Hej kochani :)
Wracam do was po krótkiej nieobecności :) Na wszystkie zaległe komentarze odpowiedziałam ;)
Rozdział 30
Kolejny
poranek przyszedł dla Allana zbyt gwałtownie. Pół nocy nie mógł zasnąć, a gdy
już to zrobił, nawiedzały go koszmary. Kolejny raz pobudkę zawdzięczał
partnerowi. Nie mógł się z nich obudzić. W snach widział to, co przeszła jego
matka, obrazy były realistyczne, straszne, nie chciał wiedzieć, jak czuła się w
rzeczywistości.
– Kochanie.
Już, szz, spokojnie. – Otworzył oczy i spojrzał na Lucasa. – To tylko sen,
koszmar.
– Ona to
przeszła na żywo… – Głos uwiązł mu w gardle. Przytulił się mocno do partnera.
Nie spodziewał się, że będzie tak gwałtownie reagował na owe informacje. Nie
chciał wyobrażać sobie, co Cassandra przechodziła przez kolejne lata swojego
życia.
– Musisz
się z tym pogodzić. Widziałeś ją wczoraj. Ona doskonale wie, że przeszła piekło
i teraz nie potrzebuje współczucia czy litości. Traktują ją normalnie, by mogła
odżyć. Do wyglądu się przyzwyczaisz. Prawda?
– To
najmniejszy problem, po prostu mając świadomość, ile wycierpiała przez te
wszystkie lata, chciałby… – Lucas przyłożył mu palec do ust.
– Odpuść,
All. Czasu nie cofniesz. Była dorosłą kobietą, gdy podjęła swoje decyzje. Nie
możesz jej uszczęśliwić na siłę. Dajmy jej przede wszystkim spokój. Wydaje mi
się, że właśnie tego teraz potrzebuje.
– Dziękuję.
– Musnął wargi partnera. – Chodź do mnie. Muszę… Potrzebuję… – Luc doskonale
wiedział, o co chodzi partnerowi. Wsunął się lekko na niego i zaczął
całować.
***
Megan nie
podejrzewałaby, że aż tak zaaklimatyzuje się w domu Luigiego. Jego rodzina
przyjęła ją ciepło i serdecznie, głowa klanu ucieszyła się, że w końcu chociaż
jeden z jej synów ma kogoś przy swym boku.
Bracia jej
partnera byli bardzo energiczni i rozbrykani. Czasem zastanawiała się, czy
rozmawia z dorosłym człowiekiem czy dzieckiem. Zaskakiwali ją swoją postawą,
ale też ciepłem. Przez problemy z nogą miała trudności z poruszaniem się, ale
zawsze któryś z nich proponował jej pomoc. Na początku starała się oponować ze
względu na Luigiego. Słyszała w końcu o bardzo zazdrosnych partnerach, którzy
woleli, żeby nikt inny nie dotykał osób im przeznaczonych. Dlatego też ze
śmiechem wyrywała się i próbowała radzić sama, co niestety nie zawsze się
udawało. Dopiero po szczerej rozmowie z Luigim odpuściła sobie wzbranianie się
przed tym. Nie raz już została wniesiona na piętro po schodach, jak i
zniesiona. Na szczęście Luigi nie traktował swoich braci jako zagrożenia, a
jego alfa była tym bardziej zadowolona.
Ich matka
najchętniej by ją utuczyła, co chwilę podsuwając jej coś do jedzenia. Nie mogła
już patrzeć na żaden posiłek. Lugi śmiał się z niej, że powinna się
przyzwyczaić, chcąc z nimi zamieszkać.
Przez ten
krótki czas, jaki minął od ich poznania, jeszcze się z nim nie sparowała,
chciała trochę poczekać. Na szczęście mężczyzna to rozumiał i nie miał problemu
z zaakceptowaniem tego stanu rzeczy.
Musiała
wcześniej rozważyć kilka aspektów ich związku. Jakkolwiek by to źle brzmiało,
nie chciała wchodzić w to ot tak. Chciała się dowiedzieć, czy będą mieszkać we
Włoszech z jego rodziną, czy przeprowadzą się do jej watahy. To była jedna z
podstawowych kwestii, dotycząca ich przyszłości. Oprócz tego zamierzała
porozmawiać z nim o potomstwie, czy chciał mieć w przyszłości dzieci czy też
nie. Chciała poznać jego pogląd na tę sprawę. Do tego dochodziła praca,
ponieważ nie zamierzała siedzieć całymi dniami w domu, czy sam fakt, że chciała
się dalej kształcić. Nie chciała ograniczyć się ze względu na to, że partner
jej czegoś zabroni. Mogli dochodzić do konsensusu, ale wszystko wymagało czasu.
Na
szczęście rozmowa ta przebiegła w większości po jej myśli. Dla Luigiego nieważne
było to, gdzie będą mieszkać, ale że będzie przy niej. A ona wiedziała, że za
niedługo zacznie tęsknić za klanem. Do tej pory nie była poza domem tak długo.
Nigdy nie chciała się od nich wyprowadzić. Świadomość tego pozwoliła jej
odetchnąć. Chciała za miesiąc wrócić do domu, do swojego poprzedniego życia.
Musiała tylko poinformować o tym Luigiego.
***
Max
siedział zaczytany w dokumentach. Miał serdecznie dość faktu, że przenosi swój
gabinet. Przez ten pozornie nic nieznaczący fakt, nagle część jego klientów
chciała załatwienia mało ważnych spraw na już.
Dzień miał
dość nerwowy, czuł napięcie kumulujące się w powietrzu. Wszystko zaczęło się od
pojawienia matki Allana. Nie mógł patrzeć na tę kobietę. Wiedział, że
zachowywał się tak dlatego, że ta go porzuciła, a jemu zależało na przyjacielu.
– Cześć, bracie.
Nad czym siedzisz? – Spojrzał na Alla, który oddał mu na jakiś czas pokój do
składowania wszystkich dokumentów.
–
Niedokończone sprawy, które mogą poczekać, ale nikt tego nie chce.
– Twoja
matka szybko działa.
– Twój
język jest jeszcze szybszy. Nie chciałem jej na razie o tym informować. – Wilk
uśmiechnął się do niego szeroko.
– Dlatego
właśnie ci w tym pomogłem – mruknął. – Marco i Sam nie wchodzą ci na głowę?
– A
myślisz, że dlaczego się tu zaszyłem? Przez całe swoje życie nie miałem tyle
czułości co teraz, powoli mam tego serdecznie dość. Nie jestem pluszowym
misiem.
–
Powiedziałeś im to? – Max spojrzał ponownie uważnie na przyjaciela, odkładając
w końcu dokumenty, zaznaczając wcześniej fragment, w którym skończył czytać.
– Nie,
widzę, jak ich to cieszy.
– Postaw im
granicę, Max. Inaczej się w tym zatracisz, będziesz się wściekał, a i tak im tego
nie powiesz. Dobrze wiesz, że takie zachowanie mija się z celem.
– Wiem. W
końcu im powiem. – Potarł dłonią czoło.
– Nie,
przyjacielu. Dzisiaj. Czas najwyższy. – All usiadł wygodnie, założył nogę na
nogę i oparł łokcie na podłokietnikach, dłonie splótł na brzuchu. – Coś cię
męczy. Widzę to.
– Masz stos
swoich problemów, może nimi się zajmiesz? – Nie zamierzał z nim gadać. Nie miał
na to ochoty, poza tym nigdy nie lubił zwierzać się Allanowi.
– Mam czas.
Możemy tu siedzieć do momentu, aż się przełamiesz.
– Daj mi
spokój, All. Nie mam na to siły ani ochoty. Po prostu część klientów ode mnie
odchodzi. Chcą tylko dokończyć swoje sprawy. Nie wiem, czy znajdę tu kolejnych.
– A może po
prostu przeraża cię fakt, że będziesz spędzał popołudnia z partnerami, a nie w
pracy? Dobrze wiem, że zawsze cię to męczyło, ale robiłeś wszystko ponad miarę.
Teraz musisz przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
– Dziwisz
mi się? Chciałem związku z jedną osobą. – Max nie usłyszał, jak Marco wszedł do
pokoju. Niedźwiedź usłyszał jego niefortunnie rzucone słowa, ale było za późno
na sprostowanie.
– Jeżeli
mnie nie chcesz, czy Sama… Trzeba było powiedzieć, kochanie. Nie chcieliśmy cię
wtedy do niczego zmuszać. Myśleliśmy, że sam tego chcesz. Najwyraźniej się
myliliśmy. – Nie czekając na odpowiedź, niedźwiedź wyszedł z pomieszczenia.
– Kurwa
mać! – Max ułożył czoło na dokumentach. Przykrył tył głowy dłońmi i rozstawił
szeroko ramiona. – Czy ja zawsze muszę wszystko spierdolić, All?
– Idź do
niego. Słyszał tylko jedno zdanie z tego, co mówiłeś. Ale nie dziw mu się.
Wiesz, jaki był początek jego związku z Samem? – Kiwnął głową. – Zapewne
przedstawili to w delikatnej wersji. Max, twój partner był na skraju
szaleństwa, bił Marco, odrzucał go. U nas to wygląda trochę inaczej. Zostałeś
kiedyś odrzucony. Pomnóż ten ból razy dwa przez to, że mamy w sobie zwierzę. A
potem dodaj do tego świadomość wiecznego życia i śmierć z powodu odejścia
partnera.
– Czyli
było bardzo źle.
– Gorzej.
Idź do niego. Będzie w waszym ulubionym domku. Sam wyczuł, że coś jest nie tak,
już do niego poszedł.
– Czy to
dobrze, że tak bardzo mnie wszystko boli?
– Tak. To
oznacza, że ich kochasz. – Przyjaciel uśmiechnął się do niego smutno, a to
zmobilizowało go do wyjścia.
– Dzięki,
bracie. Nie zapomnę ci tego.
***
Max stał
tylko chwilę przed drzwiami domku. Wszedł do środka, kierując się od razu do
salonu. Podejrzewał, że to właśnie tam będą siedzieć obaj mężczyźni. Sam
trzymał dłoń na ramieniu Marco i lekko je naciskał. Natomiast zmienny
niedźwiedź siedział pochylony, z twarzą ukrytą w dłoniach. Łokcie opierał na
swoich kolanach, mając zgarbione plecy.
– Marco?
Kochanie. – Odetchnął głęboko. – Chodziło o mnie. Nie o to, że was nie chcę.
– Dobrze
wiem, co słyszałem, Max. – Okej, bolało go to nieporozumienie. A co dopiero
musiał czuć jego partner? Marco był dobrym betą, właściwy człowiek na właściwym
miejscu. Mimo to był bardzo wrażliwy na krzywdę, a przez to właśnie go zranił.
Przetarł dłonią czoło. Cholera.
– Masz
rację. – Nie zamierzał zaprzeczać. – Ale nie znasz kontekstu. – Podszedł do obu
mężczyzn i usiadł między nimi. – Spójrz na mnie, bo chcę mówić do ciebie, a nie
do twoich pleców czy rąk. – Sam objął go w pasie, dodając tak potrzebnej
otuchy. Musnął jego policzek w krótkim pocałunku i spojrzał na niedźwiedzia. –
Chodziło o to, że zmienia się całe moje życie. Jak myślisz, jak do tej pory
wyglądały moje dni? Cały czas pracowałem. W nocy chodziłem na siłownię, nie
miałem czasu dla nikogo, bo wciąż i wciąż brałem więcej spraw na głowę.
Samotność mnie przytłaczała, nie potrafiłem siedzieć w domu, w ciszy. Nie
potrafiłem żyć inaczej. Klienci ode mnie odchodzą. Myślałem, że to tym się
martwię. Allan uświadomił mi, że nie mam racji. Chodzi o to, że… Tak naprawdę
zacznę spędzać czas z wami. Nie jest to nic złego, ale… Do tej pory tego nie
próbowałem. To mnie przeraża. Nigdy nie angażowałem się w ten sposób. Dlatego
powiedziałem też, że spodziewałem się jednego partnera. Gdybym spotkał któregoś
z was samotnie, zapewne również bałbym się tego samego. Po prostu muszę sobie
to poukładać, a uda mi się to dopiero, jak pokończę wszystkie sprawy związane z
firmą. Rozumiesz? Nie chodzi o to, że was nie chcę, nie pragnę.
Marco
przysunął się do niego i również objął tym razem z przodu. Swoją głowę wtulił w
zagłębienie jego szyi, dmuchając na klatkę piersiową ciepłym powietrzem.
– Tak lepiej. Gdy jesteś z nami, a
nie w pracy. Nie chcę, być od nas uciekał.
– Nie
zamierzam tego robić, Marco. – Sam pochylił się do partnera, by pocałować jego
wargi. – Nie teraz, gdy mam was przy sobie.
Dwa miesiące później
Meg stała
na progu domu swojego klanu. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Słyszała
obcy, kobiecy głos – jak podejrzewała matki Allana, o której tyle się nasłuchała,
słyszała piski Liz, która musiała się bawić, ponieważ była bardzo
entuzjastyczna. Głośny śmiech Lucasa tylko utwierdził ją w tym przekonaniu.
– W końcu w
domu – szepnęła do Luigiego stojącego obok niej i trzymającego ją za rękę.
Złota obrączka lśniła lekko na jej palcu. Jego matka nie wyobrażała sobie, by
nie mogła zorganizować im typowego włoskiego wesela, z cholernie głośną
rodziną. Od miesiąca była mężatką i nadal w to nie dowierzała.
– Tak,
amore mio (miłości moja).
– MEG
WRÓCIŁA! – Drgnęła gwałtownie, słysząc krzyk Allana i roześmiała się głośno,
czując jego mocny uścisk.
– W końcu!
Liz się stęskniła, my też. Telefony to za mało. Cześć, Luigi. Witaj w domu.
Za chwilę cały korytarz wypełnił
się ludźmi schodzącymi się ze swoich domów. Siostra Lucasa była w zaawansowanej
ciąży, przez co bardzo się męczyła. Na dodatek chłodne powietrze nie napawało
jej optymizmem. Jednakże nawet ona była szczęśliwa z powodu powrotu Meg.
Wszyscy zmienni ją lubili.
– Chodź do mnie, mały
pieszczochu. – Liz wyciągała rączki do dziewczyny, próbując brykać w ramionach
ojca.
– Allan, ona jest sprzedana. Już
po nas. – Roześmiał się Lucas, przekazując dziecko kobiecie. Aż miło było je
obserwować. Luigi mimo wszystko stał trochę z boku, obserwując ich wszystkich.
Nie wtrącając się, chcąc dać im się nacieszyć swoją żoną. Stał obok, ale mimo
to wszyscy skupili się na niej. Widać było, że ją kochają.
– Macie domek po lewej. Twój
ulubiony, Meg. Już dawno odkryłem część twoich rzeczy w nim. Nie ma sensu,
żebyście się przenosili gdzieś dalej.
– Dzięki, alfo. – Podeszła do
niego i pocałowała go w policzek. – Jest dobry dla trójki. – W tym momencie w
korytarzu zaległa cisza. – Jestem w ciąży. – Uśmiechnęła się szeroko. Z ust
Lucasa wydostał się jęk.
– Nie zamierzam jeździć w środku
nocy do miasta po ogórki i nutellę! Mój żołądek tego nie zdzierży! – Meg
zaczęła się śmiać, a wraz z nią wszyscy inni. Od razu przypomnieli sobie
sytuacje, gdy partner Allis musiał wyjechać na trzy dni, a kobieta męczyła w
nocy swego brata o tenże jakże apetyczny zestaw. Na samą myśl Lucas dostawał
mdłości.
– Nie ma sprawy! Luigi da sobie
radę. Ewentualnie tym razem przymusimy Allana. – Mężczyzna pokręcił spanikowany
głową.
– Mowy nie ma! Zapewne znajdziesz
wielu innych chętnych. – Wyszczerzył swoje zęby. – Nic po tobie jeszcze nie
widać. Który tydzień, miesiąc?
– Udało nam się za pierwszym
razem, więc… drugi.
– A właściwie, dlaczego stoimy w
korytarzu? Chodźcie do kuchni!
Jedna z kobiet wspomniała, że
trzeba ich nakarmić, na co Meg pobiegła szybko do ubikacji. Luigi roześmiał się
na ten widok.
– Moja matka uwielbia ją karmić.
Jeszcze trochę pobytu we Włoszech i zapewne jedzenie zaczęłoby się jej kojarzyć
bardzo negatywnie.
– Szkoda, że nie
poinformowaliście, że wracacie. Przygotowalibyśmy domek.
– Zdecydowaliśmy się w nocy. Rano
już lecieliśmy.
– Czyli wyszedł wam spontaniczny
powrót do domu. – Cassandra weszła do kuchni.
– Dałam jej
ręcznik. Przyda się. Biedna, torsje bardzo ją męczą – powiedziała kobieta.
– Niestety.
– Westchnął Luigi. – Dlatego chciałem z nią tu wrócić. Czekała na to. Może
poczuje się tu trochę lepiej niż w upalnych Włoszech, gdzie mój naród w końcu
zaczął ją denerwować przez swą spontaniczność.
– Nie
przejmuj się, hormony robią swoje. – Cass dotknęła lekko jego ramienia. Allan
wciąż obserwował, jak jego matka uczy się kontaktu z innymi. Gdy wykonała ten z
pozoru banalny gest, dłoń drżała jej niemiłosiernie.
– Dziękuję.
– Luigi przyłożył swoje palce do tych leżących na jego ramieniu i spojrzał w
górę na kobietę, z uśmiechem. – Może będziesz mogła nam doradzić, jak już młode
się urodzi? Możemy mieć z nim początkowo problem. Jestem beznadziejny w myciu
dzieci, a nie chcę, by tylko Meg to robiła. Podejrzewam zresztą, że i jej ulży
w tej sytuacji.
– Ja… Ja…
Nie wiem… – Allanowi prawie zamarło serce, widząc swoją matkę w tej sytuacji.
Lucas pod stołem ścisnął lekko jego dłoń. Wszyscy wiedzieli, jak kontakty z
innymi jej pomagają, a zarazem ile zdrowia ją kosztują. – Nie wiem, czy
potrafię, ale dobrze. – Wypuścił wstrzymywane powietrze nosem. Oparł głowę na
ramieniu Lucasa. Luigi wiedział, co robi, zapewne umiał się opiekować dziećmi,
ale chciał też pomóc jego matce. Gdy kobieta odeszła, spojrzał na mężczyznę.
– Dziękuję
– szepnął. Nie chciał, by Cassandra go usłyszała.
– Przyda
nam się pomoc, a ona poczuje się potrzebna. Z dzieckiem łatwiej przełamać pewne
opory. – Kiwnął głową na to, że się zgadza i wziął od partnera córkę w ramiona.
Mała wypuszczała bańki śliny z ust, wierciła się na kolanach ojca, co rusz
stała na nóżkach i podskakiwała na kolanach Lucasa.
– Muszę ją
przewinąć. – We trzech dobrze wiedzieli, że to nieprawda. Allan musiał
przełknąć emocje, rosnące mu gulą w gardle, a nie chciał, by którykolwiek z
domowników to widział. Wszedł szybko do swojej sypialni i usiadł z małą na
łóżku. Robił z nią to samo, co Lucas, trzymała się jego palców i próbowała
przebierać nogami w jego kierunku. Przy tym też oddychał głęboko, powstrzymując
się od płaczu.
Co jakiś
czas sytuacja jego matki gnębiła go i nie dawała żyć. Od czasu do czasu miał
ochotę popłakać nad tym, co oboje utracili, a co teraz starał się pomóc jej
odzyskać. Luigi był tak naprawdę dla niego obcym człowiekiem, kolejnym, który
wyciągnął w kierunku Cassandry pomocną dłoń.
Spojrzał na
swoją córkę i pomyślał o Ellen. Chciałby widzieć jej minę, gdy mała zrobi
pierwsze samodzielne kroki, wypowie pierwsze słowo, zdanie, zacznie chodzić do
szkoły, pozna swojego partnera. Jego żona nie będzie miała możliwości dzielić z
nimi tych wszystkich sytuacji.
Już jakiś
czas temu uświadomił sobie, czemu obecność matki wywołuje w nim tak silne
emocje. Nie przeżywał tylko siebie, przeżywał także przyszłość swojej
księżniczki. On odnalazł kobietę, która go urodziła po tylu latach, a mała nie
będzie miała takiej możliwości.
Nikt, nigdy
nie zastąpi jej tego, kim byłaby dla niej Ellen, gdyby żyła. Nie chciał również
na to pozwolić. Nie zamierzał ukrywać przed córką, skąd się wzięła na świecie.
Nie pozwoli sobie na kłamstwo o surogatce, ponieważ to zraniłoby nie tylko ją,
ale również jego.
Lucas
wszedł do pokoju i prawie od razu przytulił się do niego od tyłu, zaplatając
swoje ramiona na jego pasie.
– Lepiej? –
Luc zawsze dawał mu czas na oswojenie się z tym, co czuł. Nie pocieszał go
przedwcześnie, po prostu był, co All cenił sobie jeszcze bardziej.
– Tak.
Musiałem po prostu odetchnąć. Czasem to… cholernie boli. Widzieć, jak walczy
sama ze sobą. Dziękuję. – Pocałował głęboko swojego partnera.