niedziela, 27 września 2015

Rozdział 30


Hej kochani :)
Wracam do was po krótkiej nieobecności :) Na wszystkie zaległe komentarze odpowiedziałam ;) 


Rozdział 30


            Kolejny poranek przyszedł dla Allana zbyt gwałtownie. Pół nocy nie mógł zasnąć, a gdy już to zrobił, nawiedzały go koszmary. Kolejny raz pobudkę zawdzięczał partnerowi. Nie mógł się z nich obudzić. W snach widział to, co przeszła jego matka, obrazy były realistyczne, straszne, nie chciał wiedzieć, jak czuła się w rzeczywistości.
            – Kochanie. Już, szz, spokojnie. – Otworzył oczy i spojrzał na Lucasa. – To tylko sen, koszmar.
            – Ona to przeszła na żywo… – Głos uwiązł mu w gardle. Przytulił się mocno do partnera. Nie spodziewał się, że będzie tak gwałtownie reagował na owe informacje. Nie chciał wyobrażać sobie, co Cassandra przechodziła przez kolejne lata swojego życia.
            – Musisz się z tym pogodzić. Widziałeś ją wczoraj. Ona doskonale wie, że przeszła piekło i teraz nie potrzebuje współczucia czy litości. Traktują ją normalnie, by mogła odżyć. Do wyglądu się przyzwyczaisz. Prawda?
            – To najmniejszy problem, po prostu mając świadomość, ile wycierpiała przez te wszystkie lata, chciałby… – Lucas przyłożył mu palec do ust.
            – Odpuść, All. Czasu nie cofniesz. Była dorosłą kobietą, gdy podjęła swoje decyzje. Nie możesz jej uszczęśliwić na siłę. Dajmy jej przede wszystkim spokój. Wydaje mi się, że właśnie tego teraz potrzebuje.
            – Dziękuję. – Musnął wargi partnera. – Chodź do mnie. Muszę… Potrzebuję… – Luc doskonale wiedział, o co chodzi partnerowi. Wsunął się lekko na niego i zaczął całować. 

***

            Megan nie podejrzewałaby, że aż tak zaaklimatyzuje się w domu Luigiego. Jego rodzina przyjęła ją ciepło i serdecznie, głowa klanu ucieszyła się, że w końcu chociaż jeden z jej synów ma kogoś przy swym boku.
            Bracia jej partnera byli bardzo energiczni i rozbrykani. Czasem zastanawiała się, czy rozmawia z dorosłym człowiekiem czy dzieckiem. Zaskakiwali ją swoją postawą, ale też ciepłem. Przez problemy z nogą miała trudności z poruszaniem się, ale zawsze któryś z nich proponował jej pomoc. Na początku starała się oponować ze względu na Luigiego. Słyszała w końcu o bardzo zazdrosnych partnerach, którzy woleli, żeby nikt inny nie dotykał osób im przeznaczonych. Dlatego też ze śmiechem wyrywała się i próbowała radzić sama, co niestety nie zawsze się udawało. Dopiero po szczerej rozmowie z Luigim odpuściła sobie wzbranianie się przed tym. Nie raz już została wniesiona na piętro po schodach, jak i zniesiona. Na szczęście Luigi nie traktował swoich braci jako zagrożenia, a jego alfa była tym bardziej zadowolona.
            Ich matka najchętniej by ją utuczyła, co chwilę podsuwając jej coś do jedzenia. Nie mogła już patrzeć na żaden posiłek. Lugi śmiał się z niej, że powinna się przyzwyczaić, chcąc z nimi zamieszkać.
            Przez ten krótki czas, jaki minął od ich poznania, jeszcze się z nim nie sparowała, chciała trochę poczekać. Na szczęście mężczyzna to rozumiał i nie miał problemu z zaakceptowaniem tego stanu rzeczy.
            Musiała wcześniej rozważyć kilka aspektów ich związku. Jakkolwiek by to źle brzmiało, nie chciała wchodzić w to ot tak. Chciała się dowiedzieć, czy będą mieszkać we Włoszech z jego rodziną, czy przeprowadzą się do jej watahy. To była jedna z podstawowych kwestii, dotycząca ich przyszłości. Oprócz tego zamierzała porozmawiać z nim o potomstwie, czy chciał mieć w przyszłości dzieci czy też nie. Chciała poznać jego pogląd na tę sprawę. Do tego dochodziła praca, ponieważ nie zamierzała siedzieć całymi dniami w domu, czy sam fakt, że chciała się dalej kształcić. Nie chciała ograniczyć się ze względu na to, że partner jej czegoś zabroni. Mogli dochodzić do konsensusu, ale wszystko wymagało czasu.
            Na szczęście rozmowa ta przebiegła w większości po jej myśli. Dla Luigiego nieważne było to, gdzie będą mieszkać, ale że będzie przy niej. A ona wiedziała, że za niedługo zacznie tęsknić za klanem. Do tej pory nie była poza domem tak długo. Nigdy nie chciała się od nich wyprowadzić. Świadomość tego pozwoliła jej odetchnąć. Chciała za miesiąc wrócić do domu, do swojego poprzedniego życia. Musiała tylko poinformować o tym Luigiego.

***

            Max siedział zaczytany w dokumentach. Miał serdecznie dość faktu, że przenosi swój gabinet. Przez ten pozornie nic nieznaczący fakt, nagle część jego klientów chciała załatwienia mało ważnych spraw na już.
            Dzień miał dość nerwowy, czuł napięcie kumulujące się w powietrzu. Wszystko zaczęło się od pojawienia matki Allana. Nie mógł patrzeć na tę kobietę. Wiedział, że zachowywał się tak dlatego, że ta go porzuciła, a jemu zależało na przyjacielu.
            – Cześć, bracie. Nad czym siedzisz? – Spojrzał na Alla, który oddał mu na jakiś czas pokój do składowania wszystkich dokumentów.
            – Niedokończone sprawy, które mogą poczekać, ale nikt tego nie chce.
            – Twoja matka szybko działa.
            – Twój język jest jeszcze szybszy. Nie chciałem jej na razie o tym informować. – Wilk uśmiechnął się do niego szeroko.
            – Dlatego właśnie ci w tym pomogłem – mruknął. – Marco i Sam nie wchodzą ci na głowę?
            – A myślisz, że dlaczego się tu zaszyłem? Przez całe swoje życie nie miałem tyle czułości co teraz, powoli mam tego serdecznie dość. Nie jestem pluszowym misiem.
            – Powiedziałeś im to? – Max spojrzał ponownie uważnie na przyjaciela, odkładając w końcu dokumenty, zaznaczając wcześniej fragment, w którym skończył czytać.
            – Nie, widzę, jak ich to cieszy.
            – Postaw im granicę, Max. Inaczej się w tym zatracisz, będziesz się wściekał, a i tak im tego nie powiesz. Dobrze wiesz, że takie zachowanie mija się z celem.
            – Wiem. W końcu im powiem. – Potarł dłonią czoło.
            – Nie, przyjacielu. Dzisiaj. Czas najwyższy. – All usiadł wygodnie, założył nogę na nogę i oparł łokcie na podłokietnikach, dłonie splótł na brzuchu. – Coś cię męczy. Widzę to.
            – Masz stos swoich problemów, może nimi się zajmiesz? – Nie zamierzał z nim gadać. Nie miał na to ochoty, poza tym nigdy nie lubił zwierzać się Allanowi.
            – Mam czas. Możemy tu siedzieć do momentu, aż się przełamiesz.
            – Daj mi spokój, All. Nie mam na to siły ani ochoty. Po prostu część klientów ode mnie odchodzi. Chcą tylko dokończyć swoje sprawy. Nie wiem, czy znajdę tu kolejnych.
            – A może po prostu przeraża cię fakt, że będziesz spędzał popołudnia z partnerami, a nie w pracy? Dobrze wiem, że zawsze cię to męczyło, ale robiłeś wszystko ponad miarę. Teraz musisz przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
            – Dziwisz mi się? Chciałem związku z jedną osobą. – Max nie usłyszał, jak Marco wszedł do pokoju. Niedźwiedź usłyszał jego niefortunnie rzucone słowa, ale było za późno na sprostowanie.
            – Jeżeli mnie nie chcesz, czy Sama… Trzeba było powiedzieć, kochanie. Nie chcieliśmy cię wtedy do niczego zmuszać. Myśleliśmy, że sam tego chcesz. Najwyraźniej się myliliśmy. – Nie czekając na odpowiedź, niedźwiedź wyszedł z pomieszczenia.
            – Kurwa mać! – Max ułożył czoło na dokumentach. Przykrył tył głowy dłońmi i rozstawił szeroko ramiona. – Czy ja zawsze muszę wszystko spierdolić, All?
            – Idź do niego. Słyszał tylko jedno zdanie z tego, co mówiłeś. Ale nie dziw mu się. Wiesz, jaki był początek jego związku z Samem? – Kiwnął głową. – Zapewne przedstawili to w delikatnej wersji. Max, twój partner był na skraju szaleństwa, bił Marco, odrzucał go. U nas to wygląda trochę inaczej. Zostałeś kiedyś odrzucony. Pomnóż ten ból razy dwa przez to, że mamy w sobie zwierzę. A potem dodaj do tego świadomość wiecznego życia i śmierć z powodu odejścia partnera.
            – Czyli było bardzo źle.
            – Gorzej. Idź do niego. Będzie w waszym ulubionym domku. Sam wyczuł, że coś jest nie tak, już do niego poszedł.
            – Czy to dobrze, że tak bardzo mnie wszystko boli?
            – Tak. To oznacza, że ich kochasz. – Przyjaciel uśmiechnął się do niego smutno, a to zmobilizowało go do wyjścia.
            – Dzięki, bracie. Nie zapomnę ci tego.

***

            Max stał tylko chwilę przed drzwiami domku. Wszedł do środka, kierując się od razu do salonu. Podejrzewał, że to właśnie tam będą siedzieć obaj mężczyźni. Sam trzymał dłoń na ramieniu Marco i lekko je naciskał. Natomiast zmienny niedźwiedź siedział pochylony, z twarzą ukrytą w dłoniach. Łokcie opierał na swoich kolanach, mając zgarbione plecy.
            – Marco? Kochanie. – Odetchnął głęboko. – Chodziło o mnie. Nie o to, że was nie chcę.
            – Dobrze wiem, co słyszałem, Max. – Okej, bolało go to nieporozumienie. A co dopiero musiał czuć jego partner? Marco był dobrym betą, właściwy człowiek na właściwym miejscu. Mimo to był bardzo wrażliwy na krzywdę, a przez to właśnie go zranił. Przetarł dłonią czoło. Cholera.
            – Masz rację. – Nie zamierzał zaprzeczać. – Ale nie znasz kontekstu. – Podszedł do obu mężczyzn i usiadł między nimi. – Spójrz na mnie, bo chcę mówić do ciebie, a nie do twoich pleców czy rąk. – Sam objął go w pasie, dodając tak potrzebnej otuchy. Musnął jego policzek w krótkim pocałunku i spojrzał na niedźwiedzia. – Chodziło o to, że zmienia się całe moje życie. Jak myślisz, jak do tej pory wyglądały moje dni? Cały czas pracowałem. W nocy chodziłem na siłownię, nie miałem czasu dla nikogo, bo wciąż i wciąż brałem więcej spraw na głowę. Samotność mnie przytłaczała, nie potrafiłem siedzieć w domu, w ciszy. Nie potrafiłem żyć inaczej. Klienci ode mnie odchodzą. Myślałem, że to tym się martwię. Allan uświadomił mi, że nie mam racji. Chodzi o to, że… Tak naprawdę zacznę spędzać czas z wami. Nie jest to nic złego, ale… Do tej pory tego nie próbowałem. To mnie przeraża. Nigdy nie angażowałem się w ten sposób. Dlatego powiedziałem też, że spodziewałem się jednego partnera. Gdybym spotkał któregoś z was samotnie, zapewne również bałbym się tego samego. Po prostu muszę sobie to poukładać, a uda mi się to dopiero, jak pokończę wszystkie sprawy związane z firmą. Rozumiesz? Nie chodzi o to, że was nie chcę, nie pragnę.
            Marco przysunął się do niego i również objął tym razem z przodu. Swoją głowę wtulił w zagłębienie jego szyi, dmuchając na klatkę piersiową ciepłym powietrzem.
            – Tak lepiej. Gdy jesteś z nami, a nie w pracy. Nie chcę, być od nas uciekał.
            – Nie zamierzam tego robić, Marco. – Sam pochylił się do partnera, by pocałować jego wargi. – Nie teraz, gdy mam was przy sobie.

Dwa miesiące później

            Meg stała na progu domu swojego klanu. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Słyszała obcy, kobiecy głos – jak podejrzewała matki Allana, o której tyle się nasłuchała, słyszała piski Liz, która musiała się bawić, ponieważ była bardzo entuzjastyczna. Głośny śmiech Lucasa tylko utwierdził ją w tym przekonaniu.
            – W końcu w domu – szepnęła do Luigiego stojącego obok niej i trzymającego ją za rękę. Złota obrączka lśniła lekko na jej palcu. Jego matka nie wyobrażała sobie, by nie mogła zorganizować im typowego włoskiego wesela, z cholernie głośną rodziną. Od miesiąca była mężatką i nadal w to nie dowierzała.
            – Tak, amore mio (miłości moja).
            – MEG WRÓCIŁA! – Drgnęła gwałtownie, słysząc krzyk Allana i roześmiała się głośno, czując jego mocny uścisk.
            – W końcu! Liz się stęskniła, my też. Telefony to za mało. Cześć, Luigi. Witaj w domu.
Za chwilę cały korytarz wypełnił się ludźmi schodzącymi się ze swoich domów. Siostra Lucasa była w zaawansowanej ciąży, przez co bardzo się męczyła. Na dodatek chłodne powietrze nie napawało jej optymizmem. Jednakże nawet ona była szczęśliwa z powodu powrotu Meg. Wszyscy zmienni ją lubili.
– Chodź do mnie, mały pieszczochu. – Liz wyciągała rączki do dziewczyny, próbując brykać w ramionach ojca.
– Allan, ona jest sprzedana. Już po nas. – Roześmiał się Lucas, przekazując dziecko kobiecie. Aż miło było je obserwować. Luigi mimo wszystko stał trochę z boku, obserwując ich wszystkich. Nie wtrącając się, chcąc dać im się nacieszyć swoją żoną. Stał obok, ale mimo to wszyscy skupili się na niej. Widać było, że ją kochają.
– Macie domek po lewej. Twój ulubiony, Meg. Już dawno odkryłem część twoich rzeczy w nim. Nie ma sensu, żebyście się przenosili gdzieś dalej.
– Dzięki, alfo. – Podeszła do niego i pocałowała go w policzek. – Jest dobry dla trójki. – W tym momencie w korytarzu zaległa cisza. – Jestem w ciąży. – Uśmiechnęła się szeroko. Z ust Lucasa wydostał się jęk.
– Nie zamierzam jeździć w środku nocy do miasta po ogórki i nutellę! Mój żołądek tego nie zdzierży! – Meg zaczęła się śmiać, a wraz z nią wszyscy inni. Od razu przypomnieli sobie sytuacje, gdy partner Allis musiał wyjechać na trzy dni, a kobieta męczyła w nocy swego brata o tenże jakże apetyczny zestaw. Na samą myśl Lucas dostawał mdłości.
– Nie ma sprawy! Luigi da sobie radę. Ewentualnie tym razem przymusimy Allana. – Mężczyzna pokręcił spanikowany głową.
– Mowy nie ma! Zapewne znajdziesz wielu innych chętnych. – Wyszczerzył swoje zęby. – Nic po tobie jeszcze nie widać. Który tydzień, miesiąc?
– Udało nam się za pierwszym razem, więc… drugi.
– A właściwie, dlaczego stoimy w korytarzu? Chodźcie do kuchni!
Jedna z kobiet wspomniała, że trzeba ich nakarmić, na co Meg pobiegła szybko do ubikacji. Luigi roześmiał się na ten widok.
– Moja matka uwielbia ją karmić. Jeszcze trochę pobytu we Włoszech i zapewne jedzenie zaczęłoby się jej kojarzyć bardzo negatywnie.
– Szkoda, że nie poinformowaliście, że wracacie. Przygotowalibyśmy domek.
– Zdecydowaliśmy się w nocy. Rano już lecieliśmy.
– Czyli wyszedł wam spontaniczny powrót do domu. – Cassandra weszła do kuchni.
            – Dałam jej ręcznik. Przyda się. Biedna, torsje bardzo ją męczą – powiedziała kobieta.
            – Niestety. – Westchnął Luigi. – Dlatego chciałem z nią tu wrócić. Czekała na to. Może poczuje się tu trochę lepiej niż w upalnych Włoszech, gdzie mój naród w końcu zaczął ją denerwować przez swą spontaniczność.
            – Nie przejmuj się, hormony robią swoje. – Cass dotknęła lekko jego ramienia. Allan wciąż obserwował, jak jego matka uczy się kontaktu z innymi. Gdy wykonała ten z pozoru banalny gest, dłoń drżała jej niemiłosiernie.
            – Dziękuję. – Luigi przyłożył swoje palce do tych leżących na jego ramieniu i spojrzał w górę na kobietę, z uśmiechem. – Może będziesz mogła nam doradzić, jak już młode się urodzi? Możemy mieć z nim początkowo problem. Jestem beznadziejny w myciu dzieci, a nie chcę, by tylko Meg to robiła. Podejrzewam zresztą, że i jej ulży w tej sytuacji.
            – Ja… Ja… Nie wiem… – Allanowi prawie zamarło serce, widząc swoją matkę w tej sytuacji. Lucas pod stołem ścisnął lekko jego dłoń. Wszyscy wiedzieli, jak kontakty z innymi jej pomagają, a zarazem ile zdrowia ją kosztują. – Nie wiem, czy potrafię, ale dobrze. – Wypuścił wstrzymywane powietrze nosem. Oparł głowę na ramieniu Lucasa. Luigi wiedział, co robi, zapewne umiał się opiekować dziećmi, ale chciał też pomóc jego matce. Gdy kobieta odeszła, spojrzał na mężczyznę.
            – Dziękuję – szepnął. Nie chciał, by Cassandra go usłyszała.
            – Przyda nam się pomoc, a ona poczuje się potrzebna. Z dzieckiem łatwiej przełamać pewne opory. – Kiwnął głową na to, że się zgadza i wziął od partnera córkę w ramiona. Mała wypuszczała bańki śliny z ust, wierciła się na kolanach ojca, co rusz stała na nóżkach i podskakiwała na kolanach Lucasa.
            – Muszę ją przewinąć. – We trzech dobrze wiedzieli, że to nieprawda. Allan musiał przełknąć emocje, rosnące mu gulą w gardle, a nie chciał, by którykolwiek z domowników to widział. Wszedł szybko do swojej sypialni i usiadł z małą na łóżku. Robił z nią to samo, co Lucas, trzymała się jego palców i próbowała przebierać nogami w jego kierunku. Przy tym też oddychał głęboko, powstrzymując się od płaczu.
            Co jakiś czas sytuacja jego matki gnębiła go i nie dawała żyć. Od czasu do czasu miał ochotę popłakać nad tym, co oboje utracili, a co teraz starał się pomóc jej odzyskać. Luigi był tak naprawdę dla niego obcym człowiekiem, kolejnym, który wyciągnął w kierunku Cassandry pomocną dłoń.
            Spojrzał na swoją córkę i pomyślał o Ellen. Chciałby widzieć jej minę, gdy mała zrobi pierwsze samodzielne kroki, wypowie pierwsze słowo, zdanie, zacznie chodzić do szkoły, pozna swojego partnera. Jego żona nie będzie miała możliwości dzielić z nimi tych wszystkich sytuacji.
            Już jakiś czas temu uświadomił sobie, czemu obecność matki wywołuje w nim tak silne emocje. Nie przeżywał tylko siebie, przeżywał także przyszłość swojej księżniczki. On odnalazł kobietę, która go urodziła po tylu latach, a mała nie będzie miała takiej możliwości.
            Nikt, nigdy nie zastąpi jej tego, kim byłaby dla niej Ellen, gdyby żyła. Nie chciał również na to pozwolić. Nie zamierzał ukrywać przed córką, skąd się wzięła na świecie. Nie pozwoli sobie na kłamstwo o surogatce, ponieważ to zraniłoby nie tylko ją, ale również jego.
            Lucas wszedł do pokoju i prawie od razu przytulił się do niego od tyłu, zaplatając swoje ramiona na jego pasie.
            – Lepiej? – Luc zawsze dawał mu czas na oswojenie się z tym, co czuł. Nie pocieszał go przedwcześnie, po prostu był, co All cenił sobie jeszcze bardziej.
            – Tak. Musiałem po prostu odetchnąć. Czasem to… cholernie boli. Widzieć, jak walczy sama ze sobą. Dziękuję. – Pocałował głęboko swojego partnera.


niedziela, 20 września 2015

Rozdział 29

Kochani!

Dzielnie wracam z podróży :) A przed wami kolejny rozdział. Jestem strasznie ciekawa waszych wrażeń :)
Pozdrawiam
LM

Rozdział 29


Ciebie.

            Allan patrzył na kobietę, ale tak jakby jej przed sobą nie widział. Słowa zapadały mu nie tylko w pamięć, czuł się, jak gdyby wyrywały mu serce, a zarazem coś w nim naprawiały, przestawiały. Czuł się zagubiony. W końcu dowiedział się, w jakich warunkach pojawił się na świecie i nie było to wcale milsze niż myśl, że kobieta, która go urodziła, została zgwałcona. Do tej pory myślał, że był ofiarą braku uczuć, niechęci, wręcz wrogości. Teraz jednak uświadomił sobie, jak bardzo się mylił. Cały ten czas był kochany. Przez nią.
            – Przepraszam. Ja dzisiaj… Po prostu… – Nie dokończył i wyszedł z salonu. Nie chciał tego słuchać. Nie dzisiaj. Musiał to wszystko poukładać sobie w głowie. Cassandra obróciła jego świat o sto osiemdziesiąt stopni, a on przekonał się, że nie był na to gotów.
            Wiedział, że partner nie idzie za nim. Musiał najpierw zaprowadzić kobietę do jej pokoju, dać jej czas na pozbieranie się. Dla niej również opowiedzenie tej historii nie było łatwym przeżyciem. Allan czuł się tak, jak gdyby sam zaserwował jej kilka kopnięć tym, że słuchał tej opowieści.
            Wyszedł z domu. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, jak również zobaczyć swoją córkę. Chciał ją przytulić, upewnić się, że nic jej nie dolega. Emocje chwytały go za gardło i groziły silnym wybuchem emocji. Nie zamierzał płakać. Zdarzyło mu się do tej pory trzy razy w życiu. Po śmierci Ellen, a zarazem narodzinach Liz, po tym jak stracił całą watahę oraz gdy usłyszał od rodziców, w jaki sposób się u nich znalazł. Sam siebie nazwał w myślach głupim. Chciał się upewnić, że ktoś ją kocha, zobaczyć ją w otoczeniu trzech zmęczonych wujków, którzy przez cały ten czas się nią opiekowali. Chciał widzieć uczucie, którą darzą ją zmienni za to, kim jest.
            Zanim jednak to zrobi, musi się przejść. Zwariuje w pomieszczeniu. Słowa kobiety rozbrzmiewały mu w głowie. W tym momencie cieszył się, że mają tak duże tereny. Posiadał miejsce do wyżycia się, bez niepotrzebnego przerzucania stresu na córkę. Nie chciał, by widziała go w takim stanie. Nie, kiedy nie panował nad sobą.
            – Cholera jasna! – Chwycił się za włosy i usiadł na trawie. Przymknął oczy i oparł łokcie na kolanach. W dłoniach ukrył twarz. – Co ten skurwysyn jej zrobił! Jak można być takim pierdolonym psycholem!
            – All. – Silne dłoni Lucasa chwyciły jego. Odsłonił swoją zaczerwienioną twarz. Płakał nad tym wszystkim, co się wydarzyło i nie mógł tego powstrzymać, a to tylko powodowało w nim jeszcze większe pokłady wściekłości. Jeszcze Lucasa mu brakowało. Nie powinien go widzieć płaczącego, trzęsącego się z nerwów. Nie chciał tego.
            – Luc. Nie teraz. Proszę. – Próbował się od niego odsunąć. Być stanowczym, mimo to dłonie partnera złapały go mocno za przeguby i nie pozwoliły zwiększyć odległości między nimi. Wiedział, co to oznacza.
            – Nie bądź uparty. Zaufaj mi w końcu, Allan. Chcę cię widzieć nie tylko silnego, ale też takiego jak teraz. Chociaż najchętniej bym ci tego oszczędził. Nie musisz być cały czas silny. Chodź do mnie, kochanie, chcę cię przytulić. – Dopiero to uświadomiło mu, że sytuacja ta nie rozegrała się tylko na jednej płaszczyźnie. Nie chodziło tylko o kobietę, która go urodziła, ale również o Lucasa i zaufanie do niego, a także o przyszłość Liz. Tragedia wielu aktorów.
– Czemu to wszystko nie może być prostsze? Ja już po prostu nie mogę, Lucas. Za dużo tego wszystkiego jak dla mnie, mam dość. Chcę chociaż chwili świętego spokoju. Bez tragedii, nerwów i stresu. Czy chcę zbyt wiele? – W tym momencie poczuł, jak partner przyciąga go w ramiona. – Nie zniosę więcej, nie dam rady. – Targały nim tak silne emocje, że przestał sobie z nimi radzić. Czuł się tak, jak gdyby ktoś zaczął szatkować jego serce. Oparł głowę na ramieniu Luca, a to pozwoliło mu uspokoić serce i wyrównać oddech.
– Lepiej? – Usłyszał w uchu szept. Kiwnął głową. Musiał w końcu z siebie to wszystko wyrzucić. – Musimy przez to po prostu przejść. Chcesz wysłuchać dalej jej historii?
– Najpierw zobaczę małą.
– Ja też tego potrzebuję. Chodź. – Niedźwiedź pomógł mu wstać.

***

            Późnym wieczorem ponownie siedli w trójkę w salonie. Marco wraz ze swoimi partnerami obiecali zająć się tej nocy Liz, wiedząc, jak emocjonujący był to dzień.
            – Nie chciałam ci sprawić przykrości tą historią. – Cassandra siedziała przed nimi. W jej dłoni spoczywała filiżanka, którą się bawiła. Nie patrzyła na niego. Przez te wszystkie lata nauczyła się, by nigdy nie patrzeć alfie w oczy. Nie ważne, że był jej synem.
            – Zbyt wiele działo się w moim życiu w przeciągu ostatniego roku, może trochę więcej bym mógł na spokojnie słuchać tej historii. Mimo to, jeśli pozwolisz, chciałbym wiedzieć, co zdarzyło się potem. Jak już mnie zostawiłaś.

            Zacznę od tego, że po pewnym czasie usłyszałam plotki o tym, że twoja wataha znalazła dziecko. Podejrzewali, że będzie skłonne do zmiany, chociaż nie mieli pewności, ponieważ jego matką była zwykła kobieta. W tym momencie wiedziałam, że ocalałeś. Plotki usłyszane zza zasłony. Miałam otwarte okno, ledwie chwila świeżego powietrza, na którą mi pozwalał.
            Gdy mnie znalazł… Stał się jeszcze brutalniejszy i gwałtowniejszy niż wcześniej. Tak cholernie się bałam, a mimo że blisko nas mieszkały inne wilki – nikt nie zareagował. Krzyczałam, prosiłam, błagałam i nic nie skutkowało. Poinformował watahę, że dziecko zmarło tydzień po porodzie, dlatego zostałam w szpitalu. Myślałam, że to jego podstęp. Potem dowiedziałam się, że rzeczywiście lekarz z tamtego szpitala wypisał akt zgonu. Wiedzieli, co planuje. Dali ci szansę na nowe życie. Przez przypadek znalazłam twój akt zgonu i wypis ze szpitala z diagnozą stanów psychotycznych. Miał powód, dla którego uciekłam. Idealna podkładka. I tak twierdził, że jestem chora psychicznie, więc nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Najważniejsze było to, że jesteś bezpieczny.
            Przyjechał po mnie, gdy było już ciemno. Minimalna liczba świadków. Tak naprawdę cała sytuacja rozegrała się między nami. Musiałam kupić coś do jedzenia. Myślałam, że jeszcze mnie nie znalazł. Podejrzewałam, że pobędę sama kilka godzin więcej. Pierwsze było uderzenie, które przestawiło mi nos. Gdy upadłam, chwycił mnie za włosy i pociągnął z całej siły. Przez pewien czas z tyłu głowy miałam łysy placek po tym, jak je wyrwał. Próbowałam krzyczeć, ale jego wyjątkowo lekkie uderzenie w roztrzaskany nos skutecznie mnie od tego odwiodło. Wykręcił mi ręce i zmusił do klęczenia na żwirowanie dróżce. Stawał mi na łydkach, chcąc sprawić ból. To było tylko chwilowe, ale cholernie skuteczne. Gdy się znudził, jedną dłonią podtrzymywał mi obie ręce i próbował wyłamywać palce. W pewnym momencie odpuścił. Zaciągnął mnie siłą do samochodu, mimo że się nie opierałam i w ciszy przebyliśmy drogę do piekła.
            Od tej pory jeszcze częściej mnie bił i wykorzystywał. Zaczął mnie okaleczać. On jest szaleńcem. Nie rozumiem tego, jak można zgotować drugiemu człowiekowi taki los. Regularnie łamał mi nos, bądź którąś kończynę. Dobrze wiedział, że szybko się zrosną. Nie ważne czy dobrze. Z czasem nauczyłam się, jak je nastawiać, by nie zrastały się źle. To uniemożliwiłoby mi ucieczkę, którą cały czas planowałam. Wrzeszczałam i robiłam to, by nie zostać unieruchomioną. Płakałam prawie przez cały ten czas. Chciałam wtedy cię przytulić, mieć w ramionach. Moje ciało było gotowe opiekować się maleństwem, a ja nie miałam go przy sobie.
            Wiedziałam jednak, że byłeś bezpieczny i to było dla mnie najważniejsze. Nie wiem, czy on nie powiązał tych plotek z tobą i moją ucieczką, czy też tak mu było wygodniej. Na szczęście zostawił cię w spokoju, a przez to nie liczyło się nic więcej. Od tej pory nie miałam szansy wydostać się z domu, chociaż cały czas starałam się o tym myśleć.           
            Codzienne maltretowanie skrzywdziło nie tylko moje ciało, ale odznaczyło się bliznami na psychice. Widzę, jak reagujesz, gdy nie chcę przejść pierwsza przez drzwi. Widzę, jak boli cię to, że nie patrzę ci w oczy, a jednak nie umiem inaczej.
            On mnie wytresował. I jak okropnie by to nie brzmiało, taka jest prawda. Ile razy popełniłam błąd, tyle samo przypłaciłam za niego. Zawsze znalazł dobrą wymówkę, by coś mi zrobić i widziałam na jego twarzy chorą satysfakcję. Nie twierdzę, że jesteś taki sam, ale tyle lat życia w strachu robi swoje. Dużo kosztowało mnie to, by odejść.
            Odkąd musiałam u niego zamieszkać, nigdy w jego domu nie pojawił się żaden gość. Dobrze wiedział, że mogą coś zobaczyć. Chronił się wieściami o tym, że zwariowałam, że on daje sobie ze mną radę, ale każda obca osoba doprowadziłaby mnie do szału i agresji. Bronił się tym, że nie chciał skazywać mnie na śmierć.
            Wszyscy mu wierzyli i to było najgorsze. Ludzie znający mnie przez tyle lat nagle odwrócili się ode mnie. Dla reszty watahy był w miarę dobry, to na mnie odreagowywał swoje humory.
            W pewnym momencie przestałam krzyczeć, gdy okazywał mi swoje niezadowolenie. Ciało i tak bolało mnie tak bardzo, że jeden raz więcej czy mniej nie robił różnicy. Nie chciałam dłużej żyć, a nie starczyło mi odwagi, by popełnić samobójstwo. Gdzieś w sobie cały czas wierzyłam, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.
            Właśnie w ten sposób spędzałam lata. Na bólu, upokorzeniu, wstydzie i żalu. Jego dom był moim piekłem na ziemi, a ja nie umiałam się z niego wydostać. Poczułam się bezsilna, bezwolna. Przestałam nawet płakać. Moje życie skończyło się jakiś czas wcześniej.
            Zobaczył, że przestałam reagować na jego krzywdy. Nie robiły na mnie wrażenia. Odcięłam się emocjonalnie, zamknęłam w kokonie. Widziałam, jak go to denerwuje. Musiałam jadać z nim posiłki, nie mogłam do niego mówić, upodlał mnie coraz bardziej, każąc jeść czy pić z misek dla zwierząt. A ja… Funkcjonowałam, ale nie żyłam. Z czasem nie wolno mi już było siadać przy stole, miałam jadać na ziemi. Potem odebrał mi sztućce. Z czasem zamknął mnie w pokoju, zgasił światło, zapiął obrożę na szyi i przypiął do kaloryfera. Nie wiem, czy byłam człowiekiem, czy zmieniłam się w wilka. Bardzo długo mi tego zabraniał, wiedząc, jakie mogą być konsekwencje.
            Chciał mnie zniszczyć, a ja z czasem się poddałam. Przestałam walczyć o swoje życie i istnienie. Wypuszczał mnie z tego pokoju trzy razy dziennie. Po to, by mu posprzątać, ugotować, zadbać o jego cholerny dom. Potem ponownie mnie zamykał, izolował. W pewnym momencie wypuszczał mnie z tego pieprzonego pokoju dwa razy dziennie z tych samych powodów, co wcześniej.
            Potem nastał koszmar.
            W momencie, gdy zbyt długo siedzi się w ciemności, oczy się do niej przyzwyczajają. Każdy blask światła jest podobny do tego, jakby ktoś wam kazał patrzeć w słońce przez dwadzieścia minut, bądź przepalał siatkówki laserem, a wy nie możecie przy tym zamknąć powiek. Oczy bolą, jakby je przypiekano żywcem, świat wybucha w ogłuszającej fali bólu. Ktoś powinien je wtedy przewiązać ciemnym, ale przepuszczającym chociaż trochę światła i obrazu materiałem. On kazał mi cierpieć.
            Gdy i to nie skutkowało, wymyślał coraz skuteczniejsze i bardziej zatrważające metody. Miał naprawdę chore pomysły.
            Stał się bezsilny. Mimo całkowitej kontroli nade mną, nie potrafił wydobyć ze mnie żadnej reakcji. Uodporniłam się na najgorsze rzeczy, jakie mogą zdarzyć się człowiekowi.
            On był potworem, któremu życzyłam śmierci. Zniszczył mnie, moją rodzinę, ponieważ musiałam cię porzucić. Spowodował, że straciłam szacunek nie tylko do świata, ale przede wszystkim do siebie. Kazał mi robić takie rzeczy, których nigdy więcej nie chcę wspominać. Poniżał mnie, gnębił, powodował, że czułam się nikim i nie chciałam istnieć. A mimo to dalej funkcjonowałam.
            Przemoc eskaluje. W tym przypadku też tak było. Zawsze tak jest. Byłam dziewczyną z dobrego domu. Gdy uderzył mnie po raz pierwszy, nie dowierzałam w to, co ma miejsce. Wierzyłam, że mnie kocha, szanuje. Chce ze mną być i może rzeczywiście czymś zawiniłam, że tak mnie potraktował. Teraz jednak wiem, że to nieprawda. Potem…
            Ostatnią fazą tego wszystkiego… – Zamilkła na długo, próbując złapać oddech. Nie mogła tego ot tak powiedzieć. Za dużo się z tym wiązało bólu, krzyku, płaczu i blizn.
            Widzicie moją twarz. Oszczędził mi oczy. I z tego powodu się cieszę. Wszystko inne… Był popieprzonym psycholem. Z tymi bliznami wiąże się wiele innych strasznych historii, od których moglibyście mieć koszmary. Chodzi o to, że… On nie zrobił ich raz. Robił je po kilkadziesiąt razy, aż ciało nie chciało się goić. Krew, ból, krzyk i łzy. Każda z nich była za coś, co wymyślił. Przecież wszystkiemu byłam winna ja, najgorsza istota na ziemi.
            W końcu ktoś z watahy się ocknął. Jakaś kobieta mnie słyszała. Nie znałam tej zmiennej. Zareagowała, może dlatego, że była obca. Potem pojawili się inni. Dla mojego ciała było i tak już za późno. Mężczyźni od razu go zabili. Ich wściekłość, pomimo tego, że był alfą, przeważyła. To Kate zareagowała pierwsza od wielu lat. I to ona mnie znalazła.
            Pierwszą jej reakcją były wymioty. Wcale jej się nie dziwię. Moje ciało było sino-fioletowe z licznymi ranami szarpanymi na całym ciele, które nie chciały się goić i zaczynało być ze mną gorzej niż wcześniej. Podejrzewam, że gdyby nie ona, jeszcze tydzień, może miesiąc i bym nie żyła.
            To, co widzisz… Jest efektem jej starannej opieki. Oczyszczania ran, szycia ich, środków przeciwbólowych i cierpliwości. To dzięki niej nie wyglądam jak zagojona kupka mięsa.

            Allan wypadł z salonu. Pędem wpadł do ich sypialni, następnie do łazienki i zgiął się nad muszlą. Obrazy, które widział w głowie, zapewne nie oddawały nawet w połowie rzeczywistości, co jednak nie oznaczało, że nie cierpiał na samą myśl o tym. Jego żołądek burzył się na wszystkie te informacje. Mógł być silny dla innych, jeśli chodziło o kogoś innego, ale nie o jego matkę.
            Przymknął oczy, uświadamiając sobie, że rzeczywiście tak o niej myśli. Nie jak o kobiecie, która go urodziła i porzuciła, ale jak o prawdziwej, oddanej matce. Przypłaciła jego życie cierpieniem, długiem, którego nie będzie mógł spłacić. Opłukał usta i zszedł na dół do salonu. Czuł, jak drżą mu nogi.
            – Przepraszam. Nie mogłem… Ja… – Zamknął usta. Czuł się dziwnie z tymi wszystkimi informacjami. Z drugiej strony dobrze, że je uzyskał jednego dnia, przynajmniej będzie mógł je przetrawić przed nastaniem kolejnego poranka. Spojrzał na kobietę i podszedł do niej. – Mogę cię przytulić? – Nie chciał robić nic ponad to, czego sama by nie chciała. Nie zamierzał jej skrzywdzić.
            – Nie zabijesz mnie? – Zaskoczona podniosła na niego wzrok. Oczy miał po niej. Tak samo jak rysy twarzy. Mimo blizn szpecących jej oblicze widział w niej dawno utracone piękno.
            – Nie mógłbym. Nie jestem nim. Nie potrafiłbym. – Przytulił ją mocno do siebie, gwałtownie obejmując ramionami jej plecy. – Nie chciałbym. – Wyszeptał, kładąc głowę na jej ramieniu. Dopiero po chwili niepewne dłonie spoczęły lekko na jego plecach i szyi.
            – Jestem przy tobie. W końcu jestem przy tobie. – Kobieta rozszlochała się gwałtownie, próbując w ich nieporadnym uścisku zakryć dłonią usta. Drżała gwałtownie, tuląc do siebie dorosłego, zmiennego wilka, któremu lata temu obiecała, że do niego wróci. W końcu jej się to udało. Po tylu latach mogła odetchnąć.



niedziela, 13 września 2015

Rozdział 28

Kochani!

Zapraszam was do czytania i komentowania :) Życzę miłego tygodnia :)

Rozdział 28


Tydzień później

            Allan nerwowo stukał palcami o parapet okienny. Deszcz zacinał o szyby, jak gdyby chciał mu przypomnieć o wszystkim, co go dzisiaj miało spotkać. Już w nocy słychać było pierwsze pioruny, wilgoć czuć było w powietrzu. Nie mógł zasnąć, reagując na każdy najmniejszy szmer.
            Siedem dni, tak nie wiele czasu, a tak cholernie wiele się zmieniło. Meg znalazła swojego wymarzonego partnera. Jego teściowa pokochała Liz i chciała, ku zgrozie Lucasa, codziennie u nich przebywać, Marco i Sam coś kombinowali, a Max się na nich denerwował. Nigdy nie widział swojego przyjaciela w tak wojowniczym nastroju jak ostatnio. Na dodatek coraz częstsze zmiany Liz, złe samopoczucie Allis w ciąży i… kobieta, która go urodziła.
            Lucas pojechał po nią na lotnisko. Niedźwiedź dał mu znać, jak ją odebrał, że za niedługo będą wracać do domu. Mógł więc obliczyć, za jaki czas powinni pojawić się na ich terenach, a jednak nie mógł odejść od okna. Jak gdyby pierwszy chciał ją zobaczyć, upewnić się, kim jest, jak wygląda, porusza się. Stresował się. Mimo całego żalu do niej, chciał ją poznać. Musiał zakończyć ten rozdział swego życia.
            Na czas jego spotkania Marco przejął opiekę nad jego córką. Wolał upewnić się, że w razie gdyby coś poszło nie po ich myśli, dziecko będzie bezpieczne. Nie chciał ryzykować jej życia ze względu na swoją przeszłość. Kate, młoda niedźwiedzica, miała zająć się podaniem napojów. Na szczęście sama się zaproponowała, ponieważ w innym wypadku musiałby o to kogoś poprosić.
            Musiał upewnić się, że zamiary pojednania są rzeczywiste. Od razu wyczuje kłamstwa i jeszcze nie był pewien, jak na to zareaguje.

***

            Pół godziny później All zobaczył zbliżający się samochód. Musiał przyznać, że właśnie w tym momencie jego emocje i nerwy skoczyły w górę. Odetchnął drżąco. To nie będzie łatwe. To będzie zajebiście trudne i cholernie nie był na to gotów. Nie zamierzał jednak tego po sobie pokazywać.
            – Kate, zrobisz kawy i herbaty? – Kobieta kiwnęła mu głową. – Dzięki. – Wyszedł z kuchni, a następnie z domu. Stanął na ganku, obserwując, jak Lucas powoli podjeżdża pod dom. Jego ciało spięło się gwałtownie w oczekiwaniu na to, co właśnie miało nastąpić. Kochanek zaparkował pod samym gankiem i wyszedł z samochodu. Na twarzy niedźwiedzia również było widać napięcie i gotowość do natychmiastowej reakcji. Obszedł od przodu pojazd i otworzył kobiecie drzwi.
            Allan nie spodziewał się, że kobieta, która go urodziła, będzie aż tak zdeformowana. Głębokie szramy zdobiły jej twarz i szyję. Całe ramiona, które były odsłonięte, również wyglądały podobnie. Przełknął ślinę gwałtownie. Co za jebany skurwysyn z tego… Z tego… Nawet nie umiał tego określić. Jak można być aż tak złym, by tak potraktować nie tylko kobietę, ale po prostu człowieka, zmiennego ze swego rodzaju.
            Zauważył dumę w jej oczach, to, że nie da się tak łatwo, a przez to nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu czającego się w kącikach ust. Podeszła do niego pewnie, błądząc spojrzeniem gdzieś obok niego, skupiając się na wszystkim tylko nie na jego źrenicach. Pochyliła przed nim głowę, odginając ją w bok na znak poddaństwa.
            Wyczuła jego siłę. W takim razie nie tylko Lucas był silnym mężczyzną. Bała się tego, co ma nastąpić, ale właśnie w tym momencie całkowicie oddała się  pod władzę syna, którego porzuciła. Miała nikłą nadzieję, że przed śmiercią pozwoli jej chociaż opowiedzieć całą historię. Potem może wydać wyrok.
            – Chodźmy do domu. Jest chłodno. – Gdy otworzył drzwi, czekała, aż Allan wejdzie pierwszy. W końcu był alfą. Gdy dłonią wskazał jej, by poszła przodem, spojrzała na niego zaskoczona. Gdyby się na to odważyła, zapewne zostałaby uderzona. Tam, gdzie mieszkała wcześniej, nacięła się kilka razy w ten sam sposób.
            Zastanawiał się, czemu aż tak spięła się, gdy chciał ją przepuścić w drzwiach. Do głowy przyszła mu niestety tylko jedna myśl.
            – Nie jesteś tam. Tutaj nikt cię nie uderzy. Wejdź, proszę. – Dopiero teraz kobieta zdecydowała się przejść przez próg. On sam wszedł za nią, by pokazać, gdzie jest salon. Potem będzie czas na pokazanie jej pokoju.
            – Pójdę zanieść twoje rzeczy do pokoju. Potem ci go pokażemy. – Lucas rzeczywiście nie wypuszczał z dłoni dwóch toreb. Jednej większej, drugiej mniejszej i bardzo lekkiej.
            Dopiero teraz zmienna weszła do salonu i powoli zajęła miejsce. Rozglądanie się było w rzeczywistości szacowaniem możliwości ucieczki, sposobu walki. Nie mogła pozbyć się tego nawyku, żyjąc w strachu przez tyle lat. Musiała wiedzieć o tym miejscu wystarczająco dużo, by w razie, gdyby po nią przybył… mogła uciec. Kolejny raz w życiu.
            Zagryzał lekko policzki od środka. Cholera jasna. Mógł przypuszczać, kto aż tak skrzywdził ją nie tylko na ciebie, ale na duszy. Chciał zapewnić jej bezpieczne miejsce, w którym będzie mogła dożyć swych dni. Musiała mu tylko zaufać.
            – Za chwilę Kate przyniesie nam kawę. Zdarza jej się, że czasem coś upuści, więc się nie przejmuj. – Już po chwili zmienna rzeczywiście znalazła się w pokoju i tylko cudem nie przewróciła się z tacą, zahaczając o nogę stolika.
            – Cholera, cholera, cholera. – Gdyby nie reakcja kobiety, zapewne roześmiałby się z niezdarności niedźwiedzicy. Nikt nie powinien jej dawać kuchni pod opiekę. Zapomniał o tym. Jednakże jego matka w momencie zamarła i gwałtownie skuliła się w fotelu. Spojrzała na niego wystraszona.
            – Dzięki. Jak coś, mogę cię wołać?
            – Tak. Przepraszam. Chyba nigdy nie opanuje normalnego wchodzenia do pokoju. – Roześmiała się lekko, udając, że nie widzi zmiennej kulącej się zaraz obok. Wiedziała, kim jest, dlatego też nie chciała jeszcze bardziej jej przestraszyć. I tak już dość zamieszania zrobiła.
            – Zawołasz Lucasa? Chciałbym, żeby był przy naszej rozmowie. – Spojrzał na wilczycę, ta jednak nie oponowała. Zresztą nie spodziewał się tego. – I jeśli możesz, przygotuj mleko dla małej.
            – Tak jest, szefunciu. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wyszła z pokoju.
            – Kawy, herbaty?
            – Kawy poproszę. – Nie wiedział, jak ma się zachowywać w stosunku do niej. Widział, jak drżała na każdy gwałtowniejszy gest, podniesiony głos.
            – Z cukrem, mlekiem?
            – Z łyżeczką cukru i tylko trochę mleka, proszę. – Nawet wymieszał za nią napój. Gdy tylko wzięła filiżankę w swoje zniszczone dłonie i wypiła łyk ciepłego napoju, na jej twarzy rozlał się spokój. – Nie piłam takiej kawy, odkąd zaszłam z tobą w ciążę. Potem nie wolno mi było tego robić, bo zużywałam za dużo wszystkiego. – W końcu utkwiła w nim wzrok. Nie wziął tego za wyzwanie, jego wilk wiedział, że jest schorowana.
            – Czy… chcesz mi o tym opowiedzieć? – W odpowiedzi dostał kiwnięcie głową.
            – Pytanie powinno brzmieć, czy ty chcesz tego słuchać. Historia… może trwać wiele wieczorów, a i tak pominę większość… – Zaprzeczył ruchem głowy.
            – Jeśli będziesz chciała, możesz przerwać. Mamy czas. Ile tylko zechcesz. Czy on był twoim…
            – Nie, ale zniewolił mnie poprzez mój własny strach i jego agresję.
            – Jak masz na imię? Jak on…
            – Zwą mnie Cassandra. On… – zamilkła na chwilę – nazywał się Peter. Był moim alfą.

***

            Allan słuchał historii swojej matki jak skamieniały. Nie był w stanie jej ocenić, pomyśleć o niej w jak najgorszy sposób. Nie po tym, czego się dowiadywał. Po przyjściu Lucasa poczekali, aż ten zrobi sobie kawy, a kobieta zaczęła opowiadać swoje doświadczenia. Nie przerywali jej, nie chcieli tego robić. Cieszył się, że poprosił kochanka o jego obecność. Teraz już wiedział, co miał na myśli, mówiąc, że to „jej historia”.

            Ojciec alfy był dość poczciwym zmiennym. Nie wywyższał się z tym, kim jest, chętnie pomagał, ale kiedy trzeba było, to karcił. Nie jeden szczeniak na początku się go bał, by potem nabrać szacunku. Nigdy nikomu nie zrobił krzywdy umyślnie. Dość szybko urodził mu się syn, jednak kobieta zmarła przy porodzie. Po latach poszukiwań alfa porzucił nadzieję na znalezienie partnerki, dlatego zdecydował związać się z inną, równie zniechęconą do partnerstwa wilczycą. Peter był ich jedynym dzieckiem. Nigdy nie był dobry dla innych, chociaż stara para starała się, by go na takiego wychować. Wydawać by się mogło, że mają zwyczajne dylematy wychowawcze, ale to nie prawda. Już jako szczeniak ich syn ukręcał ptaszkom łebki, łapał w pułapki zwierzęta i je zabijał. Nie miał co do tego skrupułów.
            Wychowałam się w tej samej watasze, moi rodzice byli równie dobrzy i kochani, co para alf. Zginęli w wypadku samochodowym, wkrótce po tym, jak Peter wyjątkowo poprosił ich o to, bym została matką jego szczeniąt. Nie wyrazili na to zgody. Dowiedziałam się o tym dawno po czasie. To było morderstwo, chociaż nikt tego oficjalnie nie potwierdził. Dziwne, nieprawdaż? Kości w samochodzie należały do wilków, a nikt nie uważa wypadku, w którym giną zwierzęta, za coś nadzwyczajnego. Nawet jeśli giną w samochodzie, a żaden człowiek nie zgłasza się do szpitala. Poprzez zmianę próbowali się uratować. Wyskoczyć z pędzącego samochodu. Tak przynajmniej przypuszczam.
            Na początku był miły, bo chciał zaskarbić sobie moją sympatię. Zamierzał mnie uwieść i stworzyć kilka mocnych, psychopatycznych dzieciaków. Przez dobre traktowanie rzeczywiście zaznał mego uczucia. Czułam się samotna po śmierci rodziców, nie miałam nikogo bliskiego, byłam jedynaczką bez perspektyw. Po czterech miesiącach związku z nim, gdzie czułam się kochana i szanowana, zaszłam w ciążę. I wtedy mój świat zamienił się w piekło.
            Nie czekał do czasu porodu. Zaczął zabraniać mi wszystkiego, czego tylko mógł. Nie mogłam pić kawy z mlekiem i cukrem. Mogłam zaparzyć ponownie tą, którą on wypił, bez żadnych dodatków, żeby nie zużywać za dużo produktów. W końcu wszystko było drogie, a wataha musiała z czegoś żyć. Z czasem zaczęło się gnębienie psychiczne. Wyzywał mnie, poniżał. Nazywał szmatą i dziwką. Byłam przezywana puszczalską, gównowilczycą, co było dla niego skrótem od wilczycy gówno wartej. To wzięło się akurat w momencie, kiedy dowiedział się, że urodzę tylko ciebie. Chciał mieć kilku synów.
            Wtedy też zaczęło się szarpanie za włosy, bicie po ciele, jednak nie po brzuchu. Zdarzyło mu się rozbić mi talerz na głowie czy inną rzecz. Zaraz potem kazał mi to sprzątać. Nie mogłam płakać, gdy mnie bił, bo robił to jeszcze mocniej. Gdy leciała mi krew, praktycznie rzucał mną o ścianę.
            Dom stał się złotą klatką. Nie miałam kluczy do niego, nie wolno mi było wychodzić. Zawsze, gdy sam to robił, zamykał drzwi. W oknach były kraty. Wszystkim powiedział, że to dlatego, że mu grożę. Uwierzyli mu. W końcu kobieta, która straciła rodziców, związała się i jest w ciąży, może być nieobliczalna. Dziwny tok myślenia. Podejrzewam, że tak naprawdę zastosował wobec nich nacisk. Dobrze wiecie jaki, ponieważ sami możecie go użyć.
            Z czasem jak gdyby o mnie zapomniano. Nikt do mnie nie przychodził, nie sprawdzał, czy żyję. Koleżanki się odwróciły, znalazły partnerów, czuły się szczęśliwe. Moje istnienie stało się pasmem udręki. Zabraniał mi wszystkiego, miałam wykonywać wszystkie obowiązki domowe niezależnie od tego, jak się czułam. Informacja, że będzie miał tylko jednego potomka, tak go zdenerwowała, że nawet o ciebie przestał dbać. Dobrze wiedział, że muszę coś jeść i pić, dlatego mógł mnie za to bić. Wiedziałam, że za każdy posiłek zostanę w jakiś sposób zraniona.
            W pewnym momencie trochę się uspokoił, myślałam, że coś się odmieniło. Jaka byłam naiwna. Chwila dobroci i przeprosin miała posłużyć za zatrzaśnięcie pułapki. Przecież nikt nie mógł wiedzieć, jakim jest tyranem. Odwiedzili nas w końcu jego rodzice. Biedna para alfa. Nie pożyli po tym zdarzeniu długo. Po sposobie, w jaki się poruszałam, jego matka zrozumiała, że coś jest nie tak. Każda zakochana para dążyłaby do kontaktu, czułości.
            Peter próbował to wszystko odgrywać. Ja nie byłam na tyle silna, by to zrobić. Sam jego dotyk mnie paraliżował, każde podniesienie dłoni kojarzyło mi się z uderzeniem i bólem. Spróbował lekko dotknąć mojego policzka, a ja się skuliłam. Wtedy nawet jego ojciec się zorientował, z czym ma do czynienia.
            Jego matka od razu wyprowadziła mnie z domu. Chciała, żebym zamieszkała z nimi. Znacie starą jak świat historię. Syn wyzwał ojca. Ze względu na wiek, stary alfa przegrał i przypłacił to śmiercią. Wkrótce potem również jego matka, stająca w mojej obronie, została pokonana, a ja za włosy znów zaciągnięta do środka. Widziała o jedna osoba. Nawet nie wezwała pomocy.
            Od tego momentu zaczęło się coś jeszcze. Nie gnębił mnie już tylko fizycznie, psychicznie czy pod względem posiadania. Zaczął mnie… Nie każ mi tego mówić. Nie jestem w stanie.
            Moje życie było piekłem. Jedynie myśl o tobie pozwoliła mi przetrwać i nie poddać się. Przeżyłam te dziewięć miesięcy, oddając ci całą siebie. Dosłownie. Tak naprawdę zjadałeś mnie od środka. Zawsze byłam lekko pulchna, po ciąży wyglądałam jak patyk, na skraju śmierci z powodu wyczerpania. Nie dojadałam, nie spałam, czuwałam, nerwy miałam jak postronki. – Przykryła twarz dłońmi, kuląc się cała w sobie. Same wspomnienia o tym wszystkim bolały. Zdławiła w sobie szloch. Nie chciała być silna. Nie po raz kolejny.
            – Urodziłam cię poza domem. Na szczęście na terenie naszej watahy nie było żadnego lekarza, żadna z kobiet nie podjęła się porodu – tak jakbym była trędowata. Zawieźli mnie do szpitala, ponieważ darłam się w niebogłosy jakby mnie żywcem rozdzierali. W pewnym sensie udawałam. W tamtym momencie nic nie ryzykowałam. Stałam jedną nogą w grobie i chciałam nas ochronić. Ból był ogromny, rodziłam cię ponad trzynaście godzin, ale dla mnie ta liczba wbrew przesądom stała się szczęśliwa. Zapewne nie wiesz, urodziłeś się trzynastego dnia miesiąca. Lekarz zapewne oszacował twój wiek, gdy twoi rodzice cię znaleźli, więc wiesz, w jakim miesiącu.
            Byłeś taki piękny, jak się urodziłeś, malutki. Położyli cię mnie na moim brzuchu. Podpełzłeś do piersi i ledwie się urodziłeś, wydałeś pierwszy okrzyk, a już jadłeś. Nie przypuszczałam, że aż tak można pokochać małą istotkę w swoich ramionach.
            I wtedy postanowiłam cię porzucić.

Allan zamarł na te słowa. Widział matkę siedzącą w fotelu, ale zarazem jakby jej tam nie było. W końcu powiedziała to głośno. Cała historia opowiedziana do tej pory mroziła mu krew w żyłach. Gdzieś z tyłu głowy przebiegła mu myśl o tym, że być może jego teściowie tak samo potraktowaliby Liz. Jej ciało i tak ulegałoby zmianie. Widząc podejście ojca Ellen, wiedział, że mógłby karać za to jego córkę biciem, by w końcu nauczyła się tego nie robić. Na samą myśl cierpła mu skóra.
            Lucas obserwował partnera podczas całego wywodu kobiety. Siedzieli tu już dostatecznie długo, by kawa wystygała, a całe otoczenie wypełniło oczekiwanie. Dobrze podejrzewał, że ich rozmowa nie jest tak prywatna, jakby chciał, nie zamierzał jednak upominać swoich niedźwiedzi, wilka i człowieka.
            Allan nawet nie zarejestrował, jak Luc obrócił go lekko na bok i wsparł na swojej piersi, tuląc go gwałtownie. Widział, jak kochanek przybiera coraz bardziej skuloną postawę na miejscu obok niego, a on nie mógł na to patrzeć, musiał interweniować, utrzymać z nim jakiś kontakt, by móc go wesprzeć. Dotyk między ich ciałami ukoił nie tylko jego myśli i serce, usłyszał, jak oddech wilka zwalnia.

            Decyzja ta złamała mi serce. Nie pragnęłam tego zrobić, coś się we mnie wzbraniało przeciw temu, co chcę uczynić. Zarazem jednak wiedziałam, że to jedyny sposób, byś przeżył. Byłam pewna, że on będzie w stanie zrobić ci krzywdę, mimo iż na to nie zasłużyłeś.  Zrozum. Nie chciałam dla ciebie takiego samego losu. Strachu, nerwów z czasem nieprzespanych nocy, moczenia do łóżka i ojca z wiecznie podniesioną ręką. Krzyku i płaczu, oglądania mnie w sytuacji, gdy robił mi krzywdę. Nie byłam w stanie od niego odejść, nie w tamtym momencie, żadna wataha by mnie nie przyjęła. Krążyły pogłoski o tym, że jestem chora psychicznie, że on lituje się nade mną, zajmując się tak złą kobietą. Zadbał o wszystko. A przez to wszystko… Kochałam cię, a przez to musiałam cię oddać.
Przez prawie cały ten okres płakałam. Nie chciałam tego robić, nie miałam jak uciec. Krótko przed urodzeniem cię, lekarze widzieli na moim ciele siniaki, które mi zadał, gdy wrzeszczałam z bólu. Powiedziałam im, że nie wiem, czemu tak szybko się goją, że mam tak od dziecka, ale że błagam ich o to, bym mogła zostać tydzień dłużej w szpitalu. Przecież mogę mieć jakieś powikłania poporodowe. Prosiłam ich, by nie pozwolili nas wypisać bez mojej zgody.
Pojawiał się przez cały tydzień, próbował udawać, ale pielęgniarki szybko go przepędzały z pokoju, chcąc zapewnić mi spokój i ciszę. Zbierałam siły i energię na to, by odejść chociaż na chwilę. Pielęgniarki zaproponowały mi, że pomogą mi się wyrwać. Powiedziałam im, że mam dokąd uciec, ale nie mam za co. Zorganizowały się i dały mi pieniądze. Zaskoczyły mnie. Zrobiły zbiórkę po szpitalu. Podobno zawsze tak robiły, zbierały najmniejszy nominał, ale od każdego. Kto chciał, dawał więcej.
Mogłam zacząć. Następnego dnia, gdy wiedziałam, że on się nie pojawi, poprosiłam o wypisanie nas. Od razu to zrobili, wypis był gotowy, wszystko przygotowane. Wsiadłam w taksówkę z tobą płaczącym mi na ramieniu. Sama znowu płakałam przez te wszystkie emocje. Widziałam dziwne spojrzenie taksówkarza, ale odwiózł mnie tam, gdzie prosiłam. Jechaliśmy kilka godzin. W pewnym momencie, chyba w połowie drogi, wyłączył licznik i zadzwonił do żony, że nie będzie na kolacji. Wyjaśnił jej dlaczego.
W pewnym momencie zatrzymał się na parkingu i wziął mnie do przydrożnego baru. Postawił porządny posiłek, mogłam cię przebrać, zmienić ci spokojnie pieluchę po raz kolejny w trakcie tej drogi. Dopiero potem ruszyliśmy w dalszą trasę. Zapłaciłam mu za całą trasę, mimo iż się wykłócał. Nie chciałam być mu więcej dłużna niż to wszystko potrzebne. Na dodatek podskórnie wiedziałam, że on nas szuka.
Taksówkarz nie chciał zostawić mnie przy lesie, ale wiedziałam, że to jedyny bezpieczny dla ciebie teren. Powiedziałam mu, że znam trasę do domu ciotki, która mieszka niedaleko. Wątpię, by mi uwierzył, ale postanowił odpuścić.
Niosłam cię na rękach i miałam ochotę krzyczeć z żalu, wiedziałam, że on znajdzie mnie za kilka godzin. Zostawiłam cię przy pniu, dość blisko prześwitów w lesie. Ktokolwiek wszedłby na jego teren, usłyszałby twój płacz. Zostawiłam kartkę, bo dobrze wiedziałam, że ziemie należą do zmiennych i nikt inny nie ma prawa wejść na ich teren. Nie w takim stopniu, jak ja to zrobiłam. Wiedziałam, że on spowoduje całą masę konsekwencji, ale miałam nadzieję, że nie będziesz mnie szukał. Nie chciałam, by ktokolwiek cię skrzywdził. Nie on.
Płakałeś, gdy odchodziłam, mimo że chwilę wcześniej jeszcze spałeś. Nie wiem, czy to wyczułeś, tak to sobie wtedy tłumaczyłam. Szłam przez las, potykałam się, raniłam swoje ciało, chcąc bólem ciała uleczyć ból psychiki. Każdy dźwięk twojego płaczu rozrywał moje serce na kawałki, które zostało wtedy przy tobie.
W najbliższym mieście wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu, który jechał dalej niż do najbliższej wioski. Podróż dłużyła mi się, w jej trakcie płakałam i spałam na przemian. Gdy wysiadłam, byłam oddalona od watahy o jakieś siedemset kilometrów. Ponownie wsiadłam w inny autobus, chcąc jeszcze bardziej się oddalić. Nie mógł wiedzieć, gdzie cię porzuciłam.
Dopiero długo po tych wydarzeniach uświadomiłam sobie, że jeździłam do terenów, które znajdowały się blisko siedzib zmiennych. To go mogło zmylić. Mój umysł sam postanowił cię uratować, chociaż nie zrobiłam tego do końca świadomie.
Po pewnym czasie mnie znalazł. Czekałam na to.
I jeśli myślałam, że wcześniej moje życie było piekłem, dopiero teraz okazało się być nim naprawdę. Zostałam pozbawiona wszystkiego, co w życiu najbardziej kochałam.
Ciebie.




niedziela, 6 września 2015

Rozdział 27

Kochani!

Mam dla was ważną informację! Od 13 do 20 września mnie nie ma ;) W związku z tym, nie będę odpowiadać na komentarze, zapewne zacznę nadganiać je dopiero 22 :D 
Notki będą o czasie. Jeżeli nic się nie pojawi, bardzo proszę, dajcie znać Luanie, ponieważ zawsze na czas wyjazdu ma dostęp do mojego konta. 
Do napisania po 20 :)
Pozdrawiam
LM
P.S. W tym tygodniu jeszcze odpowiadam na komentarze :)

Rozdział 27


            Marco i Sam stali ramię w ramię u jubilera. Zamierzali kupić trzy identyczne, proste, złote obrączki. To dlatego tak chętnie dzisiaj pojechali do miasta pozałatwiać pewne sprawy za Lucasa. W nocy zostawił im kartkę, co takiego muszą wykonać, ponieważ on sam jest nie do życia. Obaj dobrze wiedzieli, gdzie znajdował się przez ostatnie dni, tym chętniej więc pojechali pozałatwiać wszystkie najważniejsze sprawy.
            – Co sądzisz o tej? – Marco wskazał kochankowi prosty krążek.
            – Nie. Jest zbyt delikatna. Potrzebujemy czegoś grubszego i szerszego. Ta jest zbyt…
            – Kobieca. Masz rację. Pasuje na niewielką dłoń. – Dopiero przyglądając się obrączce, zauważył, że w ogóle nie pasowałaby do Maxa, a co dopiero do nich. – A ty zdążyłeś coś wybrać? – Spojrzał na Sama i potarł lekko jego ramię.
            – Co powiesz na te? – Rzeczywiście wskazane przez partnera krążki były odpowiednie. Młoda dziewczyna na początku chciała im pomóc coś wybrać, ale stwierdzili, że dadzą sobie radę sami. Teraz natomiast chcieli je przymierzyć. Wiedzieli, że to dość odważny i szybki krok, ale chcieli, by każdy wiedział, iż Max jest ich. Wątpili, by ktokolwiek podrywał zajętego mężczyznę. Mogli się mylić, ale na razie sam ogólnie przyjęty symbol związku by im wystarczył.
            – Idealne. Możemy panią prosić? – Dziewczyna podeszła do nich z uśmiechem.
            – W czym mogę pomóc? – Spojrzeli na nią.
            – Chcemy przymierzyć te obrączki. – Sam pokazał palcem, o która biżuterię mu chodzi. Wzięli od ekspedientki pudełeczko i przymierzyli po jednej obrączce. Kobieta obserwowała ich uważnie, uśmiechając się ledwie zauważalnie. Sam miał dłuższe, ale szczuplejsze palce, natomiast Marco krótsze, o grubszej budowie. Zastanawiali się jednak, jak trafić w rozmiar Maxa. Tu leżał główny problem. Nie mieli pomysłu, co zrobić, by się tego dowiedzieć.
            – Zawsze możemy zdjąć rozmiar, jeżeli panowie tego zechcą. I wtedy wykonamy obrączki na zamówienie – zaproponowała dziewczyna. – Okres oczekiwania trwa od tygodnia do miesiąca. Zależy od ilości innej biżuterii, którą zlecono nam wykonać.
            – Niech nam pani lepiej powie, jak zdjąć rozmiar z pierścionka od osoby, która w ogóle nie nosi biżuterii. Nie mamy pomysłu, jak to zrobić.
            – Za pomocą nitki, jak ta osoba śpi. Zawiązać ją lekko na supełek, zawsze łatwiej jest zrobić trochę większą obrączkę niż za małą. Albo można poprosić jakiegoś znajomego, by wybrał się z tą osobą po pierścionek dla swojej wybranki, pomógł wybrać i ewentualnie go przymierzył.
            – To jest myśl. A coś więcej? Jesteśmy w tym zieloni. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
            – Zawsze można poprosić, by ta osoba sama przymierzyła pierścionek. – Sam skrzywił się brzydko.
            – W tej kwestii to będzie cholerny problem. – Marco kiwnął głową na znak zgody z partnerem. – A czy będzie możliwość wykonania trzech obrączek? – Zaskoczona mina kobiety jakoś ich nie zdziwiła.
            – Oczywiście. Potrzebne będą tylko ich rozmiary. Podejrzewam, że to dla panów?
            – Tak. I dla naszego partnera.
            – Nie ma problemu. Będę tylko musiała zanotować rozmiar palca. – Kobieta podała im zwykłe krążki do określenia ich rozmiaru palca i spisała je na kartce.
            – Czy po prostu ryzykujemy i kupujemy rozmiar na oko? – Marco spojrzał na kochanka. Nie chciał niepotrzebnie czekać i zastanawiać się, jak to wszystko rozegrać. – Najwyżej się ją zwęzi lub poszerzy.
            – Gratuluję, kochanie, doskonały pomysł – powiedział Sam z przekąsem. Spojrzał na krótką notatkę kobiety i ich palce. Próbował sobie przypomnieć dłonie Maxa, ale, cholera, to było ciężkie. – On ma coś pomiędzy nami. Skoro ty masz dwudziestkę, a ja szesnastkę, obstawiałbym rozmiar siedemnaście lub osiemnaście.
            – A pani jak sądzi? – Wilk przewrócił oczami. No tak, Marco zawsze musiał się u kogoś upewnić, co do wyboru tego typu rzeczy.
            – Proponuję, byście panowie wzięli większy rozmiar. Palec czasem lubi spuchnąć, a wtedy nie będzie konieczne, by panów partner musiał ściągać znak oddania. Luźniejsza biżuteria nie musi spadać z palca.
            – W takim razie będą wszystkie trzy – zadecydował. Marco tylko musiał wyciągnąć na nie pieniądze. Roześmiał się, widząc spojrzenie kochanka. – Też cię kocham. – Musnął lekko jego usta, gdy ekspedientka wyszła na zaplecze. – Będą dla nas idealne.
            – Oj tak. W końcu was mam. – Marco puścił mu oko, po czym obrócił się w stronę kasy, by zapłacić zaliczkę.

***

            Meg naprawdę spodziewała się tego, że zostanie okradziona. Tak się jednak na szczęście nie stało. Luigi rzeczywiście najpierw zawiózł ją do hotelu, pomógł jej wnieść rzeczy, po czym napisał na kartce adres, pod który jadą. Zaskoczył ją.
            – Wiem, że możesz mi na razie nie ufać, a chcę, byś się czuła bezpieczna. – Zmarszczyła lekko brwi. W tej całej sytuacji było coś dziwnego, innego, jakiś element nie pasował, tylko jeszcze nie wiedziała, który.
            – Dzięki. Napiszę mojemu przyjacielowi, że dotarłam. – Rzeczywiście wysłała do Lucasa sms–a z informacją, że dotarła do Włoch i że jest w hotelu. Nie poinformowała go o niczym więcej. Byłby gotów wskoczyć w pierwszy samolot i ją uratować.
            Intuicja mogła ją zawodzić, ale wyczuwała przecież zapach mężczyzny, nie mógłby jej skłamać. Przynajmniej taką miała nadzieję.
            – Możemy się zbierać na obiad do twojej rodziny. – Uśmiechnęła się lekko do niego. Ponownie wziął ją na ręce, tym razem nie popisując się zanadto. – Ej. – Roześmiała się. – Umiem chodzić.          
            – Wiem. – Cholera, czuła przyciąganie do tego Włocha. – Ale nie musisz szkodzić swojej nodze, skoro ja bez problemu mogę cię ponieść. Zresztą i tak postawię cię dopiero przy skuterze. – Dawno nie czuła się aż tak skrępowana. Policzki paliły ją żywym ogniem, co zapewne doskonale było widać.
            – Nie możemy iść gdzieś indziej zjeść? – zapytała. Cholera, znała go od godziny maksymalnie i już miała poznać jego rodzinę. On chyba zwariował.
            – Mamma byłaby niepocieszona. – Przeciągnięta spółgłoska nie uciekła jej uwadze. – Zresztą już się nie wymigasz. Powiedziałem, że przyjdziesz. – Jęknęła cicho.
            – No dobrze. W razie czego musisz mnie ratować, bo sama nie dam rady uciekać z tą nogą. Pasuje?
            – Tak. – Podali sobie dłonie i roześmiali się. – Nie będzie tak źle.
            Oprócz tego, że musiał przekonać ją do zostania z nim i wytłumaczenia jej, że jest zmiennym. To będzie ciężkie. Dziewczyna może popaść w obłęd, traumę czy jakkolwiek by to nazwać. Powinien ostrzec jednego z braci, by ci się nie wygadali.
            – Muszę tylko napisać sms–a do brata, że jedziemy. – Kiwnęła mu głową. Zaczynała się stresować. Cholera. Wpakowała się chyba w kłopoty, z drugiej strony wolała sprawdzić, co ją czeka. W razie czego poradzi sobie z kilkoma typkami, jeżeli tylko się zmieni. Wiedziała, że to kwestia chwili w jej przypadku, a z nich może zostać tylko papka.
           
            Dwadzieścia minut później stali przed średniej wielkości domkiem na obrzeżach miasta. Musiała przyznać, że widoki stąd są nieziemskie i już zakochała się w tym urokliwym miejscu. Obok budynku zauważyła otwarty garaż. Gdyby nie drewniana szafa stojąca pośrodku pomyślałaby, że służy do trzymania w nim samochodu. Widok, który miała przed oczyma, dał jej jednak do myślenia.
            – Piękna szafa.
– Dziękuję. Muszę ją jeszcze skończyć. Chodź, zobaczysz ją z bliska. – Zamiast skierować się wpierw do domu, mogła zobaczyć jego zakład pracy. W warsztacie było mnóstwo narzędzi, których nie umiałaby nazwać. Podeszła bliżej.
– Mogę dotknąć? – Wolała zapytać, niż potem zniweczyć kilka godzin jego pracy.
– Tak. Jeszcze nie jest skończona, więc nie mogłem jej niczym dodatkowo pokryć. – Misterne żłobienia u góry dodawały wielkiej szafie miękkości, łagodziły surowe kształty. Mogłaby tam schować wszystkie swoje ciuchy, a i tak zostałoby dużo miejsca. U góry wyżłobione zostały kwiaty, były pięknie wykonane, gdyby je pomalować, mogłyby udawać żywe. Do tego wąż ledwie widoczny między nimi… Miała przed sobą ogrom pracy i czasu, a przy tym niezwykłą precyzję. Spojrzała zaskoczona na Luigiego.
– Sam to wszystko robisz? – Nie mogła uwierzyć.
– Tak. Dostałem zlecenie od jednego z urzędników. Mogłem zrobić z nią, co chciałem, byleby wyglądała ładnie i pasowała do wnętrza jego domu. Nie licząc oczywiście finansów.
– Rzeczywiście coś pięknego. – Dotknęła dłonią małego przebiśniegu.
– No, bracie, nie podrywaj jej już tak na swoja pracę i przedstaw nam ją. – Wyczuła pojawienie się kilku mężczyzn za nią. Odwróciła się w ich stronę, a Luigi chwycił ją w pasie i uśmiechnął się.
– Meg. To są moi bracia. Ehm. Dużo ich. – Widząc wyszczerzone w uśmiechach twarze, sama nie mogła powstrzymać tego gestu. – Giovanni – wskazał na wyglądającego na najstarszego z nich bruneta z ciepłym błyskiem w oku – Alberto – drugi w kolejności był szatyn dużo niższy od starszego z braci, który, z tego, co zdążyła zauważyć, był bardzo energiczny. Od razu jej pomachał i cały czas się wiercił. – Claudio. – Luigi wskazał na kolejnego z braci. Ten był podobny do samego Luigiego, jak gdyby ktoś zdjął z niego skórę i wsadził na młodszego brata. – Francesco. – Zauważyła skrzywienie warg człowieka na swoje imię, pochylił lekko przed nią głowę, przez co nie mogła powstrzymać uśmiechu. – No i najmłodszy z nas Vincento. – Na jej oko chłopak miał jakieś szesnaście lat. Wszyscy byli do siebie bardzo podobni. Na dodatek mieli typowe imiona, które bezspornie kojarzyły się z ich krajem. Zaczynała się obawiać spotkania z jego rodzicami.
– Dzień dobry. – Powiedziała po włosku. Przedstawiła się i nim się obejrzała, została przywitana przez każdego z mężczyzn gwałtownym uściskiem. Czuła się zszokowana ich przekomarzaniem, szturchaniem, każdy jednak uważał, by nie zrobić jej krzywdy i nie urazić jej nogi. Z tego wszystkiego prawie zapomniała o bólu. – Jesteście bardziej żwawi niż moja rodzina, a to już wyczyn. – Ponownie wróciła do angielskiego, bo nie rozumiała większej części tego, co do niej mówili.
– Jeszcze cię któryś poderwie, uważaj. – Luigi puścił jej oko i pomógł przejść do domu.
– Może się na to zgodzę. – Roześmiała się krótko, starając ukryć swoje zmieszanie. Jak niby miała mu powiedzieć, kim jest.
– Chodź – szepnął. Musiał powstrzymać chęć wydobycia z siebie gardłowego odgłosu. Nie jego wina, że nie zamierzał się dzielić swoją partnerką. Na dodatek tak cholernie ładnie pachniała, a zapach ten kojarzył mu się z przytulnym domem.
Na szczęście nie zamierzali zaprowadzić jej do salonu, głośne rozmowy odbywały się w kuchni, gdzie została skierowana. Chwile im zajęło przejście po kilku schodach, nie chciała pozwolić, by mężczyzna znów ją niósł. Może jak wróci do pokoju i uda jej się zmienić, to noga chociaż trochę się wzmocni. Miała taką nadzieję.
– Mamma. – Jej przyszły partner ugiął głowę przed matką. W tym momencie uświadomiła sobie, że ma do czynienia ze zmiennymi. Od żadnego z mężczyzn nie wyczuła tej specyficznej nuty zapachowej. Poczuła się przy nich bezpiecznie, przez co jej zmysły nie zadziałały tak, jak powinny. Ona również ugięła głowę, okazując uległość przed ciemnowłosą kobietą. Nigdy by nie powiedziała, że urodziła sześciu synów. Tym bardziej nie dałaby jej prawie sześćdziesięciu lat, ponieważ właśnie tyle mogła mieć alfa watahy. Była wśród wilków. Znowu. Chichot losu.
– Niedźwiedzico, nasze progi są dla ciebie otwarte. Witaj w domu. – Spojrzała zaskoczona na kobietę. Spojrzenie każdego mężczyzny znajdującego się w kuchni spoczęło na jej osobie.
– Dziękuję. Nazywam się Megan Powerful. – Alga uśmiechnęła się łagodnie.
– Giulia D’Angelo.
– To ty jesteś…? O cholera! – Vincento roześmiał się głośno. – Luigi tego się można było spodziewać. Spotkasz piękną dziewczynę na ulicy i nawet nie rozpoznasz, że jest zmienną. – Giovanni uderzył młodszego brata lekko po głowie. Meg spojrzała na swojego przyszłego kochanka.
– Jesteś moim partnerem.
– Jesteś moją partnerką – powiedzieli w tym samym czasie. W kuchni zaległa cisza.

***

            Allan siedział na ziemi przy Liz. Mała leżała na kocyku, a właściwie próbowała raczkować. Skoro opanowała już przewracanie się na brzuch oraz unoszenie główki, podejmowała kolejne kroki w rozwoju. Widząc, jak mała trzyma się na wyciągniętych rączkach, prawie od razu podsunął jej między nie poduszkę. Liz chwiała się jak liść na wietrze, a łokcie co rusz się uginały nienawykłe do ciężaru.
            – Bruu, btumm. – Jego księżniczka wydawała dziwne dźwięki od przypominających od dawien dawna znane brum, brum po piski i śmiechy. Ślina spływała jej po brodzie, powodując u dziecka jeszcze większą dawkę uciechy.
            – Powiedz „tata”, maleństwo. – All odwrócił się roześmiany do Lucasa. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
            – Nie za dużo żądasz? – Pocałował partnera w policzek. – Dopiero uczy się raczkować, a ty już chciałbyś być nazywany ojcem. – Kochanek pogroził mu palcem przed nosem. – Patrz, ile jej to frajdy sprawia.
            – Uśmiech sam się ciśnie na usta, co? – Musnął lekko wargami ucho wilka. Poczuł lekkie drżenie jego ciała. Chciał się z nim kochać. Potrzebował go, owiniętego nogami wokół jego ciała.
            – Tak – wychrypiał lekko Allan. Niedźwiedź usiadł zaraz za nim, tak by móc od tyłu przytulić partnera. Nogi ułożył wygodnie zaraz obok jego, a ręce położył na brzuchu. Lekko ostry wzrok partnera wywołał w nim dawkę dobrego nastroju. – Luc. – Usłyszał w jego głosie ciche ostrzeżenie.
            – Hmm? – Udał niewiniątko, wsuwając obie dłonie pod koszulkę wilka. Zamierzał go doprowadzić do szału, a wieczorem kochać się z nim do oporu. Muskał lekko ciało zmiennego, pobudzając jego wyobraźnię.
            – Dobrze wiesz. Ktoś może tu wejść w każdej chwili.
            – I co? Zobaczy tylko tyle, że się do siebie tulę.
            – Chciałeś chyba powiedzieć, że mnie molestujesz. – Parsknął śmiechem, gdy palce kochanka poruszyły się na jego bokach. On też potrzebował bliskości niedźwiedzia. Sama ich rozłąka spowodowała w nim tęsknotę, a wieści o tym, co go czeka, nie napawały go optymizmem. Może przecież zdarzyć się tak, że przez jakiś czas nie będzie mógł się z nim kochać.
            Odwrócił głowę do partnera i musnął jego wargi. Potrzebował tego, zresztą dość szybko odkrył, że nie potrafi się na niego wściekać. Co z tego, że rano się na niego wkurzał, skoro już teraz miał ochotę rzucić mu się w ramiona. Ich lekkie pieszczoty przerwał telefon Luca.
            – Odbierz.
            – Yhym. – Zanim jednak tak się stało, na jego wargach wylądowało jeszcze kilka ciepłych pocałunków.
            – Już – mruknął, odrywając się od warg partnera. Mogło to być w końcu coś ważnego.
            – Tak, mamo? – Miał ochotę się roześmiać, słysząc potulny głos Luca. – Gdzie jesteś? – Jego wystraszona mina spowodowała większą salwę śmiechu, czując, jak kochanek próbuje się podnieść, by otworzyć drzwi wejściowe. – Już cię wpuszczę. Chwilę. – Rozłączył się i zrozpaczony spojrzał na niego. – Przyjechała moja matka. Chce was poznać. Osz kurwa. Koszmar się zaczyna. Przecież ona będzie tu gruchać nad Liz przez kolejne kilka tygodni. – Allan roześmiał się głośno. Z rozmów, które prowadził z kochankiem, mógł wywnioskować, że kocha on swoją matkę. W szczególności wtedy, gdy jest daleko i nie zamierza wtrącać się w jego życie. Liz również wydawała bulgoczące dźwięki przypominające śmiech. Musiał jej otrzeć ślinę z brody.
            – Idź jej otwórz, kochanie. Na pewno nie cieszy jej czekanie na zewnątrz. – Dopiero te słowa jak gdyby otrzeźwiły Lucasa i ruszył on do drzwi. Allan wziął pieluchę i wytarł dziecko. Gdy wziął ją na ręce, mała prawie od razu wsadziła sobie piąstkę do buzi, ssąc ją namiętnie. Skierował swe kroki do holu, chcąc zobaczyć matkę swego partnera. Zanim jednak udało mu się wyjść z pokoju, jego kochanek podszedł do niego.
            – Mam ochotę uciec jak dzieciak. Ta kobieta mnie przeraża. – Spojrzał w rozbawione oczy partnera. No tak. Allan miał z niego ubaw, a on naprawdę najbardziej kochał swoją matkę na odległość. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie na długo, bo kompilacja dwóch teściowych w tym jednej z głęboką traumą, Sam i Marco planujący oświadczyć się Maxowi, budowa hotelu, ząbkowanie Liz, wyjazd Meg, pomoc Allanowi po tym, co usłyszy  i jeszcze zapewne wiele innych drobnych sytuacji, może go przytłoczyć.
            – Dzień dobry, kochanie. Ty musisz być All, o którym tyle opowiadał mi mój syn, a to musi być moja słodka wnuczka. – Kobieta uścisnęła go lekko i spojrzała na Liz. – Osz ty okruszku. Jesteś pięknym dziubkiem babci, co? – Musiał przyznać, że nie spodziewał się, iż ot tak zostanie zaakceptowany. O Liz się nie martwił, zdążył zauważyć, że podbijała serca wszystkich napotkanych na swej drodze ludzi czy zmiennych.
            – Może napije się pani czegoś? – zaproponował, nie wiedząc, jak się do niej zwracać.
            – Mów mi „mamo”. – Widząc drgnięcie ciała wilka, domyśliła się, że powiedziała coś źle. Lucas nie rozmawiał z nią często, tym bardziej więc nie mówił za wiele o swoim partnerze. – Albo Ines. Ewentualnie pani Ines, ale to tylko w sytuacji, gdy nie będziesz mógł się przekonać do poprzednich wersji. – Wydawało jej się, że wybrnęła brawurowo z sytuacji. Cieszyła się, że również Allis jest w ciąży. W końcu jej młodsza latorośl nie będzie czuła aż tak silnego instynktu opiekuńczego.
            – Dobrze. W takim razie, czego się napijesz?
            – Kawy. Z mlekiem. Pół na pół. Bez cukru. Mogę tę kruszynkę? – Nie mogła powstrzymać się, by chociaż na chwilę nie potrzymać jej na rękach.
            – To my za chwilę wrócimy, rozgość się – powiedział Lucas i szybko wyciągnął kochanka z salonu.

            Robiąc kawę w kuchni, Allan znów został przyciągnięty w ramiona partnera. Obrócił się do niego, opierając wygodnie o blat.
            – Nie było tak źle. – Pocałował go lekko w usta. Cieszył się, że w końcu poznał matkę Luca. Instynktownie ją polubił.
            – Nie, ale i tak wolałbym ten czas spędzić tylko z tobą i Liz. Może tylko z tobą.
            – Nie możemy co chwilę oddawać jej komuś innemu pod opiekę.
            – Dlaczego? – Ciepłe wargi skubiące płatek ucha skutecznie rozproszyły jego myśli.
            – Bo jesteśmy jej ojcami. – Dłonie głaszczące mu plecy kusiły przyjemnością. Położył swoje dłonie na biodrach kochanka, kciukami zahaczając o szlufki.
            – Kocham cię. – Tak, on też czuł to samo do swojego partnera. Przyciągnął go do głębokiego pocałunku. Teściowa może przecież chwilę poczekać na kawę.