. Położył dłoń na klatce piersiowej kochanka i przymknął oczy. Oddech niedźwiedzia był nieregularny, co jakiś czas go wstrzymywał, a w tym momencie Max otwierał oczy. Coś się śniło jego partnerowi i martwiły go te bezdechy. Sam mocniej zacisnął rękę na jego pasie, przysuwając się do niego. Położył głowę w zagłębieniu ramienia Marco, chcąc dodać mu trochę ciepła. Jeśli tak dalej pójdzie, to go obudzi. Nagle jednak niedźwiedź otworzył oczy, siadł gwałtownie i chwycił się za klatkę piersiową. Z jego ust wydostało się szeptem jedno imię.
            – Mery. – Marc pochylił głowę i pokręcił nią delikatnie. Był cały spocony. Dłonie zacisnął na kołdrze, ściskając ją mocno, wiedział, że się trzęsły. Zablokował krzyk w gardle, nie chcąc budzić partnerów. Ścisnął mocno swoją głowę, chcąc uspokoić oddech, krew szumiącą mu w uszach. Dopiero po chwili był w stanie obrócić się do swoich partnerów. Przez to, że nie zareagowali, nie spodziewał się, że któryś z nich nie śpi. Była piąta nad ranem, już dawno nie męczyły go koszmary o tym, co zdarzyło się… O wiele lat za wcześnie, coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Piąta nad ranem… Idealna pora, by obudzić się ze snów, wspomnień i koszmarów, które oplatają w nocy nasze serca i umysły, osiadając ciężarem, piętnując nasz oddech.
            – Kim jest Mery, Marco? – Max patrzył na niego czułym spojrzeniem, które tylko dodatkowo wbiło mu gwóźdź w serce. – Co się z nią stało, kochanie?
            Marco nie chciał tego czuć. Nie spodziewał się, że będzie to tak silne. Szloch wydostający się z jego gardła nim wstrząsnął, ale też pozwolił odkryć na nowo zapomnianą falę bólu, która towarzyszyła mu przez ostatnie kilka lat. Przyzwyczaił się do niej, starał się ignorować, mimo że przeżerała jego kości od środka.
            Ciepłe ramiona owinęły się wokół jego ciała. Cichy szept dotarł do niego, jak gdyby był za grubą zasłoną spowijającą jego myśli. – Płacz. – Max nie chciał, by już teraz opowiedział mu o wszystkim. Zrozumiał, że to, co go trapi, nie jest czymś łatwym, co można powiedzieć ot tak. W końcu przeżyje swoją żałobę.

***

            Sam tulił do siebie Marco, dając mu w tym pocieszenie. Z drugiej strony znajdował się Max, który go obudził kopnięciem w łydkę. Widząc szlochającego, niepanującego nad sobą betę w momencie był gotowy do obrony. Jednak jego partnerzy nie tego oczekiwali. Niedźwiedź w trakcie załamania nerwowego to nic miłego do oglądania. Miało to związek z ich partnerstwem, czuł ból Marco pod swoją skórą, w kościach, jak gdyby ktoś wszczepił mu uczucia kochanka. Podejrzewał, że prawnik również to czuł, ponieważ jego mina była cholernie współczująca. Miał ochotę stąd wyjść. Ciężko mu było na to patrzeć. Być może zauważał związek pomiędzy tą sytuacją, a tym, co sam ufundował kochankowi. Wtedy też słyszał jego szloch i dobrze wiedział, że to przez niego.
            Max objął dłonią lekko jego biceps, jak gdyby dodawał mu otuchy. Najprawdopodobniej sam też jej potrzebował. Dopiero teraz oddech Marco zaczął się normować, powoli płacz zelżał, zaczerwieniona twarz była opuchnięta od wylanych łez za kobietą, o której nic nie wiedzieli.
            Koszmary poranka. Nienawidził ich. Maxowi również śniły się wtedy różne rzeczy, ale nigdy nie reagował aż tak.
            – Lepiej? – zapytał Sam, podając partnerowi chusteczki. Marco ostatni raz otarł łzy i wydmuchał gwałtownie nos. Max gładził go po plecach, co widocznie dawało niedźwiedziowi poczucie ulgi. To chciał widzieć. Wsparcie między nimi, pociechę, szczęście mimo ich fatalnego początku. Sam musnął słone od łez wargi, przykładając jedną z dłoni do policzka partnera. Pogładził jego lekko zarośniętą skórę, patrząc mu głęboko w oczy. Posklejane przez łzy oczy to nie był widok, który pragnął oglądać.
            – Dziękuję. – Głos niedźwiedzia był zachrypnięty, zdławiony, jak gdyby wydobywał się z bardzo daleka.
Sam dopiero w tym uświadomił sobie, że Marco mu wybaczył. Nie wtedy, nie gdy się kochali, czy pieprzyli. Nie, kiedy pojawił się Max i udawali ciągle, że między nimi jest wszystko dobrze. Nie, kiedy wszyscy widzieli w nich zadowoloną parę, ale również nie wtedy, gdy Marco go przyjął, dając mu szansę. Nie, kiedy oddał mu swe ciało. Stało się to właśnie teraz. Gdy okazał słabość, a on go za to nie odrzucił. Gdyby wyszedł,  zostałby skreślony. Odczuł cholernie, ogromną ulgę, która przelała się przez cały organizm. Przytulił go do siebie. Obaj wiedzieli, co właśnie miało miejsce. Niedźwiedź przykrył swoją dłonią, rękę, którą nadal trzymał na jego policzku.
 – Dziękuję – Zmienny niedźwiedź wyszeptał ledwie słyszalnie, wtulając się w niego jeszcze mocniej. Wcześniej odczuwał przy tym pozornie niewinnym geście irytację. Teraz wiedział dlaczego. Sprawa między nimi nie była załatwiona.
            – Marco, kochanie… – Ciche słowa ze strony Maxa podziałały na nich jak zimny prysznic. Widzieli na twarzy partnera wszystko rozumiejący uśmiech, który zdradził im, jakimi kiepskimi byli aktorami. – Czy między wami już wszystko dobrze?
            – Tak – odpowiedzieli prawie równocześnie.
            – Dobrze, że w końcu umieliście się do tego przyznać. Widać było to napięcie między wami. Można by je czasem pokroić nożem i podać jakiemuś wrogowi jako galaretkę. Otrułby się jak nic. – Ironiczny uśmiech na twarz mężczyzny dodał Marco sił na to, z czym mieli się zmierzyć. Max nie był delikatny. Miał swoje obawy związane ze związkiem z dwoma mężczyznami, którzy na dodatek byli zmiennymi, ale to nie oznaczało, że jest kimś gorszym w ich partnerstwie.
            – Skoro mi się przyśniła… Muszę wam o niej opowiedzieć. – Dłonie Marco drżały, gdy sięgał po ręce swoich partnerów. Potrzebował tego rodzaju pociechy, dotyku, który wyrwie go w odpowiednim momencie z koszmarów, które były jego życiem. Umarł, będąc młodym niedźwiedziem. Dopiero po kilku latach nauczył się, jak wrócić do życia na pograniczu śmierci.

            Mery była dla mnie kimś wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju. Nie chcę, byście czuli się o nią zazdrośni, nie o to mi w końcu chodzi. Między nami była specyficzna więź łącząca dwoje bliskich sobie ludzi.
            Dzieliliśmy jedno łono, zawsze walcząc ze sobą o przeżycie. Od poczęcia. Gdy się urodziliśmy, nasi rodzice byli zaskoczeni. Tylko mnie widać było na wszelkich badaniach, zero drugiego dziecka, a mimo to była tam, rozwijała się wraz ze mną, walczyła o przetrwanie, chociaż była słabsza. Byliśmy bliźniakami dwujajowymi. Nie raz się słyszy, że rodzice ubierają swoje dzieci tak samo, bo przecież to urocze. Nasi nie mieli tego problemu ze względu na różne płcie. Mery nie była betą, tak jak cała nasza rodzina, ale również nie była omegą, chociaż jej zdrowie pozostawiało wiele do życzenia. A w końcu ich rada należała do tych, które rzadko kiedy poddają się chorobom. Jak na niedźwiedzia była cholernie chorowita. Nasza matka miała szczęście, ponieważ ojciec był człowiekiem, nie miał natury niedźwiedzia do opuszczania samicy po tym, jak już się z nią prześpi. Mimo to oboje nie mieliśmy nigdy problemów ze zmianą, wyrośliśmy na silnych i zawziętych zmiennych. Kochałem ją tak, jak nikogo innego w swoim życiu. Tu chodzi o coś naprawdę specjalnego, wyjątkowego, unikatowego. Gdy dorastaliśmy, żeby tylko się sprawdzić, próbowaliśmy kraść różne owoce ze straganów na targach, z ogrodów sąsiadów, sprawdzaliśmy, kto pierwszy sobie odpuści. Wtedy uważałem, że nie była typową dziewczyną, zachowywała się bardziej jak brat, nie siostra. Jedno zaczynało zdanie, drugie je kończyło. Zawsze mimo regularnych wojen, stawaliśmy za sobą murem i ratowaliśmy się z opresji. Typowe rodzeństwo jakich wiele, ale połączone jednym mózgiem. Często tak o sobie mówiliśmy. Wyczuwaliśmy, gdy jedno wpadało w tarapaty, pędziliśmy na złamanie karku, by tylko jakoś sobie pomóc.
            Kochałem ją. W wieku nastoletnim była piękna. Wdała się bardziej w rodzinę naszego ojca. Dlatego była delikatna, ile razy broniłem ją przed jakimiś chłoptasiami w za dużych lub za małych spodniach. Dawałem w zęby kolegom, którzy próbowali ją poderwać, czy pocałować. O to również się wkurzała. Nie chciała czekać na kogoś nierealnego, na przeznaczonego jej partnera. Nie zgadzała się z tą koncepcją, uważała ją za durną i nierzeczywistą. Jakże się myliła…
            Moja mała Mery. Byłem jej starszym bratem, który miał ją zawsze chronić, dawać wsparcie, myśleć, kiedy jej mózg przestawał działać. Chciałem być jej ostoją, ale też sumieniem. Mimo wszystko to ja byłem rozważniejszy, a ona tylko udawała idealną młodą damę. Rodzice mogli się nią chwalić, ale to, co wyrabiała, przechodziło ludzkie pojęcie. Nawet zwierzęce pojęcie. Istna diablica w ciele kobiety–niedźwiedzia.
            Kolejna porcja szlochu wydostała się z trzewi Marco. Nie chciał płakać, nie planował tego, ale to uczucie pustki, żalu i tęsknoty samo z niego wychodziło.
Nigdy nie miałem szansy, by się z nią pożegnać. Była taka młoda… Nie zdążyła nawet świętować swoich osiemnastych urodzin. Zmarła tego dnia, którego się urodziła. A ja zmarłem razem z nią.
  Była zakochana. Szaleńczo zakochana, jak to się zdarza nastolatkom. Był tylko jeden problem, on był skurwielem. Brutalnym, rozwydrzonym skurwielem, który pomiatał innymi ludźmi, gnoił ich i starał się zgnieść niczym robaka. Traktował wszystkich jak gówno niezależnie od tego, skąd pochodzili, czy ile mieli pieniędzy. Pierdolony narkoman z kompleksem boga.
Moja siostra była pięknością, ciemne kręcone włosy, spływające do ramion. Ciemne oczy i gęste rzęsy, które mogły uwieść niejednego faceta samym tylko mrugnięciem. A ona zakochała się w najgorszym z najgorszych. Właśnie przez to, jak wyglądała, on się nią zainteresował. Zagadywał, plątał się, na początku nie chciała go znać. Pewnego dnia jednak zaczęło jej to cholernie pochlebiać, że on się nią zainteresował, poświęca jej czas, kręci się za nią. Pycha i duma były przyczyną jej zguby.
Zaczęli się spotykać. Nasi rodzice odpuścili jej wszelkie pogadanki, wiedząc, że tak się zdarza, a im więcej by gadali, tym większe szanse, że ona jednak będzie chciała z nim być. Stwierdzili, że zapewne szybko jej przejdzie. Mylili się, cholernie się mylili w ocenie sytuacji. Konsekwencje tego były ogromne. Za duże, by byli w stanie to przeżyć.
Przez pierwsze kilka miesięcy było wszystko dobrze. On starał się nią opiekować, przekonał do siebie naszych rodziców, był miły i czarujący. Tylko że cholernie coś mi w nim nie grało i wcale nie chodziło o dragi. Wiedziałem o nich, odkąd przekroczył próg naszego domu. Marihuana, LSD, haszysz mają swój określony zapach.
  Nienawidziłem go. A im bardziej się w tym utwierdzałem, tym bardziej siostra ode mnie odchodziła, zostawiała mnie na rzecz tego skurwysyna. Coraz częściej żarliśmy się ze sobą, stawaliśmy przeciwko sobie, nie chroniąc się jak kiedyś. Moja siostra… Tak naprawdę przestała nią być. I to mnie przeraziło. Zmieniła się diametralnie pod jego wpływem, chociaż z pozoru było to niezauważalne.
  Nie chodzi o to, że chcę ją obarczyć odpowiedzialnością za to, co się stało. Nie. Była moją ukochaną, młodszą siostrzyczką, którą oddałbym facetowi, który ją szanował.
Ten skurwiel zaczął ją bić, o czym nie wiedzieliśmy. Był sprytny. Przecież nie odsłaniała za często brzucha, chyba że w wakacje. Dowiedziałem się o tym, gdy…
Było już za późno. W dniu naszych urodzin zażył jakieś dziadostwo, nie wiem co. To uczucie smakowało dziwnie, źle, gorzko. Coś go pobudziło do agresji.
Na te słowa Marco obaj mężczyźni zadrżeli lekko. Chyba ich kochanek nie uświadomił sobie, co im właśnie powiedział. Był spokojny, mówił cicho, nie zważał na otoczenie, zatracił się we wspomnieniach, które go gnębiły.
Mieliśmy zorganizowane urodziny we dwoje. Ona zapraszała tylko koleżanki, ja tylko kolegów. Taki układ. Nie śmiejcie się. Wtedy wydawało nam się to racjonalne. Cholernie racjonalne. Na dodatek chcieliśmy pomóc jednej parze się zejść, a to był jedyny sposób, by to zrobić.
Spotkała się z nim przed urodzinami. Na dwie godziny przed naszym przyjęciem wiedziałem, że ten skurwiel… Że ona… Moja mała siostrzyczka… Kurwa!
Ten skurwysyn, jebany syn szmaty ją zamordował. Wziął dragi i poderżnął jej gardło, bo nie zaprosiła go na urodziny. Kurwa!
Wiedziałem, że coś się stało. Moje serce, mój umysł… Czułem się, tak jakby ktoś odebrał mi połowę mnie. Wybiegłem z pokoju, wsiadłem w auto, mimo że jeszcze nie miałem prawa jazdy i ruszyłem z piskiem opon. Wrzeszczałem na całe gardło, próbując dać ujście uczuciom, które się we mnie rodziły. Czułem, że umarłem razem z moją siostrą. To ona była oczkiem w domu i w oczach rodziców. Zawsze uśmiechnięta, zadbana, radosna, pomagająca innym, wykazująca się inicjatywą. Moje lepsze „ja” zmarło.
Podjechałem pod jego dom. Drzwi były zamknięte, ale to nie był problem. Już z zewnątrz czułem jej krew.
Na miękkich nogach wszedłem na podest, otworzyłem te pieprzone drzwi. Zabił ją w salonie. Krew mojej malutkiej siostry była na ścianach jego pieprzonego salonu, a on stał nad nią i patrzył. Patrzył na swoje dzieło. Widziałem to coś w jego oczach. On nie był zwierzęciem. Zabijamy z głodu, zabijamy, by nakarmić stado, zabijamy, ponieważ wiemy, że dane zwierze nie przeżyje i chcemy mu oszczędzić cierpienia.
On był potworem. Przeciął jej gardło prawie do kręgosłupa. To… Po tym, jak to zrobił, wiedziałem, po prostu byłem pewien, że robił to już wcześniej. Nie pytajcie mnie dlaczego.
Ten skurwiel był pierdolonym psycholem, potworem, który zabijał młode dziewczyny. To dlatego co jakiś czas znikał z miasta i pojawiał się cholernie zrelaksowany. Później to odkryłem. Moja siostra była wtedy z nim najszczęśliwsza kosztem życia innych.
Nie pożył długo. Nie miał do tego prawa po tym, co jej zrobił. Zamordował z zimną krwią dwadzieścia młodych dziewczyn, a sam miał dopiero dwadzieścia lat. Zaczął, gdy miał siedemnaście. Przynajmniej te zbrodnie odkryto i opisano w niektórych gazetach.
Wiecie, że ludzie doznają lekkiego szoku, gdy zaczynamy się przy nich zmieniać. Wystarczyła łapa, która przeorała mu policzek. Nic wielkiego. Napisał posłusznie liścik do rodziców, że kupił broń i idzie zapolować na jakąś zwierzynę. Zawiózł nas na miejsce, był cholernie grzeczny, chociaż go bolało. Poszedł polować po zabiciu swojej dziewczyny, czy nie sądzicie, że to ironia losu?
Zaciągnąłem go głęboko w las, jego krzyki były doskonale słyszalne. Torturowałem go. Pazury są naszą skuteczną bronią. Moja twarz była tą, którą widział przed śmiercią i którą będzie wspominał w piekle przez całe tysiąclecia.
  Twarz była tylko początkiem. Przejechanie ponownie tego samego miejsca dało ciekawy efekt. Był pędrakiem, nic nieznaczącym robalem, którego trzeba było zniszczyć, by nie plugawił tego świata. Zabiłem go za to, co zrobił mojej siostrze. Dokonałem samosądu za to, że skrzywdził tak wiele kobiet.
Pazury wchodziły w niego lekko, krzyki były dla mnie wtedy rozkoszą. Odciąłem się od bycia człowiekiem. Stałem się bestią w ludzkiej skórze, sennym koszmarem, który budzi dzieci w nocy. Widok mojej zamordowanej siostry prześladuje mnie w snach i na jawie. To poranki są najgorsze, gdy budzę się i wiem, że nie ma połowy mnie na tym świecie, nie ma mojego mózgu, mojego ciała, mojej krwi i kości.
Moja matka wiedziała, co zrobiłem. Ojciec również. Opłakiwaliśmy to, co się stało przez wiele tygodni i miesięcy. Rodzice nigdy nie powinni chować swych dzieci do grobu. To nas rozbiło, złamało naszą rodzinę.
  Ojciec zmarł na zawał po półtora roku walki z bólem po stracie córki. Jego serce zostało złamane. Gdyby żyła, może miałby siłę walczyć, lekarz potem stwierdził, że zawał nie był rozległy, ojciec nie powinien był z jego powodu umierać. A jednak tak się stało. Jego życie straciło sens osiemnaście miesięcy wcześniej.
  Matka powiesiła się po ośmiu miesiącach od śmierci Mery. Nie była w stanie sobie z tym poradzić. Pewnego dnia po prostu nie zeszła ze swojego piętra. Mimo depresji starała się to robić, a ja w tym momencie wiedziałem, że i ona mnie opuściła. Ulubiony krawat ojca posłużył za narzędzie. Nienawidziłem jej za to, ponieważ zabrała ze sobą kolejny kawałek mojego serca. Nie chciałem żyć bez nich dwóch, ale był jeszcze ojciec.
  Gdy i on zmarł, poddałem się całkowicie. W krótkim czasie straciłem wszystkich, których kochałem i nie miałem po co żyć. Dlatego i opuściłem swoje ukochane Włochy, które kojarzyły mi się już tylko z sennym koszmarem, a nie z domem, ciepłem i rodzinną atmosferą. Sprzedałem wszystko, co mieliśmy. Był wtedy tak zwany boom na mieszkania. Jako że nasz dom i ziemie do niego należące były duże, zarobiłem kilkanaście milionów, sprzedałem wszystkie antyczne meble, które okazały się drogie, prawie bezcenne. Nikt ich nie doceniał, a mieliśmy pod dachem prawdziwe cuda.
To właśnie pozwoliło mi włóczyć się po świecie wedle uznania. Odwiedziłem wiele miejsc, które jednak nie dawały mi ani pociechy, ani radości. Byłem sam, a to spowodowało, że nie cieszyłem się tym, co przeżywam, co widzę, zwiedzam.
W końcu trafiłem tutaj, na ziemie Lucasa chwilę przed rozpętaniem piekła. Zaufał mi, pozwolił walczyć u swego boku. Chciałem być przegranym, chciałem zginąć w walce, ale myśl o życiu ciągle we mnie tkwiła, o tym, co mogę stracić, a przez to nie pozwoliłem się zabić. Luc również na to nie pozwolił. Może dlatego tak bardzo się zaprzyjaźniliśmy, zrobił ze mnie betę, mimo iż mógł się mnie pozbyć po wygranej walce.
Tutaj odzyskałem życie. Nie balansowałem na granicy życia i śmierci. To tutaj nie podejmowałem niebezpiecznego ryzyka, byleby tylko poczuć, że istnieję.

Po tej opowieści w sypialni trójki zapadła długa, ciężka cisza. Marco przymknął oczy, zmęczony doświadczeniem, które dostał od życia. Mógł być odrzucony, mogli zgłosić policji, co zrobił, cokolwiek. Potrzebował, by go zgnoili, obrazili, ale nie spodziewał się przytulenia po tym, jak wyznał im, że zamordował człowieka.
– Max. Ty przecież bronisz ludzi, chronisz ich praw. Jesteś prawnikiem. – Nie rozumiał, jak jego kochanek mógł nadal siedzieć obok niego i tulić go w swych ramionach.
– I co w związku z tym? Pomściłeś siostrę i wiele innych kobiet. Nie żyje skurwiel, który zginął od łapy niedźwiedzia. Tak to byśmy płacili na niego stos podatków, utrzymywaliby go z nich. Mam cię odrzucić? Nie licz na to.
– Kochanie, nie mówię, że to, co zrobiłeś, było dobre, ale stało się. To już za tobą, chociaż on na to zasłużył. Osądziłeś go za to, co zrobił twojej siostrze. Dobrze i niedobrze,  że dowiedziałeś się, że robił to też innym kobietom. Dziwi nie, że nikt tego wcześniej nie odkrył, nie powiązał tego z nim – stwierdził  Sam.
  – Nawet jeśli to zrobili, sprawa mogła być zamieciona pod dywan. Jego ojciec był wpływowy, a poszukiwania ciała syna nie przyniosły skutku.
– Kasa, kasa, wszędzie kasa. Twoja siostra powinna żyć tak jak i ty. Zaraz u twego boku.
– Powinna.
Marco był im wdzięczny za to, że wysłuchali jego historii, położyli pomiędzy sobą w łóżku i przytulili się do niego. Teraz wiedział, czemu Max tak bardzo chce, by zamieniali się miejscami. Spanie pośrodku dodaje ciepła i otuchy obu partnerów. To była dobra myśl. Mimo w dalszym ciągu wczesnego poranka, wszyscy trzej poszli spać, chcąc odpocząć po wysłuchaniu tej trudnej historii.


niedziela, 27 września 2015

Rozdział 30


Hej kochani :)
Wracam do was po krótkiej nieobecności :) Na wszystkie zaległe komentarze odpowiedziałam ;) 


Rozdział 30


            Kolejny poranek przyszedł dla Allana zbyt gwałtownie. Pół nocy nie mógł zasnąć, a gdy już to zrobił, nawiedzały go koszmary. Kolejny raz pobudkę zawdzięczał partnerowi. Nie mógł się z nich obudzić. W snach widział to, co przeszła jego matka, obrazy były realistyczne, straszne, nie chciał wiedzieć, jak czuła się w rzeczywistości.
            – Kochanie. Już, szz, spokojnie. – Otworzył oczy i spojrzał na Lucasa. – To tylko sen, koszmar.
            – Ona to przeszła na żywo… – Głos uwiązł mu w gardle. Przytulił się mocno do partnera. Nie spodziewał się, że będzie tak gwałtownie reagował na owe informacje. Nie chciał wyobrażać sobie, co Cassandra przechodziła przez kolejne lata swojego życia.
            – Musisz się z tym pogodzić. Widziałeś ją wczoraj. Ona doskonale wie, że przeszła piekło i teraz nie potrzebuje współczucia czy litości. Traktują ją normalnie, by mogła odżyć. Do wyglądu się przyzwyczaisz. Prawda?
            – To najmniejszy problem, po prostu mając świadomość, ile wycierpiała przez te wszystkie lata, chciałby… – Lucas przyłożył mu palec do ust.
            – Odpuść, All. Czasu nie cofniesz. Była dorosłą kobietą, gdy podjęła swoje decyzje. Nie możesz jej uszczęśliwić na siłę. Dajmy jej przede wszystkim spokój. Wydaje mi się, że właśnie tego teraz potrzebuje.
            – Dziękuję. – Musnął wargi partnera. – Chodź do mnie. Muszę… Potrzebuję… – Luc doskonale wiedział, o co chodzi partnerowi. Wsunął się lekko na niego i zaczął całować. 

***

            Megan nie podejrzewałaby, że aż tak zaaklimatyzuje się w domu Luigiego. Jego rodzina przyjęła ją ciepło i serdecznie, głowa klanu ucieszyła się, że w końcu chociaż jeden z jej synów ma kogoś przy swym boku.
            Bracia jej partnera byli bardzo energiczni i rozbrykani. Czasem zastanawiała się, czy rozmawia z dorosłym człowiekiem czy dzieckiem. Zaskakiwali ją swoją postawą, ale też ciepłem. Przez problemy z nogą miała trudności z poruszaniem się, ale zawsze któryś z nich proponował jej pomoc. Na początku starała się oponować ze względu na Luigiego. Słyszała w końcu o bardzo zazdrosnych partnerach, którzy woleli, żeby nikt inny nie dotykał osób im przeznaczonych. Dlatego też ze śmiechem wyrywała się i próbowała radzić sama, co niestety nie zawsze się udawało. Dopiero po szczerej rozmowie z Luigim odpuściła sobie wzbranianie się przed tym. Nie raz już została wniesiona na piętro po schodach, jak i zniesiona. Na szczęście Luigi nie traktował swoich braci jako zagrożenia, a jego alfa była tym bardziej zadowolona.
            Ich matka najchętniej by ją utuczyła, co chwilę podsuwając jej coś do jedzenia. Nie mogła już patrzeć na żaden posiłek. Lugi śmiał się z niej, że powinna się przyzwyczaić, chcąc z nimi zamieszkać.
            Przez ten krótki czas, jaki minął od ich poznania, jeszcze się z nim nie sparowała, chciała trochę poczekać. Na szczęście mężczyzna to rozumiał i nie miał problemu z zaakceptowaniem tego stanu rzeczy.
            Musiała wcześniej rozważyć kilka aspektów ich związku. Jakkolwiek by to źle brzmiało, nie chciała wchodzić w to ot tak. Chciała się dowiedzieć, czy będą mieszkać we Włoszech z jego rodziną, czy przeprowadzą się do jej watahy. To była jedna z podstawowych kwestii, dotycząca ich przyszłości. Oprócz tego zamierzała porozmawiać z nim o potomstwie, czy chciał mieć w przyszłości dzieci czy też nie. Chciała poznać jego pogląd na tę sprawę. Do tego dochodziła praca, ponieważ nie zamierzała siedzieć całymi dniami w domu, czy sam fakt, że chciała się dalej kształcić. Nie chciała ograniczyć się ze względu na to, że partner jej czegoś zabroni. Mogli dochodzić do konsensusu, ale wszystko wymagało czasu.
            Na szczęście rozmowa ta przebiegła w większości po jej myśli. Dla Luigiego nieważne było to, gdzie będą mieszkać, ale że będzie przy niej. A ona wiedziała, że za niedługo zacznie tęsknić za klanem. Do tej pory nie była poza domem tak długo. Nigdy nie chciała się od nich wyprowadzić. Świadomość tego pozwoliła jej odetchnąć. Chciała za miesiąc wrócić do domu, do swojego poprzedniego życia. Musiała tylko poinformować o tym Luigiego.

***

            Max siedział zaczytany w dokumentach. Miał serdecznie dość faktu, że przenosi swój gabinet. Przez ten pozornie nic nieznaczący fakt, nagle część jego klientów chciała załatwienia mało ważnych spraw na już.
            Dzień miał dość nerwowy, czuł napięcie kumulujące się w powietrzu. Wszystko zaczęło się od pojawienia matki Allana. Nie mógł patrzeć na tę kobietę. Wiedział, że zachowywał się tak dlatego, że ta go porzuciła, a jemu zależało na przyjacielu.
            – Cześć, bracie. Nad czym siedzisz? – Spojrzał na Alla, który oddał mu na jakiś czas pokój do składowania wszystkich dokumentów.
            – Niedokończone sprawy, które mogą poczekać, ale nikt tego nie chce.
            – Twoja matka szybko działa.
            – Twój język jest jeszcze szybszy. Nie chciałem jej na razie o tym informować. – Wilk uśmiechnął się do niego szeroko.
            – Dlatego właśnie ci w tym pomogłem – mruknął. – Marco i Sam nie wchodzą ci na głowę?
            – A myślisz, że dlaczego się tu zaszyłem? Przez całe swoje życie nie miałem tyle czułości co teraz, powoli mam tego serdecznie dość. Nie jestem pluszowym misiem.
            – Powiedziałeś im to? – Max spojrzał ponownie uważnie na przyjaciela, odkładając w końcu dokumenty, zaznaczając wcześniej fragment, w którym skończył czytać.
            – Nie, widzę, jak ich to cieszy.
            – Postaw im granicę, Max. Inaczej się w tym zatracisz, będziesz się wściekał, a i tak im tego nie powiesz. Dobrze wiesz, że takie zachowanie mija się z celem.
            – Wiem. W końcu im powiem. – Potarł dłonią czoło.
            – Nie, przyjacielu. Dzisiaj. Czas najwyższy. – All usiadł wygodnie, założył nogę na nogę i oparł łokcie na podłokietnikach, dłonie splótł na brzuchu. – Coś cię męczy. Widzę to.
            – Masz stos swoich problemów, może nimi się zajmiesz? – Nie zamierzał z nim gadać. Nie miał na to ochoty, poza tym nigdy nie lubił zwierzać się Allanowi.
            – Mam czas. Możemy tu siedzieć do momentu, aż się przełamiesz.
            – Daj mi spokój, All. Nie mam na to siły ani ochoty. Po prostu część klientów ode mnie odchodzi. Chcą tylko dokończyć swoje sprawy. Nie wiem, czy znajdę tu kolejnych.
            – A może po prostu przeraża cię fakt, że będziesz spędzał popołudnia z partnerami, a nie w pracy? Dobrze wiem, że zawsze cię to męczyło, ale robiłeś wszystko ponad miarę. Teraz musisz przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
            – Dziwisz mi się? Chciałem związku z jedną osobą. – Max nie usłyszał, jak Marco wszedł do pokoju. Niedźwiedź usłyszał jego niefortunnie rzucone słowa, ale było za późno na sprostowanie.
            – Jeżeli mnie nie chcesz, czy Sama… Trzeba było powiedzieć, kochanie. Nie chcieliśmy cię wtedy do niczego zmuszać. Myśleliśmy, że sam tego chcesz. Najwyraźniej się myliliśmy. – Nie czekając na odpowiedź, niedźwiedź wyszedł z pomieszczenia.
            – Kurwa mać! – Max ułożył czoło na dokumentach. Przykrył tył głowy dłońmi i rozstawił szeroko ramiona. – Czy ja zawsze muszę wszystko spierdolić, All?
            – Idź do niego. Słyszał tylko jedno zdanie z tego, co mówiłeś. Ale nie dziw mu się. Wiesz, jaki był początek jego związku z Samem? – Kiwnął głową. – Zapewne przedstawili to w delikatnej wersji. Max, twój partner był na skraju szaleństwa, bił Marco, odrzucał go. U nas to wygląda trochę inaczej. Zostałeś kiedyś odrzucony. Pomnóż ten ból razy dwa przez to, że mamy w sobie zwierzę. A potem dodaj do tego świadomość wiecznego życia i śmierć z powodu odejścia partnera.
            – Czyli było bardzo źle.
            – Gorzej. Idź do niego. Będzie w waszym ulubionym domku. Sam wyczuł, że coś jest nie tak, już do niego poszedł.
            – Czy to dobrze, że tak bardzo mnie wszystko boli?
            – Tak. To oznacza, że ich kochasz. – Przyjaciel uśmiechnął się do niego smutno, a to zmobilizowało go do wyjścia.
            – Dzięki, bracie. Nie zapomnę ci tego.

***

            Max stał tylko chwilę przed drzwiami domku. Wszedł do środka, kierując się od razu do salonu. Podejrzewał, że to właśnie tam będą siedzieć obaj mężczyźni. Sam trzymał dłoń na ramieniu Marco i lekko je naciskał. Natomiast zmienny niedźwiedź siedział pochylony, z twarzą ukrytą w dłoniach. Łokcie opierał na swoich kolanach, mając zgarbione plecy.
            – Marco? Kochanie. – Odetchnął głęboko. – Chodziło o mnie. Nie o to, że was nie chcę.
            – Dobrze wiem, co słyszałem, Max. – Okej, bolało go to nieporozumienie. A co dopiero musiał czuć jego partner? Marco był dobrym betą, właściwy człowiek na właściwym miejscu. Mimo to był bardzo wrażliwy na krzywdę, a przez to właśnie go zranił. Przetarł dłonią czoło. Cholera.
            – Masz rację. – Nie zamierzał zaprzeczać. – Ale nie znasz kontekstu. – Podszedł do obu mężczyzn i usiadł między nimi. – Spójrz na mnie, bo chcę mówić do ciebie, a nie do twoich pleców czy rąk. – Sam objął go w pasie, dodając tak potrzebnej otuchy. Musnął jego policzek w krótkim pocałunku i spojrzał na niedźwiedzia. – Chodziło o to, że zmienia się całe moje życie. Jak myślisz, jak do tej pory wyglądały moje dni? Cały czas pracowałem. W nocy chodziłem na siłownię, nie miałem czasu dla nikogo, bo wciąż i wciąż brałem więcej spraw na głowę. Samotność mnie przytłaczała, nie potrafiłem siedzieć w domu, w ciszy. Nie potrafiłem żyć inaczej. Klienci ode mnie odchodzą. Myślałem, że to tym się martwię. Allan uświadomił mi, że nie mam racji. Chodzi o to, że… Tak naprawdę zacznę spędzać czas z wami. Nie jest to nic złego, ale… Do tej pory tego nie próbowałem. To mnie przeraża. Nigdy nie angażowałem się w ten sposób. Dlatego powiedziałem też, że spodziewałem się jednego partnera. Gdybym spotkał któregoś z was samotnie, zapewne również bałbym się tego samego. Po prostu muszę sobie to poukładać, a uda mi się to dopiero, jak pokończę wszystkie sprawy związane z firmą. Rozumiesz? Nie chodzi o to, że was nie chcę, nie pragnę.
            Marco przysunął się do niego i również objął tym razem z przodu. Swoją głowę wtulił w zagłębienie jego szyi, dmuchając na klatkę piersiową ciepłym powietrzem.
            – Tak lepiej. Gdy jesteś z nami, a nie w pracy. Nie chcę, być od nas uciekał.
            – Nie zamierzam tego robić, Marco. – Sam pochylił się do partnera, by pocałować jego wargi. – Nie teraz, gdy mam was przy sobie.

Dwa miesiące później

            Meg stała na progu domu swojego klanu. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Słyszała obcy, kobiecy głos – jak podejrzewała matki Allana, o której tyle się nasłuchała, słyszała piski Liz, która musiała się bawić, ponieważ była bardzo entuzjastyczna. Głośny śmiech Lucasa tylko utwierdził ją w tym przekonaniu.
            – W końcu w domu – szepnęła do Luigiego stojącego obok niej i trzymającego ją za rękę. Złota obrączka lśniła lekko na jej palcu. Jego matka nie wyobrażała sobie, by nie mogła zorganizować im typowego włoskiego wesela, z cholernie głośną rodziną. Od miesiąca była mężatką i nadal w to nie dowierzała.
            – Tak, amore mio (miłości moja).
            – MEG WRÓCIŁA! – Drgnęła gwałtownie, słysząc krzyk Allana i roześmiała się głośno, czując jego mocny uścisk.
            – W końcu! Liz się stęskniła, my też. Telefony to za mało. Cześć, Luigi. Witaj w domu.
Za chwilę cały korytarz wypełnił się ludźmi schodzącymi się ze swoich domów. Siostra Lucasa była w zaawansowanej ciąży, przez co bardzo się męczyła. Na dodatek chłodne powietrze nie napawało jej optymizmem. Jednakże nawet ona była szczęśliwa z powodu powrotu Meg. Wszyscy zmienni ją lubili.
– Chodź do mnie, mały pieszczochu. – Liz wyciągała rączki do dziewczyny, próbując brykać w ramionach ojca.
– Allan, ona jest sprzedana. Już po nas. – Roześmiał się Lucas, przekazując dziecko kobiecie. Aż miło było je obserwować. Luigi mimo wszystko stał trochę z boku, obserwując ich wszystkich. Nie wtrącając się, chcąc dać im się nacieszyć swoją żoną. Stał obok, ale mimo to wszyscy skupili się na niej. Widać było, że ją kochają.
– Macie domek po lewej. Twój ulubiony, Meg. Już dawno odkryłem część twoich rzeczy w nim. Nie ma sensu, żebyście się przenosili gdzieś dalej.
– Dzięki, alfo. – Podeszła do niego i pocałowała go w policzek. – Jest dobry dla trójki. – W tym momencie w korytarzu zaległa cisza. – Jestem w ciąży. – Uśmiechnęła się szeroko. Z ust Lucasa wydostał się jęk.
– Nie zamierzam jeździć w środku nocy do miasta po ogórki i nutellę! Mój żołądek tego nie zdzierży! – Meg zaczęła się śmiać, a wraz z nią wszyscy inni. Od razu przypomnieli sobie sytuacje, gdy partner Allis musiał wyjechać na trzy dni, a kobieta męczyła w nocy swego brata o tenże jakże apetyczny zestaw. Na samą myśl Lucas dostawał mdłości.
– Nie ma sprawy! Luigi da sobie radę. Ewentualnie tym razem przymusimy Allana. – Mężczyzna pokręcił spanikowany głową.
– Mowy nie ma! Zapewne znajdziesz wielu innych chętnych. – Wyszczerzył swoje zęby. – Nic po tobie jeszcze nie widać. Który tydzień, miesiąc?
– Udało nam się za pierwszym razem, więc… drugi.
– A właściwie, dlaczego stoimy w korytarzu? Chodźcie do kuchni!
Jedna z kobiet wspomniała, że trzeba ich nakarmić, na co Meg pobiegła szybko do ubikacji. Luigi roześmiał się na ten widok.
– Moja matka uwielbia ją karmić. Jeszcze trochę pobytu we Włoszech i zapewne jedzenie zaczęłoby się jej kojarzyć bardzo negatywnie.
– Szkoda, że nie poinformowaliście, że wracacie. Przygotowalibyśmy domek.
– Zdecydowaliśmy się w nocy. Rano już lecieliśmy.
– Czyli wyszedł wam spontaniczny powrót do domu. – Cassandra weszła do kuchni.
            – Dałam jej ręcznik. Przyda się. Biedna, torsje bardzo ją męczą – powiedziała kobieta.
            – Niestety. – Westchnął Luigi. – Dlatego chciałem z nią tu wrócić. Czekała na to. Może poczuje się tu trochę lepiej niż w upalnych Włoszech, gdzie mój naród w końcu zaczął ją denerwować przez swą spontaniczność.
            – Nie przejmuj się, hormony robią swoje. – Cass dotknęła lekko jego ramienia. Allan wciąż obserwował, jak jego matka uczy się kontaktu z innymi. Gdy wykonała ten z pozoru banalny gest, dłoń drżała jej niemiłosiernie.
            – Dziękuję. – Luigi przyłożył swoje palce do tych leżących na jego ramieniu i spojrzał w górę na kobietę, z uśmiechem. – Może będziesz mogła nam doradzić, jak już młode się urodzi? Możemy mieć z nim początkowo problem. Jestem beznadziejny w myciu dzieci, a nie chcę, by tylko Meg to robiła. Podejrzewam zresztą, że i jej ulży w tej sytuacji.
            – Ja… Ja… Nie wiem… – Allanowi prawie zamarło serce, widząc swoją matkę w tej sytuacji. Lucas pod stołem ścisnął lekko jego dłoń. Wszyscy wiedzieli, jak kontakty z innymi jej pomagają, a zarazem ile zdrowia ją kosztują. – Nie wiem, czy potrafię, ale dobrze. – Wypuścił wstrzymywane powietrze nosem. Oparł głowę na ramieniu Lucasa. Luigi wiedział, co robi, zapewne umiał się opiekować dziećmi, ale chciał też pomóc jego matce. Gdy kobieta odeszła, spojrzał na mężczyznę.
            – Dziękuję – szepnął. Nie chciał, by Cassandra go usłyszała.
            – Przyda nam się pomoc, a ona poczuje się potrzebna. Z dzieckiem łatwiej przełamać pewne opory. – Kiwnął głową na to, że się zgadza i wziął od partnera córkę w ramiona. Mała wypuszczała bańki śliny z ust, wierciła się na kolanach ojca, co rusz stała na nóżkach i podskakiwała na kolanach Lucasa.
            – Muszę ją przewinąć. – We trzech dobrze wiedzieli, że to nieprawda. Allan musiał przełknąć emocje, rosnące mu gulą w gardle, a nie chciał, by którykolwiek z domowników to widział. Wszedł szybko do swojej sypialni i usiadł z małą na łóżku. Robił z nią to samo, co Lucas, trzymała się jego palców i próbowała przebierać nogami w jego kierunku. Przy tym też oddychał głęboko, powstrzymując się od płaczu.
            Co jakiś czas sytuacja jego matki gnębiła go i nie dawała żyć. Od czasu do czasu miał ochotę popłakać nad tym, co oboje utracili, a co teraz starał się pomóc jej odzyskać. Luigi był tak naprawdę dla niego obcym człowiekiem, kolejnym, który wyciągnął w kierunku Cassandry pomocną dłoń.
            Spojrzał na swoją córkę i pomyślał o Ellen. Chciałby widzieć jej minę, gdy mała zrobi pierwsze samodzielne kroki, wypowie pierwsze słowo, zdanie, zacznie chodzić do szkoły, pozna swojego partnera. Jego żona nie będzie miała możliwości dzielić z nimi tych wszystkich sytuacji.
            Już jakiś czas temu uświadomił sobie, czemu obecność matki wywołuje w nim tak silne emocje. Nie przeżywał tylko siebie, przeżywał także przyszłość swojej księżniczki. On odnalazł kobietę, która go urodziła po tylu latach, a mała nie będzie miała takiej możliwości.
            Nikt, nigdy nie zastąpi jej tego, kim byłaby dla niej Ellen, gdyby żyła. Nie chciał również na to pozwolić. Nie zamierzał ukrywać przed córką, skąd się wzięła na świecie. Nie pozwoli sobie na kłamstwo o surogatce, ponieważ to zraniłoby nie tylko ją, ale również jego.
            Lucas wszedł do pokoju i prawie od razu przytulił się do niego od tyłu, zaplatając swoje ramiona na jego pasie.
            – Lepiej? – Luc zawsze dawał mu czas na oswojenie się z tym, co czuł. Nie pocieszał go przedwcześnie, po prostu był, co All cenił sobie jeszcze bardziej.
            – Tak. Musiałem po prostu odetchnąć. Czasem to… cholernie boli. Widzieć, jak walczy sama ze sobą. Dziękuję. – Pocałował głęboko swojego partnera.