niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 4

Kochani!
Życzę wam miłego czytania i weekendu :D Jak dobrze, że istnieje możliwość czasowego dodawania bo nie wiem jak bym wstała na uczelnię ;D

Pozdrawiam was ciepło i zapraszam :)

Rozdział 4


            Liz była małą, słodką marudą, jednak wyjątkowo nie zaczęła płakać w najmniej odpowiednim momencie, za co Allan był jej wdzięczny. Nie spodziewał się, że przyjęcie partnera może spowodować tak gwałtowne rozluźnienie ciała i psychiki.
            Czuł ogromne dłonie na swoich plecach, lekko je głaszczące, pocałunek na ustach był subtelny. Nie zamierzali się rozpalać, zaspokajali jednak swoją ciekawość, potrzebę ciepła. Lucas objął dłońmi twarz Allana i oparł swoje czoło o jego. Przymknął oczy i wypuścił wstrzymywane do tej pory powietrze.
            – Nie możemy więcej. – Puścił Allana i odsunął się od niego odrobinę. – Nie w pokoju, w którym jest łóżko, bo się na ciebie rzucę. – Nie spodziewał się usłyszeć głośnego śmiechu mężczyzny. – No co? – Mruknął równie nieszczęśliwy jak jego niedźwiedź.
            – Nic. – Poczuł lekkie poklepanie po policzku. – Masz rację. Muszę wyjść na zakupy, aby kupić małej wózek, bo chyba dłużej nie zdzierżę tej chusty. – Wskazał na tkaninę leżącą na oparciu fotela. Mimo wszystko, dziecko było spokojniejsze, śpiąc przy jego piersi, słysząc bicie serca.
            – Pomóc ci jakoś? – Dobrze wiedział, że bardziej mógłby zaszkodzić, ale zapytał dla zasady.
            – Dziękuję. Dam sobie radę. Chociaż jeśli możesz, to potrzymaj ją chwilę. – Allan przekazał Lucasowi dziecko i sięgnął po chustę, zrobił z przodu nosidełko, zarzucając na plecy dwa zwisające krańce, z tyłu ułożył szybko, ale wygodnie dla siebie, materiał w krzyż. Odebrał małą, odchylił materiał i trzymając ją za pupę oraz podtrzymując główkę, wsunął ją w kieszonkę. Gdy tylko umiejscowił wygodnie dziecko, ręką która podtrzymywała kręgosłup dziecka, szybko nasunął materiał do wysokości uszu i naciągnął ponownie na ramiona. Po wykonaniu tej czynności uwolnił swoją drugą rękę, poprawiając wygodnie materiał - ułożył go tak, by znajdował się pomiędzy udami dziecka, wsuwając pod pośladki i nasuwając lekko na brzuszek w ten sposób, aby żadna część materiału nie wpijała się w ciało małej. Lucas obserwował jego ruchy zafascynowany. Wiedział, że istnieje coś takiego do noszenia malucha, ale nie spodziewał się jednak, że będzie miał przed sobą żywą instrukcję obsługi wraz z seksownym modelem.
            – Pójdziemy razem na obiad? – Spojrzał na niego znad główki Liz i uśmiechnął się.
            – Dobrze. Zanim jednak to… Muszę jej kupić wózek. – Podszedł do stolika po zimną kawę, zamówioną do pokoju po ósmej. Nie zdążył jej wypić. Upił łyk i się wzdrygnął.
            – Niedobra? Powiem pracownikom, by ją zmienili. – Widząc krzywą minę partnera, od razu wyciągnął komórkę, chcąc wybrać numer do kuchni. Powstrzymała go ciepła dłoń odbierająca mu z dłoni małe urządzenie i rozłączająca wybieraną rozmowę.
            – Nie rób tego. – Spojrzał na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. – Nie rozumiesz prawda? – Kiwnął głową, że nie. – Ja po prostu nie lubię innej kawy niż ciepła czy gorąca. A tę filiżankę zamówiłem dość wcześnie. Jest zimna. I to jedyne jej przewinienie, szanowny panie właścicielu. Nie może być tak, że ja się skrzywię, a ty będziesz chciał zmienić ofertę dań, kaw, herbat czy kelnerów. – Zawsze tak robił, ponieważ uważał, że w ten sposób przejawia dbanie o kogoś z kim chciał się związać.
            – Dobrze, chociaż mi się to nie podoba. – Uśmiechnął się krzywo. Od kiedy zgadzał się na wszystko od tak?
            – Nie chcę mieć poczucia winy, że przez jeden mój gest ktoś stracił pracę. Nie zamierzam się kontrolować, by nikomu nie zaszkodzić. – Musnął lekko wargi Lucasa, widząc jego niepocieszoną minę. Wolał postawić sprawę jasno. Nie znali się i musieli wyznaczyć granice tego, na co mogą sobie pozwolić.
            – W zamian idę z tobą wybrać środek komunikacji dla małej. – Puścił mu oko. – Wszystko, co potrzebowałem, już zrobiłem. Jeśli chcesz, gdy już kupimy to, co chcemy i zjemy coś dobrego, mógłbyś się do mnie wprowadzić.
            Allana zaskoczyła ta propozycja. Tak, docierało do niego, że będzie miał już kogoś na stałe, ale ciągle nie mógł sobie uświadomić konsekwencji całej tej sytuacji.
            – Dobrze. Nie musisz się bać, nie mam za dużo rzeczy. Chyba, że licząc stos ubranek dla małych dziewczynek, pieluch itd. – Lekko niepewny uśmiech dodał twarzy uroku. Nie wiedział czy jest gotowy z kimś zamieszkać.

***

            W czasie, gdy Allan przebierał Liz w ubikacji na przewijaku, Lucas wykonał kilka telefonów do domu. To, że był alfą, nie oznaczało, że potrafił tylko rozkazywać. Poprosił swoją rodzinę o pomoc w jednej sprawie. Zajmie im to kilka dni, a przynajmniej tak mu się wydawało, jednak najważniejsze zostało załatwione. Do tej pory obok jego sypialni znajdował się pokój bety i sypialnia jego siostry. Nie miał problemu z tym, by otrzymać jej zgodę na zagospodarowanie go i przeniesienie jej rzeczy do innego pomieszczenia. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy zaczęła piszczeć ze szczęścia.
            – Nie teraz, młoda. Muszę pogadać z Marko. – Do tej pory zastanawiał się, jak ten upierdliwy Włoch mógł zostać jego betą. Był wredny, kapryśny, pyskował, krzyczał i go wkurzał, ale mógł na niego liczyć.
            – Ten leń tu jest. Znów chce mi ukraść ciastka. – Usłyszał głos pełen dezaprobaty i uwielbienia jednocześnie.
            – Nie moja wina, że robisz najlepsze. Cześć, szefie. – Lucas potarł czoło. Gorzej niż dzieci. – Postaramy się przygotować wszystko jak najszybciej. Kobiety już szukają po szafach ubranek dla dzieci, zabawek i innych rzeczy. Kołyska została przyniesiona i odświeżona dokładnie. Łóżeczko… – chwila ciszy dała mu do myślenia.
            – Opanuj się, człowieku. Masz trzydziestkę na karku, a podkradasz młodej dziewczynie ciastka czekoladowe. Gdzie wyszła? Do składziku? – Niewyraźne mruczenie dało mu potwierdzenie.
            – Nie mogę się opanować, Luc. Dobrze wiesz, że za jej wypieki można sobie rękę uciąć.
            – Odłóż dla mnie cztery albo przez przypadek się wygadam. – Głośne oburzenie go rozbawiło. Znając zdolności Marko, do czasu jego powrotu nie zostanie już ani jedna sztuka ciasteczek. Chyba, że młoda odłoży je do sejfu pancernego, otoczy go polem minowym, drutem kolczastym i monitoringiem z alarmem. Nawet wtedy nie dałby gwarancji, że coś zostałoby uratowane.
            – Łóżeczko się składa. Meble na razie zostawiliśmy, bo jest miejsce na wszystko, ewentualnie można je będzie wymienić. No i oczywiście masz zagwarantowane jakieś pięćdziesiąt nianiek. Wiesz, że to jest nienormalne? Gratuluję znalezienia partnera.
            – Dziękuję. Zawsze mogę na was liczyć. Kończę, bo wraca, a to ma być niespodzianka. – Lucas spojrzał na granatowy wózek stojący obok stolika. Wzięli najbardziej praktyczny - trzy w jednym, dostosowany do różnych etapów życia malca. Na dodatek nie był bardzo duży, a przy tym elegancki.
            Allan ułożył wygodnie małą, a sam zajął miejsce za stołem. Z coraz większym trudem przychodziło mu ignorowanie potrzeb swojego wilka, który chciał połączyć się z partnerem. Na dodatek miał poznać całą jego rodzinę, co tylko powodowało w jego ciele dodatkowe napięcie.
            – Skarby za twoje myśli. – Usłyszał przy uchu i zadrżał lekko. Spojrzał pewnie w oczy partnerowi i uśmiechnął się.
            – Ty, ja i łóżko. – Widząc nagle rozszerzające się źrenice Luca i czując dryfujący w powietrzu zapach, uświadomił sobie, że nie powinien tego robić. Zapomniał o głębokim piżmie, które zmienni mogli wyczuć. Zapewne sam wydzielał ów specyficzny zapach. – Przepraszam. – Sam był na skraju wytrzymałości, nigdy by nie przypuszczał, że samą siłą woli można powstrzymać rodzącą się więź między partnerami. Chociaż gdzieś z tyłu głowy coś mówiło mu, że to nie tylko to. W ich świecie krążyły różne legendy o bóstwach, partnerach i więzi. W jednej z nich wspomniane jest, o czym mało kto pamięta, że zawiązująca się więź zależy od sytuacji, która rozgrywa się między partnerami. Jedna będzie od razu gwałtowna i ostra, inna będzie spokojniejsza i bardziej płynna, ale nie mniej mocna. Zazwyczaj jednak słyszało się o tej pierwszej, ponieważ historia ta dawała wszystkim nadzieję.
            – Nie masz za co przepraszać. Też tego chcę. W końcu tyle czasu na ciebie czekałem. – widział, jak rumieniec wpływa na policzki Allana. – Ale mamy na wszystko czas. – Musnął kostkami palców policzek partnera. Wiedział, że to przede wszystkim te czułe gesty budują związek. Seks, namiętność to jedno, ale czułość powinna być podstawą.
           
***

            Powrót do pokoju hotelowego i spakowanie wszystkich sprawunków, zajęło Allanowi i Lucasowi niecałą godzinę. Większość rzeczy i tak znajdowała się w samochodzie. Na dodatek miał do pomocy partnera, więc wszystko zajęło mniej czasu niż gdyby był sam. Zapewne byłby dopiero na etapie szukania domu czy mieszkania, by móc swobodnie żyć. Usiadł po turecku na łóżku i wygiął do tyłu plecy, przeciągając się. Spojrzał na córkę, położył się obok niej.
            – Zmęczony? – Zapytał Lucas. W odpowiedzi dostał nerwowy uśmiech.
            – Bardziej się boję poznać twoją rodzinę. – Jego głos był trochę niepewny. – Może gdybym miał swoją… Po prostu... Cholera jasna. – Zaplątał dłonie we włosy. – Czy to nie może być prostsze?
            – Może. O ile pojedziemy tam teraz. Czekają na nas. Im wcześniej będziesz miał to z głowy, tym lepiej dla ciebie. A właściwie dla was. Jak myślisz, ile mała jeszcze będzie spała?
            – Mamy maksymalnie pół godziny. Zdziwię się jeśli godzinę.
            – To weź ją i chodź. – Poczuł pocałunek na skroni i podniósł głowę. – Nie stresuj się tak. Oni cię nie zjedzą. Podejrzewam, że będziesz miał większe fory ode mnie. A podobno jestem najbardziej czarującym mężczyzną w całym klanie. – Nie mógł powstrzymać śmiechu na te próżne słowa.
            – Od kogo to wiesz? Matki i siostry? – Na jego twarzy wykwitł lekko ironiczny uśmiech.
            – No oczywiście! I od wszystkich innych zamężnych kobiet. Z dziećmi. – Zgarnął go w swoje ramiona. – Wiesz, w końcu darmowa niańka, która uwielbia małe szkraby, a na dodatek przewodzi wszystkimi, jest najlepszą z możliwych opcji. – Głośne cmoknięcie wylądowało na jego uchu, powodując kolejną falę dobrego humoru.
            – Czyli nie mam co liczyć na prywatność i samotność. Może zabawię się w przedszkolankę, skoro aż tak lubisz bachorki? Będziemy spędzać miłe popołudnia i noce na bawieniu dzieci zamiast na czymś innym, przyjemniejszym. – Igrał z ogniem. Głód w oczach mężczyzny dał mu jasno do zrozumienia, co zrobi z jego ciałem, gdy zostaną sami.
            – Spędzisz ze mną wieczór? – Lucas wolał się upewnić, widząc jak bardzo zależy mężczyźnie na dziecku.  Chciał go uwieść, kochać się z nim, połączyć i za jakiś czas poznać dokładnie jego historię.
            – A mała? – Allan wolał poświęcić romantyczny wieczór, gdyby miał zostawić ją samą. Przez to wszystko co się wydarzyło obawiał się, zostawić ją bez opieki.
            – Uwierz mi. Cioć i wujków będzie miała serdecznie dość przez najbliższe trzydzieści lat. Nic jej się przy nich nie stanie. – Musnął jego wargi w delikatnej pieszczocie. Nie pokazywał tego po sobie, ale sam fakt, że mężczyzna się nie wyrwał i oddał pocałunek wiele dla niego znaczyło.
            W tym też momencie temat się urwał, ponieważ zadzwonił telefon Lucasa. Musiał odebrać, ponieważ dzwoniła jego matka, a wiedział też, jakie wieści do niej dotarły.
            – Kochanie, tak ci gratuluję znalezienia partnerki! W końcu ci się udało! I to jeszcze z dzieckiem! No trudno. Ale na pewno będziecie mieli swoje maleństwa. – Przypuszczał, kto mógł celowo wprowadzić w błąd jego matkę, więc musiał natychmiast jej przerwać.
            – Kto ci powiedział? – Głęboki oddech w słuchawce świadczył o przerwanym gwałtownie monologu.
            – Oczywiście, że twoja siostra! – Wredna złośnica.
            – Mam partnera, matko. Ma na imię Allan i chętnie cię dzisiaj pozna. – Spojrzał na mężczyznę, a ten uśmiechnął się szeroko, mimo iż był cały blady. Chyba nie za dobrze wychodziło mu udawanie. Cisza gwałtownie przedłużała się w słuchawce.
            – O. Cholera. – Między tymi dwoma słowami była tak gwałtowna przerwa czasowa, że doprawdy miał ochotę się roześmiać. – No dobrze. Wiedziałam, że tak będzie. Gratuluję! I sprowadź go tu jak najszybciej. Chcę poznać w końcu wnuczkę! – Nie spodziewał się, że jego matka aż tak szybko odzyska rezon i da jasny sygnał aprobaty ze swej strony.
            – Gorzej być nie mogło? – Zapytał ze śmiechem jego partner. – Muszę się napić cholernie mocnej kawy by to przeżyć. Albo drinka.
            – Nie możesz. – Uśmiechnął się szeroko na widok zdziwionej miny partnera. – Babcia chce poznać wnuczkę. Nie chcemy jej tego uniemożliwić, prawda? – Głośny śmiech Allana obudził Liz, która po chwili zaczęła gaworzyć.

***

            Marco Powerful w hierarchii wilków byłby betą, drugim najważniejszym po alfie. Jako że niedźwiedzie raczej żyły samotnie i łączyły się tylko w czasie rui samicy, musieli ustalić jakieś zasady. Lucas miał dobry pomysł, by ich organizacja opierała się na zasadach rządzących naturą wilków. Po tym, jak na ich terenie wydarzyły się tragedie, najrozsądniejszym pomysłem było ustanowienie przywódcy i jego zastępcy, którego każdy miał słuchać w razie niebezpieczeństwa. Czasem złośliwie nazywał przyjaciela „szefem” by go zdenerwować. Musiał jednak przyznać, że facet był cholernie skuteczny we wszystkim, co robił. Rzadko kiedy rozkazywał, częściej prosił i pomagał w wielu obowiązkach, które miał każdy z domowników. Chociaż może to złe określenie, skoro część klanu miała swoje domy na dość dużym ternie. Spotykani do tej pory zmienni zdziwieni byli tym, że przyjęli hierarchię watahy, a nazywają się klanem. Dla nich było to bez znaczenia.
            Spojrzał tęsknie za siostrą przyjaciela. Dobrze wiedział, że nigdy nie odbije nikomu partnerki. Co innego, gdyby była dla swojego męża „zwykłą” żoną czy dziewczyną. Ale nie… Nie mógł rozdzielić dusz. Był cholernym romantykiem. Wiedział, że ktoś mu jest pisany, mógł podejrzewać, jakiej płci będzie ta osoba, a jednak nie mógł jej spotkać.
            Lucas, znając jego tęsknotę, ułatwiał mu poszukiwania. Czasem wysyłał w inny region kraju w celu załatwienia czegoś dla niego ważnego. Zazwyczaj okazywało się to nic nie wartym kawałkiem papieru, który mógł zostać wysłany kurierem. Zachowywał się w ten sposób, gdy jego smutek za bardzo rzucał się w oczy. Początkowo rozumiał to, jako odsyłanie na siłę, by nikt nie widział jego słabości. Dopiero po pewnym czasie zrozumiał, dlaczego jego przyjaciel postępuje tak, a nie inaczej.
            Wiedział, że kiedyś spotka swojego partnera. Musiał tylko poczekać, być gotowym na to wszystko. Nie cierpiał samotności goszczącej w jego sercu. Nie, nie był słaby. Nie uważał by odczuwanie braku kogoś bliskiego wiązało się z czymś złym, mało męskim. Uważał się za silnego mężczyznę, pewnego swych decyzji, zawsze wiedział, co do niego należy i jak powinien zachować się w określonej sytuacji. Zdarzało się jednak, że negatywne emocje brały nad nim górę. Samotność ciążyła i nie dawała spokoju. Zachowywała się jak obcy byt, pasożyt w jego ciele, który co rusz szturcha rozognioną ranę. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że niczego nie przyspieszy. Na każdego przyjdzie pora i tego się trzymał.
            – Nie zjadaj wszystkich ciastek, łasuchu! – Krzyknęła na niego Alis. – One miały być na popołudnie dla mnie i dla Jacka. Nawet nam nie wystarczy. – No cóż, nie bał się jej.
            – Przykro mi. – Nie ważne było to, że wcale tego nie czuł.
            – Nie wierzę ci. Nie przyjmuję. Pomożesz mi. Jedziesz do sklepu po czekoladę. Zrobię ci blachę tych ciasteczek, o ile nie tkniesz kolejnych dwóch. Pasuje? – Podszedł do niej, pocałował w policzek i wyciągnął kluczki z szafki.
            – Pędzę. A ty sobie wszystko szykuj.
            – Potem wszystko myjesz. – Szach i mat. Znieruchomiał w pół kroku, by po chwili obrócić głowę. Widział jej uśmiech pełen satysfakcji.
            – Niech ci będzie. – Ze śmiechem wyszedł z domu. Miała go w garści.

***

            Lucas, w drodze do swojego rodzinnego domu, zadzwonił do Marco i poinformował go, za jaki czas będą. Przy okazji, musieli wstąpić na małe zakupy, które skończyły się dość poważnym uszczupleniem budżetu domowego, ponieważ dosłownie wszystko było potrzebne. Allan udawał poważnego, widząc go targającego wózek wypchany po brzegi, a zarazem dokładającego co rusz coś nowego.
            – Nie byłoby łatwiej kupić cały sklep? – Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Słyszał, że siła w głosie mężczyzny wraca, a cała ta sytuacja nabiera dla niego komicznego wyrazu.
            – Uwierz mi, gdybym miał przy sobie samolot, to bym tak zrobił, ale niestety nie wszystko się zmieści do Jeepa. Kiedyś zobaczysz, jak wyglądają nasze zakupy, gdy każdy ma swój koszyk. Niby nic się nie kupuje, a pół sklepu jest obrobiona z produktów, zaś najbardziej cierpi kawałek plastiku i istniejące gdzieś w Internecie konto. Aż żal serce ściska. – Poczuł na łopatce lekkie klepanie, dodające mu otuchy.
            – Znam to. Ale jaka wtedy jest satysfakcja, że ma się większość rzeczy na najbliższy miesiąc.
            – Chyba dwa tygodnie. – Mruknął pod nosem. Widział, jak Allan powstrzymuje śmiech.
            – Zero romantyzmu. Znamy się niecały dzień. Pomogłeś mi kupić wózek, ja tobie zrobić zakupy, przeprowadzam się do ciebie, poznam twoją rodzinę, a nawet seksu nie uprawialiśmy. – Lucas wyszczerzył na jego słowa zęby.
            – Ja ci dam, zero romantyzmu. Jeszcze cię zaskoczę.
            – Trzymam za słowo. – Allan minął Lucasa z Liz na piersi. – Poczekam na zewnątrz, dobrze? – Już po chwili mógł odpocząć w późnym, popołudniowym słońcu.


niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 3

Z boku w zakładce o mnie znajduje się link do mojego bloga na wordpressie. Ta sama treść, a może komuś będzie wygodniej czytać ;) 

Zapraszam was na kolejny rozdział. Bez dalszych niepotrzebnych wstępów. 

Rozdział 3


            Nie zamierzał kłaść się spać z kurami. Gdy już położył małą na łóżku i opatulił w śpioszki, pieluchę, czapeczkę i skarpetki na malutkich paluszkach i stópkach, siadł w fotelu pod oknem. Nie potrzebował nic więcej do szczęścia od chwili spokoju. Przydałaby mu się jakaś dobra książka by móc oderwać myśli od wszystkiego, co go czeka.
Spojrzał na Liz i uśmiech wykwitł na jego twarzy. Ostre rysy twarzy nabrały bardziej łagodnego, ciepłego charakteru. Dziecko spało z rączkami podciągniętymi do góry, co z lekcji Ellen, które mu dawała przed porodem, oznaczało, że jego serce jest zdrowe. Lekko uchylone usteczka wypuszczały co chwilę na świat małą bańkę śliny, która pękała przy wdechu.
Zastanawiał się czy w pokoju hotelowym są kamery. Jak zareagowałby pracownik spoglądający w monitoring, widząc człowieka zamieniającego się w wilka? Musiał jednak to zrobić. Druga forma, mimo iż teraz wyciszona, również potrzebowała solidnego odpoczynku i rozprostowania łap, a on nie zamierzał jej ograniczać ze względu na miejsce. Rozebrał się w łazience do naga, wcześniej zostawiając drzwi otwarte na oścież, by mógł wyjść swobodnie z pomieszczenia. Mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę, że mała nic nie zapamięta z tego wydarzenia, to sądził, że kultura tego wymaga. Był jej ojcem, a jakby nie było, dzieci nie powinny oglądać swoich rodziców nago. W zmienionej postaci nie mógł tego ukryć, ale futro zapewniało ochronę przed zewnętrznymi czynnikami, na które byli narażeni ludzie.
Po zmianie, był dużym, większym niż normalne osobniki, szaro–srebrnym wilkiem. Kolor umaszczenia w niektórych warunkach mógł go zdradzić, ponieważ pasma sierści mogły udawać srebro przy odpowiednim odbiciu światła. Wskoczył lekko, mimo swojej postury, na łóżko i ułożył się wygodnie. Najbardziej chciałby, żeby kruszyna znajdująca się obok, spała na nim, ale nie miał kto jej tak położyć ani pilnować. Mimo wszystko wygodniej jest nie być skrajnie czujnym podczas odpoczynku.

***

            O godzinie dziesiątej Lucas zapukał do drzwi pokoju wynajmowanego przez nową „gwiazdę” hotelu. Zastanawiał się, ile kobiety mogą plotkować o jednym mężczyźnie? Zapach, który wyczuł w recepcji tutaj był znacznie bardziej intensywny. Jego ciało nieświadomie się rozluźniło, mocniej i szybciej pompując w ciele  krew.           
            – Chwileczkę. – Usłyszał stłumiony głos. W dziwny sposób wzbudziło to w nim niepokój. – Już idę. – A zarazem coś dziwnego działo się z jego ciałem. Po chwili otworzył mu drzwi najprzystojniejszy mężczyzna na świecie. Serce zabiło mu gwałtownie i w tym momencie odkrył, kogo ma przed sobą.
            – Partner. – Wyszeptał nieświadomie Lucas, obserwując na twarzy nieznajomego szok wywołany nie tylko odczuciami ciała, ale i słowem, które wypowiedział.
            – Ale… Nie. – Uśmiech zniknął z przystojnej twarzy Allana, a oczy stały się nieufne. – To zwykły hotel. A ty nie powinieneś być… Kim ty w ogóle jesteś?
Widział jak nerwowo powstrzymuje ruch obejrzenia się za siebie. Rozczuliło go to. Słyszał o dziecku, które przywiózł ze sobą. Na pierwszym miejscu nie dbał o siebie, lecz o nie. Zauważył jak paznokcie dłoni zmieniają się w pazury, oczy przybierają złowrogiego wyrazu.
            – Spokojnie! – Podniósł obie ręce przed siebie by zmienny mógł mieć je na widoku. Paradoksalnie w innej sytuacji jego niedźwiedź od razu by zareagował, teraz jednak tak się nie stało. Czuł się pewnie i był zrelaksowany. – Nie zamierzam nic zrobić ani tobie, wilku, ani maleństwu. – Zauważył jak ramiona delikatnie się rozluźniają, co nie oznaczało, że mu ufa. – Jestem właścicielem tego miejsca i chciałem się upewnić, że niczego ci nie brakuje. Tego się jednak nie spodziewałem. – Rozluźnienie ramion było już całkowicie widoczne.
            – Ja też nie. Uwierz mi. Potrzebujesz ode mnie czegoś jeszcze niż tylko upewnienia się, że nic mi nie potrzeba? – Ton głosu wilka był agresywny. Wiedział, że to alfa i w innej sytuacji zareagowałby poddaniem mu swego ciała. Nie kontrolował swoich reakcji, co dawało mu do myślenia, wiedział jednak, że przemawia przez niego instynkt.
            – Mogę wejść? – Zapytał prosto. Nie zamierzał udawać, że nie chce tego zrobić.
            – Ech. To twoja własność. – Warknął Allan i ustąpił mu miejsca.
            – Ale ty za nią płacisz, więc mogłeś się nie zgodzić. – Uśmiech nieświadomie wykwitł na jego twarzy.
            – Rób, co chcesz, ja muszę umyć Liz. – Zaskoczyło go to, że instynktownie zaufał mężczyźnie i wiedział, że nic im nie zrobi. Są partnerami i to przeważyło na jego decyzji. Nie obawiał się zostawić go w pokoju, tak samo, jak nie miałby nic przeciwko temu, by obserwował go podczas mycia dziecka.
            – Poczekam, aż skończysz. – Z bijącym sercem wziął maleństwo i pogruchał do niej. Mógł wyglądać dziwnie, nieodpowiednio czy śmiesznie, ale nie zamierzał się tym przejmować. Jeśli jego partner nie zaakceptuje dziecka, on będzie skłonny go odrzucić. Wiedział, że nie poświęci drobnej istotki na jego rzecz. Za bardzo by tego żałował. Zachowanie, które przejawiał w stosunku do dziecka, pozwoliło ukoić mu nerwy. Nie oglądając się za siebie, poszedł do średniej wielkości pomieszczenia, przymknął drzwi i zajął się pielęgnacją szkraba, którego trzymał w ramionach.

***

            Lucas, do tej pory słysząc o znalezieniu przez kogokolwiek partnera, dostawał wciąż i wciąż powielającą się historię. Zapach, nawet delikatny, który dawał znak o tym, że w pobliżu znajduje się ta najważniejsza osoba. Emocje, hormony, rozkwit miłości w ciągu pięciu minut i namiętny seks, wiążący dwie dusze. Mniej więcej w takich słowach mógł ująć owe wydarzenia.
            Tym bardziej zaskoczył go fakt, że znalazł partnera. Czuł, już wcześniej w hotelu jego zapach, chociaż znacznie subtelniejszy. Reagował na niego nieświadomie, ale nie wiedział, co to jest, ponieważ był zbyt słaby. Ledwie nuta, ginąca pośród wszystkich innych.  Na dodatek wbrew wszelkim opowieściom nie rzucili się na siebie by tarzać się w pościeli, a jedynie mężczyzna przyjął ten fakt do świadomości i poszedł zająć się maleństwem. To było strasznie… mało romantyczne. I równie cudowne.
            Wiedział jednak, że poza pozorem rzeczy o małym podłożu romantyzmu, widać najlepsze cechy partnera. Z czasem fascynacja się kończy i odkrywa się to, co znajduje się pod spodem. Obserwował go przez tę chwilę, która mu była dana. Zarejestrował czułość i miłość w spojrzeniach, którymi obdarowywał dziecko i czuł się o nie głupio zazdrosny.             Doprawdy musiał upaść na głowę, skoro tak się działo.
            Potem zgłosi do recepcji, że mają więcej nie pobierać od jego partnera pieniędzy za pokój i że może gościć w nim, ile zechce, a wszystkie opłaty za zakupy mają być kierowane na jego nazwisko. Już spodziewał się armagedonu, który będzie musiał przejść.
            Nie zdążyli nawet porządnie porozmawiać czy nawet poznać swoich imion, a on już myślał o tym, czym powinien się zająć - jak zapewnić mężczyźnie komfort i bezpieczeństwo.

            Allana zaskoczyła fala uczuć opętujących go w momencie, gdy zobaczył wysokiego, postawnego mężczyznę. Grzeszył urodą, ciałem. Zaschło mu w gardle, co tylko go bardziej zdenerwowało. Zawsze podejrzewał, że znajdzie sobie partnerkę, chociażby ze względu na to, że miał żonę. Fakt, faktem zawieszał spojrzenia na facetach, ale tylko wtedy, gdy był sam. Widząc minę tego wielkoluda, mógł podejrzewać, że miał takie same odczucia. Nie umiał go inaczej nazwać. Nawet nie wiedział, jak ma na imię, a sam fakt, że przewyższał go o prawie dwie głowy, budził w nim dziwne odczucia. Sam nie był niski. Ciało zapragnęło znaleźć się jak najbliższej niego, co tylko spowodowało wzrost ciśnienia.
Miał inne obowiązki do wykonania. Nie było wcześnie rano, ale nie miał serca budzić szkraba leżącego obok niego, w momencie, gdy zasnęła po dość drażliwej i płaczliwej nocy. Zastanawiał się czy coś mogło jej zaszkodzić. Na początku nic się nie działo, jednak koło północy zaczęła przeraźliwie płakać, a on nie umiał jej pomóc. Twarzyczkę miała czerwoną i mokrą od łez, wrzeszczała wniebogłosy. Nie pomógł masaż brzuszka ani butelka, którą od razu odrzuciła. Ogarniała go czarna rozpacz, aż nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki albo jego ręki, ból w ciele księżniczki puścił. Nadal tulił ją w ramionach, masował brzuch, patrząc w jej oczy i zapewniając o tym, że jest bezpieczna. W końcu usnęła o piątej nad ranem. Był wykończony, blady i miał sińce pod oczami. Dawał sobie jednak radę. Po opatuleniu dziecka ręcznikiem i ubraniem pieluchy mógł w końcu udać się do pokoju.
Miał ochotę paść na łóżko. Chciał zasnąć i nie budzić się do wieczora. Wiedział jednak, że gdy przekroczy drzwi łazienki wszystko w jego życiu się zmieni. Nie zamierzał od razu przyjmować niedźwiedzia jako partnera, bo doskonale wyczuł jego aurę. Zanim to zrobi, musiał dowiedzieć się wszystkiego o rasie, a także zobaczyć jak potraktuje historię jego i Liz. Gdyby tylko powiedział, że jej nie chce… Gdyby zażądał wyboru… Chyba trochę go to przeraziło. Tym bardziej, że partnera ma się jednego na całe życie.
– Jak masz na imię? – Spytał, wchodząc do zajmowanego pokoju. Zerknął na mężczyznę, ale będąc pod wpływem jego spojrzenia, ponownie opuścił głowę na dziecko. Pohuśtał ją w ramionach, próbując odwrócić swoją uwagę.
– Lucas, kochany. – Jego wzrok był ostry, karcący, jednak mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił.      
– Nie spoufalaj się tak – Warknął w odpowiedzi, próbując uspokoić rozdygotanego wilka, chcącego czułości i oznaczenia partnera. Odwrócił się ponownie w stronę łóżka i ułożył wygodnie księżniczkę, szeleszcząc przy tym zabawką. Musiał ją czymś zająć, ponieważ widział, że znów staje się marudna. Łezki kręciły się w jej oczach, będąc blisko wypłynięcia. Usteczka drżały, aż nagle w pokoju rozległ się krzyk dziecka. Westchnął.
– Mogę? – Usłyszał zaraz za sobą i poczuł ciepło drugiego ciała. Nie zamierzał dać się omamić. Odsunął się jak najszybciej od partnera, zauważając jego ból.
– Jeśli chcesz. – Mruknął niby obojętnie, obserwując z napięciem jego poczynania. Tak cholernie się bał tego, co miało nastąpić. Był twardy, ale nawet dla niego to już dość. W ostatnim czasie zbyt wiele się wydarzyło. Jego serce przeżyło zbyt wiele emocji, wydarzeń, które nie powinny mieć miejsca. Chciałby się odciąć od problemów, chociaż na chwilę.
Patrzył, jak Liz w ramionach niedźwiedzia rozluźnia się, przestaje płakać i wyginać sztywno ciałko. Głowa mu pękała. Jak kobiety to wytrzymują? Czy zaciskają zęby, wymyślają w myślach? Skarżą się, błagają o uwolnienie, a zarazem czerpią z macierzyństwa jak najwięcej? Obserwował czułość malującą się w oczach obcego człowieka. Jego wielkie dłonie, nienawykłe do noszenia niemowlaka, a zarazem pozornie niewprawne w bawieniu.
– Masz dziecko. – Stwierdził krótko, obserwując ruchy. Lucas spojrzał na niego rozbawiony, a on westchnął. Ciepło malujące się w oczach mężczyzny dodawało mu odwagi, otulało czymś ciepłym serce, co zarazem napawało go dziwnym lękiem. Nie chciał się przywiązywać. 
– Nie. Ale jestem wujkiem zbyt wielu dzieci, których aktualnie byś nie zniósł. – Przyznał mu w głowie punkt. Ziewnął krótko. Siedział lekko skulony na łóżku, próbując się zregenerować. – Ciężka noc?
– Nawet bardzo. Męczyła się, a ja razem z nią. Z tym, że ja jestem w tym stanie aż do teraz. – Nie spodziewał się, że stojący zaraz obok łóżka brunet, siądzie na nim tak by opierać się o zagłówek. Otarł opuszek palca o usta Liz, a ta zaczęła go ssać. Zaśmiał się z tego powodu. Mimo swojego zacięcia miał ochotę położyć się obok Lucasa i zasnąć głębokim snem.
            Widział spojrzenie opływające jego ciało, zadowolenie w oczach i głód. Krew krążyła mu w żyłach szybciej niż dotychczas, w ustach zrobiło się sucho.
            – Nie patrz tak na mnie. – Odwrócił wzrok, nie mogąc go dłużej znieść.
            – Jak? – Zapytał rozbawiony. Zdawał sobie sprawę, jak ciężko jest się oprzeć pragnieniu. On również cierpiał teraz katusze, ale nie zamierzał tego po sobie pokazywać. Gdyby nie księżniczka przysypiająca mu w ramionach, zapewne już dawno kochałby się z tym mężczyzną. Pieściłby jego ciało, wzbudzając napięcie i iskry, które były odczuwalne już teraz. Nie tylko więź wpływała na ich zachowanie. Liczyły się także inne aspekty, które dla niego jak najbardziej zostały zaspokojone. Otrzymał więcej niż chciał.
            – Dobrze wiesz. – Prychnął Allan.
            – Zapytałeś mnie o imię, a sam go nie zdradziłeś. – Przysunął się jeszcze bliżej mężczyzny, wdychając zapach, pieszcząc nim zmysły.
            – Allan. I nie udawaj, że o tym nie wiesz, niedźwiedziu. – Czy tylko mu się wydawało czy to słowo zostało wypowiedziane z pogardą?
            – Gardzisz mną? – Odłożył dziecko na łóżko by w razie, gdyby nerwy wzięły nad nim górę, co rzadko się zdarzało, nie zrobił jej krzywdy. Nie chciał tego.
            – Nie. – Ciężkie westchnięcie wydobyło się spomiędzy warg. Widać było, że życie ostatnimi czasy dało mu nieźle w kość, ponieważ z daleka wyczuwało się jego mocną aurę. Słyszał o braku zaufania, jakie wzbudził. Widział samochód, a teraz przed sobą miał zmęczonego życiem młodego mężczyznę. Wiedział, że każdemu może się to zdarzyć. Tym bardziej, że Allan co jakiś czas wzdychał, maskując w ten sposób chęć ziewnięcia. – Jestem po prostu okropnie zmęczony i … – Nie powinien mówić, że jest na skraju przemęczenia. Coś działo się z jego wilkiem od jakiegoś czasu. Śmierć Ellen, zdobywanie wszystkich potrzebnych dokumentów, kłótnia z teściami i odzyskanie Liz, wyjazd, szukanie swojego miejsca, domu i teraz jeszcze partner. Chyba za dużo jak na jednego człowieka w tak krótkim czasie. Nie miał nawet czasu na żałobę, do cholery!
            Widząc, w jakim stanie znajduje się jego partner, podszedł do niego jak najbliżej i przygarnął w ramiona. Spodziewał się odepchnięcia, być może wyzwisk, ale niekoniecznie tego, że również zostanie objęty, chociaż powinna to być dla niego oczywistość.
            Dawno nie czuł takiego ciepła bijącego od drugiej osoby. Zazwyczaj był twardym, pewnym siebie mężczyzną, ale to, co ostatnio się działo przerosło jego oczekiwania i możliwości. Mimo iż prawie się nie znali, byli partnerami od kilkudziesięciu minut, nie spodziewał się wsparcia i pociechy, które znalazł w jego ramionach. Dziwne uczucie wypełniło mu gardło, dusząc nieprzyjemną gulą. Wbrew pozorom nie chciało mu się płakać, emocje skumulowały się zaraz pod grdyką, dusząc, ale nie licząc na uwolnienie.
            – Wiem. Wszystko wiem. W końcu będzie lepiej. – Ponownie pocałował jego włosy. Smutek i żal aż biły od Allana, jednak czuł też w nim siłę, która została ostatnio naruszona, nadszarpnięta, jednak nie poddała się napływowi zdarzeń. Każdy miał chwile kryzysu. Niezależnie czy w sforze był alfą, betą czy omegą. Mogli pozwolić sobie na emocje, często ukrywając je w zaciszu sypialni, rozładowując je na swój sposób.
            – Przepraszam. Nie powinienem był. – Poczuł się skrępowany troskliwością w głosie Lucasa. Nie chciał jej, a przynajmniej nie mogła mu sprawić takiej przyjemności. Próbował się odsunąć od tych dużych, ciepłych dłoni, przytrzymujących mu plecy.
            – Za chwilę. Daj mi chociaż to. – Tęsknota w jego głosie zniwelowała zamiary Allana. Sam tego potrzebował, ale ciepłe uczucia, które się w nim budziły, wprawiały go w przerażenie. Nie liczył na to. Nie szukał partnera i nie chciał go mieć. Los bywa przewrotny.
            – Jak masz na nazwisko? – Dzięki temu określi z kim ma do czynienia.
            – Powerful – O cholera. No to się wkopał. Wiedział, że misiek przed nim jest dość silny, ale nie podejrzewał, że to on zjednoczył wszystkie niedźwiedzie pod swoją opieką, pomógł ochronić zmiennych przed ludźmi i ich polowaniami. Słyszał o nim, ale nie wiedział jak wygląda i kim jest. – A ty? – Przestał wierzyć w swoją inteligencję. Po co zadawał to durne pytanie? Przecież było wiadomo, że Lucas zapyta o to samo. Widział jego czujny wzrok na sobie, więc przestał spoglądać mu w oczy. Czemu akurat teraz mała nie zapłacze? Nie wydrze się w niebogłosy, oznajmiając swoje niezadowolenie, ponieważ jest głodna, zmęczona czy też zrobiła w pieluchę?
            – Jestem wolnym wilkiem. Nie mam nazwiska. – Poczuł nagły dystans nie tylko pomiędzy ich ciałami. Wiedział, że Luc zachowa wszystkie środki ostrożności by go od siebie odgrodzić, a także ochronić córkę przed nim, w razie gdyby zaatakował.
Lucas spojrzał ponownie w jego oczy i nie był pewien co powinien zrobić.
            – Jak długo? – Napięcie kumulowało się w ramionach, w żyłach krążyła adrenalina, napędzając wściekłość. Co takiego zrobił, że wyrzucono go z grupy?
            – Za długo, jak na wszelkie standardy. Trzymam się tylko dzięki Liz. – Nie zamierzał tego ukrywać. Jeśli zostanie zakwalifikowany jako szczególnie niebezpieczny przypadek, zostanie zabity. Co się wtedy stanie z jego córką? Wilk pojawił się tuż pod powierzchnią. Obserwował czujnie ruchy niedźwiedzia. – Spróbuj tknąć moją córkę – każde słowo brzmiało jak warknięcie, wydobywane siłą z głębi gardła – a nie patrząc na partnerstwo, rozszarpię ci gardło. Nie zrobisz nam krzywdy.
            W tym momencie Lucas zorientował się, jak zostało odebrane to, jak się zachował. Nie to było jego zamiarem.
            – Spokojnie. Jesteś moim partnerem, czyli masz już watahę, a jest nią mój klan. Chcę po prostu wiedzieć, ile czasu byłeś sam, by móc pomóc ci przystosować się do zmian.        
            – Rok. – Nie spodziewał się zobaczyć aż takiego bólu w oczach wilka, który nie oszalał tylko ze względu na bardzo silną wolę i dziecko, które trzymało go w ryzach. Było to jednak zastanawiające, ponieważ Liz nie mogła mieć więcej niż trzy miesiące.
            – Czemu? – To pytanie było najważniejsze. Jeżeli kogoś skrzywdził lub zabił… Nie będzie mógł mieć dla niego litości, chociaż jemu samemu złamie to serce.
            – Nie mogę ci tego powiedzieć. Gwarantuje ci jednak, dając swoje słowo jako obietnicę, że nie popełniłem czynu zakazanego przez nasz kodeks. – Zmienni mieli swoje kodeksy, które wyznaczały kary za czyny haniebne. Czym innym było zabicie w obronie własnej czy z powodu wyzwania, a inaczej, gdy ktoś mordował dla samej przyjemności przelania krwi.
            – Dobrze. – Odetchnął. Wiedział, że mówi prawdę. Allan zbliżył się do powoli coraz bardziej niespokojniej córki i wziął ją na ręce. Nie tylko ona potrzebowała przytulenia. Szybko i sprawnie ułożył pieluchę na ramieniu, a na niej Liz. – Wierzę ci. Jesteś moim partnerem, czułbym gdybyś skłamał w tak ważnej sprawie.
            – Nie mów o mnie, że jestem twoim partnerem, bo to nie prawda. – Zdawał sobie sprawę, że zadał mu ból, ale nie zamierzał udawać. Pożądanie to nie wszystko. Chciał być pewny. Obaj krążyli wokół siebie, próbując wybadać, na ile mogą sobie pozwolić.
            – Mylisz się i dobrze o tym wiesz. – Lucas potarł mocno twarz. Czemu on aż tak bardzo upierał się przy swoich racjach? Co go skłoniło do tak wielkiej siły, a zarazem niepewności. Liz zakwiliła i jej płacz ponownie rozległ się w pokoju. Dziecko wyczuwało ich nastrój. Oprócz tego, było zmiennym, ale to ujawni się dopiero, gdy w ludzkiej formie nauczy się chodzić. Na tym etapie przemiany nie były kontrolowane i natura ingerowała w zmianę formy na zwierzęcą. Szczenięta się przemieszczały. Mając kilka miesięcy, były żwawe, biegały i psociły jednak w momencie, gdy nagle ponownie stawały się człowiekiem, potrafiły wydarzyć się tragedie. Tak było przed wiekami. Ich przodkowie płacili zbyt dużą cenę za możliwość posiadania dziecka, dlatego matka natura ewoluowała ich formę.
            – Nie odtrącę cię dlatego, że masz dziecko. Już ją pokochałem. Moja matka chce wnuków, naciska na mnie i na moją siostrę, ale to ty spełnisz jej marzenie. Myślałem, że będę miał partnerkę, tylko dlatego, że pragnąłem dzieci. Fakt, za jakiś czas, ale tylko z partnerką duszy. Nie zamierzałem ranić jakiejś bogu ducha winnej kobiety, gdyby urodziła moje potomstwo, a ja znalazłbym partnerkę lub partnera duszy. Bóstwo dało mi wspaniałego partnera, którego pragnę, z dzieckiem, którego nie będę mógł mieć, a które pokochałem. Tak jak i ciebie, ponieważ najpierw chcesz chronić i dbać o nią, ignorując swoje potrzeby. – Allan zachwiał się ledwie zauważalnie na słowa Lucasa. Nie spodziewał się, że mężczyzna, aż tak dokładnie, sam z siebie, odczyta targające nim wątpliwości, odgadnie wszystkie powody jego tymczasowych zmartwień z nim związanych. Czuł się głupio, patrząc z uporem na partnera, a zarazem podrygując ramionami, by uspokoić Liz. – Chcę cię całować. Trzymać w ramionach. Kochać się z tobą i dbać o to, by zapewnić wam obojgu bezpieczeństwo i dobry byt. Możemy zamieszkać, gdzie tylko będziesz chciał. Nie mieszkam z moim klanem w centrum, mamy ziemię za miastem. Czasem zdarza mi się spędzać noce tutaj w hotelu, gdy mam bardzo dużo pracy, ponieważ wolę być wcześniej w domu niż wychodzić rano i wracać późno w nocy tylko dlatego, że nie poświęciłem odpowiednio dużo czasu obowiązkom. Po prostu chciej być ze mną. Nie proszę cię o nic ponad to, co możesz mi dać. Dam ci na tyle swobody, na ile moja natura na to pozwoli. Nie zamierzam zabraniać ci niczego chyba, że stanowiłby to dla was zagrożenie. Nie zamierzam stracić partnera przez jakąś głupotę. – Lucas skończył kulawo i rozłożył bezradnie ramiona. Przecież do niczego go nie zmusi, choćby tego pragnął. Obserwował powoli zbliżającego się Allana, a chwila ta trwała niczym wieczność. W końcu jednak mężczyzna dał się objąć, razem z dzieckiem przy piersi, a usta odnalazły jego wargi. Nie mógł powstrzymać głębokiego jęku wydobywającego się z gardła. Tego właśnie mu ciągle brakowało. Partnera.


niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 2

Witam was kochani!
Przed sobą macie kolejny rozdział "Spotkania". Mimo, że część z was posiada blogi - odpisałam wam pod komentarzem, a dlaczego? Część z was ma stworzony profil w google plus gdzie publikuje też kilka innych, polecanych blogów. Dlatego zwracam się z prośbą do tych osób o to byście zostawili pod komentarzem adres swojego bloga ;) Dzięki!

Życzę wam miłego czytania. 

Rozdział 2


            Lucas, trzydziestoletni mężczyzna, spoglądał zniechęcony na swoją matkę. Doprawdy nie rozumiał jej pragnienia, by w końcu znalazł sobie dziewczynę, skoro nie udało mu się znaleźć partnerki duszy. Czy tak trudno było zrozumieć tej kobiecie, że nie zamierzał unieszczęśliwiać, bogu ducha winnej niewiasty, tylko dlatego, że porwie go uczucie? I co wtedy? Rozwód? Złamane serce? Co by było, gdy posiadali dzieci? Miałby je od tak porzucić ze względu na to, że znalazł przeznaczoną sobie osobę?
            – Nie byłbyś przynajmniej kawalerem. – Gderała dalej jego matka. Miała dopiero pięćdziesiąt pięć lat, na które w ogóle nie wyglądała. Naprawdę mało go obchodziło, że chce wnuków.
            Zazwyczaj był dość rodzinny, często się śmiał i twierdził, że z natury jest pogodny. Potarł swój policzek, a zarost ukłuł go lekko w dłoń. To też był powód do ciągłych nagabywań rodzicielki. Nie mogła zrozumieć, jak może nie golić się codziennie? Nie mieć gładkiej, delikatnej twarzy? Przecież tak powinien wyglądać dobrze prosperujący mężczyzna! A nie z lekkim zarostem i lekko zmierzwioną fryzurą., delikatną twarz. W pewnym momencie przestał to robić z przekory. Nawet będąc dojrzałym mężczyzną, lubił czasem zaleźć matce za skórę i robić wszystko po swojemu, czasem właśnie na złość, jeżeli uważał to za słuszne.
            – Ty mnie w ogóle nie słuchasz! – Podniósł na nią wzrok. Nie zorientował się, że skierował spojrzenie na serwetkę w kwiatki, która wydała się dziesięć razy ciekawsza niż rozmowa, którą odbywał po raz kolejny.
            – Słucham, ale nie rejestruję tego, co mówisz. – Wiedział, że ktoś postronny mógłby to zrozumieć jako brak szacunku, ale prawdą było to, że mógł sobie pozwolić na taką odpowiedź.
            – Jak zwykle, synu. Ile razy mam ci powtarzać, że to dla twojego dobra? – Chwycił się za głowę. Miał dość. Jego cierpliwość się wyczerpała, zostawiając miejsce frustracji.
            – Nie, matko. To nie jest dla mojego dobra. Pomyśl, ile konsekwencji poniósłby mój czyn, gdybym jednak znalazł osobę mi przeznaczoną. Czy naprawdę jesteś gotowa zmierzyć się ze wszystkim problemami, ze względu na to, że to TY– położył nacisk na to słowo – chcesz wnuków? Zrozum, że nie wszystkie twoje żądania będą realizowane bez szemrania. Jest jeszcze Alis i to ona powinna zająć się płodzeniem dzieci ze swoim mężem.
 Młodsza siostra była duszą towarzystwa, kochana przez każdą osobę, jaką spotkała. Mimo że już od dwóch lat miała przy sobie partnera, nie planowała jeszcze dzieci. Twierdziła, że chce się wyszaleć, kochać z mężem tyle, ile zechce, a nie tylko raz w tygodniu, pod kołderką i reagować na najmniejszy szmer, bo być może maleństwo zapłacze.
 Rozumiał ją. Mimo że miał trzydziestkę na karku nie planował zmian pieluch przez najbliższe pięć lat. Jeśli do tego czasu nikogo nie spotka, będzie mógł pomyśleć nad założeniem rodziny. Jednak nie wcześniej.
– Dobrze wiesz, że nie jest na to gotowa. Poza tym ty jesteś starszy. – Załamał ręce. Spotkania z matką zawsze przysparzały mu problemów nie tylko natury moralnej, ale i psychicznej. W końcu nie co dzień ma się ochotę zakneblować własną rodzicielkę, przywiązać ją do krzesła, by nie mogła uciec i oddać komuś klucz na miesiąc do przypilnowania, by dostarczał posiłki.
– Nie spełnię twoich wymagań. Nawet sobie o tym nie myśl.
– Kochanie, ale wiesz przecież, że ja nie proszę o to od tak. – Posłał jej spojrzenie z ukosa, rozglądając się dyskretnie po wnętrzu niewielkiego lokalu. Już nawet szepczące o czymś nerwowo kelnerki wydawały mu się ciekawsze. Nie musiał nadwyrężać słuchu, by dowiedzieć się o czym tak plotkowały.
– Oczywiście. Wybacz mi na chwilę, ale idę zapalić. – Zanim jednak udało mu się zrealizować ów pomysł, musiał wysłuchać pięciominutowego wykładu o szkodliwości czynu, który zaprzątał mu myśli. Najszybciej jak się dało ewakuował się do wyjścia, które zostało mu otworzone przez portiera.
– Dzień dobry, panu. Czy mamy podstawić samochód? – Zapytał lokaj, ponieważ doskonale znał jego nawyki. Większość klientów po prostu wychodziła i wsiadała do limuzyny czy innego cacka podstawionego przez chłopaka za to odpowiedzialnego. On jednak lubił chodzić na nogach, więc nie zawsze korzystał z tej możliwości przebywając w hotelu. Prowadził tylko wtedy, gdy udawał się na bardzo ważne spotkanie lub wiedział, że czeka go daleka trasa.
– Nie, dziękuję. Chcę tylko zapalić. – Uśmiechnął się do starszego mężczyzny i wyciągnął w jego kierunku papierośnicę. Ten, jak zwykle odmówił, co nie oznaczało, że tego nie chce. Gdyby tylko wziął od klienta papieros, najprawdopodobniej zostałby zwolniony, a co dopiero, gdyby razem z nim poddawał się tej, jakże niechlubnej w dzisiejszych czasach czynności. W dobie dbania o zdrowie, zatruwanie swojego organizmu było niedopuszczalne. Nie wspominając o tym, że palenie papierosa z szefem, mogło zostać źle odebrane.
            Lucas odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko, opierając się jedną stopą o bok budynku. Tego mu było trzeba. Dymka w płucach, który pozwalał oczyścić myśli. Często sam się na siebie wkurzał za to uzależnienie, ale nie umiał zerwać z nałogiem. Wiedział, że zwierzę w nim także nie aprobuje zatruwania jego organizmu. Musiał jednak odetchnąć od matki, która coraz częściej robiła mu takie pogadanki.

***

            Allana ponownie obudził płacz córki. Mimo dość głębokiego snu, instynktownie jego organizm odpoczywał czujnie. Przyszła pora na karminie lub zmianę pieluchy. Nadal czuł się, jakby mu było za mało kojącej drzemki. Podniósł się ledwo żywy na rękach, by nie dotykać klatką piersiową wygodnego materacu. Powinno mu to pomóc w odzyskaniu pełnej świadomości.
Gdy rozbudził się w stopniu dla niego zadowalającym, podniósł delikatnie płaczące dziecko i zaczął uspokajać. Najpierw wciągnął głęboko powietrze, by zorientować się czy nie zrobiła czegoś śmierdzącego do pieluchy, a następnie odpinając jeden rzep sprawdził czy nie ma w niej wilgoci. Rozwiązanie to okazało się wyjaśnieniem zagadki, więc sięgnął do paczki spoczywającej zaraz obok łóżka, zaraz potem po mąkę ziemniaczaną i mokre chusteczki. Nie chciał by mała się odparzała, a wyczytał, że jest to jedna z najskuteczniejszych metod.
W połowie pielęgnacji usłyszał pukanie do drzwi. Przygryzł wargę niepewny co zrobić. Liz ruszała wesoło nóżkami i rączkami, próbując gaworzyć. Nie chciał, by ktoś obcy oglądał jej drobne ciało, więc przykrył ją ręcznikiem, który miał w pogotowiu. Mała złośnica lubiła go obsikiwać, jakby przed chwilą wydalone siuśki nie wystarczyły.
Obrócił zamek w drzwiach i otworzył lekko drzwi.
            – Przyniosłam pana rzeczy. – Młoda dziewczyna wskazała na dwa dodatkowe ręczniki i stos małych, schludnie poskładanych ubranek, spoczywających na jego koszulce.
            – Oczywiście, proszę. Czy mogłaby pani położyć to na stoliku? – Wskazał palcem mebel, a sam udał się w kierunku łóżka. Otulił dziecko trochę bardziej ręcznikiem. Nie widział kiwnięcia kobiety, a zarazem jej niepewnego wzroku. Nieraz można było usłyszeć o pedofilach lubujących się w dzieciach. Jej ramiona rozluźniły się dopiero wtedy, gdy zapytał ją o możliwość kupna zwykłych, materiałowych pieluch, ponieważ on się na tym nie znał. Nie znał miasta, a chciał się w nie zaopatrzyć. Powiedziała mu, że dowie się, o ile sobie tego zażyczy.
            W ten sposób została w jego pokoju dłużej niż zamierzała. Starała się dyskretnie zapytać o to, co robi w pokoju hotelowym sam z dzieckiem, ale widząc, jak bardzo przejmuje się zakupami dla maleństwa oraz z jaką czułością ją przebierał w śpioszki, odetchnęła. Niby nieświadomie wspomniał, że to jedyny żyjący członek rodziny, jaki mu został.
            Allan dobrze zdawał sobie sprawę, jakie wywarł wrażenie na dziewczynie. Rozczochrany, zaspany, ubrany tylko w dżinsy, z dzieckiem przykrytym ręcznikiem. Dopiero co wybuchła afera, w której odkryto szajkę pedofilii i cały kraj żył tym wydarzeniem. Nie zamierzał być oskarżony o coś, czego nie zrobił. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. Kim trzeba być by zgwałcić dziecko? Jak kogoś może to podniecać?
Tylko z tego względu zaczął przebierać księżniczkę przy obcej kobiecie. Mogła rozwiać swe obawy. Dziecko podczas dalszych czynności pielęgnacyjnych zasnęło głęboko, nie przejmując się niczym innym.
            Czuł się, jakby miał za duże ręce do tak małego człowieka. Przy każdym ruchu podczas ubierania, bał się, że wyrządzi córce jakąś krzywdę. Kosztowało go to dużo zdrowia i jeśli tak dalej pójdzie, to dostanie wrzodów. Był niepewny w każdym ruchu, nie wiedział, co dokładnie ma zrobić.
            Po wypuszczeniu kobiety oraz ubraniu śpiącej Liz, sam zajął się poranną toaletą. Umył zęby i ogolił się. Wziął ekspresowy, pięciominutowy prysznic i przebrał się w świeże ubranie. Zamierzał pójść na śniadanie, które było wliczone w cenę noclegu. W pokoju panował mały rozgardiasz, który szybko posprzątał. Poukładał wszystko na prawidłowe miejsce i ubrał się do wyjścia.
            Dżinsy i czarna koszulka dawały mu duże poczucie komfortu. Na to zarzucił cienką, również czarną bluzę, ponieważ od trzech dni ciągle mu było zimno i dopiero wziął się za zawiązywanie chusty. Również tego samego koloru. Nie zamierzał zostawiać córki, mimo iż drzemała w swojej drobnej krainie szczęśliwości, tylko dlatego, że on musiał zjeść. Wolał ją obudzić i znieść płaczliwe marudzenie, niż rozstanie z nią chociaż na chwilę, gdzie pozostawiłby ją bez opieki. Naoglądał się w Internecie filmików jak zawiązać tak małego brzdąca i ćwiczył na pluszowym misiu, którego kupił dokładnie w tym celu. Ze względu na brak praktyki, zajmowało mu to koło dziesięciu minut, ale w ten sposób będzie mu łatwiej zejść na dół. Przytrzymał ponownie główkę małej spoczywającej na jego ramieniu i obracając głowę w drugą stronę, ziewnął przeciągle.
            Powinien pomyśleć o szczepieniu, bo zbliżał się na to czas. Zastanawiał się, jak Ellen dawałaby sobie z tym wszystkim radę. Nigdy nie dane jej było zająć się córką. Westchnął głęboko i zacisnął zęby. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Na użalanie się przyjdzie czas.
           
***
            Lucas ponownie zajął miejsce przy swojej matce. Dużo ludzi obracało się za nim ponieważ znacznie ich przewyższał oraz był postawny. Rozłożyste barki, dłonie „grabie” jak to określała Alis, szeroka klatka piersiowa zwężająca się ku dołowi, tworząc w ten sposób trójkąt. Dość wąskie biodra i długie, duże, umięśnione nogi.
            Kiedyś jako dwudziestolatek podsłuchał rozmowę siostry z przyjaciółką dla żartu by móc ją potem podenerwować i jakie było jego zdziwienie, gdy usłyszał z ust nastolatki, że kipi seksem, i gdyby nie był rodzonym bratem, to już dawno by go podrywała.
Do tej pory kobieta nie wiedziała, że posiadał tę wiedzę, o rzeczach, które nie powinny zostać wypowiedziane, a jednak tak się stało. Musiał przysłuchiwać się trajkotaniu rodzicielki przez telefon. Jedyne, na co miał teraz ochotę, to pójście do swojego pokoju w hotelu i sen.
Pierwsze pół nocy spędził na drogiej i gustownej kolacji z pewnym mężczyzną w celu sfinalizowania transakcji, a drugą jej część na ostatecznej analizie dokumentów, które po godzinie szóstej, zgodnie z umową przesłał do swojego prawnika.
            Starał się nie ziewać, chociaż mu się to nie udawało. Przenikliwe oko rodzicielki oceniło jego wygląd, a to spowodowało przerwanie rozmowy.
            – Dlaczego jesteś taki zmęczony? – Zadała z pozoru niewinne pytanie. Wiedział, co pałęta się po jej nieczystej główce. Czy mógł się zastrzelić tylko dlatego, że jego matka sądziła, iż był z kobietą?
            – Spotkanie biznesowe. Do szóstej analizowałem dokumenty, a potem to ty mi nie dałaś żyć. – Sięgnął po filiżankę z kawą i upił łyk. Była zimna i niedobra, ale lepsze to niż jej brak. Sięgnął po kromkę chleba i posmarował ją masłem. Musiał coś zjeść, był głodny, niewyspany i na skraju wytrzymałości przez to, czego ponownie musiał wysłuchiwać.
            – A czy w twoim klanie nie ma żadnej pięknej niedźwiedzicy? – Z natury niedźwiedzie żyją samotnie, łącząc się w pary tylko wtedy, gdy samice mają okres płodny. Jednakże, w pewnym momencie ludzie zaczęli tworzyć swoje niewielkie osady, składające się na kilka małych domów lub też jeden wielki mieszący wszystkich i małe. Stało się tak po atakach ludzi, w których zginęło wielu zmiennych. Nie wiedzieli, że atakują coś innego niż zwierzę. Mimo iż większe, bardziej postawne, ale przez to wzbudzające jeszcze większy lęk. Od tego momentu nie licząc wszystkich zwierząt, które od zarania dziejów żyły w stadach, grupach czy watahach.
            – Skończmy ten temat. Zaczyna mnie to denerwować, a dzisiejszy dzień też mam zajęty. Czy chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, ponieważ powinienem przed kolejnym spotkaniem się odświeżyć. – Jego głos się obniżył. Matka machnęła na niego ręką, ignorując pretensje i podniosła się. Ze względu na to, jak go wychowała, również podniósł się z miejsca i ucałował jej rękę. Mógł być na nią wściekły, ale pewnych zasad nie zamierzał łamać.
            Przemierzając powoli korytarz, wyczuł pewien subtelny zapach, lekko słodki z dużą domieszką pikanterii. Uśmiechnął się, wiedząc, że jego pracownicy dobrze się sprawują. Idąc przez hol, poprosił o podstawienie taksówki i wyprowadzając rodzicielkę przed budynek, po minucie wsadził ją do samochodu, zapłacił mężczyźnie siedzącemu za kierownicą z góry za jazdę i po jej odjechaniu odetchnął z ulgą.
            Ponownie wyciągnął papierosy i zapalił. Musiał przygotować się do spotkania z prawnikiem, któremu jako jedynemu ufał. Co nie oznaczało wcale, że nie kontrolował jego pracy. Umowy dostawało także dwóch innych specjalistów do oceny, a następnie porównywał ich opinie odnoszące się do plusów i minusów. Zazwyczaj tylko z nim umawiał się później na rozmowę w celu omówienia kontraktu.
            Wchodząc do hotelu, ponownie poczuł zapach, o którym nie mógł powiedzieć, że go nie intrygował. Zadziwiło go to, że obsługa nie poprosiła o możliwość zmiany dyskretnego odświeżacza powietrza. Mieli pewne standardy, które do tej pory rzadko się zmieniały. Widział recepcjonistkę zmierzającą w jego stronę.
            – Przepraszam pana bardzo. Czy mogę zająć minutę pana czasu? – Nigdy nie traktował pracowników z wyższością. To, że miał pieniądze, kilka hoteli nie oznaczało, że był od nich lepszy. Udało mu się, dobrze zainwestował, zaciągnięty kredyt się zwrócił. Wiedział jednak jak łatwo przy złej decyzji można się znaleźć na dnie.
            – Dobrze, ale nie więcej, mam ważne spotkanie. – Udał się za nią do małej kanciapy znajdującej się zaraz obok wejścia na stanowisko pracy kobiety i wysłuchał jej wątpliwości. Zazwyczaj nie zwracali uwagi na klientów, jednak jeden całkowicie odbiegał od normy, do której byli przyzwyczajeni. Nie zbeształ jej za to tylko z tego względu, że była naprawdę zmartwiona samym faktem, że musi go o tym poinformować. Ich klientela zazwyczaj była z wyżyn społecznych. Ubrana w garnitury i ekskluzywne sukienki. Czasem panowie przyprowadzali sobie „damy” do towarzystwa. Do tej pory nie nocował u nich młody, samotny mężczyzna z dzieckiem, wyglądający jakby go stado słoni podeptało (na szczęście pracownica ujęła to o wiele delikatniej), bez toreb z bagażem, a z reklamówkami pełnymi produktów dla dzieci oraz z samochodem, który lata swej świetności widział dwadzieścia lat temu.
            Nie chodziło o sam fakt, że mężczyzna wyglądał tak, a nie inaczej, ale wszystko co tyczyło się jego osoby wzbudzało niepokój wśród pracownic, a zarazem fascynacje. Już wiedział, o kim kelnerki mówiły jako o „ciasteczku”. Westchnął zirytowany. Mimo wyglądu facet wyłożył stałą kwotę za pokój, która też nie była najniższa.
            – Zajmę się tym za godzinę, może trochę później. Podejrzewam, że nadal będzie chciał wynająć pokój, skoro się do tej pory się nie zgłosił.
            – Też tak podejrzewam, proszę pana. Wydaje mi się, że był wykończony. – Kiwnął głową na to, że rozumie, o czym mówiła i udał się do gabinetu z tyłu budynku. Zaczął się zastanawiać, co przyprowadziło tego człowieka do hotelu. Przejrzał szybko zapis monitoringu, ale twarz nie była nigdzie widoczna. Już po chwili witał się z przyjacielem i prosił sekretarkę o kawę.

***

            Wbrew swym oczekiwaniom Lucas nie miał szans przywitać się z nietypowym gościem. Już każdy pracownik o nim plotkował, tym bardziej, że jak się dowiedział, dziecka nie nosił w nosidełku czy na rękach, a specjalnie do tego stworzonej chuście. Kobiety się nim zachwycały, ponieważ podobno z daleka widać było, jakim uczuciem darzy dziecko.
            Nie zamierzał pukać do pokoju mężczyzny po godzinie dwudziestej, podejrzewał, że maleństwo, o którym tyle słyszał, śpi, poza tym nie wypadałoby gdyby to zrobił.
            Pół dnia spędził na rozmowie z prawnikiem, a następnie musiał jechać na kolejne spotkanie. Czasem czuł się, jakby spędzał dwadzieścia godzin w pracy, co w sumie nie różniło się od rzeczywistości.
Posiadał duże tereny mieszkalne zaraz za miastem, w której osiedlił się on i jemu podobni, jednak, czasem był zbyt zmęczony by tam podróżować. Obok gabinetu znajdował się dość mały, jak na ich standardy, pokój z łazienką, którego nie wynajmowali. Cieszył się, że jest prezesem, ponieważ dzięki temu mógł rozgospodarować całą przestrzeń. Oczywiście miał do pomocy architektów, ale wiedział, że ta mała przestrzeń jest jednym z najważniejszych pomieszczeń w budynku. W kolejnych hotelach również zamierzał takie stworzyć dla wygody osób dla niego pracujących, a zarządzających wszystkimi.
            Przetarł zmęczone powieki i spróbował ułożyć się wygodniej na fotelu. Paradoksalnie przez cały dzień nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jutro powinien jechać do domu sprawdzić czy z jego ludźmi wszystko dobrze i pobyć z nimi. Jako że był największy i najsilniejszy z nich wszystkich stał się przywódcą, co niekiedy za bardzo mu ciążyło. Zazwyczaj gdy pracował, starał się robić wszystkiego jak najwięcej, by jak najdłużej być w domu. Nie zawsze mu się to niestety udawało. Marzył o swoim wielkim łóżku, ciepłej, wywietrzonej białej pościeli i śnie bez snów. Nocując w miejscu, które stworzył od podstaw, ryzykując i grając milionami, zawsze miał koszmary. Nienawidził tego. Na dodatek w końcu powinien dać pofolgować swojej drugiej naturze. Niedźwiedź, którego gościł w swoim ciele, musi w końcu rozprostować kości, pochodzić w swoim wolnym tempie i zjeść trochę ryb, miodu i roślin.
            W końcu zdenerwowany niemożnością odnalezienia wygodnej pozycji podniósł się, zebrał ostatnie dokumenty, zamknął gabinet i udał się do pokoju obok. Musiał wziąć prysznic, a potem będzie mógł zająć się czytaniem papierzysk. Jedyna rzecz, której nienawidził w funkcjonowaniu firmy. Stos umów, CV, kontraktów i tym podobnych pierdół, które zajmowały stanowczo za dużo czasu. Spojrzał z czystą nienawiścią na stos składający się z około stu stron, które powinien przeczytać. Warknął wkurzony i wchodząc do łazienki, zatrzasnął drzwi.

***

            Allan nie podejrzewał, że człowiek może potrzebować aż tyle czasu do regeneracji. W ciągu dnia wyszedł z Liz na spacer, udał się do banku, o który wcześniej dopytał recepcjonistkę, a gdy sprawdził, że teściowie wypełnili swoją obietnicę przesłania mu pieniędzy, mógł odetchnąć głęboko. Czuł się, jakby stu kilowy ciężar spadł mu z ramion. Napięcie i stres ulotniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na dodatek okazało się, że dostał więcej niż zostało mu obiecane. Najwyraźniej przemyśleli sprawę i dokonali przelewu na siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Gdy kobieta w okienku poinformowała go o stanie konta, myślał, że się przewróci. Zbladł, to było pewne, ponieważ zapytała czy coś się nie zgadza i zaproponowała szklankę wody. Mimo wszystko szukał w ich czynie jakiegoś haczyka, który ukaże się w najmniej odpowiednim momencie. Wiedział, jaki jest tytuł przelewu, więc pozornie nic więcej poza dobrą wolą się pod tym nie kryło. Nie wiedział jednak, jak wygląda w tym przypadku rzeczywistość.
            Resztę popołudnia spędził, chodząc po mieście z księżniczką i torbą na ramieniu. Oglądał wózki, ponieważ wiedział, że mu by się przydał. Poza tym cały czas zastanawiał się nad tym, co powinien dalej zrobić. Nie był skłonny sam przed sobą przyznać, że miasto, w którym wylądował, przez swoje zmęczenie mu się podobało. Wydawało się odpowiednie, by zainteresował się w ofertach pracy, czy jest w stanie ją znaleźć.
            Koło godziny dziewiętnastej ponownie był w pokoju hotelowym by umyć w spokoju córkę. Napuścił do wanny ciepłej, ale nie gorącej wody. Włożył do niej łokieć i stwierdził, że powinna być idealna. Po wykonaniu tej jakże ważnej czynności poszedł do pokoju i zgarnął Liz w ramiona. Dziecko gaworzyło roześmiane, co od razu polepszyło i jemu humor. Dziewczynka była zadbana, najedzona, za chwilę będzie czysta i znajdzie się w ciepłym łóżku wśród wielkich poduch służących jej za bezpieczny fort. Rozebrał delikatne ciało ze śpioszków, skarpet, które miała na paluszkach by się nie zadrapać, czapeczki i pieluchy. Mała pachniała typowym, ale specyficznym dla dzieci zapachem, który wywoływał w nim dobry humor. Ponownie sprawdził wodę, która lekko ostygła i położył dziecko na prawej dłoni i przedramieniu. Główka była wygodnie ułożona w zgiętej dłoni, a dzięki temu miał ułatwione zadanie, myjąc ją lewą dłonią. Wierzgające nóżki zdążyły go ochlapać, mimo to mała nie płakała podczas kąpieli. Nie spodziewał się, że dzieci są aż tak pogodne. Fakt, często marudziła podczas podróży, ale on też miał na to ochotę. Gdy znaleźli się wygodnym pomieszczeniu, a ona nie znajdowała się przez większą część czasu w foteliku, była o wiele spokojniejsza. Tak jak i on. Nalał na gąbkę troszkę mydła i kciukiem wmasował go w myjkę. Dopiero wtedy zaczął myć dziecko spokojnie i metodycznie, bez gwałtowniejszych ruchów, ponieważ dzień wcześniej dzięki temu zasnęła. Miał cicha nadzieję, że i teraz tak się stanie.
            Ten wieczór był o wiele spokojniejszy. W końcu nie musiał się martwić o pieniądze, dom, Liz i wszystko inne. Teraz wszystko zacznie się układać. Musiało.