Kochani!
Za tydzień pojawi się ostatni rozdział. A w następną środę czyli 14.10 pojawi się epilog, ponieważ jest on dość krótki :)
Powoli kończymy "Spotkanie". Co do dalszych planów, wypowiem się dopiero 14.10 :)
Miłego czytania :)
Rozdział 31
Maxa
obudziło wiercenie się Marco. Spał pomiędzy swoimi partnerami, bo ci się na to
uparli, ale zamierzał zmienić za jakiś czas ten porządek rzeczy. Chciał, by i
oni mogli odczuć tę bliskość płynącą z obecności dwóch partnerów przy boku.
Położył dłoń na klatce piersiowej kochanka i przymknął oczy. Oddech
niedźwiedzia był nieregularny, co jakiś czas go wstrzymywał, a w tym momencie
Max otwierał oczy. Coś się śniło jego partnerowi i martwiły go te bezdechy. Sam
mocniej zacisnął rękę na jego pasie, przysuwając się do niego. Położył głowę w
zagłębieniu ramienia Marco, chcąc dodać mu trochę ciepła. Jeśli tak dalej
pójdzie, to go obudzi. Nagle jednak niedźwiedź otworzył oczy, siadł gwałtownie
i chwycił się za klatkę piersiową. Z jego ust wydostało się szeptem jedno imię.
– Mery. –
Marc pochylił głowę i pokręcił nią delikatnie. Był cały spocony. Dłonie
zacisnął na kołdrze, ściskając ją mocno, wiedział, że się trzęsły. Zablokował
krzyk w gardle, nie chcąc budzić partnerów. Ścisnął mocno swoją głowę, chcąc
uspokoić oddech, krew szumiącą mu w uszach. Dopiero po chwili był w stanie
obrócić się do swoich partnerów. Przez to, że nie zareagowali, nie spodziewał
się, że któryś z nich nie śpi. Była piąta nad ranem, już dawno nie męczyły go
koszmary o tym, co zdarzyło się… O wiele lat za wcześnie, coś, co nigdy nie
powinno mieć miejsca. Piąta nad ranem… Idealna pora, by obudzić się ze snów,
wspomnień i koszmarów, które oplatają w nocy nasze serca i umysły, osiadając
ciężarem, piętnując nasz oddech.
– Kim jest
Mery, Marco? – Max patrzył na niego czułym spojrzeniem, które tylko dodatkowo
wbiło mu gwóźdź w serce. – Co się z nią stało, kochanie?
Marco nie
chciał tego czuć. Nie spodziewał się, że będzie to tak silne. Szloch
wydostający się z jego gardła nim wstrząsnął, ale też pozwolił odkryć na nowo
zapomnianą falę bólu, która towarzyszyła mu przez ostatnie kilka lat.
Przyzwyczaił się do niej, starał się ignorować, mimo że przeżerała jego kości
od środka.
Ciepłe
ramiona owinęły się wokół jego ciała. Cichy szept dotarł do niego, jak gdyby
był za grubą zasłoną spowijającą jego myśli. – Płacz. – Max nie chciał, by już
teraz opowiedział mu o wszystkim. Zrozumiał, że to, co go trapi, nie jest czymś
łatwym, co można powiedzieć ot tak. W końcu przeżyje swoją żałobę.
***
Sam tulił
do siebie Marco, dając mu w tym pocieszenie. Z drugiej strony znajdował się
Max, który go obudził kopnięciem w łydkę. Widząc szlochającego, niepanującego
nad sobą betę w momencie był gotowy do obrony. Jednak jego partnerzy nie tego
oczekiwali. Niedźwiedź w trakcie załamania nerwowego to nic miłego do
oglądania. Miało to związek z ich partnerstwem, czuł ból Marco pod swoją skórą,
w kościach, jak gdyby ktoś wszczepił mu uczucia kochanka. Podejrzewał, że
prawnik również to czuł, ponieważ jego mina była cholernie współczująca. Miał
ochotę stąd wyjść. Ciężko mu było na to patrzeć. Być może zauważał związek
pomiędzy tą sytuacją, a tym, co sam ufundował kochankowi. Wtedy też słyszał
jego szloch i dobrze wiedział, że to przez niego.
Max objął
dłonią lekko jego biceps, jak gdyby dodawał mu otuchy. Najprawdopodobniej sam
też jej potrzebował. Dopiero teraz oddech Marco zaczął się normować, powoli
płacz zelżał, zaczerwieniona twarz była opuchnięta od wylanych łez za kobietą,
o której nic nie wiedzieli.
Koszmary
poranka. Nienawidził ich. Maxowi również śniły się wtedy różne rzeczy, ale
nigdy nie reagował aż tak.
– Lepiej? –
zapytał Sam, podając partnerowi chusteczki. Marco ostatni raz otarł łzy i
wydmuchał gwałtownie nos. Max gładził go po plecach, co widocznie dawało
niedźwiedziowi poczucie ulgi. To chciał widzieć. Wsparcie między nimi,
pociechę, szczęście mimo ich fatalnego początku. Sam musnął słone od łez wargi,
przykładając jedną z dłoni do policzka partnera. Pogładził jego lekko
zarośniętą skórę, patrząc mu głęboko w oczy. Posklejane przez łzy oczy to nie
był widok, który pragnął oglądać.
– Dziękuję.
– Głos niedźwiedzia był zachrypnięty, zdławiony, jak gdyby wydobywał się z
bardzo daleka.
Sam dopiero w tym uświadomił
sobie, że Marco mu wybaczył. Nie wtedy, nie gdy się kochali, czy pieprzyli. Nie,
kiedy pojawił się Max i udawali ciągle, że między nimi jest wszystko dobrze.
Nie, kiedy wszyscy widzieli w nich zadowoloną parę, ale również nie wtedy, gdy
Marco go przyjął, dając mu szansę. Nie, kiedy oddał mu swe ciało. Stało się to
właśnie teraz. Gdy okazał słabość, a on go za to nie odrzucił. Gdyby
wyszedł, zostałby skreślony. Odczuł
cholernie, ogromną ulgę, która przelała się przez cały organizm. Przytulił go
do siebie. Obaj wiedzieli, co właśnie miało miejsce. Niedźwiedź przykrył swoją
dłonią, rękę, którą nadal trzymał na jego policzku.
– Dziękuję – Zmienny niedźwiedź wyszeptał
ledwie słyszalnie, wtulając się w niego jeszcze mocniej. Wcześniej odczuwał przy
tym pozornie niewinnym geście irytację. Teraz wiedział dlaczego. Sprawa między
nimi nie była załatwiona.
– Marco,
kochanie… – Ciche słowa ze strony Maxa podziałały na nich jak zimny prysznic.
Widzieli na twarzy partnera wszystko rozumiejący uśmiech, który zdradził im,
jakimi kiepskimi byli aktorami. – Czy między wami już wszystko dobrze?
– Tak –
odpowiedzieli prawie równocześnie.
– Dobrze,
że w końcu umieliście się do tego przyznać. Widać było to napięcie między wami.
Można by je czasem pokroić nożem i podać jakiemuś wrogowi jako galaretkę.
Otrułby się jak nic. – Ironiczny uśmiech na twarz mężczyzny dodał Marco sił na
to, z czym mieli się zmierzyć. Max nie był delikatny. Miał swoje obawy związane
ze związkiem z dwoma mężczyznami, którzy na dodatek byli zmiennymi, ale to nie
oznaczało, że jest kimś gorszym w ich partnerstwie.
– Skoro mi
się przyśniła… Muszę wam o niej opowiedzieć. – Dłonie Marco drżały, gdy sięgał
po ręce swoich partnerów. Potrzebował tego rodzaju pociechy, dotyku, który
wyrwie go w odpowiednim momencie z koszmarów, które były jego życiem. Umarł,
będąc młodym niedźwiedziem. Dopiero po kilku latach nauczył się, jak wrócić do
życia na pograniczu śmierci.
Mery była dla mnie kimś wyjątkowym, jedynym
w swoim rodzaju. Nie chcę, byście czuli się o nią zazdrośni, nie o to mi w
końcu chodzi. Między nami była specyficzna więź łącząca dwoje bliskich sobie
ludzi.
Dzieliliśmy jedno łono, zawsze
walcząc ze sobą o przeżycie. Od poczęcia. Gdy się urodziliśmy, nasi rodzice
byli zaskoczeni. Tylko mnie widać było na wszelkich badaniach, zero drugiego
dziecka, a mimo to była tam, rozwijała się wraz ze mną, walczyła o przetrwanie,
chociaż była słabsza. Byliśmy bliźniakami dwujajowymi. Nie raz się słyszy, że
rodzice ubierają swoje dzieci tak samo, bo przecież to urocze. Nasi nie mieli
tego problemu ze względu na różne płcie. Mery nie była betą, tak jak cała nasza
rodzina, ale również nie była omegą, chociaż jej zdrowie pozostawiało wiele do
życzenia. A w końcu ich rada należała do tych, które rzadko kiedy poddają się
chorobom. Jak na niedźwiedzia była cholernie chorowita. Nasza matka miała
szczęście, ponieważ ojciec był człowiekiem, nie miał natury niedźwiedzia do
opuszczania samicy po tym, jak już się z nią prześpi. Mimo to oboje nie
mieliśmy nigdy problemów ze zmianą, wyrośliśmy na silnych i zawziętych zmiennych.
Kochałem ją tak, jak nikogo innego w swoim życiu. Tu chodzi o coś naprawdę
specjalnego, wyjątkowego, unikatowego. Gdy dorastaliśmy, żeby tylko się sprawdzić,
próbowaliśmy kraść różne owoce ze straganów na targach, z ogrodów sąsiadów,
sprawdzaliśmy, kto pierwszy sobie odpuści. Wtedy uważałem, że nie była typową
dziewczyną, zachowywała się bardziej jak brat, nie siostra. Jedno zaczynało
zdanie, drugie je kończyło. Zawsze mimo regularnych wojen, stawaliśmy za sobą
murem i ratowaliśmy się z opresji. Typowe rodzeństwo jakich wiele, ale
połączone jednym mózgiem. Często tak o sobie mówiliśmy. Wyczuwaliśmy, gdy jedno
wpadało w tarapaty, pędziliśmy na złamanie karku, by tylko jakoś sobie pomóc.
Kochałem ją. W wieku nastoletnim
była piękna. Wdała się bardziej w rodzinę naszego ojca. Dlatego była delikatna,
ile razy broniłem ją przed jakimiś chłoptasiami w za dużych lub za małych
spodniach. Dawałem w zęby kolegom, którzy próbowali ją poderwać, czy pocałować.
O to również się wkurzała. Nie chciała czekać na kogoś nierealnego, na
przeznaczonego jej partnera. Nie zgadzała się z tą koncepcją, uważała ją za
durną i nierzeczywistą. Jakże się myliła…
Moja mała Mery. Byłem jej starszym
bratem, który miał ją zawsze chronić, dawać wsparcie, myśleć, kiedy jej mózg
przestawał działać. Chciałem być jej ostoją, ale też sumieniem. Mimo wszystko
to ja byłem rozważniejszy, a ona tylko udawała idealną młodą damę. Rodzice
mogli się nią chwalić, ale to, co wyrabiała, przechodziło ludzkie pojęcie.
Nawet zwierzęce pojęcie. Istna diablica w ciele kobiety–niedźwiedzia.
Kolejna
porcja szlochu wydostała się z trzewi Marco. Nie chciał płakać, nie planował
tego, ale to uczucie pustki, żalu i tęsknoty samo z niego wychodziło.
Nigdy nie miałem szansy, by się z nią pożegnać. Była taka młoda… Nie
zdążyła nawet świętować swoich osiemnastych urodzin. Zmarła tego dnia, którego
się urodziła. A ja zmarłem razem z nią.
Była zakochana. Szaleńczo
zakochana, jak to się zdarza nastolatkom. Był tylko jeden problem, on był
skurwielem. Brutalnym, rozwydrzonym skurwielem, który pomiatał innymi ludźmi,
gnoił ich i starał się zgnieść niczym robaka. Traktował wszystkich jak gówno
niezależnie od tego, skąd pochodzili, czy ile mieli pieniędzy. Pierdolony
narkoman z kompleksem boga.
Moja siostra była pięknością, ciemne kręcone włosy, spływające do
ramion. Ciemne oczy i gęste rzęsy, które mogły uwieść niejednego faceta samym
tylko mrugnięciem. A ona zakochała się w najgorszym z najgorszych. Właśnie
przez to, jak wyglądała, on się nią zainteresował. Zagadywał, plątał się, na
początku nie chciała go znać. Pewnego dnia jednak zaczęło jej to cholernie
pochlebiać, że on się nią zainteresował, poświęca jej czas, kręci się za nią.
Pycha i duma były przyczyną jej zguby.
Zaczęli się spotykać. Nasi rodzice odpuścili jej wszelkie pogadanki,
wiedząc, że tak się zdarza, a im więcej by gadali, tym większe szanse, że ona
jednak będzie chciała z nim być. Stwierdzili, że zapewne szybko jej przejdzie.
Mylili się, cholernie się mylili w ocenie sytuacji. Konsekwencje tego były
ogromne. Za duże, by byli w stanie to przeżyć.
Przez pierwsze kilka miesięcy było wszystko dobrze. On starał się nią
opiekować, przekonał do siebie naszych rodziców, był miły i czarujący. Tylko że
cholernie coś mi w nim nie grało i wcale nie chodziło o dragi. Wiedziałem o
nich, odkąd przekroczył próg naszego domu. Marihuana, LSD, haszysz mają swój
określony zapach.
Nienawidziłem go. A im bardziej
się w tym utwierdzałem, tym bardziej siostra ode mnie odchodziła, zostawiała mnie
na rzecz tego skurwysyna. Coraz częściej żarliśmy się ze sobą, stawaliśmy
przeciwko sobie, nie chroniąc się jak kiedyś. Moja siostra… Tak naprawdę
przestała nią być. I to mnie przeraziło. Zmieniła się diametralnie pod jego
wpływem, chociaż z pozoru było to niezauważalne.
Nie chodzi o to, że chcę ją obarczyć
odpowiedzialnością za to, co się stało. Nie. Była moją ukochaną, młodszą
siostrzyczką, którą oddałbym facetowi, który ją szanował.
Ten skurwiel zaczął ją bić, o czym nie wiedzieliśmy. Był sprytny.
Przecież nie odsłaniała za często brzucha, chyba że w wakacje. Dowiedziałem się
o tym, gdy…
Było już za późno. W dniu naszych urodzin zażył jakieś dziadostwo, nie
wiem co. To uczucie smakowało dziwnie, źle, gorzko. Coś go pobudziło do
agresji.
Na te słowa Marco obaj mężczyźni
zadrżeli lekko. Chyba ich kochanek nie uświadomił sobie, co im właśnie
powiedział. Był spokojny, mówił cicho, nie zważał na otoczenie, zatracił się we
wspomnieniach, które go gnębiły.
Mieliśmy zorganizowane urodziny we dwoje. Ona zapraszała tylko
koleżanki, ja tylko kolegów. Taki układ. Nie śmiejcie się. Wtedy wydawało nam
się to racjonalne. Cholernie racjonalne. Na dodatek chcieliśmy pomóc jednej
parze się zejść, a to był jedyny sposób, by to zrobić.
Spotkała się z nim przed urodzinami. Na dwie godziny przed naszym
przyjęciem wiedziałem, że ten skurwiel… Że ona… Moja mała siostrzyczka… Kurwa!
Ten skurwysyn, jebany syn szmaty ją zamordował. Wziął dragi i poderżnął
jej gardło, bo nie zaprosiła go na urodziny. Kurwa!
Wiedziałem, że coś się stało. Moje serce, mój umysł… Czułem się, tak
jakby ktoś odebrał mi połowę mnie. Wybiegłem z pokoju, wsiadłem w auto, mimo że
jeszcze nie miałem prawa jazdy i ruszyłem z piskiem opon. Wrzeszczałem na całe
gardło, próbując dać ujście uczuciom, które się we mnie rodziły. Czułem, że
umarłem razem z moją siostrą. To ona była oczkiem w domu i w oczach rodziców.
Zawsze uśmiechnięta, zadbana, radosna, pomagająca innym, wykazująca się
inicjatywą. Moje lepsze „ja” zmarło.
Podjechałem pod jego dom. Drzwi były zamknięte, ale to nie był problem.
Już z zewnątrz czułem jej krew.
Na miękkich nogach wszedłem na podest, otworzyłem te pieprzone drzwi.
Zabił ją w salonie. Krew mojej malutkiej siostry była na ścianach jego
pieprzonego salonu, a on stał nad nią i patrzył. Patrzył na swoje dzieło.
Widziałem to coś w jego oczach. On nie był zwierzęciem. Zabijamy z głodu,
zabijamy, by nakarmić stado, zabijamy, ponieważ wiemy, że dane zwierze nie
przeżyje i chcemy mu oszczędzić cierpienia.
On był potworem. Przeciął jej gardło prawie do kręgosłupa. To… Po tym,
jak to zrobił, wiedziałem, po prostu byłem pewien, że robił to już wcześniej.
Nie pytajcie mnie dlaczego.
Ten skurwiel był pierdolonym psycholem, potworem, który zabijał młode
dziewczyny. To dlatego co jakiś czas znikał z miasta i pojawiał się cholernie
zrelaksowany. Później to odkryłem. Moja siostra była wtedy z nim
najszczęśliwsza kosztem życia innych.
Nie pożył długo. Nie miał do tego prawa po tym, co jej zrobił.
Zamordował z zimną krwią dwadzieścia młodych dziewczyn, a sam miał dopiero
dwadzieścia lat. Zaczął, gdy miał siedemnaście. Przynajmniej te zbrodnie
odkryto i opisano w niektórych gazetach.
Wiecie, że ludzie doznają lekkiego szoku, gdy zaczynamy się przy nich
zmieniać. Wystarczyła łapa, która przeorała mu policzek. Nic wielkiego. Napisał
posłusznie liścik do rodziców, że kupił broń i idzie zapolować na jakąś
zwierzynę. Zawiózł nas na miejsce, był cholernie grzeczny, chociaż go bolało.
Poszedł polować po zabiciu swojej dziewczyny, czy nie sądzicie, że to ironia
losu?
Zaciągnąłem go głęboko w las, jego krzyki były doskonale słyszalne.
Torturowałem go. Pazury są naszą skuteczną bronią. Moja twarz była tą, którą
widział przed śmiercią i którą będzie wspominał w piekle przez całe
tysiąclecia.
Twarz była tylko początkiem.
Przejechanie ponownie tego samego miejsca dało ciekawy efekt. Był pędrakiem,
nic nieznaczącym robalem, którego trzeba było zniszczyć, by nie plugawił tego
świata. Zabiłem go za to, co zrobił mojej siostrze. Dokonałem samosądu za to,
że skrzywdził tak wiele kobiet.
Pazury wchodziły w niego lekko, krzyki były dla mnie wtedy rozkoszą.
Odciąłem się od bycia człowiekiem. Stałem się bestią w ludzkiej skórze, sennym
koszmarem, który budzi dzieci w nocy. Widok mojej zamordowanej siostry
prześladuje mnie w snach i na jawie. To poranki są najgorsze, gdy budzę się i
wiem, że nie ma połowy mnie na tym świecie, nie ma mojego mózgu, mojego ciała,
mojej krwi i kości.
Moja matka wiedziała, co zrobiłem. Ojciec również. Opłakiwaliśmy to, co
się stało przez wiele tygodni i miesięcy. Rodzice nigdy nie powinni chować
swych dzieci do grobu. To nas rozbiło, złamało naszą rodzinę.
Ojciec zmarł na zawał po półtora
roku walki z bólem po stracie córki. Jego serce zostało złamane. Gdyby żyła,
może miałby siłę walczyć, lekarz potem stwierdził, że zawał nie był rozległy,
ojciec nie powinien był z jego powodu umierać. A jednak tak się stało. Jego
życie straciło sens osiemnaście miesięcy wcześniej.
Matka powiesiła się po ośmiu
miesiącach od śmierci Mery. Nie była w stanie sobie z tym poradzić. Pewnego
dnia po prostu nie zeszła ze swojego piętra. Mimo depresji starała się to
robić, a ja w tym momencie wiedziałem, że i ona mnie opuściła. Ulubiony krawat
ojca posłużył za narzędzie. Nienawidziłem jej za to, ponieważ zabrała ze sobą
kolejny kawałek mojego serca. Nie chciałem żyć bez nich dwóch, ale był jeszcze
ojciec.
Gdy i on zmarł, poddałem się
całkowicie. W krótkim czasie straciłem wszystkich, których kochałem i nie
miałem po co żyć. Dlatego i opuściłem swoje ukochane Włochy, które kojarzyły mi
się już tylko z sennym koszmarem, a nie z domem, ciepłem i rodzinną atmosferą.
Sprzedałem wszystko, co mieliśmy. Był wtedy tak zwany boom na mieszkania. Jako
że nasz dom i ziemie do niego należące były duże, zarobiłem kilkanaście
milionów, sprzedałem wszystkie antyczne meble, które okazały się drogie, prawie
bezcenne. Nikt ich nie doceniał, a mieliśmy pod dachem prawdziwe cuda.
To właśnie pozwoliło mi włóczyć się po świecie wedle uznania.
Odwiedziłem wiele miejsc, które jednak nie dawały mi ani pociechy, ani radości.
Byłem sam, a to spowodowało, że nie cieszyłem się tym, co przeżywam, co widzę,
zwiedzam.
W końcu trafiłem tutaj, na ziemie Lucasa chwilę przed rozpętaniem
piekła. Zaufał mi, pozwolił walczyć u swego boku. Chciałem być przegranym,
chciałem zginąć w walce, ale myśl o życiu ciągle we mnie tkwiła, o tym, co mogę
stracić, a przez to nie pozwoliłem się zabić. Luc również na to nie pozwolił.
Może dlatego tak bardzo się zaprzyjaźniliśmy, zrobił ze mnie betę, mimo iż mógł
się mnie pozbyć po wygranej walce.
Tutaj odzyskałem życie. Nie balansowałem na granicy życia i śmierci. To
tutaj nie podejmowałem niebezpiecznego ryzyka, byleby tylko poczuć, że
istnieję.
Po tej opowieści w sypialni trójki
zapadła długa, ciężka cisza. Marco przymknął oczy, zmęczony doświadczeniem,
które dostał od życia. Mógł być odrzucony, mogli zgłosić policji, co zrobił,
cokolwiek. Potrzebował, by go zgnoili, obrazili, ale nie spodziewał się
przytulenia po tym, jak wyznał im, że zamordował człowieka.
– Max. Ty przecież bronisz ludzi,
chronisz ich praw. Jesteś prawnikiem. – Nie rozumiał, jak jego kochanek mógł
nadal siedzieć obok niego i tulić go w swych ramionach.
– I co w związku z tym? Pomściłeś
siostrę i wiele innych kobiet. Nie żyje skurwiel, który zginął od łapy
niedźwiedzia. Tak to byśmy płacili na niego stos podatków, utrzymywaliby go z
nich. Mam cię odrzucić? Nie licz na to.
– Kochanie, nie mówię, że to, co
zrobiłeś, było dobre, ale stało się. To już za tobą, chociaż on na to zasłużył.
Osądziłeś go za to, co zrobił twojej siostrze. Dobrze i niedobrze, że dowiedziałeś się, że robił to też innym
kobietom. Dziwi nie, że nikt tego wcześniej nie odkrył, nie powiązał tego z nim
– stwierdził Sam.
–
Nawet jeśli to zrobili, sprawa mogła być zamieciona pod dywan. Jego ojciec był
wpływowy, a poszukiwania ciała syna nie przyniosły skutku.
– Kasa, kasa, wszędzie kasa. Twoja
siostra powinna żyć tak jak i ty. Zaraz u twego boku.
– Powinna.
Marco był im wdzięczny za to, że
wysłuchali jego historii, położyli pomiędzy sobą w łóżku i przytulili się do
niego. Teraz wiedział, czemu Max tak bardzo chce, by zamieniali się miejscami.
Spanie pośrodku dodaje ciepła i otuchy obu partnerów. To była dobra myśl. Mimo
w dalszym ciągu wczesnego poranka, wszyscy trzej poszli spać, chcąc odpocząć po
wysłuchaniu tej trudnej historii.
* Rezerwacja * ^.^
OdpowiedzUsuńNa początku powiem, że taki mam smuteczek, że został już ostatni rozdział i epilog ;-;
UsuńTeraz co do rozdziału....
Na początku miałam taki "Kim do cholery jest Mery?!!" (Ale się zrymowało >.< )
Jak przeczytałam historię Marco to mam ochotę go tak przytulić *tuli Marco* :)
A tego skurwiela również bym zabiła i rozerwała na strzępy. >.< A po tym poszła do Piekła i zabił go ponownie XP
Rozdział po prostu WOW~!!! O.O Jestem zaskoczona ;)
Ściskam i pozdrawiam #Kimie <3
P.S. Mam nadzieję, że 14.10 napiszesz tu dobre wieści ^^
Nie spodziewalam sie czegos takiego... zaskoczylas mnie, ale jak najbardziej pozytywnie! Teraz juz wiem czemu Marco jest tak wrazliwy. Szkoda mi go, utrata tak waznej osoby, a pozniej wszystkich, ktorych kochasz musialabyc naprawde dotkliwa. Nie moge uwierzyc, ze za tydzien ostatni rozdzial :(. To opowiadanie jest za swietne, zeby je konczyc! :) Czy w przyszlym rozdziale moge spodziewac sie "pikanterii" miedzy Allanem i Lucasem? :D Tak na podgrzanie jesiennej atmosfery. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
xjudass
To chyba dobrze, że się tego nie spodziewałaś :) To odpowiedni czas by je zakończyć :) Co do pikanterii - zobaczysz :)
UsuńPozdrawiam
LM
Biedny Marco... nigdy nie przypuszczałam, że los tak okrutnie się z nim obszedł. Najpierw stracić siostrę i to jeszcze bliźniaczkę, potem rodziców. No i jeszcze trzeba dodać, że początkowa sytuacja z Samem też nie napawała optymizmem... Dobrze, że otworzył się przed swoimi partnerami, bardzo często taka spowiedź działa oczyszczająco.
OdpowiedzUsuńCoś smutne te ostatnie rozdziały się zrobiły. Liczę, że ostatnie będą zupełnym przeciwieństwem ;)
Pozdrawiam
Niestety. Biedny Marco. No cóż. Tak jakoś wyszło, że te ostatnie rozdziały są takie, a nie inne :)
UsuńPozdrawiam
LM
Hej,
Usuńrozdział jest wspaniały, poznaliśmy historię Marco, otrzymał teraz od partnerów wsparcie takie jakie potrzebował...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia