niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 26

Witam was kochani. 

Przed wami kolejny rozdział "Spotkania". I kolejna niedziela z opowiadaniem :) 
Część z was pytała o to czy myślę nad następnym tekstem. Odpowiedź brzmi: oczywiście. Jest tylko kilka problemów z tym związanych ;)
Chcieć a móc to dwie różne kwestie :) 
Mój czas jest bardzo ograniczony. Studia, praca, życie prywatne i nie zawsze jest czas by pisać, choćbym bardzo chciała. Czeka mnie ostatni rok studiów, a więc również pisanie pracy magisterskiej i wiele różnych innych obowiązków. I to jest główny problem. Do tej pory miałam o wiele więcej czasu, niż aktualnie i łatwiej było mi wykonać wszystkie inne czynności. Dlatego już teraz czasem nie jestem w stanie odpowiedzieć przez tydzień na komentarze. 
Myślę, że będę pisać kolejny tekst, ale kiedy i czy w ogóle się on pojawi. Nie wiem. Nie gwarantuje. Niestety. 
Pozdrawiam was serdecznie
Lady M

Rozdział 26


            – Znalazłem twoją matkę.

            Allan czuł, jak jego ciało nagle zostało sparaliżowane. Spojrzał zaskoczony na Lucasa. Nie, to nie było możliwe. Przecież jego matka nie była zmienną, porzuciła go, zostawiła liścik… Niedźwiedź nie miał możliwości, by to uczynić.
            – Kochanie. Ona żyje. Jest taka jak my. Przyjedzie ci to wszystko wytłumaczyć.
            – Co ty do mnie pierdolisz! – Czuł się tak, jak gdyby cały jego świat, który znał do tej pory, nagle się zawalił. Całe jego istnienie było oparte na kłamstwie. Ona go porzuciła! Zostawiła na pewną śmierć! Nie rozumiał tego. Nie docierało do niego to, co jego partner próbował mu wytłumaczyć. Nie w tym momencie.
            – Allan, spójrz na mnie. – Wykonał polecenie kochanka. – Jest dobrze, kochanie. Damy sobie z tym radę. – Przytulił się do niego ponownie i oparł czoło o ramię mężczyzny. Przymknął oczy zmęczony. Cholera. To nie tak miało być. Spodziewał się, że nigdy jej nie znajdzie. Zakładał, że nie żyje. Tak było łatwiej. Poza tym był święcie przekonany, że pozna tylko tego, który go spłodził.
            – Ja… Nie rozumiem, Luc. Czemu? – Przełknął ślinę. – Dlaczego? Ja po prostu… – Poczuł dłoń kochanka na głowie i spojrzał na niego. Rozsypał się. Nie mógł powstrzymać łez płynących mu z oczu. Najgorsze było poczucie niesprawiedliwości, całkowitego odrzucenia przez kobietę, która go urodziła. Poczuł się niczym małe dziecko, zagubiony i niepewny tego, co zawsze brał za prawdę i rzeczywistość. Sam sobie zadawał pytanie, jak powinien zrozumieć całą tę sytuację. Żołądek skręcił mu się na myśl o tym, że przez tyle lat wierzył w wierutne kłamstwo.
            – Ciii, kochanie. – Do tej pory widział swojego partnera jako silnego wilka, który przeżył ogrom ciężkich sytuacji. Dopiero teraz uświadomił sobie, jakim kosztem osiągnął równowagę. Czując w ramionach drżące ciało partnera, samemu krajało mu się serce. – Ona ci wszystko wytłumaczy, jak przyjedzie. – Lekki pocałunek okazał się wystarczającym wsparciem, by zmienny wilk był w stanie się opanować. – Nie mogła przyjechać ze mną, bo… musi dokończyć kilka spraw. Kochanie, po tym, co powie… Będziesz mógł przyjąć ją do klanu albo wyrzucić. – Wiedział, że stawia kochanka w ciężkiej sytuacji. Zadecyduje o życiu lub śmierci kobiety, która go urodziła.
            – Co przez to rozumiesz? – Wilk zmrużył oczy i zacisnął gwałtownie szczęki.
            – Odchodzi ze swojej watahy. Nie ma tam dla niej już miejsca. – Allan czuł, jak ponownie zamiera w nim serce. To są chyba jakieś pieprzone żarty. Lucas nie mógł mówić poważnie. Spojrzał na ponurą twarz kochanka. – Jeśli się nie zgodzisz, będziemy musieli znaleźć jej inny klan, który ją zaakceptuje.
            – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć tego, co wiesz? Co ci to daje? I tak postawiłeś mnie przed zajebiście trudną decyzją. Ułatw mi ją chociaż trochę. Lucas, ja nie mogę czekać tydzień na jakiekolwiek informacje. Nie w momencie, kiedy ją widziałeś. Rozmawiałeś z nią, prawda?
            – Tak. Wiem dużo, nie wszystko. Kochanie, to jej historia, to od niej powinieneś ją poznać. Podejrzewam, że wiele rzeczy przemilczała. – Nie zamierzał dać mu się wybronić. Skoro Lucas zainicjował to wszystko, musi podjąć wyzwanie doprowadzenia tego do końca. Z jednej strony był na niego cholernie wściekły za sposób, w jaki to wszystko zorganizował. Z drugiej jednak… Wiedział, że w końcu podziękuje mu za to. Sam zaczął to w końcu rozważać, a Luc ułatwił mu to, stawiając go przed faktem dokonanym. Nie będzie się spalał, poszukując informacji, zresztą rozpatrzyłby tylko jedną możliwą sytuację. Znalezienie tego, który go spłodził.
            – Nie zamierzam czekać. Powiedz mi chociaż trochę. Nie oczekuję wszystkiego. Wiesz, czemu mnie porzuciła, prawda? – Niedźwiedź skinął głową. Spojrzał na niego z oczekiwaniem. Zamierzał dać kochankowi czas do namysłu.
            Bolało go to, co musiał powiedzieć Allanowi. Dlatego właśnie wcześniej zamierzał ukryć fakt, że kobieta, która go urodziła, pojawi się na ich terenie.
            – Zostawiła cię, bo cię kochała. – To było chyba najdziwniejsze wytłumaczenie na świecie, ale taka była prawda. Przynajmniej jeśli chodziło o to, jaką on miał wiedzę na temat całej sytuacji, która rozegrała się prawie przed trzydziestoma laty.
Kobieta mogła pojawić się na ich terenie w każdej chwili. Miała pozałatwiać swoje sprawy i wykupić bilet w pierwszym samolocie lecących na najbliższe lotnisko. Zadbał o jej zabezpieczenie finansowe, na ten okres. Wynajął hotel i opłacił go z góry na tydzień. Nie potrzebowała żadnych dodatkowych dokumentów, co przyspieszyło jej decyzję.
 Lucas przyciągnął jeszcze bliżej kochanka, tuląc go do siebie, potem usiadł na łóżku i wziął partnera na kolana tak, że ten nie miał możliwości uwolnienia się. Zresztą wilk wyjątkowo nie protestował, siedząc na nim okrakiem, układając się wygodnie. Zarzucił mu ręce na kark, co już samo w sobie świadczyło o jego potrzebie bliskości. Allan był jeszcze zapłakany, chociaż wydawało się, że gwałtowna fala uczuć na tę chwilę już odpłynęła. Mógł tylko podejrzewać, co się będzie działo w następnych dniach. Otarł swoimi dłońmi jego wilgotne policzki i pocałował go lekko, czując pod wargami słony smak.
            – Samo to sobie przeczy. – Oczy zmiennego były tak przeraźliwe smutne, że aż zrobiło mu się głupio. Żałował, że nie rozegrał tego inaczej. Cholernie żałował, z drugiej strony może to i lepiej, że wilk będzie na to przygotowany psychicznie. Poczuł gorycz w gardle, lekko go dławiącą. Zanim cokolwiek powiedział, musiał kilkakrotnie przełknąć ślinę, jak gdyby słowa, które miał wypowiedzieć, miały go przydusić. Otworzył lekko wargi, chcąc wyrzec pierwsze słowa, zorientował się jednak, że nie wiedział, co zakomunikować partenrowi, by nie zabolało to Allana za bardzo. Widział, w jakim stanie jest kochanek. W tym momencie musiał zadecydować, czy lepiej być delikatnym, czy brutalnie szczerym. Spojrzał w oczy wilka, jak gdyby w ten sposób oceniając jego psychiczną siłę.
            – All… Ona była bita. – Wyczuł drgnięcie mięśni partnera. – Maltretował ją przez wiele lat. Ten, który cię spłodził. Do tej pory z nim żyła. Teraz jest bezpieczna, on nie żyje. Nie powiedziała, czy byli sobie przeznaczeni, dlatego nie jestem w stanie ci obiecać, czy niedługo nie umrze. Znała tereny zmiennych, dlatego cię tam zostawiła. Wiedziała, że ktoś cię znajdzie wcześniej czy później. Nie chciała, byś jej szukał, dlatego zostawiła taką, a nie inną informację przy tobie. Chciała ci oszczędzić bólu, udręki i znęcania psychicznego. Uciekła z tobą, by cię ochronić. Była gotowa oddać za ciebie życie. Zamierzała uciekać dalej. Próbowała tego, byleby go od ciebie odciągnąć. Dlatego cię porzuciła z nadzieją na twoje przeżycie. Ona… – Musiał zmusić swoje gardło do rozluźnienia. Odkąd pierwszy raz zobaczył tę kobietę, nie mógł pozbyć się jej widoku sprzed twarzy. Kurwa mać! Ten skurwiel był obłąkany. Żaden normalny, szanujący się facet nie byłby w stanie zrobić coś takiego. Wiedział, że partner obserwuje go przez cały czas, ale musiał przymknąć oczy. Na sam widok kobiety, która urodziła jego partnera, całe ciało go bolało. On rozumiał rany bitewne, wypadki. Ale to… – Szramy biegną przez całą jej twarz. Dziwne, że nie jest nadmiernie zniekształcona. Ciągną się przez szyję i barki. Tyle widziałem. Mogę tylko podejrzewać, że cała jest w tych poszarpanych pazurami szramach. – Przytulił się do partnera. Tym razem to on potrzebował trochę pociechy od niego. Jeżeli była przeznaczona temu skurwielowi, postara się o to, by miała chociaż chwilę spokoju w swoim życiu. – Widziałem te rany, jak się pochyliła, gdy kładła spodki z herbatą na stoliku. Ja po prostu… Nigdy nie widziałem czegoś takiego. I nie chodzi mi nawet o przygotowanie cię na sam jej przyjazd, a na widok jej ciała.
            Allan do tej pory słuchał partnera w milczeniu. Widział na jego twarzy, jakie to było przeżycie dla niedźwiedzia, który starał się wszystkimi opiekować i poświęcać im swój czas i uwagę. Pomyśli nad tym wszystkim później. Nie będzie mu łatwo, ale musiał zająć się swoim mężczyzną.
            – To była jej cena, Allan. Ona znosi ją każdego dnia. Nie wspominając o jej psychice. Co ona, do kurwy nędzy, musiała przejść. Mimo tego, co ci zrobiła, jest mi jej najzwyczajniej w świecie szkoda. Po prostu cały czas czułem od niej szczerość, wierzę jej, że chciała cię chronić. Miałem dowód przed oczami. – Zakończył kulawo swoją przydługą wypowiedź. Milczenie kochanka tylko bardziej nakręcało jego tłumaczenia. Musiał to przerwać, bo inaczej w końcu sam się pochoruje. Ta sytuacja była dla niego ciężka. Wiedział, że będzie się musiał przyzwyczaić do jej obecności w domostwie. Tak samo jak kochanek i wszyscy inni zmienni zamieszkujący na ich terenie. Ciężka i skomplikowana sytuacja, bez możliwości obejścia jej z innej strony.
            – Czego oczekujesz, Lucasie? – Musiał zadać to pytanie, chciał wiedzieć, co w głębi serca postanowił niedźwiedź, chociaż dobrze znał jego odpowiedź.
            – Dajmy jej normalny dom, Allan. Na lata lub na chwilę. Niech zazna spokoju. Decyzja mimo wszystko należy do ciebie. Tylko ty wiesz, czy będziesz w stanie jej to wybaczyć. – Kiwnął głowa, że rozumie, co partner miał na myśli i przytulił się do niego. Siedzieli tak dłuższą chwilę w ciszy.

***

            Max, idąc do pokoju przyjaciela, usłyszał, jak ten kłóci się z kochankiem. Na rękach miał młodego śpiącego wilka i sam przed sobą nie wiedział, co ma zrobić. Marco i Sama nie było, ponieważ pojechali załatwić coś do najbliższego miasta. Odetchnął głęboko. Przecież opieka nad dzieckiem i zmiennym chyba za bardzo się nie różni. Wyszedł na ganek i usiadł na ławce.
            Dawno nie słyszał u Allana  tego tonu głosu, więc mógł tylko podejrzewać, jak bardzo jest wściekły. Wolał im nie przeszkadzać, a małej przecież nic się nie dzieje. Nie licząc tego, że śpiąc na jego łóżku, nagle zmieniła się w wilczka. Nawet się nie przebudziła. Zastanawiał się, czemu przyjaciel był aż tak bardzo rozsierdzony. W takim stanie, jak słyszał, widział go raz, może dwa razy w życiu. Tym bardziej było to dla niego zaskakujące i dziwne.
            Na szczęście z tego, co zdążył usłyszeć, dowiedział się, że Lucas jest już w domu. Jedna dobra informacja. Mimo iż mężczyzna nie zapałał sympatią do niego przy pierwszym spotkaniu, cieszył się, że potrafił odsunąć od siebie ową niechęć i złość.
            Musiał pomyśleć nad przeniesieniem firmy do najbliższego miasta. Znaczna część jego klientów i tak zazwyczaj się z nim nie spotykała, tylko przesyłała instrukcje w sprawie sporządzenia umów, stworzenia testamentu i wielu, wielu innych rzeczy, które po kilkukrotnym sprawdzeniu i zaakceptowaniu drogą wirtualną, przyjeżdżali i podpisywali w jego firmie. Nie widział problemu w tym, by jak na jakiś czas dojeżdżać w okolice lotniska, by pozałatwiać najważniejsze sprawy ze swoimi kontrahentami. Oczywiście mógł na tym stracić, ale też dużo zyskać.
            Zdążył się już dowiedzieć, jakich usług prawniczych nie oferują w najbliższych miejscowościach i częściowo wpisywał się w ową niszę. Poza tym, jak podejrzewał, coraz częściej ludzie zaczną korzystać z usług prawników w ramach konsultacji pewnych zagadnień, niż samego prowadzenia sprawy. Zapotrzebowanie na tego typu usługi, jak widział wśród aktualnych klientów, zwiększało się. On sam miał na tyle komfortową sytuację, że zajmował się dwoma różnymi specjalizacjami i starał się o uprawnienia z trzeciej. Ze względu na samotne życie mógł sobie na to pozwolić. Teraz jednak stwierdził, że jak najszybciej będzie musiał zdać najtrudniejszy w życiu egzamin. Dzięki temu osiągnie wszystko, co sobie założył i zapragnął. Delikatnie głaskał futerko wilka. Musi tylko to wszystko rozplanować, bo inaczej wszystkie jego plany pogrążą się w chaosie.

***

            Meg, włócząc się powoli główną ulicą wielkiego miasta, przeklinała pod nosem. Potknęła się na chodniku i wykręciła mocno nogę. Miała tylko nadzieję, że dźwięk, który usłyszała, jej się przesłyszał. A to wszystko przez jakiegoś idiotę, któremu się spieszyło. Zawarczała w myślach. Musiała się opanować. Gdy tylko się podniosła i stanęła lekko na uszkodzonej kończynie, przez jej ciało przebiegł tak silny impuls bólu, że aż kolana jej zmiękły. Nikt nie raczył jej pomóc, co wyjątkowo byłaby w stanie przyjąć. Musiała się tylko doczołgać do najbliższej ławki, co wydawało jej się w tym momencie nierealne. Kawiarnia była jeszcze dalej, dlatego właśnie wygodne siedzisko obrała za swój cel. Podskakując lekko na zdrowej nodze, próbowała dotrzeć do miejsca spoczynku. Cholernie trudno było jej to zrealizować z ciężkim plecakiem na ramieniu. Musiała w końcu dotrzeć jakoś do hotelu. Przeklęła swoje pomysły i pragnienia, a jej myśli uciekły do bólu, który co chwilę przeszywał jej umysł.
            – Buongiorno, Bella (Dzień dobry, piękna). – Obróciła głowę w kierunku kolejnego namolnego Włocha. Miała ochotę go spławić, ale zanim w ogóle zdążyła to zrobić, równie szybko w jej umyśle pojawiła się nowa fala bólu. Może przynajmniej jej pomoże.
            – Buongiorno (Dzień dobry). – Zachwiała się lekko, stojąc na chorej nodze. Nie wierzyła swoim oczom. Cholera jasna! W tym momencie wiedziała, kto przed nią stoi i przeklęła kolejny raz pod nosem. No tak. Jej partnerem oczywiście musiał być Włoch, bo jakżeby inaczej. Pomyślała z przekąsem.
            – Stai bene? (Dobrze się czujesz?) – W myślach próbowała sobie przypomnieć podstawowe zwroty językowe, których uczyła się dawno temu.
            – Sto Male. Mi fa male una gamba (Źle się czuję. Boli mnie noga). – Dopiero teraz ponownie na nią spojrzała i jakoś dziwnie nie zaskoczyła ją pokaźna opuchlizna. Skończy się szpitalem i uziemieniem. Cholera jasna. – Non parlo italiano, scusi. Parli inglese? (Nie mówię po włosku, przepraszam. Mówisz po angielsku?). – Dopiero w tym momencie mogli się porozumieć. I tak czuła się dumna, że chociaż tyle sobie przypomniała. Przedstawili się sobie, a po chwili Włoch pomógł jej dojść do ławki i poszedł do domu po apteczkę. Jej skromne zapasy medykamentów nie zapewniały jej możliwości zabezpieczenia kostki, choćby bandażem elastycznym. Miejsce było tak opuchnięte, że zastanawiała się, jak ona dojdzie do hotelu. Poza tym zdążyła zgłodnieć i knajpka, która znajdowała się niedaleko, a z której było czuć pyszny zapach jedzenia, tylko jeszcze bardziej pobudzał jej żołądek. Najwyżej krzyknie do kelnera, czy może jej pomóc, bo umrze na miejscu z głodu.
            Uśmiechnęła się lekko. Kto by pomyślał, że jej partnerem będzie Włoch. Przynajmniej już wiedziała, czemu tak bardzo podobał jej się Marco. Dlatego też uciekła stamtąd, chcąc podróżować dalej po świecie. Choćby przez jakiś czas.
            Musiała przemyśleć, co teraz zrobić. Zresztą za dwa dni i tak zamierzała się skontaktować z Lucasem, żeby się niepotrzebnie nie zamartwiał. Luigi. Uśmiechnęła się lekko, próbując powstrzymać szeroki grymas rozjaśniający jej twarz. Był w jej typie. Ciemna karnacja, ciemne włosy i oczy niczym gorąca czekolada. Wyższy od niej o głowę i do tego od razu poczuła się przy nim bezpieczna. Przeklęła się w myślach. Ilu takich Luigich chodzi po ziemi i zawraca w głowie dziewczynom? Zapewne mnóstwo. Musiała się ubezpieczyć przed różnymi możliwościami, nie zamierzała tu utknąć tylko przez to, że poczuła, iż on jest jej partnerem.
            – Bella. Jak się czujesz? – Nawet się nie zorientowała, jak Luigi podszedł do niej. Chyba instynkty ją zawodziły.
            – Boli jak jasna cholera. Na dodatek mój żołądek woła o pomstę do nieba. – Mężczyzna roześmiał się głośno.
            – No tak. Jedzenie szczególnie tu pięknie pachnie, co? A jeszcze z unieruchomioną nogą trudno tam dojść. Mogę? – Wskazał na jej nogę. Kiwnęła głową. Mężczyzna klęknął przed nią, badając lekko opuchliznę, mimo to zasyczała. – Mam maść i bandaż elastyczny. Posmaruję ci to i zawinę. Pasuje?
            – Tak, dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, a ten odwzajemnił gest. Był niezwykle delikatny, starał się nie urazić niepotrzebnie bolącej nogi, za co była mu wdzięczna. Na dodatek sama jego obecność wpływała na nią jakoś kojąco. Zacisnęła mocno powieki, gdy jej być może przyszły partner chwycił lekko jej stopę i obwiązywał bandażem elastycznym opuchliznę. Bolało jak cholera.
            Nie spodziewał się, że spotka ją na środku zatłoczonej ulicy, na dodatek z uszkodzoną kończyną, wymagającą pomocy. Życie pisze dziwne scenariusze. Widział ból malujący się na jej twarzy, gdy obwiązywał jej stopę. Zaryzykował i musnął lekko wargami jej łydkę powyżej bandaża. Odetchnął lekko, zauważając, że tego nie poczuła. Kobieta zapewne nie wiedziała, kim dla niego będzie, więc musiał zdobyć jej zaufanie.
            W momencie, gdy zostawił ją na chwilę na tej ławce i pobiegł do domu, wiedział, że przepadł. Biegł szybko, wpadł do domu, zaskakując wszystkich i prawie w tym samym momencie podążył do garażu. Rodzinka tylko patrzyła za nim z szeroko otwartymi oczyma. Nie pozwoli jej odejść, była zbyt idealna i piękna. Krzyknął do brata, że bierze jego skuter i chwytając w pędzie apteczkę, którą miał w warsztacie, wybiegł, by czym prędzej dotrzeć do Meg. Zdążył jeszcze poinformować ich, że przyprowadzi kogoś na obiad, na co reakcją jego licznych braci były długie gwizdy. Biedna kobieta, po poznaniu ich jej życie już nigdy nie będzie takie samo.
            – Dostanie traumy po spotkaniu z tymi debilami. – Jadąc szybciej, niż pozwalały na to przepisy, roześmiał się wtedy głośno.
            Wrócił myślami do tego, co tu i teraz. Spojrzał na dziewczynę i usiadł koło niej. – Ile masz lat? – Nurtowało go to pytanie. Chciał wiedzieć, jak duża różnica wieku jest między nimi.
            – Dwadzieścia. A ty? – Słońce tak przyjemnie grzało, że nie chciało jej się ruszać. Było gorąco jak diabli, ale zarazem niezwykle przyjemnie.
            – Jestem starszy o dziewięć lat. – Postanowił zaryzykować. – Zjesz obiad u mnie w domu? Jak moja rodzina usłyszała, że muszę pomóc dziewczynie ze skręconą kostką, od razu dostałem polecenie przywiezienia cię na obiad, żebyś niepotrzebnie się nie przemęczała. – Kłamał jak z nut, ale nie musiała o tym wiedzieć. I tak nie mogła tego wyczuć.
            Cholera jasna. Dobrze wiedziała, że ją oszukiwał, ale był to ledwie delikatny zapach. Nie była pewna, jak to rozegrać. Spojrzała na niego niepewnie, nie wiedział, kim jest, więc postanowiła zrobić to po swojemu.
            – Jasne. Ale najpierw chciałabym się zameldować w hotelu. Muszę się skontaktować z przyjacielem, że dotarłam na miejsce.
            – Nie ma problemu, o ile nie przeszkadza ci jazda na skuterze. – Testowała go i dobrze. Nie ufała obcym, co dobrze o niej świadczyło. Zamierzał odstawić ją do pokoju, podać jej swój adres, by ten, z kim miała rozmawiać, się nie martwił i powiedzieć jej, by umówiła się z nim na kontakt za godzinę czy dwie. Może w ten sposób poczuje się bezpiecznie, skoro ktoś będzie nad nią czuwał. Choćby z daleka.
            – Cholera. Nigdy tego nie robiłam. – Roześmiała się. – Ale ty niesiesz mój plecak. I chyba będę musiała się na tobie opierać. – Czuła jak się rumieni. Luigi rzeczywiście wziął jej bagaż, ale zaraz potem pomógł jej wstać. Stwierdził, że niestety musi się kawałek przejść, ponieważ akurat w tym miejscu jest zakaz wjazdu. Oparła mocno dłoń o jego ramię, podskakując co chwilę. W ten sposób to się wykończy. Powinna potem go poprosić o pomoc w organizacji kul, bo inaczej uszkodzi drugą nogę.
            Widział, że nawet podskakiwanie ją boli. Brukowane uliczki nagle nie wydawały mu się tak malownicze przez tak nie przyjemny widok. Zerknął na Meg i zatrzymał ją.
            – Poczekaj tu chwilę. Zaniosę twój plecak do tej kawiarni i wezmę cię na ręce. To nie daleko, więc w ciągu dziesięciu minut nie tylko będziesz przy skuterze, ale też przyniosę twój plecak, dobrze?
            – Jaką mam gwarancję, że nie chcesz mnie okraść? Przecież to stary myk, w tym czasie możesz uciec ze wszystkim, co mam.
            – Gdybym chciał, już bym to zrobił, bella. – Chwycił jej dłoń i ściągnął z ramienia. – Poza tym, przecież możesz wyciągnąć wszystko, czego potrzebujesz na teraz, a co jest wartościowe i dopiero mogę cię odprowadzić na miejsce bez twojego dyskomfortu. – Nie czuła od niego wcześniejszego fałszu. Chciała mu zaufać. Cholera jasna. Była głupia, ale kiwnęła mu głową. Przepakowała tylko jedną saszetkę i pozwoliła mu odejść. Miała tylko nadzieję, że tego nie pożałuje. Cały czas miała go wprawdzie na widoku, ale nie wiedziała, gdzie stał jego skuter. Już po chwili stał przy niej ponownie z lekko ironicznym uśmiechem.
            – Zapraszam. – Uśmiechnął się szeroko, widząc jej zakłopotanie na widok jego szeroko rozłożonych rąk. – Chwyć mnie mocno za szyję, tylko nie duś. – Roześmiała się lekko. – Chcę jeszcze pożyć, Meg. Przyda mi się to. – Nie wiedziała, czemu cały czas się rumieni. Oplotła dłońmi jego kark. Poczuła, jak jedna z jego dłoni ląduje na jej plecach, a druga pod kolanami i już po chwili została podciągnięta gwałtownie w górę. Nie mogła uciszyć instynktownego cichego pisku, który wydostał się z jej ust.
            – Nie słyszałeś tego. – Zastrzegła. Jego szeroki uśmiech powiedział jej co innego.
            – Ja? – Udał niewinnego. – Niczego. Muszę cię lekko poprawić. – Podrzucił ją lekko w ramionach, dopasowując swoje ciało do tego chwytu. Dopiero teraz ruszył przed siebie, by zanieść ją do ich środka komunikacji.
            – Dziękuję. – Szepnęła cicho, całując go lekko w policzek. Czuła się bezpieczna. Miała tylko nadzieję, że nie była zbyt naiwna.


niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 25

Hej Kochani. 
Mam dla was ważna informację. Skończyłam "Spotkanie". W sumie ma 32 rozdziały plus epilog. Ze względu na to, że epilog jest dość krótki, to najprawdopodobniej zrobię tak, że w niedzielę opublikuję rozdział 32, a w środę epilog. Mamy jeszcze trochę czasu. Jestem strasznie ciekawa waszej opinii :D
A teraz zapraszam na rozdział.

Rozdział 25

            Nowy dzień był gorący i słoneczny. Allan otworzył oczy sfrustrowany. Ile jedna pieprzona mucha może mieć energii do bzyczenia i wkurzania ludzi od samego rana? W tym samym momencie zorientował się, że spał z Lucasem w bardzo dziwnej pozycji. Nogi mieli ze sobą dziwnie zaplecione, jedno z jego ud było przyciśnięte do uda partnera, jednak cała górna część ciała spoczywała skręcona pod dziwnym kątem. Jedna z jego dłoni była wsunięta pod poduszkę, a druga zwisała z łóżka. I dziwić się, że wszystko go bolało? Ruszył się lekko, starając nie krzywić i nie wykonując zbyt gwałtownych ruchów, by nie obudzić partnera. Słońce dopiero pojawiało się na horyzoncie, dlatego podejrzewał, że jest dopiero po czwartej, może wpół do piątej. Przeciągnął się lekko i wyplątał z nóg kochanka.
            Wiedział, że już nie zaśnie. Wyszedł z sypialni w samych bokserkach, zajrzał do Liz, by sprawdzić, czy śpi i zszedł do kuchni nastawić wodę na kawę. W ziemiach klanu uwielbiał to, że mógł spokojnie obserwować wschód lub zachód słońca. Zamierzał narzucić na siebie spodnie dresowe i podkoszulek, by chwilę później wyjść z domu. Tak też zrobił.
            Czując na skórze podmuch chłodu, uśmiechnął się lekko. Tego mu brakowało. Chłodniejsze powietrze, gorąca kawa i widok, który mógłby chłonąć godzinami, by się uspokoić. Podejrzewał, że jest jedynym zmiennym na ich terenie, który nie śpi. Mógł sobie tylko wyobrazić, co wieczorem musiał przeżywać Max. Widział jego stres i napięcie, to jak mężczyzna analizował każde słowo Marco i Sama. Życzył przyjacielowi jak najlepiej, tym bardziej, że zdobył dwóch dobrych i mądrych partnerów. Przynajmniej nie da im popalić.
            Uśmiechnął się, czując promyki słońca grzejące lekko jego skórę. Dopiero zaczynało się robić ciepło, po chłodniejszej nocy, jednakże to właśnie ta chwila ciszy i spokoju była mu potrzebna. Wcześniej zawsze znajdował czas na to, by pobyć samemu. Odkąd pojawiła się Liz, a oprócz tego aktualnie Lucas i cały klan, nie mógł sobie na to pozwolić. Dlatego czerpał, ile mógł satysfakcji z tak krótkich chwil. Podniósł kubek do ust i wypił pierwszy łyk ciepłego napoju. Ciekła goryczka rozeszła się jako pierwsza po języku, dopiero potem lekki posmak cukru, kawy i mleka pozostający chwilę na tym organie. Przymknął powieki zrelaksowany. Siadł na schodach prowadzących do domu i wyciągnął twarz do słońca. To mu było potrzebne.
            Słońce zdążyło wznieść się porządnie ponad horyzont, gdy Allan poczuł na sobie ciepłe dłonie.
            – Nie możesz spać? – Mrukliwy, głęboki głos Lucasa wywołał cichą odezwę w jego żyłach.
            – Obudziłem się i postanowiłem chwilę posiedzieć na zewnątrz. – Odchylił się lekko do tyłu, by spojrzeć na partnera.
            – Chodź do łóżka, kochanie. – Uśmiechnął się lekko.
            – Zaraz przyjdę. Dopiję tylko kawę i… – Na jego ustach wylądował czuły pocałunek.
            – Teraz. Jest cholernie wcześnie. Potem będziesz mógł zrobić wszystko to, co masz w planach łącznie z kawą. Chodź. – Poddając mu się, Allan zostawił kubek zaraz przy schodach tak, by nikt o niego nie mógł zahaczyć i poszedł do sypialni z partnerem.
            Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, został przyciągnięty w ciepłe ramiona i lekko pocałowany.
            – Obudziłem się, jak wychodziłeś i czekałem, aż wrócisz. – Przymknął lekko powieki, czując pocałunek na skroni.
            – Zamierzałem obejrzeć wschód słońca skoro i tak wiedziałem, że nie zasnę. Najspokojniejszy moment dnia.
            – I chyba najbardziej samotny. – Allan mruknął coś w odpowiedzi, układając głowę na klatce piersiowej partnera. – Coś cię męczy? – Lucas widział, jak Allan co jakiś czas zachowuje się teoretycznie tak jak zwykle, odkąd go poznał, ale czuł wtedy ogromny dystans psychiczny.
            – Jak będziesz miał więcej czasu, chciałbym wyjechać. Tylko z tobą i Liz. Odpocząć. To głupio brzmi, bo nawet nie mam pracy, zajmuję się małą, ale…
            – Dobrze. Załatwię to w najbliższym czasie. A teraz chodź jeszcze spać. Mamy czas do dziewiątej, żeby się wyspać, chyba że Liz nas obudzi płaczem.
            – Może akurat nie… – Ciepłe spojrzenie rozwiało jego marzenia. – No dobra. Sam w to nie wierzę. – Nim minęła chwila, leżał w objęciach swojego partnera, próbując unormować oddech. Miał cholernie złe przeczucie i to nie dawało mu spokoju. Tylko czekał, aż coś w ich wspólnym życiu się zawali.

***

            Zaraz po śniadaniu Lucas wyjechał z domu. Musiał się zająć sprawami hotelu zarówno obecnego, jak i budowanego. Od razu wspomniał Allanowi, że nie będzie go dwa dni, miał za dużo do zrobienia, a chciał poświęcić obowiązkom jak najwięcej czasu. Coś mu mówiło, że musi dać partnerowi czas na jego przemyślenia. Gdy zajrzał do pokoju Liz zaraz po ponownym obudzeniu, w łóżeczku zobaczył zamiast dziewczynki małego wilczka. Uśmiechnął się na ten widok, ale już na poważnie musieli pomyśleć nad zabezpieczeniem posiadłości tak, by nie mogła się sama nigdzie wydostać.
            Na szczęście jeden problem miał z głowy. Maxa. Wszyscy wiedzieli, że przyjął Marco i Sama jako swoich partnerów, co pozwoliło mu odetchnąć. Miał cholernie mocny instynkt terytorialny, jeśli chodziło o Allana. I wiedział, że najchętniej przetrąciłby mężczyźnie kark za podkochiwanie się w jego kochanku.
            Był podenerwowany na samą myśl o dokumentach, które będzie musiał przeczytać, wypełnić, stworzyć i popodpisywać. I tak za długo z tym czekał. Pozwolił sobie na kilka dni luzu, które mu się przysłużyły pod względem psychicznym, ale niekoniecznie podobała mu się wizja tego, co musi wykonać.
            Wkurzony zmienił bieg, przyspieszając. Samochód przed nim wlókł się niemiłosiernie. Wyprzedził go, nadal dodając gazu. Otworzył okno, by zimne powietrze uderzyło go w twarz. Przymrużył oczy i zacisnął dłonie na kierownicy. Cholera jasna. Nie wiedział, co go tak niemożliwie wkurwia. Skręcił gwałtownie, by ponownie zmienić pas i przeklął pod nosem. Chyba sam fakt, że nie jest przy Allanie, tak na niego działał. Chciał chronić swojego partnera, a nie mógł tego zrobić, jeśli nie wiedział, o co chodzi.
            Widział, że coś się dzieje z jego partnerem, czuł jego smutek i brak energii. Zastanawiał się jednak, co jest tego powodem. Skręcił, by dostać się do hotelu i zaraz potem parkował w podziemnym garażu.

***

            Allan widział dzisiaj czujny wzrok Lucasa na sobie. Same jego słowa nad ranem dały mu dużo do myślenia. Mężczyzna podejrzewał więcej, niż on sam chciałby mu przekazać. Opiekując się córką, coraz częściej zacząć rozmyślać nad tym, by spróbować znaleźć jego biologiczną matkę i ojca. O ile to w ogóle możliwe. Na dodatek powinien w końcu poznać rodziców swojego partnera, do czego ten nie dążył.
            Miał cholerny mętlik w głowie. Do jego rozmyślań przyczyniały się zmiany Liz. A co, gdyby on wtedy w lesie również się zmienił? Mógłby nie przeżyć. Samotność uderzała w niego ostatnio dziwną falą. Rozdział dotyczący jego pochodzenia nie został przez niego zamknięty. Nie potrafił tego zrobić. Zawsze twierdził, że skoro kobieta, która go urodziła, postanowiła go porzucić, to nie będzie jej szukał. Do czasu, aż nie stracił wszystkich, których kochał. Posiadał nową rodzinę, ale chęć poznania swojej przeszłości zaczęła coraz częściej gościć w jego umyśle. Na dodatek chciałby dla Liz czegoś więcej niż on. Myśli o wychowywaniu córki zaczęły go przytłaczać. Nie mógł jej zapewnić wielkiego klanu, który w naturalny sposób by ją otaczał, chronił to, kim jest i kształtował sposób myślenia o świecie. Był pewien, że byłaby w nim bezpieczna i szczęśliwa, dopóki nie zdecydowałaby się na odejście.
            – I co, kochanie? Tata się chyba na mnie dzisiaj pogniewał. – Poprawił małej włoski i musnął lekko palcem jej policzek. Mała wydawała radosne popiskiwania i gaworzenia. Uśmiechnął się lekko. – Ty to masz dobrze, co? Zero problemów. – Odetchnął głębiej. – Chcę ci oszczędzić tęsknoty za matką. Jak podrośniesz, wszystko ci wytłumaczę. – Oparł się wygodnie o szczebelki łóżeczka i mówił do córki, patrząc na nią. – Najchętniej nie dopuściłbym do twoich przyszłych zmartwień, ale dobrze wiem, że są nie do uniknięcia. Kiedyś wyrośniesz na piękną pannę, a twojej matki przy tym nie będzie. – Westchnął lekko. – Chciałbym z nią porozmawiać, przedstawić jej Lucasa. Cieszyłaby się z tego, że tworzymy związek i z tego, że Maxowi się udało. Kochanie, tak strasznie mi przykro, że jej nie spotkasz. Gdybym mógł, cofnąłbym czas po to, byś miała taką możliwość.
            Tak naprawdę słowa Allana były również skierowane do niego samego. Nierozwiązane zagadki z przeszłości mogą gnębić nawet całe życie. Musiał się tylko zdecydować na to, czy podejmie się sprawdzenia linii swego dziedziczenia. Jeśli nie znajdzie matki, bo z tego, co wiedział, miał na to marne szanse, to chociaż pozna tego człowieka, który jej to zrobił. Przymknął powieki. Chciał tego. Musiał się skonfrontować z przeszłością. Czas najwyższy.

***

            Max obudził się przytulony z dwóch stron gorącymi ciałami. W miarę możliwości rozprostował lekko kości, tak by nie obudzić partnerów. Marco był bliski jawy, ponieważ coraz częściej poruszał się przez sen, natomiast Sam leżał bezwładnie, a jego ciepły oddech muskał mu lekko szyję.
            Czuł się zrelaksowany, chociaż był zawstydzony tym, na co sobie w nocy pozwolił. Ich zbliżenie nie ograniczyło się do tylko jednego aktu, a ramię piekło go mocno. I nie tylko ono. Na samą myśl o tym wszystkim zaczął się pobudzać. Cholera. Przymknął oczy, chcąc się kontrolować, nic mu to jednak nie dało. Spiął się lekko, czując dłoń sunącą przez klatkę piersiową.
            – Dzień dobry. Nie udawaj, że śpisz. – Lekko zaspany głos Sama spowodował na jego twarzy uśmiech. Już dawno nie wstawał z łóżka z dobrym humorem, nie wspominając o tym, by się przy kimś obudzić.
            – Leżę – powiedział krótko, za co dostał lekki pocałunek.
            – Mhmmm. – Leniwy dźwięk wydostał się tym razem z ust Marco. Mężczyzna przeciągnął się przy jego ciele, ocierając o niego swe muskularne ciało. Poczuł igiełki pożądania budzące się w żyłach, wypełniające powoli jego ciało. – Nie śpij. – Dłoń bety wylądowała mu na biodrze, trącając lekko wzwiedziony członek.
            – Nie zamierzam. – Obrócił się tyłem do Sama, przyciągając do siebie Marco. Czuł instynktowną potrzebę, by to jemu pierwszemu dać trochę czułości. Ciepła dłoń drugiego partnera wylądowała na jego, przyciągając go mocniej. Poczuł ciepły, długi pocałunek na barku i usta coraz  bardziej zbliżające się do szyi.
            – Ej! – Jego protesty zatonęły w ustach Marco. Najbliższe dni i godziny będzie miał ciekawie zajęte.

***

            Kolejny tydzień minął szybciej, niżby można przypuszczać. Allan zorientował się, że czas sączy mu się przez palce, ucieka, im bardziej próbuje go złapać. Liz zmieniła się kolejne trzy razy, a jemu przy każdym kolejnym stawało na chwilę serce. Czuł to. Z jednej strony cieszył się, że mała rozwija się, jak na zmiennego przystało i nie ma żadnych kłopotów przez połączenie jego krwi, z tą należącą do Ellen. Wiedział, że jest alfą. Przerażało go tylko to, że jeszcze nie potrafiła chodzić.
            Na dodatek Lucas pracował więcej niż do tej pory. Najpierw nie było go trzy dni, pojawił się w domu na kilka godzin i ponownie wyjechał do hotelu. Oznaczało to, że było go w domu już czwarty dzień z kolei. Oczywiście, że dawał sobie radę w klanie. Nie tworzyli żadnych problemów, więc jedyne czym się zajmował, to opieka nad Liz. Chciał jednak wiedzieć, co motywowało kochanka do opuszczenia go. Skoro do tej pory zdołał inaczej rozporządzać pracą, wątpił, by nagle wszystko zajmowało mu tak dużo czasu. Cholera, gdyby chociaż się o coś pokłócili, ale nie…
            Siedział na ganku. Liz leżała w kołysce i spała. Uśpił ją po cholernie długim noszeniu i kołysaniu. Przymknął powieki znużony. W nocy działo się dosłownie to samo. Potrzebował Lucasa. Zaczynał czuć się odrzucony. Więź uaktywniała w nim ten dziwny stan. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Otworzył oczy. Przed nim stał Max. Widać było, że przyzwyczaił się do domowników, skoro przestał nawet reagować na ich obecność.
            – Coś się stało? – zapytał przyjaciela, widząc, jak ten go obserwuje.
            – Tak. I to z tobą. Co jest? – Skrzywił się. Nienawidził tego, że mężczyzna czyta z niego jak z otwartej książki. Zawsze go to wkurzało.
            – Nic.
            – Właśnie widzę. Możesz powiedzieć po dobroci albo do niego zadzwonię i każę mu przytachać swoje cztery litery do ciebie, żebyście sobie wszystko wyjaśnili.
            – W tym rzecz, Max. Nie pokłóciliśmy się, wszystko było normalnie, a nagle prawie cały czas poświęca pracy. Gdyby chociaż powiedział, że ma ważne rzeczy do zrobienia, ale nie. Wspomniał, że musi załatwić kilka rzeczy i może go nie być dzień albo tydzień.
            – No to rzeczywiście nic. Chyba obaj zgłupieliście. On wyjechał, a ty siedzisz struty i ledwo żywy. Widzę to przecież. Chcesz, to zajmę się w nocy Liz.
            – Masz partnerów – odparował od razu. Był wdzięczny przyjacielowi za chęć pomocy, ale nie zamierzał im przeszkadzać. To, że Max nie ma planów, wcale nie oznacza, że jego partnerzy ich nie mają.
            – Mam, ale oni muszą to zrozumieć. Ty potrzebujesz czasem mojej pomocy. Tak jak i ja twojej. Nie zamierzam tego nagle zmieniać, bo Marco i Sam mnie znaleźli.
            – Dzięki ci. – Uśmiechnął się lekko. – Muszę się w końcu chociaż trochę wyspać. Mała nadal ząbkuje.
            – To nie problem. Jedna czy dwie noce w porównaniu do twoich ostatnich dni… Może jedź do niego?
            – Nie chcę. Nie zrobiłem nic złego. To on się odsunął, niech się postara.
            – Zawsze byłeś uparty. Nie zmienisz zdania?
            – Nie. Dopóki on się tu nie pojawi. – Nie zamierzał się przyznać do tego, że odrzucenie Luca tak cholernie go bolało. Tym bardziej, że nie znał jego powodów.
            – On wróci All. Musi mieć jakiś cholernie ważny powód, by się od ciebie odsunąć. Widziałem, jak patrzy na ciebie i Liz. Zrobiłby dla was wszystko. A tego nie da się wymazać byle czym. – Te słowa dały mu pewnego typu pociechę.
            – Dzięki, Max. Za wszystko. – W odpowiedzi otrzymał kiwnięcie głową i rozkaz, by iść do łóżka i się wyspać. Zamierzał to zrealizować.

***

            Lucas czekał na lotnisku, chcąc odebrać swój bagaż. Był wykończony, na dodatek brak Allana przy jego boku dawał mu się we znaki. Gdyby mógł, nie pojawiałby się w domu przez cały tydzień, a następnie przyjął na siebie całą złość partnera. Zmienił jednak zdanie, gdy po trzech dniach użerania się z ważnymi dokumentami, załatwianiem hotelu, lotu i wielu innych ważnych rzeczy zaczął odczuwać bardzo dotkliwie, że stanowczo zbyt długo nie widział się z kochankiem. Tęsknił też za wiecznym płaczem Liz. Cholera jasna. Przywiązał się do małej i uważał ją za swoją córkę.
            W końcu chwycił za rączkę walizki i pociągnął ją w stronę wyjścia. Na parkingu niedaleko lotniska stał jego samochód. Cieszył się, że w końcu będzie mógł spędzić więcej czasu z Allanem… I przygotować go na pewne rzeczy. Zrobił coś, czego najprawdopodobniej nie powinien. Wiedział, że odpowiedzialność za to będzie wielka, a nie był pewien, czy jest w stanie za to wszystko zapłacić.

***

            All poczuł przez sen, jak materac obok niego się ugina. Nawet na to nie zareagował. Podciągnął kołdrę prawie pod uszy i ponownie głęboko usnął.
            Ranek obudził go promieniami słońca, które tańczyły mu po twarzy. Przypomniał sobie, że zapomniał zasłonić okna, przeciągnął się lekko. Dobrze wiedział, że Lucas leży obok niego i zapewne obserwuje go.
            – Cześć, kochanie. – Słyszał cichy pomruk w głosie mężczyzny, znał go i mógł podejrzewać, że gdyby nie to, że był na niego wściekły, poranek mógłby się skończyć całkiem gorąco.
            – Gdzieś ty był, do jasnej cholery?! – Lucas spojrzał na kochanka i uśmiechnął się lekko, nie mogąc się powstrzymać.
            – Za chwilę będziesz na mnie krzyczał. – Przyciągnął go do pocałunku. Na początku All lekko się wyrywał, chcąc go przy tym uderzyć, ale nie pozwolił mu na to. Dobrze czuł, że partner jest na niego wściekły. Gdy tylko puścił go, Allan wstał gwałtownie z łóżka.
            – Wkurzasz mnie! Nie dawałeś znaku życia od czterech dni i myślisz, że będę szczęśliwie witał cię z otwartymi ramionami? Chyba ci się coś pomyliło! Kurwa mać! Martwiłem się! Nie zadzwoniłem po gliny, tylko dlatego, że jesteś zmiennym! Chciałem czekać góra tydzień, aż raczysz się odezwać.
            – Kochanie, przepraszam. Musiałem pilnie wyjechać, to nie mogło czekać.
            – Kurwa! Jeszcze masz czelność, nie mówić mi, o co chodzi! Interesowało cię w ogóle, co się z nami działo? Co z Liz, ze mną, z klanem? Miałeś nas w dupie! – Emocje kotłowały się w nim. Nie powinien jeszcze niczego mówić Allanowi.
            – Wiedziałem o wszystkim, co się działo. Nie zostawiłem was bez opieki. Nie byłem w stanie zadzwonić do ciebie! – Allan nie spodziewał się, że te słowa aż tak go zabolą. No tak. Marco. Wplątał palce we włosy, zacisnął lekko i dopiero po tym był w stanie spojrzeć na partnera.
            – Co ja ci, do jasnej cholery, zrobiłem?! – wydarł się wkurwiony. Pierwszy raz w życiu miał w dupie to, czy ktoś go usłyszy. Żal do Lucasa i strach o niego przez ostatnie dni go wręcz paraliżowały. Nie chciał przeżywać czegoś podobnego nigdy więcej w życiu. – No czym na to zasłużyłem?! Gadaj, do kurwy nędzy! – Spojrzał w oczy partnera, próbując złapać oddech, miał ochotę uderzyć mężczyznę, potrząsnąć nim, a zarazem sprawdzić, czy nic mu nie dolega. Mimo to nie ruszył się z miejsca, tylko patrzył.
            – All, kochanie. Przepraszam. – Powtarzał się, ale chciał uspokoić kochanka. Nie spodziewał się takiej fali wściekłości. – Byłem przez cały czas bezpieczny. Nie dzwoniłem, bo nie umiałbym cię okłamać.
            – Po chuja miałbyś to robić! Kurwa mać! Czy ty mnie nie rozumiesz? Straciłem cały klan, gdy pojechałem do żony! Po tej tragedii, po której ledwie byłem w stanie się pozbierać, straciłem i Ellen. – Teraz dopiero uświadomił sobie, co on właściwie zrobił. – Jej rodzice prawie odebrali mi Liz, gdyby nie to, że część dokumentów załatwiliśmy jeszcze przed urodzeniem małej. Czy ty w ogóle myślałeś o tym, co ja mogę czuć, gdy znikniesz na te kilka dni? Wiesz, jak kurewsko się o ciebie bałem?! – Nie wiedział. Nie czuł tego. Zawsze był otoczony rodziną, nigdy nic nikomu z jego bliskich się nie stało. Wstał z łóżka i podszedł do Allana.
            – Nie pomyślałem, że tak to możesz odebrać.
            – Teraz już wiesz. – Zabolał go widok kochanka obejmującego się ramionami, jak gdyby sam chciał złagodzić to, co czuje. Poczuł się jak świnia, chociaż mógł podejrzewać, że  jakby wcześniej powiedział o wszystkim wilkowi, ten by się nie zgodził na jego plan.
            – Tak. – Musnął mu lekko policzek. – Chodź do mnie, kochanie. Przepraszam. – Prawie od razu All znalazł się w jego objęciach i był czule gładzony po plecach. – No już. Jest ok, chociaż będziemy musieli porozmawiać.
            – Czas najwyższy, nie wydaje ci się? Powinieneś zrobić to już wcześniej. – Był zły na niego, ale cieszył się, że jest bezpieczny. Ostatnie dni dały mu do wiwatu.
            – Wiem. Byłem prawie na drugim krańcu świata. – Widząc zaskoczony wzrok partnera, zastanawiał się, jak powinien mu powiedzieć to wszystko.
            – Po co?
            – Poszperałem to tu, to tam i musiałem wylecieć na dwa dni.
            – Luc. – Chwycił twarz niedźwiedzia w dłoń i nie pozwolił mu spuścić oczu. – Co zrobiłeś? Zabiłeś kogoś? – Szeroki uśmiech na tej przystojnej twarzy wcale nie poprawił mu humoru.
            – Nie. Kochanie, ja… Za tydzień będziemy mieć gościa. Na tyle, ile tylko będziesz chciał. – Allan spojrzał bez zrozumienia na kochanka. O czym on, do jasnej cholery, do niego mówił.
            – Kogo?
            – Znalazłem twoją matkę.


niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 24

Kochani. 

Nie przedłużając - zapraszam :)

Rozdział 24


            Pocałunek Sama rozpalił lekko jego zmysły. Przerwał go, by dosięgnąć ust Marco. Nie chciał, by mężczyzna był ignorowany. Czuł cztery dłonie sunące po ciele, pieszczące go delikatnie przez cienki materiał. Sam całował go delikatnie po karku, rozluźniając mu ciało. W tym czasie wargi ocierał o usta zmiennego niedźwiedzia. Położył dłonie na piersi Marco, zaciskając je lekko na koszuli. Był zagubiony w tym wszystkim. Odczuwanie tych wszystkich wrażeń było cholernie emocjonalne. Nie spodziewał się takich reakcji, drżenia własnego organizmu na najmniejszy dotyk. Kto by pomyślał – pewny siebie prawnik, który stresuje się seksem. Parsknął pod nosem śmiechem. Marco spojrzał mu głęboko w oczy.
            – Hmm?
            – Nic, po prostu…– Przełknął głośno ślinę. Dłoń położona na policzku dodała mu odrobiny odwagi. Nie dane mu było nic więcej powiedzieć.
Pocieszał go fakt, że mężczyźni nie wymuszali na nim szybkiego rozbierania się nawzajem, pocierania ciał w eksplozji namiętności i gwałtownego dojścia w swoich uściskach. Nie chciał w ten sposób. Nie za pierwszym razem.
Przymknął oczy, doświadczając doprawdy dziwnego uczucia. Nie wiedział, czy pasuje mu ta sytuacja, gdy jest otoczony przez dwóch mężczyzn. Na dodatek ludzie… Przecież, jeżeli się zakocha, nie zamierza ukrywać swojego związku. Nikt nie zrozumie tego, że są w stanie żyć w trójkę. Nie potrafił przestać analizować. To go zabijało.
– Przestań, Max – słowa Sama wyrwały go z zamyślenia. Nie zauważył nawet, kiedy odciął swój umysł od tego, co odczuwa fizycznie, nie zorientował się, gdy spiął swe ciało.
– Nie chcemy cię skrzywdzić. Jeżeli nie masz ochoty być dzisiaj z nami, nie musisz. Dużo czasu przed nami, jeśli tego chcesz i potrzebujesz, kochanie – dodał Marco.
Czemu to tak dziwnie zabolało?, zastanawiał się Max. Nie chciał ich ranić, ale może rzeczywiście nie był gotów oddać się tak w stu procentach? Może łatwiej by mu było, gdyby kochali się pojedynczo? Z drugiej strony, jak miałby się czuć ten trzeci, wiedząc, że jego kochankowie spółkują za ścianą bez niego, bo on nie może się przyzwyczaić do trzech mężczyzn w łóżku. Ba. Nawet nie próbuje. Tak poza tym, skąd mu się w ogóle wzięło w głowie to słowo? Spółkują. Brzmi jak pieprzone średniowiecze. Jego umysł zamknął się na opcję trójkąta. Nie słyszało się o takich związkach to go cholernie zmartwiło. Był pełen stereotypów, jego mózg blokował mu ten typ myślenia. Kurwa!
Obaj mężczyźni odsunęli się od niego, dając mu upragnioną przestrzeń.
– Chciałbym z wami zostać tej nocy. Spać z wami w jednym łóżku. Nie chcę… Nie jestem gotów na nic więcej. – Może i okazał się w ten sposób mało męski, ale właśnie od tego powinni zacząć. Tak przynajmniej mu się wydawało. Chciał tego od samego początku, prawda?

***

            Okej, cholera. Nie przewidział, że obaj zmienni mogą spać bez bielizny w swoim wielkim łóżku. Kurwa, kurwa, kurwa! I on miał spędzić noc między nimi? I to jeszcze śpiąc?  Co go podkusiło, by o to prosić? Ściągnąć bokserki czy lepiej nie? Myśli niczym żądlące osy, nie dawały mu spokoju. Sam spojrzał na niego i się roześmiał.
            – Chodź tu, kochanie, i się nie krępuj. Zawsze tak śpimy, by móc się zmienić w każdym momencie. Nie ma czym się przejmować. – Widział psotne iskierki w jego oczach. Doskonale wiedzieli, czego może się spodziewać, a jednak go nie ostrzegli.
            – Nienawidzę was – powiedział ze śmiechem. Nic nie ryzykował. Ściągnął swoje bokserki i położył się obok Marco. Zaraz został przyciągnięty i oparty o jego klatkę piersiową.
            – I jak, tak może być? – zapytał zmienny.
            – Mhmm. – Spiął się. Dawno nie leżał z nikim w łóżku. Seks bez zobowiązań od czasu do czasu to nie to samo. Wtedy ci obcy mężczyźni szybko wychodzili z jego łóżka.
            – Co jest? – Niedźwiedź musnął jego kark nosem, chuchnął na niego gorącym powietrzem i pocałował lekko to miejsce. Max zadrżał zaskoczony intensywnością tych doznań.
            – Nie jestem przyzwyczajony do takich czułości, leżenia z kimś w jednym łóżku, tulenia się. – Max czuł, jak policzki zaczynają go palić ze wstydu. A przecież nie miał ku temu powodów. Dawno z nikim nie był, na dodatek raczej nie otwierał się w stosunku do ludzi. Podejrzewał, że to kwestia czasu, jak się zmieni, będąc z dwoma mężczyznami. Nie może wiecznie unikać czułości.
            – A chcesz uznać je za coś zwykłego, codziennego? – Spojrzał zaskoczony na Sama. To było dobre pytanie.
            – Chyba tak. – Po tych słowach poczuł, jak ramiona Marco rozluźniają się na jego ciele, a następnie pchają go lekko na pościel.
            – Połóż się. Jesteś tak cholernie spięty, że czuć to na odległość. Wymasujemy cię. – To był bardzo, bardzo zły plan, ale jakoś nie potrafił się co do tego przekonać. Idea masażu była mu tak cholernie po drodze, że nie potrafił im odmówić tej małej przyjemności. Ułożył się wygodnie na brzuchu, ramiona ułożył pod głową, próbując się zrelaksować.
Już po chwili poczuł, jak Marco siada na jego biodrach. Napięcie seksualne towarzyszące tej sytuacji było aż namacalne. Ciepłe dłonie spoczęły na jego barkach, masując je lekko, ugniatając poszczególne partie mięśni. Drgnął gwałtownie, gdy poczuł drugie dłonie na swoich stopach. Początkowo próbował wierzgnąć nogami ze względu na łaskotki, jednakże z czasem przyzwyczaił się do uczucia lekkiego swędzenia. Wraz z rozluźnieniem jego ciało poddawało się krążącemu we krwi pożądaniu. To pewnie przez ten zapach, który wydzielali obaj mężczyźni. Ciężki, piżmowy. Cholernie cudowny.
            Marco spojrzał ciepło na Sama i uśmiechnął się nieznacznie. Ruchy jego ciała były prawie niewyczuwalne dla Maxa, który leżał pod nim. Obaj zmienni dobrze czuli, co dzieje się z ciałem ich kochanka. Niedźwiedź pochylił się i pocałował kark człowieka.
            Dreszcz podniecenia przeszedł przez jego ciało. Podejrzewał, że Marco wiedział, w jakim jest stanie. Tak samo Sam. Wtulił twarz głębiej w poduszkę, ważąc w sobie decyzje. Czy chciał być z nimi przez całe życie? A co, jeśli coś między nimi się skończy i zostaną uwięzieni przy sobie? Naprawdę powinien o tym myśleć w takiej sytuacji?
            – Kochajcie się ze mną. Nie zamierzam wszystkiego roztrząsać w głowie. Mam tego serdecznie dość. – Nie czekał długo na ich reakcję, prawie natychmiast Marco uniósł się z jego bioder, a Sam przewrócił go na plecy.
            – Jesteś pewien? – Do tej pory to niedźwiedź kojarzył mu się z czułością i delikatnością. Z daleka widać było, że wilk jest raczej typem buntownika z twardą skórą. Tym bardziej pytanie to go zaskoczyło. A nie powinno.
            – Nie wiem, ale chcę spróbować. – Max podniósł się, by móc dosięgnąć Sama i go pocałować. Nie zamierzał oddać im całej inicjatywy. Jak tylko uklęknął w ten sposób, za jego plecami znalazł się Marco, całując mu ramiona i kark, dłońmi muskając klatkę piersiową, pieszcząc ją subtelnym dotykiem.
Wilk również skierował swoje dłonie na ten fragment ciała Maxa. Jego dotyk był bardziej szorstki, pewniejszy, mniej subtelny, ale również cholernie pobudzający. Sam delikatnie ruszał biodrami, chcąc zwiększyć tarcie między ich ciałami, a przy tym jeszcze bardziej pobudzić partnera.
            Prawnik czuł, jak szybko krąży mu krew. Ciało reagowało gwałtownie na dwóch mężczyzn, ich pieszczoty, dotyk i uwagę. To było dziwne. Nigdy wcześniej nie miał takiego związku, rzadko uprawiał seks, nie wspominając o tuleniu, o czym wcześniej powiedział obu mężczyznom. Z kimś obcym, bez zobowiązań było mu łatwiej.
 Teraz jednak wrażenia, które odczuwał, były cholernie intensywne, czuł się, jakby w głowie przepaliły mu się jakieś styki. Obrócił głowę do Marco, chcąc poprosić go o pocałunek, nim jednak udało mu się to zrobić, jego dolna warga została zassana do wnętrza ust niedźwiedzia. Jęknął cicho. Podobało mu się to. Zaparł się jedną dłonią o pierś partnera, nachylając się bardziej do niego. Włoski na piersi Marco kusiły go, by zakręcić w nie swoje palce. Nie ważne, że było ich mało, podobały mu się. Dlatego też to zrobił.
Mężczyzna kusił swym wyglądem. Mimo to kojarzył mu się z czymś ciepłym, przytulnym, opiekuńczym. Instynktownie wiedział, że może na niego liczyć. Sam był mniej skłonny do bycia ciepłym i opiekuńczym, ale zastanawiał się, na ile to stwarzane przez mężczyznę pozory.
Krzyknął i zadrżał, gdy zmienny wilk pochylił się i wziął jego męskość w usta. Nie widział, jak ten to robił, dlatego tak bardzo zaskoczył go ten gest. Ciepłe wnętrze otulające jego erekcje było podniecające, pchnął lekko biodra do przodu. Starał się, by nie zrobić tego zbyt mocno, zbyt intensywnie, wiedział, jak nieprzyjemne jest to uczucie.
Marco z kolei masował mu lekko pośladki, rozchylając je co chwile i muskając jego wejście opuszkiem palca. Kurwa. Czuł się diabelnie pobudzony, wrażliwy. Oderwał się ponownie od ust niedźwiedzia. Oparł tył głowy o ramię zmiennego i próbował wygiąć się do dotyku to po jednej, to po drugiej stronie swego ciała. Jego biodra drgały, gdy erekcja co rusz zagłębiała się w ciepłych, chętnych ustach Sama, a gdy się z nich wycofywał, natrafiał na nawilżony chwilę wcześniej palec Marco, zagłębiający się lekko między jego wejście.
– Cholera! – Warknął w pewnym momencie. – To jest zbyt intensywne! – Sam pogładził mu jądra, czując, jak zaczynają się spinać. – Tak! – Orgazm przetoczył się gwałtowną falą po jego ciele, odbierając siły.
Spojrzał na całującego się Marco i Sama. Ten widok był cholernie podniecający. Musieli uczynić z tego stały element gry wstępnej. Obaj mężczyźni próbowali walczyć o dominację w tym niezwykle namiętnym akcie. Mimo to ich dłonie błądziły nie tylko po swoich ciałach, ale również starali się dbać, by Max nie był w tym akcie wyizolowany. Po chwili Sam przerwał pocałunek i spojrzał na niego.
– Chcę, żeby Marco nas przygotował. Potem chcę się z tobą kochać. – Max zareagował na te słowa gwałtownym zassaniem powietrza. Nigdy nikt tak do niego nie powiedział.
– Też tego chcę. Chcę się kochać z waszą dwójką.
– A my z tobą, kochanie – tym razem odpowiedział mu Marco. – Musicie odwrócić się do mnie tyłem, będzie mi wygodniej, wam zapewne również.
Sam odwrócił się do kochanka i ułożył wygodnie nogi, po czym pochylił swoje ciało, by jego klatka piersiowa znajdowała się na pościeli. W ten sposób było mu zawsze najwygodniej. Max spojrzał na niego i postarał się o podobną pozycję. Czuł się skrępowany tym, jak bardzo jest wyeksponowany, zarazem cholernie go to podniecało. Ponownie stał się twardy. Wyciągnął rękę i musnął pośladki Sama pieszcząc je delikatnie.
– Cieszę się, że się na to zdecydowałeś, kochanie. – Sam spojrzał na niego czule i musnął jego bok.
Ciepłe dłonie Marco spoczęły na ich pośladkach, pieszcząc lekko ich półkule u styku. Palce miał wilgotne od żelu, co ułatwiało mu ruchy.
– Nawet nie wiecie, jak seksownie i gorąco teraz wyglądacie, tak chętni na to, co mam z wami zrobić.
– Nie mów tyle, tylko działaj – warknął Sam. Był już podniecony do granic, chciał, żeby ktoś mu obciągnął, a zarazem marzył o tym, by być już w Maxie. Opuszek palca zawsze przechodził przez jego ciało opornie. Jęknął, skoncentrowany na tym, by się rozluźnić. Delikatny pocałunek na plecach pozwolił mu na to. To był Marco. Wiedział, jak z nim postępować. Nauczył się tego. Dopiero pół palca w jego wnętrzu pozwoliło mu uzyskać wewnętrzny spokój i poczucie bezpieczeństwa w tej sytuacji.
Starał się obserwować reakcje Maxa na to, co się dzieje, za często jednak przymykał powieki. Nie potrafił się skupić na tylu czynnościach jednocześnie.
Max również koncentrował swoje myśli na tym, by nie spinać swego ciała. Próbował regulować oddech, co poniekąd mu się udawało. Dziwnie było widzieć Sama skupionego na swoim odczuwaniu, wypychającego lekko biodra do Marco, jęczącego cicho, a zarazem niesłyszącego tego.
Drugi palec był dodany po dłuższym czasie, gdy ich ciała całkowicie się rozluźniły. Trzeci palec rozciągał ich dużo szybciej, wywołując kolejne fale gorąca, napięcia. Potrzebował, by Sam już w niego wszedł. Nie wytrzyma dłużej tego wszystkiego.
– Jeszcze trochę i dojdę o samych twoich palców – zajęczał zmienny wilk. – Skończ to. Nie mogę dłużej. – Marco wyciągnął delikatnie palce z Maxa i musnął jego pośladek.
            – Czego chcesz, kochanie? – powiedział do Sama, zagłębiając jeszcze głębiej palce, muskając jego prostatę, a drugą dłoń zaplatając na erekcji.
            – Kurwa! – Sam doszedł gwałtownie, gdy palec niedźwiedzia przesunął się po jego główce.
            Teraz było mu dobrze, początkowe napięcie zeszło. Przynajmniej będzie mógł dłużej kochać się z Maxem, gdy już raz osiągnął orgazm. Spojrzał na Marco. Jego erekcja była pokryta preejakulatem, ciemna główka odznaczała się widocznie. Spojrzał na kochanka.
            Max przysunął się bliżej Marco i zacisnął dłoń na jego erekcji, poruszając ręką gwałtownie. Głośny syk wydostał się z ust niedźwiedzia, a ten przyciągnął go do pocałunku.
            – Nie tak szybko. – Max odsunął się od niego i zniżył. Nie był pewien, co do tego, czy powinien to zrobić, ale pocałował lekko główkę męskości bety, po czym zassał się na niej. Nie zamierzał robić nic więcej, jak poruszać ręką i ssać tak wrażliwą część ciała mężczyzny. Nie chciał zmuszać się do zagłębiania jego erekcji w swoich ustach.
            – O cholera! – Sam patrzył na nich, a źrenice gwałtownie mu się rozszerzyły. To było coś, co chciał zobaczyć. Max pewniejszy siebie, niekrępujący się tym, co robi. Już po chwili na jego wargach znalazła się sperma, a on miał ochotę go pocałować. Tak też zrobił. Początkowo mężczyzna próbował sprawiać opór, jednak nie trwał on zbyt długo.
            Marco przyciągnął ich blisko siebie, by móc zrobić im dobrze ręką, zanim skupią się na czymś jeszcze przyjemniejszym.
            – Jak… – Max chciał wiedzieć, jak będą się kochać, przecież mieli to utrudnione.
            – Będę pośrodku. Wejdziesz mi na kolana i się obniżysz. Marco będzie za mną. Wszyscy będziemy się mieć cholernie blisko, co ty na to? – Nie mógł się nie zgodzić na taki układ.     
            Sam siadł wygodnie na łóżku i przyciągnął w swe ramiona Maxa. Człowiek wsunął się na jego kolana i powoli obniżył na wilgotną od preejakulatu i lubrykantu erekcję. Zrobił to bardzo powoli. Był dobrze rozciągnięty, ale już tak dawno się z nikim nie pieprzył, że musiał to w ten sposób zrobić.
            – Och. – Wydostało się z jego ust, gdy cała erekcja Sama znalazła się w jego ciele.
            – Tak jest, kochanie. Rusz się delikatnie, jak będziesz gotów. – Po chwili wyraz twarzy zmiennego zmienił się na lekko napięty, gdy Marco przyłożył swoją główkę do jego wejścia.
Gdy przytulił się do Sama i oparł głowę na jego ramieniu, był w stanie zobaczyć, jak niedźwiedź zagłębia się w ciele kochanka.
            To właśnie Marc nadał im wspólny rytm, najpierw powoli, potem coraz szybszy i szybszy. To on dyktował dzisiaj warunki tego, jak spędzą ten czas. Sam poruszał swoimi biodrami w takt ruchów niedźwiedzia, zagłębiając się w ciasne wejście Maxa, pieszcząc jego ciało drobnymi muśnięciami, szybkimi pocałunkami, jękami wydawanymi tuż przy rozgrzanej skórze. Dłonie Marco ściskały mu pośladki, rozszerzając je dla drugiego kochanka. Opuszki palców muskały nie tylko jego rozedrgane wejście, ale również erekcje Sama.
            Dopiero teraz uświadomił sobie, że jest na właściwym miejscu. Jego erekcja ściskana pomiędzy brzuchem Sama i swoim, Marco nadający im rytm i całujący co rusz jego wargi, i usta wilka. Dotyk dłoni na ciele, tarcie i pieszczoty, czułość, której zawsze mu brakowało w seksie i miłość. Jego ciało było tak cholernie rozluźnione, wiedział, że jest w miejscu, w którym powinien być, chociaż zapewne nie pomyślałby o tym, gdyby nie spróbował tego, co ma miejsce właśnie teraz.
            Wygiął swoje plecy w dół. Oparł się na łokciach i krzyknął głośno. Teraz erekcja Sama była w jego ciele pod zupełnie innym kątem. Kostki zaplótł na plecach Marco, starając się dociskać swoje pięty i stopy do jego ciężko pracujących pośladków. Jęczał co chwilę z powodu głębokości aktu, w jakim się znaleźli. Ciało miał naładowane energią, napięciem, pożądaniem, krew buzowała mu w uszach, zagłuszając jęki. Był spocony, a jego erekcja potrzebowała uwolnienia. Jądra co rusz drgały w kolejny spazmie rozkoszy. Za niedługo dojdzie. Sam również. Członek mężczyzny drgał zagłębiony w jego ciele, rozszerzając je lekko. Podejrzewał, że Marco również jest na granicy, ponieważ jego mokra od potu twarz była wykrzywiona w dzikim grymasie.
            Krzyknął, gdy dłonie Sama podciągnęły jego ciało w górę. Zaczął dochodzić, a w tym momencie poczuł na ramionach głębokie ugryzienia. Skurwysyńsko zabolało. I to była ostatnia rzecz, którą zapamiętał. Za dużo wrażeń, za dużo emocji i bólu, a jego ciało odmówiło posłuszeństwa.

***
           
– Max, wstawaj, kochanie. – Nie zamierzał tego robić. Całkiem wygodnie mu było, gdy został opatulony w coś ciepłego, czuł się błogo i miło, czego nie doświadczył od dawna.
– No już. Widzimy, że odzyskałeś świadomość. – Ale jak to odzyskał świadomość? Otworzył oczy i spojrzał na dwóch pochylających się nad nim mężczyzn.
– O co wam chodzi? – Zmarszczył lekko brwi.
– Zemdlałeś – powiedział Marco, gładząc go lekko po policzku. Tego się nie spodziewał, jak to?
– Ugryźliśmy cię, gdy zacząłeś dochodzić i chwilę później musieliśmy cię cucić. – Widział ich zadowolone z siebie twarze.
– To przez te cholerne ugryzienia. Nie mogliście pojedynczo? Wiecie, jak to skurwysyńsko boli? Jestem słabo odporny na ból!
– Mogliśmy, teraz przynajmniej masz to z głowy i wiemy, że dobrze na nas reagujesz – stwierdził Marco. 
– Spróbujcie komuś powiedzieć, że zemdlałem, a uwierzcie mi, że przestanę mieć dwóch partnerów w wyniku popełnionego zabójstwa. – Obaj mężczyźni roześmiali się z ulgą.
– Dobrze wiedzieć, co nas czeka. A teraz… – Jęki protestu Maxa zostały stłumione przez głębokie pocałunki ze swymi partnerami.