Kochani!
Od wczoraj myślałam czy publikować epilog "Spotkania" w środę. Stwierdziłam, że nie ma to sensu, ponieważ ma on ledwie dwie strony.
Przyznaję - dziwnie mi z myślą, że to już koniec tego tekstu.
Zapewne część z was zada sobie pytanie czy mam dalsze plany. Jeszcze nie wiem. Przyznaję. Nadchodzący rok będzie dla mnie bardzo pracowity, dlatego nie chcę niczego obiecywać. Przede mną pisanie pracy magisterskiej, obrona, ostatni rok studiów, praca i wiele innych rzeczy. Dobrze wiecie, że nie jestem chętna do publikacji, jeśli wiem, że nie skończę tekstu. Stąd też niczego nie deklaruję. Jeżeli jednak coś stworzę i powstanie kolejny blog to dam znać zarówno tutaj jak i na blogu "Amnezji" i "Młodym". Tu nie chodzi o brak pomysłów. O nie ;) Chodzi o ich realizację.
Może być i tak, że wrócę za trzy miesiące czy pół roku, a może zdarzyć się, że za rok lub w ogóle. Nie chcę obiecywać czegoś czego miałabym nie spełnić.
A teraz zapraszam na ostatnią część "Spotkania".
Rozdział 32
Max obudził
się jako pierwszy. Miał w naturze wczesne wstawanie, poza tym kwestia
przyzwyczajenia związana z tym, jak wyglądał jego standardowy dzień, gdy
pracował. Przeciągnął się lekko i wygramolił z łóżka. Musiał porozmawiać z
Lucasem i Allanem. Chciał wiedzieć, kiedy Marco się urodził, kiedy się pojawił
w jego watasze.
Umył zęby,
a następnie włosy, wyszczotkował je szybko po to, by wyschły swobodnie.
Spojrzał na swoją twarz w lustrze. Spoglądał w odbicie swoich oczu i w końcu
zauważył, co się zmieniło. Jego spojrzenie odzyskało dawny blask, ten, który
posiadał za młodu. Wolę walki i chęć do dalszego działania. To było to.
Ubrał się
po cichu i wyszedł z domku. Poranne powietrze było rześkie, kojące. Cieszył
się, że temperatura nie była jeszcze zbyt wysoka. Miał chwilę na przemyślenia.
Nim się
obejrzał, wchodził do głównego domu, w którym mieszkał Lucas z Allanem i
jeszcze do niedawna Marco i Sam. Po domu krzątało się już kilka osób,
przygotowując śniadanie dla wszystkich. Zobaczył, jak Lucas schodzi na dół, mając
Liz w ramionach. Mała gaworzyła uroczo, chociaż z jej pieluchy i spodenek
wystawał ogonek.
– Czyżby
wchodziła w etap częściowych zmian? – zapytał.
– Tak. Coraz
więcej ubranek ma dziury. Inaczej nie wiem, w co byśmy ją ubierali. Trochę
zabawnie to wygląda.
– No tak,
to prawda. Muszę z tobą porozmawiać. – Lucas kiwnął mu głową.
– Za
dziesięć minut w moim gabinecie? Muszę napić się kawy i upolować chociaż jedną
kanapkę, poza tym nakarmić małą.
– To może
pójdę z tobą, bo też przydałoby mi się coś zjeść, a pogadamy, jak już
skończymy?
– Dobrze.
Kawyyy… – Głęboki jęk wydostał się z ust alfy sfory. Max nie mógł powstrzymać
uśmiechu na ten dźwięk. Nie tylko widać było, ale również słychać, że Luc nie
miał dobrej nocy. A nawet jeśli, to była ona bardzo męcząca.
***
Dwadzieścia
minut później obaj siedzieli w gabinecie, podczas gdy Meg bawiła Liz. Z tradycji
stało się zadość. Allan miał do nich przyjść za chwilę, jak tylko weźmie sobie
kawy. Obaj nie funkcjonowali rano za dobrze, jeśli kofeina nie krążyła im we
krwi.
– O czym
chciałeś porozmawiać? – Luc był bezpośredni i właśnie to w nim lubił.
– O Mery i
Marco. – Alfa spojrzał na niego uważnie.
– Czyli już
wiesz. Zastanawiałem się, kiedy odważy się wam o tym powiedzieć.
– Śniła mu
się dzisiaj rano. To był straszny poranek. Chyba tylko dlatego o tym
powiedział.
– Nadal
jest, Max. Ten dzień najprawdopodobniej nie będzie dla was łatwy. Wiesz, dlaczego
właśnie teraz mu się to śniło? Dzisiaj są jego urodziny i data jej śmierci.
Dlatego mu się przyśniła, zawsze tak jest. Jego umysł podświadomie wyciąga te
informacje, które budzą go krzykiem. Do tej pory Marco był zawsze osowiały i
smutny. Krzątał się po domu, chodził, jak gdyby dostał obuchem w głowę. Zawsze
udawał, że nic się nie dzieje. Problem w tym, że jego krzyk – Luc wzdrygnął się
– jakby ktoś go obdzierał ze skóry. Z przyzwyczajenia nastawiam komórkę na
czwartą czasem piątą, by móc go obudzić. Dzisiaj tego nie zrobiłem, bo
wiedziałem, że ma was. Krzyczał?
– Nie, ale
prawie nie oddychał.
– To już
jakiś postęp, może to i lepiej. Ten wrzask? Kojarzy mi się z rozdzieraniem
duszy i serca. Podejrzewam, że do osiemnastki był bardziej spontaniczny. Potem
zwyciężyła powaga, rozważność i smutek, który zdominował jego serce.
– Stracił
całą swoją rodzinę w krótkim czasie. Musiał osiągnąć prawie niemożliwe. Nikt
nie jest gotowy na bycie samotnym w tak młodym wieku.
– Masz
rację. Dlatego właśnie proszę cię, wraz z Samem okażcie mu wsparcie. Do tej
pory robiliśmy, co mogliśmy, z różnym skutkiem. Rzadko się udawało, ponieważ
się izolował. Teraz wasza kolej, może coś zdziałacie. W końcu inaczej jest w
relacji z partnerami. Czekał na was zbyt długo. Nie chcę pamiętać, jak tęsknił
za kimś, o kim nie wiedział, czy istnieje naprawdę.
– Nie
wiedziałem, że ma urodziny. Wstyd mi, że do tej pory o to nie zapytałem.
– Nie
obchodził ich od wielu lat. Już nie raz próbowałem obejść to w sposób
delikatny, jednak… Marco nie chce obchodzić urodzin. Wie, że nie ma przy nim
bliskiej osoby. Może wy go jakoś przekonacie do tego pomysłu. Moglibyśmy
przesunąć to o dzień. Jego siostra zapewne nie chciałaby, żeby całe życie
użalał się z jej powodu. Tym bardziej, że byli bardzo za sobą.
– Podejrzewam, że mogło tak być.
Postaram się z nim o tym porozmawiać, ale niczego nie obiecuje.
– Jeżeli uda wam się go namówić,
zajmiemy się całą organizacją. Dam znać wtedy dziewczynom, by upiekły ciasto,
zrobiły sałatki i coś na grilla. My im pomożemy, ale Marco musi w ogóle wyrazić
chęć, by to się stało. Jest jeszcze dość ciepło, by posiedzieć na dworze
wieczorem, do późna.
– Dziękuję, alfo. – Lekki uśmiech
wpłynął na usta Lucasa.
– Nie zapomniałem, że
podkochiwałeś się w moim partnerze. – Niedźwiedź puścił mu oko i się roześmiał.
– Nazwij to młodością. – Również
się roześmiał. – Cieszę się, że mam partnerów, ale również z tego, że Allan ma
ciebie. Jesteście siebie warci. On… Potrzebował twojej opieki i wsparcia.
Strata Ellen nie była dla niego łatwa, odebranie Liz przez teściów, jego walka
o małą… Ten czas był dla nas ciężki.
– Nie neguję waszej przeszłości,
do czasu, aż nie będziesz chciał mi odbić partnera. – Widział, jak za wzrokiem
Lucasa kryje się niedźwiedź. Jaką siłę woli musiał mieć ten facet, skoro
stworzył klan z istot, które żyją raczej samodzielnie, niezależnie?
– Nie zamierzam tego robić. Allan
jest ci przeznaczony i tego się trzymam.
– I dobrze. – W końcu mógł
odetchnąć z ulgą. Wyjaśnili sobie obaj relacje, które mogą ich wiązać. – To co?
Kumple? – Podał Lucasowi dłoń, którą ten niezwłocznie uściskał.
– Kumple. Może z czasem i
przyjaciele. – Puścił mu oko. – Idź, porozmawiaj z Marco, dobrze mu to zrobi.
Może w końcu odżyje chociaż trochę.
– Już ja się o to postaram. Tylko,
do cholery, co ja mam mu wręczyć jako prezent?
– Chyba wiesz, czego pragnie?
– Tak.
Chyba tak. Pożyczysz mi auto?
– Mężów i
samochodów się nie pożycza, ale ze względu na Marco zrobię dla ciebie wyjątek.
– Lucas był w naprawdę dobrym humorze. Nie zamierzał myśleć o tym, czy Allan i
Max pasowali do siebie, jaki tworzyliby związek, ponieważ to się nigdy nie
stanie. Obaj mają teraz swoich partnerów. To, że żyją na jednej ziemi? To nie
ma znaczenia. Ważne, że All jest jego i za to go kochał.
***
Wbrew
obawom wszystkich, Marco wyraził zgodę na to, by jego urodziny obchodzono w
terminie zaproponowanym przez alfę. Mając przy sobie partnerów, czuł się
spokojniejszy, pewniejszy siebie i nie zamierzał się poddawać temu, co stało
się kiedyś.
Nie miał
siostry. To prawda, ale nie może całego życia spędzić na żałobie i użalaniu
się. Musiał żyć dalej dla siebie i dla swoich bliskich.
Cały klan
zaangażował się w przygotowywanie hucznej imprezy. Zamierzali sobie odbić za te
kilka lat, podczas których Marco nie dopuszczał ich do siebie.
Sam patrzył
z powątpiewaniem na ilość alkoholu wnoszoną do salonu.
– Czy wy
zamierzacie to wszystko wypić? – Luc spojrzał na niego uważanie.
–
Próbowałeś się kiedyś upić?
– Nie, nie
czułem takiej potrzeby.
– Jakby ci
to powiedzieć, hm… Wiesz, ile potrzebują wypić ludzie, by być nieprzytomnym?
– Każdy to
wie. Krążą o tym legendy, plotki i dziwne opowieści.
–
Potrzebujemy trzy razy więcej, by się porządnie wstawić, nasze organizmy za
szybko trawią alkohol. I to na pusty żołądek.
– No tak.
Jakoś nigdy się tym nie interesowałem, a powinienem.
– Nadal
myślisz o medycynie?
– Tak.
Ciągnie mnie do tego.
– To czas
zrobić coś dla siebie. Nadajesz się do tego. Masz podejście do dzieci i
dorosłych.
– Liz jest
pogodna, zobaczymy, jak szczeniak Allis mnie będzie odbierał.
– Zapewne
tak samo jak moja córka. Zrób to, Sam, jeśli tylko uważasz, że podołasz. Warto
zawalczyć o swoją przyszłość.
– Chyba
masz rację. Będę musiał porozmawiać o tym z Marco i Maxem.
– Znasz już
ich odpowiedź. Pytanie brzmi, czy ty sam tego chcesz?
– Pomyślę
nad tym.
***
Nie był
chętny, by obchodzić urodziny. Wiedział jednak, że Maxowi zależy na tym, żeby
dał szanse sobie i swoim bliskim. Nie mógł żyć ciągle w cieniu tamtego
zdarzania, chociaż gdyby był sam, zapewne tak by było.
Spojrzał na
Sama przestawiającego rzeczy w ich sypialni. Widać było, że jego partner nad
czymś intensywnie myśli, a przy tym stara się zająć czymś ręce. Podszedł do
niego i przytulił od tyłu. Pocałował lekko jego szyję, chcąc wytrącić go z
zapewne szalenie galopujących myśli.
– Co się
dzieje? – Marco oparł brodę na jego ramieniu, w końcu poczuł rozluźnienie
między nimi. Mimo wszystko wcześniej mieli komitywę dotyczącą zdobycia Maxa,
ale trudno było o wybaczenie sobie pewnych rzeczy.
– Między nami lepiej? – zapytał Sam i musnął w lekkim pocałunku
policzek niedźwiedzia. Ten obrócił głowę w jego kierunku, wyciskając mu na
ustach głęboki pocałunek. – Cieszę się.
– Ja też.
Nie czuję przy tobie takiego napięcia jak wcześniej. Nie potrafiłem i nie
chciałem zapomnieć. Bolało. – Sam obrócił się w jego ramionach, opierając jedną
dłoń na jego klatce piersiowej w okolicy serca.
–
Przepraszam, tak nie powinno być. Ja… Nie powinienem był tego robić.
– Stało
się. Po prostu… Teraz widać w tobie tę różnicę. Wcześniej jej nie widziałem,
nie rozumiałem. Nie chciałem tego widzieć, tak mi było lepiej. Mimo wszystko,
gdy cię widziałem… Moje ciało się spinało.
– Wiem.
Dlatego nie chciałeś się ze mną kochać, wolałeś być na górze, mimo iż nie
jesteś aż tak dominujący.
– Tak, nie
umiałem ci wtedy poddać swego ciała, nie ufałem ci, instynktownie nie chciałem,
żebyś mnie skrzywdził.
– A teraz?
– Teraz bym
to zrobił. Potrzebowałem czasu. To nad tym tak myślałeś?
– Cieszę
się. – Kolejny pocałunek wylądował na wargach Marco. – Niestety nie. Lucas
namawia mnie na studia, cały czas po głowie krąży mi medycyna.
– Mógłbyś
mieszkać w domu? Czy musielibyśmy się wyprowadzić? – Niepokój zabarwił głos
Marco. Sam pogłaskał go lekko po ramieniu.
– Nie
wyprowadzałbym się. Pół godziny dojazdu mnie nie zabije, a będę w domu co
wieczór. Mogę być dobrym lekarzem, przynajmniej tak mi się wydaje.
– Do kiedy
musisz złożyć dokumenty?
– Już to
zrobiłem. Za tydzień mam rozmowę wstępną, od niej zależy czy mnie przyjmą.
– I ty się
jeszcze zastanawiasz? Gratuluję! Czemu wcześniej nic nie mówiłeś?
– Nie
chciałem się rozczarować. Gdyby mi się nie udało, nie byłoby sprawy,
roztrząsania.
– Max wie?
– Chcę mu
powiedzieć na twoich urodzinach, a tak właściwie, to gdzie on jest?
– Też mnie
to zastanawia, zniknął trzy godziny temu i od tej pory go nie widziałem.
***
Siedział w
samochodzie i zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Wczoraj wieczorem zapytał
Lucasa, czy Marco posiada jakieś zdjęcie siostry albo czy on sam je ma. Luc dał
mu wydrukowane komputerowo zdjęcie młodej dziewczyny, wyglądającej bardzo
podobnie do brata, jednakże… Jej uroda była pięknie dzika. O ile Marco miał
twarz kojarzącą się ze stabilnością, siłą i męskością, widząc Mery… Nie jeden
facet miałby ochotę ją ujarzmić. Takie było jego pierwsze skojarzenie. Zgrał
kilka zdjęć na pendriva i wyruszył do miasta.
Musiał
wywołać wszystkie zdjęcia. Chciał zrobić dla kochanka coś, co najpierw wyzwoli
jego ból, a dopiero potem da ukojenie. Na samą myśl ciężko robiło mu się na
sercu i nie wiedział, czy jego decyzja jest dobra. Mimo tego brnął dalej do
celu. Kupił kilka antyram, oprawiając od razu zdjęcia. Dodatkowo kupił zegarek,
do którego jubiler prawie na miejscu dorobił odpowiednią część w środku.
Większa suma pieniędzy skutecznie go do tego przekonała. Nie musiał wiedzieć,
jak on to wszystko zrobił w dwie i pół godziny, jednak precyzja wykonania była
cholernie dobra.
Na sam
koniec poszedł do kwiaciarni, chcąc wybrać odpowiedni kwiat.
***
Max pojawił
się trochę spóźniony na urodzinach swego kochanka. Nie wyrobił się ze
wszystkim, tym bardziej, że jedna część prezentu nie została dokończona.
Gdy
podchodził do zgromadzonych wokół stołu zmiennych, został przyciągnięty przez
dwie pary ciepłych dłoni.
–
Martwiliśmy się o ciebie, nie dawałeś znaku życia.
–
Zapomniałem komórki, poza tym musiałem coś załatwić. – Dotknął lekko dłonią
twarzy Marco. – Chciałem ci coś dać od nas, ale… Czy możemy pójść do sypialni?
Obaj
mężczyźni kiwnęli prawie jednocześnie głową.
Po
kolejnych dziesięciu minutach znaleźli się spokojnie w średniej wielkości
pomieszczeniu. Max spojrzał na nich, a potem przygryzł lekko wargę.
– Chyba
trochę zaszalałem i teraz nie wiem, czy to był taki dobry pomysł, więc jak coś…
Po prostu mnie powstrzymajcie. Kochanie, chyba się trochę przeliczyłem z tym
prezentem, ale mimo wszystko mam nadzieję, że ci się spodoba.
Spojrzał
niepewnie na Marco, po czym wręczył mu średniej wielkości paczkę.
Zmienny niedźwiedź spojrzał na niego uważanie i zanim
odpakował paczkę, pocałował go głęboko.
– Nie
musiałeś się tak starać – wyszeptał w jego usta.
– Wiem, ale
chciałem to zrobić. Otwórz w końcu, bo się stresuję.
Marco
powoli rozerwał papier, odsunął go z ramki i czuł, jak całe jego ciało zamiera.
Ze zdjęcia patrzyła na niego twarz siostry, której od tak dawna nie dopuszczał
do siebie. Taką zawsze chciał ją pamiętać. Zadbaną siedemnastolatkę, z
uśmiechem na twarzy. Prześladował go obraz jej śmierci, nie mógł go wymazać, nieważne
jak tego pragnął. Poczuł gulę w gardle, która blokowała mu oddech.
– Dziękuję
– wyszeptał. Nie spodziewał się tego wzruszenia, ostatnie dwa dni były
niezwykle emocjonalne, przypominające wiele zdarzeń, które od dawna zatarł w
swej pamięci.
– Otwórz
dalej kochanie. – Max podszedł do Sama i oparł się lekko o niego. Obaj patrzyli
na partnera, jak ten rozpakowuje zegarek. – Podważ spodnie wieczko. Wystarczy
zrobić to lekko.
Marc
najpierw oglądnął zegarek z każdej strony, przymierzył go i dopiero wtedy
zabrał się za podważanie wieczka. Rozpoznał tę markę, zegarek wart był kilka
tysięcy, tym bardziej był zaskoczony. Nie spodziewał się, że pod spodem również
znajdzie zdjęcie siostry.
– Możesz
mieć ją blisko siebie. O ile tego chcesz. Wieczko możesz zdemontować. To od
ciebie zależy, czy tego pragniesz.
Marco
podszedł do nich i uścisnął obu. To było to, czego potrzebował. Max dał mu
możliwość odnalezienia tej części siebie, którą do tej pory skutecznie
blokował. Nie chciał w końcu przeżywać wciąż tego samego dramatu. A jednak
musiał to zrobić, by w końcu odżyć.
– Kocham
was. – Pocałował lekko Maxa i Sama, okazując tym samym swoją wdzięczność.
Ściągnął zegarek, który miał na ręce i schował do szuflady, a następnie założył
ten, który otrzymał w prezencie.
– My ciebie
też. Czy chcesz zejść na dół? Posiedzieć ze wszystkimi? – zapytał Sam,
głaszcząc lekko jego ramię w uspokajającym geście.
– Jestem
tym przerażony. – Niedźwiedź roześmiał się krótko. – Od lat nie obchodziłem
urodzin, a nasz klan… Może być ciekawie
–
Przekonamy się. Zastrzegam, nie zamierzam się upić, bo mam słabą głowę. – Max
uniósł dłonie i ramiona w obronnym geście.
– Nikt cię
nie zmusza. – Sam wzrok jednak obu partnerów dał mu do zrozumienia, że nie
pozwolą mu na to, by się nie spił. Skrzywił się na samą myślą o tym, jak to
potem będzie wyglądało.
Prawie
zawsze po spożyciu alkoholu miał większą ochotę na seks. Tak samo w trakcie
kłótni.
– Chodź
już. – Marc pocałował go głęboko. – Zjesz, wypijesz i trochę się pobawimy. Co
ty na to? – Dobrze wiedzieli, że owe słowa miały drugie dno.
***
Impreza
trwała w najlepsze od czterech godzin. Po zmiennych nie było widać ilości
spożywanego alkoholu, na stole lądowały pokaźne ilości jedzenia, które w równie
szybkim tempie znikały.
W
najgorszym stanie był jednak Max. Jego partnerzy nie uwierzyli mu, że ma tak
słabą głowę, a jednak. Byli zaskoczeni, w momencie, gdy ich kochanek po trzecim
drinku był już dobrze wstawiony. Podsuwali mu co chwilę coś do jedzenia, mimo
to Max w pewnym momencie zaczął bełkotać, a wszyscy zmienni mieli z niego ubaw.
Już wiedzieli, skąd potrzeba prawnika do ciągłej kontroli swego zachowania.
Teraz był najbardziej rozhamowany, mogli podejrzewać, że rzadko się upijał.
Marco
zgarnął Maxa w ramiona, gdy ten potrzebował wstać. Pomógł mu, podtrzymując za
łokieć, chcąc go odprowadzić do pokoju.
– Gdzie
chcesz iść?
– WC. Muszę
siku. – Mężczyzna w ogóle się nie krępował. Marco przyjął na siebie prawie cały
ciężar partnera. Za chwile przy ich boku pojawił się Sam, obejmując Maxa z
drugiej strony.
– Wymiksujemy się z imprezy? – Sam nie krył
swego braku zainteresowań, jeśli chodzi o posiedzenia do późnej nocy.
– Tak.
Przecież nie zostawimy go samego. Zresztą chyba wszyscy musimy wypocząć trochę.
– Zgadzam
się z tobą. Nie chciałbym go zostawiać w takim stanie. Niby nic poważnego mu
nie jest, ale i my możemy umrzeć od zadławienia się wymiotami. – Sam jak zwykle
skupiał się na aspekcie bardziej medycznym.
– No
właśnie. Położymy go spać i będzie dobrze – stwierdził Marco.
– Nie
myślałem, że mówi w tej kwestii prawdę. A jednak ma bardzo słabą głowę.
– Też mnie
to zaskoczyło. Mamy inną przemianę materii, więc tyle dobrze.
– W trójkę
na pewno byśmy się nie przetransportowali. – Roześmiali się głośno, wchodząc do
domku.
Epilog
Lata szybko im uciekały. Liz
stała się już dużą dziewczynką, chodzącą do przedszkola, ponieważ wykazywała nadzwyczajną zdolność do kontrolowania swoich
zmian. Alis urodziła swojego szczeniaka, którego nazwała Thomas, natomiast Meg
urodziła dziewczynkę, którą ku wzruszeniu Allana nazwała Ellen.
Dzieci były w na tyle podobnym
wieku, że wszystkie razem się bawiły, dorastały, przechodziły pierwsze próby
przemian i kontroli nad nimi. Liz była jednak najstarsza i najsilniejsza z nich
wszystkich.
Meg i Luigi ściągnęli na tereny
watahy braci partnera kobiety. Z czasem kupili oni swoje ziemie, rozwijając w
tempie ekspresowym swój biznes i tworząc rodziny. Największym zaskoczeniem było
to, że większość z nich znalazła swoje partnerki wśród niedźwiedzic.
Mimo możliwości posiadania
własnych ziem para młodych zmiennych została przy klanie Meg, nie chcieli go
opuszczać, widząc, jak ich córka jest kochana wśród tych
wszystkich ludzi o dwóch duszach. Bracia często ich odwiedzali, nie mieli
daleko, ale to było ich miejsce na ziemi, w którym czuli się pewnie i
bezpiecznie.
Marco, Sam i Max tworzyli dość burzliwy
związek. Ich kłótnie często kończyły się namiętnym seksem, czego nikt wcześniej się po nich nie spodziewał. Mężczyźni od pamiętnego
wieczoru, w dniu urodzin Marco, otworzyli
się na wiele informacji o sobie, nie ukrywając nic, co było potrzebne. Opowiedzieli swoje historie, zapewnili sobie
poczucie przynależności w ich związku. Uwielbiali sposób, w jaki żyją, mieli dużo spokoju, mimo iż Max pracował dalej w zawodzie, pozyskując co rusz nowych klientów. Wbrew jego obawom starzy
klienci również go nie opuścili, po prostu zdarzało się, że lecieli we trójkę
lub w dwójkę z nim do pracy. Dlaczego we dwójkę?
Sam tak jak planował, rozpoczął studia medyczne. Nie
zagłębiał się jednak tylko w tematykę typowo ludzkiego ciała. Postarał się
również o możliwość studiowania weterynarii i skupił się na leczeniu dzikich
zwierząt. Weterynarze dziwili się,
czemu tak często zdarzają mu się tak dziwne przypadki. Nie musiał się
przyznawać, że przyjaciele pomagali mu w każdy możliwy sposób. Raz pogryźli
nawet niedźwiedzia, łamiąc mu przy tym jeszcze łapię. Nie uważał tego za
humanitarne i darł się potem na klan przez kolejne dwadzieścia minut, ale nikt nie
przyznał się do tej zbrodni. Nie chciał wtedy przyznać, że to pomogło mu
uratować jedną z niedźwiedzic, która oberwała przy polowaniu. Ich poświęcenie
się opłaciło.
Marco również rozwinął swoją
firmę. Skupił się na budowlance, chcąc zapewnić wielu ludziom pracę. W końcu
Lucas nie planował budowy tylko jednego hotelu, poza tym sprawdził się i
dostawał kolejne zlecenia. Płacił dobrze, więc ludzie byli z tego zadowoleni.
Życie klanu toczyło się powoli,
zataczając leniwe kółka pomiędzy szczęściem a smutkiem, który był naturalną
koleją rzeczy.
Lucas i Allan… Wydawało się, że z
dnia na dzień kochają się trochę bardziej, dbając o siebie, zapewniając się o
uczuciu nie tylko przez słowa, ale i czyny.
To dzięki
temu zyskali jeszcze silniejszą pozycję wśród zmiennych. Z daleka widać było,
że darzą się nie tylko uczuciem, ale i szacunkiem. Marco nadal niekiedy z nich
żartował, jednakże kiedy urodziły się dzieci Allis i Meg, dość często ze swoimi partnerami robił za niankę. Właściwie nawet
niańki. Max często śmiał się z jego dobrego serca, tuląc do siebie Ellen, a
następnie z ciężkim sercem oddając ją matce. Jedyne czego beta żałował, to brak możliwości posiadania dzieci
ze swoimi partnerami.
Szedł
właśnie do ich domku, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Na początku wydawało mu
się, że się przewidział lub przesłyszał. Ruszył kawałek dalej, ale znowu te
same dźwięki przyciągnęły jego myśli.
Po cichu,
powoli stąpając, skierował swoje kroki ku ogrodzeniu. Coś tam się działo. Znów
było lato, słoneczna pogoda, więc mógł się pomylić z tym, jak odbierał rzeczywistość. Może jakieś zwierze weszło na ich
teren, przebiegało, a on zareagował na ten ruch.
W końcu
stanął jakby zamurowany, patrząc na
roześmiane dziecko, które wyciągało
rączki i nóżki, śmiejąc się głośno,
bawiące się wysokim źdźbłem trawy, które delikatnie sunęło po jego policzku.
Wokoło nie
było żywej duszy, nikt nie miał tu dostępu, bo od razu by się o tym
dowiedzieli, więc jak dziecko się tu dostało? Podszedł w jego kierunku, a gdy
dziecko go zauważyło, samo z trudem
obróciło się na brzuch i zaczęło raczkować. Zagadka rozwiązana. Przynajmniej
jedna. Kim jest ten maluch i co tu robił? Głośne gaworzenie wydostawało się z
tak małego, roześmianego dziecka.
– Historia
lubi się powtarzać – mruknął do siebie Marco. Podbiegł kawałek do dziecka i
wziął je w ramiona. Dobrze, że się go nie bało.
– Kto jest
twoją mamą, maluchu? – Przytulił
dziecko do piersi, obrócił się jeszcze kilka razy, chcąc zobaczyć, czy
nikogo nie ma w pobliżu, po czym
ruszył spokojnym krokiem w kierunku domu.
W lesie
chowała się kobieta, ciemne włosy maskowały jej obecność, zapewniając komfort
obserwacji. Płakała, zostawiając
swoje dziecko u obcych, wiedziała jednak, że to dla niego najlepsze. Jej serce
w tym momencie zostało złamane. Najważniejsza była jednak informacja, że będzie
bezpieczne. Nie jedną rzecz słyszała już o tym klanie. Jej córka będzie miała
pewną przyszłość. Nawet jeśli to nie alfy się nią zaopiekują. Przymknęła oczy i
pogrążyła się na chwilę w bólu. Tak było lepiej…