niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 21

Kochani moi!

Mam dla was pewną wiadomość. 
Od pewnego czasu myślałam by utworzyć chomika z plikami pdf. W dniu wczorajszym pojawiło się od kogoś z was pytanie czy istniałaby możliwość dodania plików do pobrania. To też przyspieszyło moją decyzję by to zrobić ;) 
Na razie udostępniłam tylko "Młodego" i "Amnezję". Pomyślę czy "Spotkanie" publikować również rozdziałami czy tylko w całości. Chętnie poznam waszą opinię ;)
Link do chomika to:
http://chomikuj.pl/byladym
lub
KLIK
Dotępne formaty to pdf, epub i mobi. Niestety nie mam możliwości sprawdzenia formatu mobi i epub więc chętnie dowiem się czy komuś to zadziałało ;)
Zapraszam was do czytania kolejnego rozdziału ;)

Rozdział 21


            – Czy ktoś krótko i zwięźle może mi powiedzieć, o co tu, do jasnej cholery, chodzi? I dlaczego, do kurwy nędzy, mnie pocałowałeś? – Marco się uśmiechnął. Jego przyszły partner pokazuje pazurki. Podobało mu się to.

Sam spojrzał krytycznie na Marco i pokręcił głową. Okej, on sam nie był w porządku, ale to, co zrobił niedźwiedź, było dość niestosowne. Tym bardziej że mężczyzna nie wiedział, kim dla nich jest.
            – A co, jeśli tego nie zrobimy? – Nie dowierzał w to, co usłyszał. Facet igrał z ogniem, a właściwie z jego pięścią. Miał cholerną ochotę go uderzyć. Powstrzymał się jednak, powtarzając w myślach skutki prawne swego czynu. Nie był tego wart.
            – Działasz mi na nerwy. Nie wiem, czy mam ochotę rozmawiać z waszą dwójką, skoro tak się zachowujesz. – Zamierzał wyjść z salonu, wściekły na tego zmiennego. Okej, rozumiał pocałunek dwóch facetów. Nie ma problemu. Ale nie dwóch obcych facetów, gdzie jeden z nich ma partnera! Zaraz wpadł mu do głowy pomysł. A może to była ich gra wstępna? Wzbudzali w sobie zazdrość, a potem się pieprzyli jak króliki. Skrzywił się. Nie spodobała mu się ta myśl. Rozumiał popęd, chęć na seks, ale nie wykorzystywanie do tego drugiej osoby.
            – Zostań tu, Max. – Odwrócił się do mężczyzn, którzy wypowiedzieli do niego te słowa w tym samym czasie.
            – Nie zamierzam. Idę do pokoju, który przydzielił mi Allan. Nie chcę się z wami dzisiaj widzieć. – Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów.

***

            Sam westchnął zirytowany. Teraz już wiedział, co Marco przeżywał przy nim. Bardzo niewdzięczne uczucie. Chciał zbliżyć się do swojego nowego partnera, a ten się od nich odsunął, wybierając złość. Kochanek nie pomyślał, zanim go pocałował. Musiał jednak przyznać, że widok był cholernie dobry.
            – Nie patrz tak na mnie. To ty zawiniłeś. – Wilk roześmiał się i pocałował go w kącik warg.
            – Czemu to nie może być łatwe? Ty mnie nie chciałeś, Max jest człowiekiem, więc nie odczuwa tego tak, jak my. Cholernie wkurzające. – Marco wsadził dłoń do kieszeni, a drugą zawinął w pięść.
            – Spokojnie. Zdobędziemy go razem, ale daj nam czas. Nie atakuj go tak od razu, bo nic nam to nie da. Tylko się przed nami zamknie.
            – Tak, jak ty to zrobiłeś?
            – Chyba będziesz mi to wypominał do końca życia. – Przygarnął w swoje ramiona niepewnie stojącego mężczyznę.
            – Dopiero co walczyłem o ciebie, teraz muszę o niego. Mam nadzieję, że to ostatni partner, bo przez was zwariuje. – Obaj roześmiali się z tego stwierdzenia, ale daleko było im do wesołości. Wiedzieli, że najbliższy tydzień będzie bardzo ciężki dla nich obu.

***

            Allan zasnął z Liz w ramionach. Ostatnio częściej potrzebował popołudniowej drzemki. Przyzwyczaił się do tego, jak funkcjonuje jego córka, dlatego też pozwalał sobie na półgodzinny sen. Tak też było tym razem.
            Pobudka nie trwała długo, tym bardziej że będąc na granicy jawy, zorientował się, że coś się zmieniło. Czuł Lucasa, który siedział na rogu łóżka i co jakiś czas poruszał się lekko na materacu. Nie czuł księżniczki na piersi, ale to go nie dziwiło. Zdarzało się tak już wcześniej, gdy mała się budziła, a partner brał ją na ręce i zajmował się nią. Zmarszczył lekko brwi, słysząc popiskiwanie. Przecież nie mieli psa ani żadnego małego zmiennego w domu. W tym momencie otworzył szeroko oczy. Podniósł się szybko i spojrzał zaskoczony na Lucasa.
            – Tak, kochanie. Zmieniła się. – Podczołgał się do brzegu łóżka. U stóp Luca biegał mały wilk, ze srebrnoszarym futerkiem.
            – Jesteś piękna. – Był zafascynowany, widząc swoją córką w zmienionej formie. Nigdy by nie przypuszczał, że zobaczy coś takiego, aż tak dla niego ważnego. Był dumny, chociaż musiał przyznać, że zaniepokoiła go ta przedwczesna zmiana. Przecież jego córka nawet jeszcze nie chodziła. Będą musieli mieć oczy z tyłu głowy i patrzeć, czy nigdzie nie uciekła.
            – Szybko przeszła przemianę. Będzie alfą. – Spojrzał na kochanka zaskoczony.
            – Tak to się odbywa?
            – Zazwyczaj. Podejrzewam, że ty też szybko ją przeszedłeś. Masz w sobie taką samą siłę jak ja.
            – Opanujemy ją?
            – Oczywiście. Jesteśmy jej ojcami. Nasze zdanie będzie wiążące. Będzie testowała swoje możliwości, tak, jak każdy mały wilk czy niedźwiedź, ale damy sobie z tym radę. – Sięgnął dłonią, by pogłaskać gładkie futerko córki. Mała położyła się wygodnie na swoich łapach i najwyraźniej usypiała. All wziął ją delikatnie i ułożył na łóżku. Już po chwili wilczek zmienił się w małą dziewczynkę.
            – Dobrze, kochanie. – Pogłaskał jej plecki dłonią i ucałował w główkę. – Jesteś małym, dzielnym wilczkiem. Tatuś się tylko musi zastanowić, co zrobić, żebyś sobie nie zrobiła krzywdy.
            Oparł się o Lucasa i pocałował jego szyję. Było mu wygodnie i komfortowo. Spokojnie. A tego mu było trzeba ostatnimi czasy. Oddychał głęboko, wdychając ciężki zapach partnera. Rozluźnił ramiona.
            – Jej wilk nie ma połowy zębów. To dlatego tak płacze. Sam miał rację z tym podwójnym ząbkowaniem. – Uśmiechnął się lekko, czując dłoń wsuwającą się pod koszulkę. Lubił ten ciepły dotyk. Koił jego nerwy, a mimo tego, że mieszkał z Lucasem już jakiś czas, nadal dawały mu się we znaki. Może mężczyzna wyczuwał tę jego potrzebę bliskiego kontaktu, więzi. Oparł wygodnie głowę o bark partnera.
            – Dobrze mi z tobą. – Pocałował brodę Lucasa.
            – A tak chciałeś uciekać. – Został przyciśnięty bliżej partnera.
            – Tak jest wygodniej. Muszę się spotkać z Maxem. Idziesz?
            – Tak, ale daj mi chwilę. Muszę sobie zrobić mocną kawę.

***

            W swoim pokoju przygotował wszystkie potrzebne dokumenty na spotkanie z Allanem i jego parterem. Posegregował je odpowiednio w aktówce, będąc pewnym, od czego chce zacząć to spotkanie. Oprócz tego sprawdził nabój w piórze, chcąc, by każda z wykonywanych przez niego czynności była odpowiednio poprawna. Odzywał się jego pedantyzm.
            Może właśnie z tego względu aż tak bardzo denerwowali go dwaj mężczyźni mieszkający w pokoju obok? Nie rozumiał ich zachowania, a jednak pobudzali go. Nie mógł przestać o nich myśleć, co tylko prowadziło do dalszej frustracji i zniechęcenia. Skrzywił się.
            Powinien wrócić do swoich obowiązków, co było niezwykle trudne. Na początku myślał nad założeniem garnituru, by nie wyglądać śmiesznie z teczką pod pachą. Zaraz potem uświadomił sobie jednak, że właśnie tym strojem wyróżniałby się wśród tych ludzi. Wyjątkowo odpuścił każdy inny przejaw profesjonalizmu.
            Po chwili schodził po schodach, by skierować się do gabinetu Lucasa. Dużo wcześniej umówił się tam z Allanem, ten pokazał mu miejsce do rozlokowania się i stwierdził, że na pewno przyjdą z partnerem o czasie. Oprócz tego za świadków planował wziąć obu niedających mu spokoju, odkąd tu przybył, mężczyzn. Nie podobało mu się to.
            Wszedł do gabinetu bez pukania i usiadł wygodnie za biurkiem. Rozluźnił się, fotel był cholernie wygodny, odciążał kręgosłup. Zaczął rozmyślać, czy miał też funkcje masażu, wtedy były dla niego ideałem. Będzie musiał zapytać o to Lucasa, a jeśli jego przypuszczenia się potwierdzą, zamówić go przy pierwszej lepszej okazji. Otworzył teczkę i posegregował dokumenty w schludne stosiki, poukładane obok siebie. Pióro ułożył na jednym z nich, mając do niego komfortowy dostęp. Już po chwili siedziało przed nim czterech mężczyzn.
            – Dziwnie mi z tym, że to nie ty tam siedzisz – powiedział Marco do Lucasa. Alfa w odpowiedzi uśmiechnął się krótko i zwrócił w kierunku prawnika.
            – Jak to zazwyczaj wygląda? Co robimy pierwsze? – Wolał się upewnić niż wychylić z jakimś niepotrzebnym faktem.
            – Wszystko zależy od Allana, bo to on najlepiej wie, czego chce. – Max spojrzał ciepło na przyjaciela, dodając mu otuchy.
            – Zacznijmy od testamentu. Chcę, żeby Sam i Max byli dodatkowymi świadkami, by nikt nie posądził Lucasa o to, że coś na mnie wymógł.
            – Rozumiem. Da się to zrobić, o ile przeformułuję jeden dokument. – Cały proces przebiegał niezwykle profesjonalnie i formalnie. Mimo luźnych strojów wszyscy czuli się mało komfortowo, spięli się. To przede wszystkim Allan formułował główne myśli, określał, jakie kroki mają zostać poczynione w razie jego śmierci. Głównie skupiał się na córce i zapewnieniu jej godnego bytu. Ustalił, kto powinien zostać opiekunem prawnym, gdyby śmierć upomniała się i o niego i o Lucasa w jednym czasie. Rozważył wiele wariantów sytuacji, chcąc powziąć dobre decyzje.
            – Czy na tym chcesz zakończyć? – Nie spodziewał się, że jego brat podejmie aż takie kroki dla ochrony swego partnera i córki. Zajął się każdą możliwą do przewidzenia sytuacją. Lucas się nie odzywał. Zostały im wręczone cztery kopie do podpisu. Jedna dla Maxa, która zostanie umieszczona w archiwum. Jedna dla Allana i po jednej dla jego partnera i Marco. Każdy miał ją zachować w odpowiednim dla siebie miejscu.
            – Co jeszcze chciałeś zrobić? – All spojrzał na niego niepewnie.
            – Zastanawia mnie, czy mogę przez twoją osobę założyć konto oszczędnościowe? To znaczy… – zaplątał się w tym, co chciał powiedzieć, tysiąc myśli przelatywało mu przez głowę. – Nie wiem, jak to wygląda, gdybym chciał założyć konto oszczędnościowe Liz i odłożyć tam pewną sumę na jej studia, może mieszkanie. Jak to wygląda od strony prawnej, żebym potem nie miał możliwości pobrania pieniędzy ani zlikwidowania konta. Jedyną osobą, która będzie mogła to zrobić to Liz, gdy ukończy dwudziesty trzeci rok życia. Wtedy będzie bardziej racjonalna w podejmowani decyzji. Ale… Chciałbym, żebyś to ty mógł pobierać pieniądze na studia i je opłacać. Chyba namieszałem. – Allan chwycił się za głowę, ale na ustach Maxa wykwitł uśmiech.
            – Wiem dokładnie, o co ci chodzi. Będę jej przedstawicielem finansowym do ukończenia przez nią dwudziestu trzech lat i każda opłata za studia czy prawo jazdy i inne tego typu rzeczy, na które starczą te finanse, będzie musiała najpierw przejść przez moją kancelarię.
            – Dokładnie. – Właśnie ta chwila najbardziej ich rozluźniła. Wszyscy chcieli się troszczyć o Liz. Lucas pogłaskał Allana po dłoni i zaplótł ich palce ze sobą. Uspokoił się w trakcie załatwiania tych formalności. Sam zaczął rozmyślać, czy nie powinien sporządzić testamentu. W razie, gdyby zmienił zdanie, mogą nanieść poprawki, podpisać wszystko od nowa.
            Cały proces ich współpracy trwał dłuższy czas. Po Allanie na testament zdecydował się zarówno Luc, jak i Marco. Obaj wiedzieli, jak ważna to jest kwestia, tym bardziej, jeśli chodziło o zmiennych. Potrafili przeżyć setki lat, a zarazem zginąć od byle strzału. W ten sposób sytuacja była pewna.
            Nie roztrząsali między sobą wyborów, jeśli chodziło o rozdzielenie majątku. Każdy rozdał takie dyspozycje, jakie uważał za słuszne, a to było najważniejsze. Nie nagabywali się, nie negowali. Po ponad czterech godzinach w końcu wszyscy opuścili gabinet Lucasa. Allan pierwsze kroki skierował na werandę, chcąc zobaczyć, gdzie kreci się Meg z jego córką.      
            Dziewczyna przypadła mu do gustu. Widział sposób, w jaki opiekowała się Liz, mówiła do niej, dotykała. Mimo iż dziecko zapewne mało co rozumiało, podobało mu się to, że dbała o rozwój szkraba.
            Nie spodziewał się zobaczyć śpiącej dziewczyny, spoczywającej na wygodnej, niedawno zamontowanej huśtawce. Liz spoczywała zaraz obok w wygodnym łóżeczku. Najważniejsze dla niego było to, by córka nie była wyeksponowana za długo na słońcu, bo mogło to jej zagrażać.
            Wycofał się uśmiechnięty, widząc, że dziecko również wygodnie zasnęło. Po chwili podszedł do Lucasa stojącego w kuchni i zarzucił mu ramiona na szyję.
            – Masz teraz jakieś plany? – Uśmiechnął się wesoło, widząc błysk zainteresowania w spojrzeniu partnera.
            – Wszystko zależy od ciebie.
            – Chodźmy na polanę. Mój wilk chętnie pobawi się z twoim niedźwiedziem. – Lucas roześmiał się na to stwierdzenie. Nie zamierzał być zabawką do upolowania przez rozkapryszonego wilka.

            Pół godziny później obaj położyli przy drzewach swoje rzeczy. Allan zmienił się szybciej, rozciągając grzbiet ze srebrną wręcz sierścią. Uwielbiał czuć siłę w mięśniach, rozkoszować się biegiem. Lubił też słuchać dźwięków natury, które w tej formie słyszał nie tylko znacznie intensywniej czy wyraźniej, ale też w sposób niepodobny do ludzkiego. Nie czekając na kochanka, ruszył szybki tempem w stronę najbliższej linii drzew, zagłębiając się w ciemne, chłodne miejsce. Od czasu do czasu wyjątkowo chłodny promyk słońca muskał mu pysk i sięgał oczu, równie szybko jednak znikając. Siła rozpędu mierzwiła jego futro, odświeżała nie tylko ciało wilka, ale i umysł należący do dwóch właścicieli.
            Dla Allana bieg zawsze był formą ukojenia, zatracenia się w pierwotnym instynkcie, który oczyszczał go ze wszystkich zmartwień. Zapewne jak wróci, będzie piekielnie głodny, ale cholernie mu tego brakowało. W pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie.
            Uświadomił sobie, że prócz pierwszej zmiany na terenie Luca, której mężczyzna był świadkiem, praktycznie nie puszczał na wolność, swojego „futrzastego” ja. Nadal funkcjonował, jakby był w świecie samych ludzi, którzy nie mieli prawa niczego o nim wiedzieć. Ta myśl zmartwiła go, ale też pozwoliła odkryć, jak wiele rzeczy będzie musiał jeszcze zmienić w swoim życiu. Chciał tego.
            Obrócił głowę w stronę dochodzącego go z niewielkiej odległości dźwięku. Lucas balansował swoim wielkim cielskiem w biegu. Spojrzał na niego i gdyby był człowiekiem, roześmiałby się. Nie chciał umniejszać swojemu kochankowi, ale wyglądał jak wielka brunatna kulka, która, by biec, zatacza swoim wielkim cielskiem.
            Z drugiej strony, gdyby nie wiedział, że to jego partner, zapewne uciekałby tym prędzej, im szerzej otwierał paszczę jego kochanek. Przecież nie zamierzał go zjeść. Dopiero po chwili zorientował się, że to może być odmiana uśmiechu jego partnera. Dziwnie zwisający, długi język kołysał się w takt biegu. Allan zmienił się i wybuchnął śmiechem. Nie mógł się powstrzymać. Już po chwili Lucas praktycznie wsadził mu łeb pod rękę, żądając pogłaskania. Futro było krótkie i szorstkie. Przejechał krótkimi paznokciami po skórze niedźwiedzia i dopiero po tym ponownie się zmienił. Planował w końcu upolować dużego zwierza.

***

            Max zabezpieczył wszystkie dokumenty i schował do aktówki. Wiedział, że Marco i Sam ciągle siedzą na swoich miejscach, ale on nie zamierzał się spieszyć. Jak zwykle, po wykonaniu każdej procedury, sprawdził, czy na wszystkich dokumentach widnieje podpis świadków. Nie raz się zdarzało, że przez przypadek brakowało jednej adnotacji, przez co całe sprawy sądowe były długie i nie przyjemne. Czasem wystarczyło, by prawnik na testamencie dopisał, że było tylko dwóch świadków, a nie jak planowano wcześniej trzech ze względu na sytuacje losowe i wszystko było poprawnie rozwiązane. Natomiast mimo wszystko znajdowali się w ich fachu także ludzie niekompetentni, którzy robili pewne czynności po swojemu, a następnie tracili na tym ich klienci.
            Zaczynała go denerwować ciągła obecność obu mężczyzn pilnujących jego osoby. Coraz bardziej się przez to stresował, a jeśli tak dalej pójdzie, to wyjedzie stąd szybciej, niż planował.
            – Pójdziesz z nami na randkę? – Musiał się przesłyszeć. Nie chodzi się na randki w trójkącie, on o niczym takim nie słyszał, a nie będzie tylko zabawką na okres swojego przyjazdu. Allan zawsze mu powtarzał, że powinien bardziej wyluzować i cieszyć się życiem, ale taki stan rzeczy, jasno określone granice bardziej mu pasowały.
            – Max, zapraszamy cię na randkę. – Spojrzał wprost w oczy Sama i wiedział, że ciężko mu będzie odmówić. Coś było w tej cholernej dwójce, co przyciągało jego uwagę.
            – Nie rozumiem waszych intencji. Nie chcę ich rozumieć.
            –Nie musisz, po prostu chodź z nami. Chcielibyśmy pójść z tobą do kina czy restauracji, możemy cię wziąć, gdziekolwiek zechcesz. – Miał bardzo mieszane uczucia co do tego, co powinien zrobić.
            – To nie jest takie łatwe, Marco.
            – Po prostu się zgódź. – Spojrzał na Sama i uśmiechnął się lekko. – Nie roztrząsaj tego, po prostu wyjdź z nami.
            – Jutro o osiemnastej trzydzieści będę gotowy.
            – Idealnie. – Nim się zorientował, podszedł do niego młodszy mężczyzna i wycisnął na jego ustach pocałunek. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu wykwitającego mu na ustach. Czekanie do dnia następnego będzie ciężkie, mimo iż wiedział, że czeka go może kilka namiętnych nocy. I w ten sposób jego zasady szlag trafił.

***

            Allan obudził się na wygrzanej słońcem polanie. Było mu cholernie gorąco w ludzkiej formie, a co dopiero w zwierzęcej. Taki wypoczynek miał jednak swoje plusy, więcej słyszał, a mimo to potrafił być całkowicie rozluźniony. Lucas, gdy tylko wrócili na polanę, zmienił się i ubrał. Siadł obok niego, oparł się o pień drzewa i również przysnął. Dziwne, że żadna mrówka nie weszła mu do ust, ewentualnie mucha lub pająk. Wyobraził to sobie i dusząc w sobie śmiech, kichnął. Dłoń w jego futrze zacisnęła się lekko, ale nic więcej. O tak, było mu dobrze. Zrelaksował się „polując” na partnera, który nie był zbyt skłonny do ucieczki i współpracy. Rozciągnął lekko łapy i ułożył łeb między nimi. Myśli dryfowały w umyśle, rozpierzchały się, każda w inną stronę. Spokój zapanował w jego ciele i umyśle. Lubi czuć się w ten specyficzny sposób, co umożliwiała mu zmiana formy. Inny sposób odczuwania, bardziej natężony, ale zarazem kojący. Oddychał głęboko przez nos. Za chwilę będą musieli wstać. Podejrzewał, że zbliża się do nich burza, a poza tym chciał już być przy córce.


niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 20

Życzę wam miłego czytania:)

Rozdział 20


            Marco obserwował reakcję swojego partnera na nowoprzybyłego. Nie pomylił się w swych odczuciach. Sam najpierw spojrzał na niego, jakby szukając potwierdzenia tego, co poczuł. Wyraz jego wstrząśniętej twarzy był dla niego znaczący. Mała Liz już nie spała w ramionach partnera, ale patrzyła uważnie na każdego z nich. Czyżby wilczek coś wyczuł?
            – Sam, to jest Max. Max, to mój partner Sam. – Mężczyzna przywitał się krótko i uścisnął dłoń młodego wilka.
            – Em. Co tutaj robisz? – Głos jego partnera był zachrypnięty, a on sam co chwilę zbliżał się o krok do Maxa, jakby dokładniej chciał go powąchać.
            – Przyjechałem do Allana. – Musiał spojrzeć na Sama, by ten powstrzymał warkot. – Ee. Zrobiłem coś nie tak? Nie chciałem cię urazić.
            – Nie zrobiłeś nic złego – odpowiedział ze ściśniętym gardłem. Między nim a Marco odbywała się niewyrażona gra słów, ukryta w gestach i spojrzeniach. Obaj wiedzieli, co właśnie ma miejsce i odrobinę ich to przerażało.
            – Okej. – Słychać było w jego głosie wahanie. – Jestem jego prawnikiem. Z tego, co wiem, to po prostu mnie do czegoś potrzebuje.
            – Ile u nas zostaniesz? – Tym razem to Marco wtrącił się do rozmowy. Chciał wiedzieć, ile mają czasu.
            – Najprawdopodobniej do przyszłego tygodnia. Na wtedy zabukowałem lot. – Z gardła Sama ponownie wyrwało się warczenie. Przewrócił oczyma i spojrzał na prawnika. Widać, że ten czuł się coraz bardziej skrępowany w ich towarzystwie, co nie było zbyt dobre.
            – Pójdę po alfy. Chyba czas, żebyście się zobaczyli.

***

            Obudził ich dźwięk pukania. All mruknął coś pod nosem i wtulił głowę głębiej w poduszkę. Migrena nadal mu nie puściła, ale bolało trochę mniej. To już sukces. Musiał pomyśleć, ile jeszcze tabletek będzie musiał zażyć, bo zaczynało go to doprowadzać do szału.
            – Już wstaję. – Lucas zarzucił na siebie koszulkę i otworzył drzwi sypialni swojej becie.
            – Nie chcę wam przeszkadzać, ale do Allana przyjechał jego przyjaciel.
            – Przecież się nie zapowiadał. – Zmarszczył lekko brwi, nie będąc jednak tego pewnym.
            – Nie zrobił tego, bo nie chciał was obciążać. Zejdziecie do niego? – Luc kiwnął głową. – Coś się stało? – Marco spojrzał na niego niepewnie.
            – Tak, ale nie wiem jeszcze, co z tym zrobić.
            – Aha. Musisz mi to wszystko wyjaśnić. Pogadaj z dziewczynami w kuchni, trzeba przygotować więcej jedzenia, poza tym przydałoby się wszystkich przedstawić.
            – Zajmę się tym. – Marco, odchodząc, pokazał znak salutowania i zszedł po schodach. Lucas pokręcił głową z rozbawieniem i podszedł do Allana, całując jego skroń.
            – Wstawaj kochanie. Musisz się z kimś spotkać.
            – Hm?
            – Max przyjechał. Czas, żebyś się z nim zobaczył. – Na jego słowa Allan otworzył natychmiast oczy.
            – Co? Żartujesz? Już się zbieram. – Spróbował się powoli podnieść, ponieważ wiedział, że gdyby zrobił to zbyt gwałtownie, byłoby mu się tylko nie dobrze.
            – Nadal cię boli? – Czuł na sobie zaniepokojony wzrok Lucasa. Gdyby tylko mógł, przespałby cały dzień, oddając się błogiemu lenistwu, by ciało w równej mierze jak i wilk mieli czas na regenerację.
            – Bardzo, ale dam radę. Po prostu będę miał dzień lub dwa wycięte z życiorysu. Najwyżej poproszę kogoś, by zaopiekował się mała w czasie, gdy ty będziesz pracował, a gdyby mnie bolało. – Lucasa dziwiło, że jego partner aż tak mocno odczuwa ból. To mu dało do myślenia. Nadal gdzieś z tyłu głowy tkwiła mu historia partnera, to, że został porzucony. Podejrzewał, że może to mieć związek, tylko jeszcze nie wiedział, jaki dokładnie.
            – Pomogę ci, dobrze? – Sięgnął po jego koszulkę zwisającą na krześle i pomógł mu się ubrać. Wiedział, że nie musiał tego robić, ale sam fakt, że gdy tylko Allan wstał, musiał się na nim oprzeć, o czymś świadczył. Zawinął dłoń na jego pasie i poszli do salonu. Ledwie zauważalnie podtrzymywał kochanka, by nie ugięły się pod nim nogi.
            – Cześć, Maks. – Teraz już wiedział, kim bym sławetny przyjaciel Alla. Mężczyzna nie wyróżniał się z tłumu, był… przeciętny. Ale miał pewną iskrę w oku, która mogła przyciągać do niego ludzi.
            –All, jak dobrze cię widzieć. – Człowiek podszedł szybko wilka i uścisnął go mocno. W tym momencie rozległy się trzy głębokie warknięcia. Wszyscy spojrzeli po sobie, a Marco i Sam odwrócili wzrok, nie chcąc wypowiadać swojemu alfie walki.
            – I wszystko jasne. – Allan roześmiał się i podszedł do Sama. – Mogę? Bo chyba już nie śpi. – Rzeczywiście, Liz od początku, gdy tylko Max przybył do ich domu, spokojnie leżała w ramionach młodego wilka i tylko przebierała gwałtownie nóżkami roześmiana, z piąstką w ustach. – Cześć, księżniczko. – Pocałował córkę w czoło i podniósł na wyciągniętych ramionach górę. Mała roześmiała się piskliwie, na co mężczyzna się skrzywił.
            – Chyba was nie rozumiem. Dlaczego wszyscy ciągle na mnie warczą? Co robię źle?
            – Nigdy nie powinieneś przytulić czyjegoś partnera, bo gwarantuję ci na sto procent – będzie on zazdrosny. Z tym że jeden tylko powarczy, a drugi będzie chciał cię pozbawić głowy – powiedział rozbawiony. On nie miał z tym problemu, ale pochodził z innego typu rodziny. Każdy inny zmienny normalnie byłby zdenerwowany.
            – Czyli złamałem jakieś niepisane zasady, których nie znam. – W końcu się uśmiechnął. Do tej pory czuł się skrępowany, teraz jednak w końcu odetchnął spokojnie.
            – U nas nic ci się nie stanie z tego powodu. – Lucas poklepał go lekko po ramieniu.
            – Chwileczkę… – All uśmiechnął się szeroko, wiedząc dokładnie, co teraz nastąpi. Przenikliwy umysł Maxa nigdy nie spał. – Powiedzieliście, że partnerzy warczą na inne osoby, które się przytulają do ich kochanków. Dobrze zrozumiałem?
            – No tak. Tak stwierdziliśmy – odpowiedział Marco, patrząc na niego intensywnie.
            – Rozumiem, dlaczego ty warczałeś. Ale wy? – Wskazał na dwóch stojących obok mężczyzn. Spojrzał zdziwiony na przyjaciela, gdy ten się roześmiał.
            – Jak zwykle dociekliwy. Na pewno ci to wyjaśnią, ale nie teraz. Pozwolisz, że wyjdziemy na chwilę na dwór? Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.
            – Migrena? Bardzo źle wyglądasz.
            – Tak, bracie. Niestety. Ostatnio są coraz silniejsze. – W ten sposób tymczasowo uratował sytuację, odciągając prawnika od dwóch niepewnych zmiennych.

***

            Marco zaciągnął Sama do sypialni. Nie dowierzał w to, co się stało, stał w szoku. Spojrzał na kochanka, upewniając się w jego spojrzeniu.
            – On jest… – szepnął.
            – Tak, Marco. – Sam przyłożył dłoń do jego policzka i pogłaskał go po nim. – Nie czułem wcześniej, żeby był mi pisany jeszcze jeden partner.
            – Dlatego też obaj jesteśmy w szoku. To jest dziwne. Zastanawia mnie jednak, czy nie zablokowaliśmy więzi.
            – Też tego nie wiem, ale on ma łatwiej. – Obaj czuli bardzo silne wątpliwości.
            – On nie jest zmiennym. – To właśnie tego tyczyły się te dziwne emocje. Gdyby nic nie powiedzieli Maxowi, zapewne nie odczułby ich straty, ale oni czuliby się niepewnie do końca życia.
            – Ciekawe czy da się przekonać, jak sądzisz? – Sam przyciągnął go do mocnego pocałunku. Tym razem to on musiał się wykazać aktywnością i rozwagą. Obaj musieli zawalczyć o partnera, który wydawał się bardzo sztywny, więc z góry założył też, że będzie niechętny.
            – Musimy się o to postarać. Najlepiej dzisiaj wieczorem. – Marco odsunął się od partnera.
            – Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie. – Kiwnął głową.

***

            Lucas roześmiał się, stojąc pośrodku salonu. Teraz był pewien, dlaczego jego beta był taki niepewny, przychodząc do niego. Nie spodziewał się znaleźć kolejnego partnera, jak gdyby czuł, że nie jest mu to pisane. Nie dziwił się. Jego kochanek w porę odciągnął Maxa od jego partnerów. Wszystko się pokomplikowało. W najbliższych dniach będą mieli w domu wiele atrakcji. Nie tylko nowo wiążąca się para, ale też czuł, że zbliżała się przemiana Liz. Miała ledwie trzy miesiące, ale ciągle rosła w siłę. Wiedział, że będzie małą alfą. A te zmieniają się szybciej. Sam fakt tego, że tak wcześnie ząbkuje. Podeszła do niego jedna z niedźwiedzic.
            – Czy nasz gość będzie na obiedzie?
            – Tak, Meg. Możemy zjeść w salonie? Chciałbym, żebyście się wszyscy poznali. – Młoda kobieta uśmiechnęła się do niego. Stała się pełnoletnia ledwie dwa lata temu.
            – Super. Czy dobrze mi się wydaje, że nasz Marco znalazł kolejnego partnera? W całym pokoju czuć feromony, jakby ktoś tu wylał butelkę perfum. – Roześmiała się. – Poza tym chciałabym z tobą porozmawiać, jeśli tylko będziesz mieć chwilę.
            – Jeśli masz czas, to możemy nawet teraz.
            – Pójdę do Kate, powiedzieć jej, co jeszcze mamy zrobić i zaraz przyjdę.
            – Będę czekać na ciebie w gabinecie.

            Już po chwili w fotelu przed nim siedziała dziewczyna. Patrzył na nią uważnie, ale ta niespecjalnie na to reagowała. Uśmiechała się szeroko.
            – To, o czym chciałaś porozmawiać. – Sam nie mógł powstrzymać radosnego grymasu, widząc jej mimikę twarzy.
            – Chciałabym prosić o zgodę na podróże po świecie. Nie byłoby mnie rok. Mam oszczędzone trochę pieniędzy, na to, co będę potrzebować, zapracuję.
            – Wybacz niedyskretne pytanie, ale ile zaoszczędziłaś?
            – Dwadzieścia tysięcy. Nie jestem pewna, na ile to wystarczy, ale uważam, że dam sobie radę.
            – Dobrze. Jedynie pod warunkiem, że będziesz ostrożna, gdy będziesz się zmieniać. Raz na tydzień masz dzwonić.
            – Super! – Młoda rzuciła mu się na szyję ze śmiechem i ucałowała w policzek.
            – Jeszcze jedno. Pomogę ci finansowo. Na początek dam ci dziesięć tysięcy. Jeżeli ci braknie, masz się ze mną kontaktować. Masz kogoś, z kim mogłabyś jechać?
            – Nie. Chciałabym zwiedzić świat sama. – Radość było czuć w powietrzu. Energia emanowała z młodej zmiennej od dawna, ale teraz najprawdopodobniej osiągnęła swoje apogeum. Cieszył się, że może jej pomóc. Samo to, jak zareagowała na jego słowa, było dla niego dobrą wskazówką.
            – Dlaczego tak ci się to marzy? Masz konkretny powód? – Spojrzała na niego i mrugnęła okiem.
            – Po prostu wiem, że muszę wyjechać i zwiedzić świat. Póki mogę sobie na to pozwolić. Jeszcze raz dziękuję. – Ponownie go uścisnęła i wyszła z gabinetu. Allan wszedł rozbawiony, widząc zawstydzonego partnera.
            – No tak. Ja wychodzę, a ty wyprawiasz tu prywatne schadzki z młodą dziewczyną. – Przytulił się do niego i pocałował mocno. – Nie spodziewałem się, że Max będzie ich partnerem.
            – Dobrym pytaniem jest, kto się tego w ogóle spodziewał? Mamy nową sensację w klanie. Plotki roznoszą się szybciej niż choroby. Wszyscy wszystko wiedzą. Więc pewnie już za niedługo dowiesz się, że Meg wyjeżdża na rok. Marzą jej się podróże.
            – Dobrze, że poruszyłeś tę kwestię. Wydaje mi się, że Sam chciałby się zająć medycyną.
            – Dzień sprawunków i różnych informacji?
            – Najwyraźniej. Chcę mu pomóc w tym marzeniu, w razie czego opłacę mu studia.
            – Albo zrobi to jego partner. Uwierz mi, Marco stać już na własne ziemie i domy, ale chce być moim betą. – Allan umiejscowił się wygodnie między nogami kochanka. – Kocham cię.
            –Mhm. – Wtulił się w niego wygodnie i oparł się czołem o jego ramię. – Jak mi dobrze. – Musnął obojczyk ustami i rozluźnił się.
            – A jak twoja głowa?
            – Lepiej. Odzyskałem wzrok, częściowo. Za niedługo mi minie, więc nie jest źle.
            – To jak ty się przemieszczałeś do tej pory? – Spojrzał na niego dziwnie.
            – Pamiętam rozkład naszego domu, więc nietrudno ominąć przeszkody. Wystarczy chcieć.
            – Mój dzielny mężczyzna. Dzisiaj idziemy grzecznie spać, ja zadbam o małą, a ty spędzisz wieczór pod kołdrą.
            – Jakiś ty perwersyjny. – Roześmiał się.
            – Albo ty masz kosmate myśli. Chodź, pomożemy dziewczynom przygotować stół do obiadu.
            – Ale mnie dzisiaj gonisz do obowiązków. Potem przejmuję twój gabinet, muszę porozmawiać z Maxem.
            – Powiedziałeś mu wstępnie, o co chodzi? – Sam się zastanawiał, o co chodzi w tym wszystkim. Allan na razie niczego mu nie wyjaśnił.
            – Tak i chciałbym, żebyś też tam był. Będę musiał rozważyć kilka możliwości i jesteś mi do tego potrzebny. Chcę to z tobą konsultować, a nie podejmować decyzję samodzielnie.
            – Ufasz mi, kochanie. Na początku sądziłem, że to się nie uda.
            – Ja też. Dobrze, że ten ból głowy powoli mi mija. Będę w końcu do życia i zajmę się Liz.
            – Musimy odpocząć. Chcę z tobą gdzieś wyjechać. Weźmiemy Liz i zostawimy zarządzanie klanem Marco. Co ty na to? – Odsunął się od niego.
            – Zwolnij, kochanie. Uporządkujmy wszystko na bieżąco i dopiero wtedy będziemy mogli coś planować. Chyba trochę za dużo się tu dzieje, nie sądzisz? – W odpowiedzi został przyciągnięty w ramiona partnera.

***

            Max stał niepewnie w kuchni pełnej ludzi. Allan przyprowadził go tu, przedstawił i wyszedł. Czuł się cholernie skrępowany. Czym innym było reprezentowanie innych ludzi w sądzie. Wiedział, z kim ma do czynienia, więc to utrudniało mu koncentrację. Odetchnął głęboko, skupiając się na, jak mu się wydawało, najmłodszej osobie w pomieszczeniu.
            – Em, Kate? – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego promiennie.
            – Tak? Pomóc ci w czymś? Chcesz kawy, herbaty, soku?
            – Chciałem się zapytać, czy nie potrzebujecie tu pomocy. – Kobieta roześmiała się na jego pytanie.
            – Oczywiście, potrzebujemy, ale dopiero za godzinę. W zjedzeniu tego wszystkiego. – Zwykle powściągliwa twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. – Poza tym witaj w rodzinie. – Przytuliła go mocno do siebie. Nie rozumiał, o co jej chodzi. Chyba nigdy nie zrozumie szalonych zmiennych.
            – Miło mi, że tak uważasz, chociaż nie rozumiem, co masz na myśli. Mogę prosić herbaty? – Kobieta mrugnęła mu okiem, jak gdyby wiedziała, że w końcu o to poprosi.
            – Jasne, nie ma problemu. Może chcesz siąść w salonie, zapewne Marco i Sam tam za chwilę przyjdą z tobą porozmawiać. Na razie patrzą na mnie z chęcią mordu w oczach. I tak dziwne, że jeszcze się nie odezwali, nie warczeli.
            – O co chodzi z tym waszym warczeniem? Nie rozumiem tego mechanizmu. – Taka była prawda. Myśl, którą formułował w głowie, gdy rozmawiał z czwórką zmiennych, uciekła mu, gdy przyjaciel odciągnął jego uwagę od tego zagadnienia. Wiedział, że umknęło mu coś ważnego. Musiał coś zrobić za to Allanowi. Oprócz tego mężczyzna poprosił go, by jak najszybciej załatwili to, o co prosił, ponieważ wtedy w pełni będzie mógł on cieszyć się pobytem tutaj.
            – Chodź, Max, za chwile ktoś nam przyniesie coś do picia albo ja sam o to zadbam, a ty z Marco idźcie spokojnie siąść w fotelach w salonie.– Spojrzał na przystojnego zmiennego i zmrużył lekko oczy. Miał ciekawą urodę, trochę egzotyczną, ale cała siła kryła się w spojrzeniu, którym go obdarzył. Było w nim coś przyciągającego. Wiedział jednak, że ma partnera, więc nie pozwoli sobie na niestosowne zachowanie w jego kierunku. Gdyby był samotny, zapewne skorzystałby z kilku nocy rozkoszy, a następnie wyjechał. Tak zawsze było lepiej. Nie angażować się, bo i po co. Nie szukał partnera czy kochanka. Czasem zdarzały mu się przelotne romanse, ale tylko tyle. Nie potrzebował niczego więcej.
            – Nie myśl o tym. – Spojrzał zaskoczony na Marco, jak gdyby nie wiedział, o co mu chodzi.
            – O czym mam nie myśleć? – Przecież mężczyzna nie czytał mu w myślach.
            – O seksie lub też o czymś, co jest z nim związane. – Zatrzymał się w pół kroku, obracając twarzą do zmiennego.
            – Skąd to wiesz? – warknął. Nie wierzył, by ktokolwiek miał umiejętność spoglądania mu w myśli.
            – Zapach. Jest znacznie cięższy, bardziej piżmowy.
            – Masz partnera. Allan mi wytłumaczył kiedyś, jak to działa. – Marc przymknął lekko powieki, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Przynajmniej trochę będą mieli z górki.
            – Tak, mam i nie mam przed nim tajemnic. – Podszedł bliżej do człowieka, który lekko przewyższał go wzrostem.
            – To, o co ci chodzi? – Spojrzał zmiennemu prosto w oczy. Zaraz potem skierował spojrzenie na Sama wchodzącego do pokoju i nie wiedział już, w którą stronę ma się obrócić, by wyjść. Marco, widząc jego reakcję, przywarł mocno do niego, zacieśniając szybki chwyt na ramionach i całując gwałtownie. Spodziewał się odepchnięcia, uderzenia w twarz, ale nie tego, że mężczyzna kurczowo chwyci się jego ramion, oddając pocałunek. O tak. Skryty i poważny pan prawnik będzie żarliwym kochankiem.
            Musiał się opanować. Rozluźnić dłonie, ale było to cholernie ciężkie w momencie, gdy ten gorący facet na niego napierał i całował tak, że miękły mu kolana. Cholera jasna! Nie chciał tego. Jeszcze Sam na to patrzył, tak nie powinno być. Nie chciał być wykorzystany do ich rozgrywek. Nie zamierzał sobie na to pozwolić.
            – To według ciebie, Marco, ma być powoli? – Sam był rozbawiony, ale też jego głos się obniżył. Widok obu partnerów, mimo iż Max jeszcze tego nie wiedział, był cholernie podniecający. Widział zagubienie malujące się na twarzy nowego partnera, dlatego klepnął lekko niedźwiedzia w ramię. Zastanawiał się, czy nie bardziej odpowiednią rasą byłaby dla niego jakaś wielka kicia. Puma albo tygrys. Za bardzo lubił się przytulać. – Nie stresuj się tak. – Musnął policzek Maxa. – Nic się nie stało, zdarza mu się być niewychowanym.
            – To ty jesteś młodszy. – Wypomniał mu kochanek.
            – Ale to ty najpierw działasz, potem myślisz.
            – I kto to mówi. – Nie ugryzł się w język, czego pożałował, gdy tylko słowa opuściły jego usta, ale jedyną reakcją Sama był półuśmieszek.
            – Wiem, kochanie. – Chyba oszalał.
            – Czy ktoś krótko i zwięźle może mi powiedzieć, o co tu, do jasnej cholery, chodzi? I dlaczego, do kurwy nędzy, mnie pocałowałeś? – Marco się uśmiechnął. Jego przyszły partner pokazuje pazurki. Podobało mu się to.



niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 19

Kochani!
Przed wami kolejny rozdział tekstu ;)
Zapraszam do czytania i komentowania ;) Jestem już po sesji, więc wracam do odpowiadania regularnie na wasze komentarze ;) Wszystkie braki w komentarzach już nadgoniłam ;)

Rozdział 19


Dwa tygodnie później

            Lucas spojrzał na zmęczonego partnera. Tymczasowo nie mógł mu pomóc w opiece nad Liz z powodu nawału pracy, a dziewczynka wiecznie płakała. All chodził zmęczony i rozdrażniony, bolała go głowa. Musiał dopilnować kilku terminów, siedział w pracy po osiemnaście godzin, resztę czasu poświęcał na dojazd i spanie. Gdy tylko wracał do domu, brał kochanka w ramiona i przytulał. Liz od kilku dni spała po dwie, może trzy godziny na raty, co tylko utrudniało regenerację partnera.
            – Ja nie wiem, co jej jest. Po prostu nie rozumiem. – Chwycił jego dłonie, zanim te dotarły do kosmyków włosów. Pocałował knykcie partnera.
            – Spokojnie. Wezwiemy lekarza. On nam coś powie.
            – Ona jest zmienną, jak chcesz to zrobić.
            – Kochanie. Sam przecież mówiłeś, że też mamy specjalistów różnych dziedzin. Znam kogoś, kto się nią zajmie. Co innego, gdyby to trwało dzień, ale aż tyle…
            Allan próbował już wszystkiego. Nic nie pomagało jego córeczce. Miał ochotę rozszarpać sobie głowę, żeby tylko dowiedzieć się, co jej dolega.
            – Sprowadź go jak najszybciej. Niech pomoże naszej córce. – Przykro mu było widzieć mężczyznę w takim stanie. Wyszedł na chwilę z pokoju, po komórkę, którą zostawił w bluzie. Dzień był ponury i chłodny. Zajrzał jeszcze do kuchni, by wziąć wodę i tabletki na ból głowy. Zastanawiał się, jak to rozwiązać. Allan musiał się w końcu wyspać, on również. Wyjątkowo mógł sobie pozwolić na trochę więcej czasu spędzonego w domu. Rozliczenia, faktury, stos dokumentów do przeczytania. Pozwolił sobie na jakiś czas wolnego, to teraz ma.
            – Zająć się małą? – Głos Sama go zaskoczył. Zamyślił się i nie słyszał, jak wszedł do kuchni.
            – Dzięki, przyda się. – Uśmiechnął się lekko. Wiedział, że młody wilk stara się zyskać ich sympatię, a zarazem, że nie zrobi niczego jego córce.
            – Wiecie, co jej jest? – Zaprzeczył ruchem głowy. Może w końcu dane im będzie zasnąć. – Radzę wziąć tabletki nasenne. W całości. Ze względu na naszą drugą naturę spokojnie prześpicie cztery, może pięć godzin.
            – A ty skąd to wiesz? – Luc spojrzał na niego.
            – Kiedyś był to mój jedyny sposób na zaśnięcie. Zaraz po nią przyjdę. Przyniosę wam najpierw leki.
            – Ratujesz nas. – Lucas wiedział, że Sam nie powinien mu niczego takiego dawać, ale postanowił mu zaufać. Skoro jego zwierzęciu nic się nie stało to i im nie powinno się nic złego wydarzyć.

***

            Allan nie podejrzewał, że pięć godzin snu może być takim błogosławieństwem. Pierwszy raz od kilku dni czuł się chociaż trochę wypoczęty i zrelaksowany. Gdy tylko zaczął się wybudzać, w jego uszy wpadł świdrujący dźwięk płaczu Liz. Odetchnął i wstał. Lucas nadal spał, a on nie zamierzał go budzić. Wiedział, że mężczyzna jak zwykle potrzebuje pospać trochę więcej niż on. Mimo tego zazwyczaj był pomocny. To on głównie zajmował się opieką nad córką, z tego względu, że tymczasowo nie pracował.
            To była kolejna kwestia, nad która powinien się zastanowić. Nie chciał całe życie siedzieć w domu i nic nie robić. Prędzej szału dostanie. Na razie zajmował się córką, zamierzał poczekać, aż zacznie zmieniać się w wilka i dopiero wtedy będzie czegoś szukać.
            Zszedł do salonu, bo to tam siedział Sam z małą. Odetchnął głośno, czując pulsujący ból w skroni.
            – All, chyba wiem, co jej jest… Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że kiedyś o czymś takim czytałem. – Spojrzał na młodego zmiennego. Minęło tak mało czasu, a on widział w nim zmianę. Samo to, jak patrzył na Marco, pieścił jego ciało wzrokiem, nie umykały mu gesty, które wykonywali w swoim kierunku. Byli związani, a zachowywali się dyskretnie, muskali swoje dłonie, jeden chwytał drugiego za nadgarstek. Czuł się, jakby miał przed sobą parę nastolatków, a nie dwóch dorosłych mężczyzn. Słyszał jednak, że ich technika jest dość skuteczna. Wyczulony słuch i to, że codziennie w nocy krążył do łóżeczka Liz, był tylko uwieńczeniem tego faktu.
            – Co takiego? – Potarł bolące skłonie. Rzadko bolała go głowa, właściwie cierpiał na bardzo silne migreny, które praktycznie chciały zwalić go z nóg. Tak było i tym razem. Światło przepalało siatkówkę, dźwięki były spotęgowane, myśli uciekały daleko.
            – Podwójnie ząbkuje. – Przesłyszał się. Z tego bólu ma jakieś omamy słuchowe albo postradał zmysły.
            – Że co? – Nie, to nie możliwe. Przecież nikt tak nie ma.
            – Ząbkuje podwójnie. Gdyby tylko jej ludzka forma ząbkowała, dałoby się jakoś zniwelować ból, ale nie mamy dostępu do jej wilczej formy, prawda? Jest jeszcze na to za mała, ale wilk w niej jest. I on też ząbkuje. Może tak być przez to, że jej matką był człowiek.
            – Jak do tego doszedłeś? – Skupił się na młodym wilku, chcąc odgonić od siebie ból. Problem tkwił w tym, że zaczynał tracić wzrok.
            – Kiedyś chciałem studiować medycynę. – Usłyszał w jego głosie żal. Będzie musiał o tym porozmawiać z Lucasem i Marco, jeśli tylko nie zapomni. – Interesowałem się wiedzą medyczną także w kontekście zmiennych. Nie ma dużo przypadków takich zmiennych, ale jednak są oni opisani. Ciągły płacz, nic nie pomaga, śpią krótko, bo cały czas ich coś boli i nie wiadomo do końca co, skoro płyny i żele na ząbkowanie nie pomagają. Okazało się, że zmienni pochodzący z pary hm… brzydko mówiąc mieszanej, mogą mieć takie problemy. Z tym że potem może się okazać mocniejsza niż inni zmienni. Nie zbadano takiej zależności, wiesz, jak u nas wyglądają badania. Nie ma dofinansowań do diagnozowania zmiennych, bo mało kto o nich wie.
            – No tak, to akurat prawda. Wiesz, jak temu zaradzić? – W myślach błagał Sama o podanie mu rozwiązania, bo inaczej zwariuje, a przecież małej nie wyrośnie tylko jeden ząb, a cała sterta.
            – Na tę chwilę nie, ale jeśli dasz mi dostęp do naszej bazy danych, to ci pomogę. To tam znalazłem te informacje, ale nie jestem w stanie sobie ich przypomnieć. Poza tym były tam dokładne wytyczne, jeśli chodzi o wiek dziecka, bo niezwykle ważne jest, by dobrać odpowiednie składniki leku do wieku i wagi dziecka.
            – Dobrze, możesz teraz się tym zająć?
            – Oczywiście. Muszę tylko dać znać Marco, żeby przyjeżdżał do domu. – Uśmiechnął się do Sama wdzięcznie. Oby tylko potrafił pomóc jego córce. Nagle uświadomił sobie, że wokół nich panuje cisza.
            – Poczekamy, aż się obudzi? – zapytał proszącym tonem, nie chciał ponownie słyszeć tego rozdzierającego mu serce krzyku.
            – Idź do Lucasa, All. Ja z nią posiedzę, dopóki się nie obudzi, a potem ci ją przyniosę. Może tak być?
            – Idealnie. – Po cichu wyszedł z salonu, przymykając drzwi wytłumiające dźwięki. Zastanawiał się, czy w takim przypadku Liz o wiele szybciej się nie przemieni. To może być niebezpieczne. A on nie wiedział, jak dać sobie z tym wszystkim radę. Na tę chwilę czuł się bezradny, potrzebował tabletek, wody i snu.

***

            Wylądował na lotnisku, przeszedł już odprawy i teraz jego kolejnym zadaniem było wypożyczenie samochodu. Myślał praktycznie. Chciał zrobić Allanowi niespodziankę, odwiedzając go. Z drugiej strony wiedział też, że chłopak, którego znał, już nie istnieje. Jest dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną z partnerem i dzieckiem na głowie.
            Dlatego postanowił nic mu nie mówić o swoim przylocie. Znając swojego przyjaciela, ten by się zestresował, przeorganizował życie kilku osobom, a także sobie i przyjechałby po niego za wszelką cenę.
            Działając tak jak teraz, miał większe pole do popisu. Mógł przenocować w hotelu, gdyby nie zdecydował się jednak pojechać do Allana i zobaczyć go z kochankiem, ale w jego zachowaniu kryło się również to, że nie lubił być od kogoś zależny.
            Jeśli przyjedzie tam swoim samochodem, będzie mógł nim wrócić. A to była największa zaleta. Nie będzie musiał się nikogo o nic prosić czy tłumaczyć. Ze względu na swój zawód podejmował proste, ale racjonalne decyzje, które też skupiały się na tym, że nigdy nie będzie ograniczony przez kogokolwiek.
            Zamieszka u Allana na czas pobytu, ale jeżeli tylko poczuje się tam źle i niekomfortowo, przeniesie się do hotelu. Lubił mieć wybór co do kierunku swego działania.
            Został prawnikiem po to, by przejąć firmę po ojcu, jednakże doskonale wiedział również, że nie nadaje się do niczego innego. Od dziecka pomagał w prowadzeniu firmy, chociażby przybijając pieczątki, czy porządkując czyste kartki. Potem zapoznawał się powoli z kodeksami, odpowiednim ich interpretowaniem, dlatego też przez studia przeszedł dość lekko. Kilka przedmiotów było dla niego ciężkich, tym bardziej, gdy nie rozumiał ich sensu, czy nie interesowała go dana dziedzina prawa, jednakże umiał pokonać w sobie opór, który się rodził na samą myśl o tym, co ma zrobić.
            Uczelnię ukończył z wyróżnieniem, ojciec od razu przyjął go na wspólnika, widząc jego pasję i zapał do pracy. Max dość szybko jednak przejął wszystkie obowiązki, gdy rodzic zmarł na zawał pięć lat później.
            Aktualnie miał w planach rozbudowę firmy, ponieważ miał na to dość pieniędzy i wciąż przybywających klientów. Poza tym poznał odpowiednią osobę do tego, by została jego wspólnikiem. Nie od razu, ale za kilka lat, gdy przejdzie wszystkie stopnie pracy w firmie.
            Przez całą podróż różne myśli kłębiły się w jego głowie, nie dając mu spokoju, rozbudzając co rusz wyobraźnię. Całą tę wizytę utrudniał fakt, że był w Allanie zakochany, a jak znał mężczyznę, jego partner będzie o tym wiedział.
            Westchnął lekko, wchodząc do wypożyczalni samochodowej. Po krótkiej chwili siedział w wygodnym samochodzie, na fotelu obitym skórą. Odrobina luksusu, na którą uśmiech wykwitł na jego twarzy.
            Czekała go godzina drogi do domu Alla. Zanim zabukował lot, sprawdził, gdzie znajduje się wypożyczalnia, którą drogę musi obrać i ile czasu mu ona zajmie. Właśnie za to uwielbiał współczesny świat – mógł do woli kontrolować swój kalendarz. Może nie robił tego bardzo restrykcyjnie, jednakże zawsze był przygotowany na dziwne ewentualności.
            Zastanawiał się, po co sam stwarza sobie problemy. All dawno temu dał mu jasno do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowany. Na szczęście nie odsunął się od niego, wiedząc, że go kocha. Z jednej strony było to dobre posunięcie, ponieważ nie poczuł się odrzucony, z drugiej jednak ciągle rozbudzał w sobie nadzieję. Widok Alla z jego pierwszym chłopakiem był dla niego wstrząsający. Złamane serce nie chciało łatwo się goić. Mimo że był z nim ledwie tydzień, to skutki tego postępku tkwiły mu zadrą w sercu bardzo długo. Kolejny chłopak też nie zagrzał długo miejsca w sercu zmiennego. Ówczesny kolega był zbyt agresywny, za co dostał od Maxa po mordzie. Należało mu się zaraz po tym, jak zobaczył na ramieniu Alla dwa duże siniaki. Wiedział, że dał się poszarpać, bo kontrolował swego wilka i tylko na tym się wtedy skupiał, by ten się nie ujawnił w obronie swego właściciela.
            Potem związał się z Ellen i to, jak mu się wydawało, przypieczętowało jego los. Był świadkiem na jego ślubie z dziewczyną, której nienawidził. Odsuwał od siebie to uczucie, ale jednak i ono w pewnym momencie jego życia zdominowało wszystkie jego myśli. Teraz jednak wiedział, że nie ma odwrotu. Miłości mniejsze lub większe, ciągle dawały mu chociaż cień szansy. Po tym, co kiedyś usłyszał od Allana, wiedział, że w tym przypadku nie ma odwrotu. Nie jest dla niego. Lucas został jego partnerem więzi.
            Od tamtego telefonu minęły dwa tygodnie. Na początku czuł się, jakby mu ktoś przyłożył drewnianą pałką w brzuch, a następnie w serce i głowę. A jednak żył i funkcjonował dalej, jak gdyby nic się nie stało. A przecież stało się aż za wiele. Utracona nadzieja bolała. All był dla niego dostępny tylko częściowo i to go denerwowało i bolało. Teraz jednak będzie musiał sobie z tym wszystkim dać radę. Powinien opanować przygnębienie, bo zmienni wyczują jego emocje, samochód przesiąknięty poczuciem straty, smutku i bólu. Nie zamierzał dać Lucasowi takiej satysfakcji.
            Może powinien wybrać się za jakiś czas na wakacje? Będzie sam ze sobą, odetnie wszystkie myśli, odseparuje się i odetchnie. Ten pomysł całkiem mu się spodobał. W końcu będzie mógł się zregenerować, nabrać słońca na najbliższe kilka lat.

***

            Lucas obudził się przed przyjściem Allana do pokoju. Przeciągnął się i obrócił na drugi bok, ponownie rozciągając spięte mięśnie. Tego mu było trzeba. Pomyślał, co jeszcze miał do zrobienia w pracy. Zapowiadało się na to, że niewiele. Wszystko zajmie mu może dwie godziny i będzie mógł wrócić do swojej rodziny. Uśmiechnął się na tę myśl.
            – Chyba śniło ci się coś bardzo przyjemnego, skoro się tak uśmiechasz – stwierdził, widząc zadowolony uśmiech kochanka.
            – Nawet nie wiesz jak bardzo. Jak mała?
            – Zasnęła w ramionach Sama, więc ten udaje posąg, byle tylko jej nie zbudzić. Odesłał mnie do pokoju jak pięciolatka – stwierdził radośnie. Rozebrał się z podkoszulki i rzucił się na łóżko, wtulając od razu głowę w poduszkę. Och, jak dobrze. Czasem nie ma niczego przyjemniejszego niż po prostu odpoczynek. Po chwili poczuł pieszczące go lekko palce Lucasa na swoich łopatkach.
            – Nie chcę, Luc. Głowa mi pęka. – Uświadomił sobie, jak to zabrzmiało. Obrócił twarz w kierunku kochanka. – To źle zabrzmi, ale nie chcę, żebyś panikował, dobrze?
            – Mhm. – Mógł się założyć o stówę, że i tak się to stanie.
            – Nie chcę tego, bo nie będę cię widział, Luc. Straciłem wzrok. – Dłonią musnął jego pierś i dopiero potem skierował ją na szczękę kochanka. Delikatnie musnął kciukiem rozdzielone wargi.
            – Ale jak to? Poczekaj, już idę zadzwonić… – Poczuł dłoń Allana na swoim przegubie. Spokojna reakcja partnera zaskoczyła go. To nie było nic normalnego, tak nie powinno być.
            – Nie idź. Po prostu podaj mi cztery tabletki i wodę.
            – All… – Nie zamierzał się kłócić z partnerem w takim stanie. Podał mu to, o co został poproszony i ponownie znalazł się przy kochanku. Musnął dłonią jego czoło, odgarniając kilka niechcianych kosmyków.
            – Czasem tak mam. Nie przejmuj się. Sen i tabletki pomagają, ale wyjątkowo nie może mi minąć, bo Liz ciągle płacze.
            – Jeśli chcesz, mamy inne domki, na pewno znajdzie się pokój dla ciebie z łóżkiem.
            – Nie chcę. Za każdym razem miałoby to tak wyglądać? Że będę wychodził z domu, gdy moje dziecko będzie miało problem, a ja co? Wymigam się bólem głowy i pójdę spać gdzie indziej?
            – Przecież nie musi tak być za każdym razem. Teraz zdarzyła się wyjątkowa sytuacja.
             I ty i ja dobrze wiemy, że z czasem to się stanie nawykiem.
           – A teraz jak ci mogę pomóc? – zapytał, przyciągając ciało partnera bliżej siebie i dając mu możliwość położenia głowy na swoim torsie.
           – Już nie możesz. Czytasz mi w myślach. – Poczuł krótki, ciepły pocałunek w okolicach serca, a niedługo po tym obaj zasnęli. Kilka nieprzespanych nocy zrobiło swoje.

***

            Max zatrzymał samochód siedem kilometrów od domu Allana. Myślał nad tym, czy jest gotów, by tam wejść. Musiał podjąć decyzję w ciągu dziesięciu minut, bo po tym czasie nie zdąży na powrotny samolot. Nie był pewien, czy zniesie widok Allana i Lucasa.
            Po chwili stwierdził jednak, że nigdy się nie przekona, jeśli tego nie zrobi. Odpalił silnik i wrzucił bieg. Zjechał z pobocza bez kierunkowskazu, ponieważ na drodze nikogo nie było. Już po chwili jechał spokojnym tempem w kierunku domu przyjaciela.

***

            Marco zaskoczył dźwięk samochodu na zewnątrz. Wszyscy byli na ich ziemiach, nikogo się nie spodziewali. Wyszedł z domu, by poczekać na gościa i go szybko odprawić. Sam nadal siedział ze śpiącą Liz. Wyjątkowo mało dłużej spała, co miało też dobroczynne skutki na jego partnera. Siedział i się uśmiechał, parząc na małą.
            Do jego nozdrzy doleciał zapach mężczyzny. Miał otwarte dwa okna, więc tylko ułatwił mu określenie tego, kim jest. Śmierdział wodą kolońską. Ilość niewielka, ale paląca jego nos.
            – Dzień dobry. – Jako pierwszy odezwał się nieznajomy.
            – Witam. Co pana tutaj sprowadza? – Był poważny, chociaż coś nie dawało mu spokoju.
            – Przyjechałem do Allana w odwiedziny. Jestem jego prawnikiem. Problem w tym, że o niczym go nie poinformowałem. Chciałem zrobić mu niespodziankę i nie zamierzałem obarczać go tym, że musi po mnie przyjechać. – Mężczyzna chwycił się niepewnie za głowę i musnął kosmyki swoich włosów. Marco obserwował go uważnie, zbyt uważnie.
            – Dobrze. Niestety Allan teraz nie jest dostępny, tak samo jak nasz, hm.. – Zastanowił się, jak wybrnąć z tej sytuacji.          
            – Alfa? – podsunął mężczyzna. Uśmiechnął się. Czyli jednak człowieczek wiedział to i owo.
            – Tak. Nie wiedziałem, że wiesz o wszystkim. Tymczasowo zapraszam cię do salonu, gdzie mój partner opiekuje się Liz. Wiesz, kim ona jest?
            – Tak, zdaję sobie z tego sprawę.
            – To dobrze. – Wprowadził gościa do ich wspólnego domu. Niedźwiedzice gotowały coś w kuchni dla wszystkich, więc będzie im musiał wspomnieć o ich gościu.
            – A teraz?
            – Na prawo. – Zaczął gorączkowo myśleć, co tu było nie tak. Cholera. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Wiedział, że do Allana ma przyjechać prawnik. Czuł też, że ten nie kłamie o swoich motywach, ale mimo to, coś nie dawało mu spokoju. Coś lekkiego, jeszcze nieuchwytnego, przytłumionego.

            Weszli do salonu. Tego się jednak nie spodziewał.