niedziela, 4 października 2015

Rozdział 31

Kochani!

Za tydzień pojawi się ostatni rozdział. A w następną środę czyli 14.10 pojawi się epilog, ponieważ jest on dość krótki :) 
Powoli kończymy "Spotkanie". Co do dalszych planów, wypowiem się dopiero 14.10 :)
Miłego czytania :)

Rozdział 31


            Maxa obudziło wiercenie się Marco. Spał pomiędzy swoimi partnerami, bo ci się na to uparli, ale zamierzał zmienić za jakiś czas ten porządek rzeczy. Chciał, by i oni mogli odczuć tę bliskość płynącą z obecności dwóch partnerów przy boku. Położył dłoń na klatce piersiowej kochanka i przymknął oczy. Oddech niedźwiedzia był nieregularny, co jakiś czas go wstrzymywał, a w tym momencie Max otwierał oczy. Coś się śniło jego partnerowi i martwiły go te bezdechy. Sam mocniej zacisnął rękę na jego pasie, przysuwając się do niego. Położył głowę w zagłębieniu ramienia Marco, chcąc dodać mu trochę ciepła. Jeśli tak dalej pójdzie, to go obudzi. Nagle jednak niedźwiedź otworzył oczy, siadł gwałtownie i chwycił się za klatkę piersiową. Z jego ust wydostało się szeptem jedno imię.
            – Mery. – Marc pochylił głowę i pokręcił nią delikatnie. Był cały spocony. Dłonie zacisnął na kołdrze, ściskając ją mocno, wiedział, że się trzęsły. Zablokował krzyk w gardle, nie chcąc budzić partnerów. Ścisnął mocno swoją głowę, chcąc uspokoić oddech, krew szumiącą mu w uszach. Dopiero po chwili był w stanie obrócić się do swoich partnerów. Przez to, że nie zareagowali, nie spodziewał się, że któryś z nich nie śpi. Była piąta nad ranem, już dawno nie męczyły go koszmary o tym, co zdarzyło się… O wiele lat za wcześnie, coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Piąta nad ranem… Idealna pora, by obudzić się ze snów, wspomnień i koszmarów, które oplatają w nocy nasze serca i umysły, osiadając ciężarem, piętnując nasz oddech.
            – Kim jest Mery, Marco? – Max patrzył na niego czułym spojrzeniem, które tylko dodatkowo wbiło mu gwóźdź w serce. – Co się z nią stało, kochanie?
            Marco nie chciał tego czuć. Nie spodziewał się, że będzie to tak silne. Szloch wydostający się z jego gardła nim wstrząsnął, ale też pozwolił odkryć na nowo zapomnianą falę bólu, która towarzyszyła mu przez ostatnie kilka lat. Przyzwyczaił się do niej, starał się ignorować, mimo że przeżerała jego kości od środka.
            Ciepłe ramiona owinęły się wokół jego ciała. Cichy szept dotarł do niego, jak gdyby był za grubą zasłoną spowijającą jego myśli. – Płacz. – Max nie chciał, by już teraz opowiedział mu o wszystkim. Zrozumiał, że to, co go trapi, nie jest czymś łatwym, co można powiedzieć ot tak. W końcu przeżyje swoją żałobę.

***

            Sam tulił do siebie Marco, dając mu w tym pocieszenie. Z drugiej strony znajdował się Max, który go obudził kopnięciem w łydkę. Widząc szlochającego, niepanującego nad sobą betę w momencie był gotowy do obrony. Jednak jego partnerzy nie tego oczekiwali. Niedźwiedź w trakcie załamania nerwowego to nic miłego do oglądania. Miało to związek z ich partnerstwem, czuł ból Marco pod swoją skórą, w kościach, jak gdyby ktoś wszczepił mu uczucia kochanka. Podejrzewał, że prawnik również to czuł, ponieważ jego mina była cholernie współczująca. Miał ochotę stąd wyjść. Ciężko mu było na to patrzeć. Być może zauważał związek pomiędzy tą sytuacją, a tym, co sam ufundował kochankowi. Wtedy też słyszał jego szloch i dobrze wiedział, że to przez niego.
            Max objął dłonią lekko jego biceps, jak gdyby dodawał mu otuchy. Najprawdopodobniej sam też jej potrzebował. Dopiero teraz oddech Marco zaczął się normować, powoli płacz zelżał, zaczerwieniona twarz była opuchnięta od wylanych łez za kobietą, o której nic nie wiedzieli.
            Koszmary poranka. Nienawidził ich. Maxowi również śniły się wtedy różne rzeczy, ale nigdy nie reagował aż tak.
            – Lepiej? – zapytał Sam, podając partnerowi chusteczki. Marco ostatni raz otarł łzy i wydmuchał gwałtownie nos. Max gładził go po plecach, co widocznie dawało niedźwiedziowi poczucie ulgi. To chciał widzieć. Wsparcie między nimi, pociechę, szczęście mimo ich fatalnego początku. Sam musnął słone od łez wargi, przykładając jedną z dłoni do policzka partnera. Pogładził jego lekko zarośniętą skórę, patrząc mu głęboko w oczy. Posklejane przez łzy oczy to nie był widok, który pragnął oglądać.
            – Dziękuję. – Głos niedźwiedzia był zachrypnięty, zdławiony, jak gdyby wydobywał się z bardzo daleka.
Sam dopiero w tym uświadomił sobie, że Marco mu wybaczył. Nie wtedy, nie gdy się kochali, czy pieprzyli. Nie, kiedy pojawił się Max i udawali ciągle, że między nimi jest wszystko dobrze. Nie, kiedy wszyscy widzieli w nich zadowoloną parę, ale również nie wtedy, gdy Marco go przyjął, dając mu szansę. Nie, kiedy oddał mu swe ciało. Stało się to właśnie teraz. Gdy okazał słabość, a on go za to nie odrzucił. Gdyby wyszedł,  zostałby skreślony. Odczuł cholernie, ogromną ulgę, która przelała się przez cały organizm. Przytulił go do siebie. Obaj wiedzieli, co właśnie miało miejsce. Niedźwiedź przykrył swoją dłonią, rękę, którą nadal trzymał na jego policzku.
 – Dziękuję – Zmienny niedźwiedź wyszeptał ledwie słyszalnie, wtulając się w niego jeszcze mocniej. Wcześniej odczuwał przy tym pozornie niewinnym geście irytację. Teraz wiedział dlaczego. Sprawa między nimi nie była załatwiona.
            – Marco, kochanie… – Ciche słowa ze strony Maxa podziałały na nich jak zimny prysznic. Widzieli na twarzy partnera wszystko rozumiejący uśmiech, który zdradził im, jakimi kiepskimi byli aktorami. – Czy między wami już wszystko dobrze?
            – Tak – odpowiedzieli prawie równocześnie.
            – Dobrze, że w końcu umieliście się do tego przyznać. Widać było to napięcie między wami. Można by je czasem pokroić nożem i podać jakiemuś wrogowi jako galaretkę. Otrułby się jak nic. – Ironiczny uśmiech na twarz mężczyzny dodał Marco sił na to, z czym mieli się zmierzyć. Max nie był delikatny. Miał swoje obawy związane ze związkiem z dwoma mężczyznami, którzy na dodatek byli zmiennymi, ale to nie oznaczało, że jest kimś gorszym w ich partnerstwie.
            – Skoro mi się przyśniła… Muszę wam o niej opowiedzieć. – Dłonie Marco drżały, gdy sięgał po ręce swoich partnerów. Potrzebował tego rodzaju pociechy, dotyku, który wyrwie go w odpowiednim momencie z koszmarów, które były jego życiem. Umarł, będąc młodym niedźwiedziem. Dopiero po kilku latach nauczył się, jak wrócić do życia na pograniczu śmierci.

            Mery była dla mnie kimś wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju. Nie chcę, byście czuli się o nią zazdrośni, nie o to mi w końcu chodzi. Między nami była specyficzna więź łącząca dwoje bliskich sobie ludzi.
            Dzieliliśmy jedno łono, zawsze walcząc ze sobą o przeżycie. Od poczęcia. Gdy się urodziliśmy, nasi rodzice byli zaskoczeni. Tylko mnie widać było na wszelkich badaniach, zero drugiego dziecka, a mimo to była tam, rozwijała się wraz ze mną, walczyła o przetrwanie, chociaż była słabsza. Byliśmy bliźniakami dwujajowymi. Nie raz się słyszy, że rodzice ubierają swoje dzieci tak samo, bo przecież to urocze. Nasi nie mieli tego problemu ze względu na różne płcie. Mery nie była betą, tak jak cała nasza rodzina, ale również nie była omegą, chociaż jej zdrowie pozostawiało wiele do życzenia. A w końcu ich rada należała do tych, które rzadko kiedy poddają się chorobom. Jak na niedźwiedzia była cholernie chorowita. Nasza matka miała szczęście, ponieważ ojciec był człowiekiem, nie miał natury niedźwiedzia do opuszczania samicy po tym, jak już się z nią prześpi. Mimo to oboje nie mieliśmy nigdy problemów ze zmianą, wyrośliśmy na silnych i zawziętych zmiennych. Kochałem ją tak, jak nikogo innego w swoim życiu. Tu chodzi o coś naprawdę specjalnego, wyjątkowego, unikatowego. Gdy dorastaliśmy, żeby tylko się sprawdzić, próbowaliśmy kraść różne owoce ze straganów na targach, z ogrodów sąsiadów, sprawdzaliśmy, kto pierwszy sobie odpuści. Wtedy uważałem, że nie była typową dziewczyną, zachowywała się bardziej jak brat, nie siostra. Jedno zaczynało zdanie, drugie je kończyło. Zawsze mimo regularnych wojen, stawaliśmy za sobą murem i ratowaliśmy się z opresji. Typowe rodzeństwo jakich wiele, ale połączone jednym mózgiem. Często tak o sobie mówiliśmy. Wyczuwaliśmy, gdy jedno wpadało w tarapaty, pędziliśmy na złamanie karku, by tylko jakoś sobie pomóc.
            Kochałem ją. W wieku nastoletnim była piękna. Wdała się bardziej w rodzinę naszego ojca. Dlatego była delikatna, ile razy broniłem ją przed jakimiś chłoptasiami w za dużych lub za małych spodniach. Dawałem w zęby kolegom, którzy próbowali ją poderwać, czy pocałować. O to również się wkurzała. Nie chciała czekać na kogoś nierealnego, na przeznaczonego jej partnera. Nie zgadzała się z tą koncepcją, uważała ją za durną i nierzeczywistą. Jakże się myliła…
            Moja mała Mery. Byłem jej starszym bratem, który miał ją zawsze chronić, dawać wsparcie, myśleć, kiedy jej mózg przestawał działać. Chciałem być jej ostoją, ale też sumieniem. Mimo wszystko to ja byłem rozważniejszy, a ona tylko udawała idealną młodą damę. Rodzice mogli się nią chwalić, ale to, co wyrabiała, przechodziło ludzkie pojęcie. Nawet zwierzęce pojęcie. Istna diablica w ciele kobiety–niedźwiedzia.
            Kolejna porcja szlochu wydostała się z trzewi Marco. Nie chciał płakać, nie planował tego, ale to uczucie pustki, żalu i tęsknoty samo z niego wychodziło.
Nigdy nie miałem szansy, by się z nią pożegnać. Była taka młoda… Nie zdążyła nawet świętować swoich osiemnastych urodzin. Zmarła tego dnia, którego się urodziła. A ja zmarłem razem z nią.
  Była zakochana. Szaleńczo zakochana, jak to się zdarza nastolatkom. Był tylko jeden problem, on był skurwielem. Brutalnym, rozwydrzonym skurwielem, który pomiatał innymi ludźmi, gnoił ich i starał się zgnieść niczym robaka. Traktował wszystkich jak gówno niezależnie od tego, skąd pochodzili, czy ile mieli pieniędzy. Pierdolony narkoman z kompleksem boga.
Moja siostra była pięknością, ciemne kręcone włosy, spływające do ramion. Ciemne oczy i gęste rzęsy, które mogły uwieść niejednego faceta samym tylko mrugnięciem. A ona zakochała się w najgorszym z najgorszych. Właśnie przez to, jak wyglądała, on się nią zainteresował. Zagadywał, plątał się, na początku nie chciała go znać. Pewnego dnia jednak zaczęło jej to cholernie pochlebiać, że on się nią zainteresował, poświęca jej czas, kręci się za nią. Pycha i duma były przyczyną jej zguby.
Zaczęli się spotykać. Nasi rodzice odpuścili jej wszelkie pogadanki, wiedząc, że tak się zdarza, a im więcej by gadali, tym większe szanse, że ona jednak będzie chciała z nim być. Stwierdzili, że zapewne szybko jej przejdzie. Mylili się, cholernie się mylili w ocenie sytuacji. Konsekwencje tego były ogromne. Za duże, by byli w stanie to przeżyć.
Przez pierwsze kilka miesięcy było wszystko dobrze. On starał się nią opiekować, przekonał do siebie naszych rodziców, był miły i czarujący. Tylko że cholernie coś mi w nim nie grało i wcale nie chodziło o dragi. Wiedziałem o nich, odkąd przekroczył próg naszego domu. Marihuana, LSD, haszysz mają swój określony zapach.
  Nienawidziłem go. A im bardziej się w tym utwierdzałem, tym bardziej siostra ode mnie odchodziła, zostawiała mnie na rzecz tego skurwysyna. Coraz częściej żarliśmy się ze sobą, stawaliśmy przeciwko sobie, nie chroniąc się jak kiedyś. Moja siostra… Tak naprawdę przestała nią być. I to mnie przeraziło. Zmieniła się diametralnie pod jego wpływem, chociaż z pozoru było to niezauważalne.
  Nie chodzi o to, że chcę ją obarczyć odpowiedzialnością za to, co się stało. Nie. Była moją ukochaną, młodszą siostrzyczką, którą oddałbym facetowi, który ją szanował.
Ten skurwiel zaczął ją bić, o czym nie wiedzieliśmy. Był sprytny. Przecież nie odsłaniała za często brzucha, chyba że w wakacje. Dowiedziałem się o tym, gdy…
Było już za późno. W dniu naszych urodzin zażył jakieś dziadostwo, nie wiem co. To uczucie smakowało dziwnie, źle, gorzko. Coś go pobudziło do agresji.
Na te słowa Marco obaj mężczyźni zadrżeli lekko. Chyba ich kochanek nie uświadomił sobie, co im właśnie powiedział. Był spokojny, mówił cicho, nie zważał na otoczenie, zatracił się we wspomnieniach, które go gnębiły.
Mieliśmy zorganizowane urodziny we dwoje. Ona zapraszała tylko koleżanki, ja tylko kolegów. Taki układ. Nie śmiejcie się. Wtedy wydawało nam się to racjonalne. Cholernie racjonalne. Na dodatek chcieliśmy pomóc jednej parze się zejść, a to był jedyny sposób, by to zrobić.
Spotkała się z nim przed urodzinami. Na dwie godziny przed naszym przyjęciem wiedziałem, że ten skurwiel… Że ona… Moja mała siostrzyczka… Kurwa!
Ten skurwysyn, jebany syn szmaty ją zamordował. Wziął dragi i poderżnął jej gardło, bo nie zaprosiła go na urodziny. Kurwa!
Wiedziałem, że coś się stało. Moje serce, mój umysł… Czułem się, tak jakby ktoś odebrał mi połowę mnie. Wybiegłem z pokoju, wsiadłem w auto, mimo że jeszcze nie miałem prawa jazdy i ruszyłem z piskiem opon. Wrzeszczałem na całe gardło, próbując dać ujście uczuciom, które się we mnie rodziły. Czułem, że umarłem razem z moją siostrą. To ona była oczkiem w domu i w oczach rodziców. Zawsze uśmiechnięta, zadbana, radosna, pomagająca innym, wykazująca się inicjatywą. Moje lepsze „ja” zmarło.
Podjechałem pod jego dom. Drzwi były zamknięte, ale to nie był problem. Już z zewnątrz czułem jej krew.
Na miękkich nogach wszedłem na podest, otworzyłem te pieprzone drzwi. Zabił ją w salonie. Krew mojej malutkiej siostry była na ścianach jego pieprzonego salonu, a on stał nad nią i patrzył. Patrzył na swoje dzieło. Widziałem to coś w jego oczach. On nie był zwierzęciem. Zabijamy z głodu, zabijamy, by nakarmić stado, zabijamy, ponieważ wiemy, że dane zwierze nie przeżyje i chcemy mu oszczędzić cierpienia.
On był potworem. Przeciął jej gardło prawie do kręgosłupa. To… Po tym, jak to zrobił, wiedziałem, po prostu byłem pewien, że robił to już wcześniej. Nie pytajcie mnie dlaczego.
Ten skurwiel był pierdolonym psycholem, potworem, który zabijał młode dziewczyny. To dlatego co jakiś czas znikał z miasta i pojawiał się cholernie zrelaksowany. Później to odkryłem. Moja siostra była wtedy z nim najszczęśliwsza kosztem życia innych.
Nie pożył długo. Nie miał do tego prawa po tym, co jej zrobił. Zamordował z zimną krwią dwadzieścia młodych dziewczyn, a sam miał dopiero dwadzieścia lat. Zaczął, gdy miał siedemnaście. Przynajmniej te zbrodnie odkryto i opisano w niektórych gazetach.
Wiecie, że ludzie doznają lekkiego szoku, gdy zaczynamy się przy nich zmieniać. Wystarczyła łapa, która przeorała mu policzek. Nic wielkiego. Napisał posłusznie liścik do rodziców, że kupił broń i idzie zapolować na jakąś zwierzynę. Zawiózł nas na miejsce, był cholernie grzeczny, chociaż go bolało. Poszedł polować po zabiciu swojej dziewczyny, czy nie sądzicie, że to ironia losu?
Zaciągnąłem go głęboko w las, jego krzyki były doskonale słyszalne. Torturowałem go. Pazury są naszą skuteczną bronią. Moja twarz była tą, którą widział przed śmiercią i którą będzie wspominał w piekle przez całe tysiąclecia.
  Twarz była tylko początkiem. Przejechanie ponownie tego samego miejsca dało ciekawy efekt. Był pędrakiem, nic nieznaczącym robalem, którego trzeba było zniszczyć, by nie plugawił tego świata. Zabiłem go za to, co zrobił mojej siostrze. Dokonałem samosądu za to, że skrzywdził tak wiele kobiet.
Pazury wchodziły w niego lekko, krzyki były dla mnie wtedy rozkoszą. Odciąłem się od bycia człowiekiem. Stałem się bestią w ludzkiej skórze, sennym koszmarem, który budzi dzieci w nocy. Widok mojej zamordowanej siostry prześladuje mnie w snach i na jawie. To poranki są najgorsze, gdy budzę się i wiem, że nie ma połowy mnie na tym świecie, nie ma mojego mózgu, mojego ciała, mojej krwi i kości.
Moja matka wiedziała, co zrobiłem. Ojciec również. Opłakiwaliśmy to, co się stało przez wiele tygodni i miesięcy. Rodzice nigdy nie powinni chować swych dzieci do grobu. To nas rozbiło, złamało naszą rodzinę.
  Ojciec zmarł na zawał po półtora roku walki z bólem po stracie córki. Jego serce zostało złamane. Gdyby żyła, może miałby siłę walczyć, lekarz potem stwierdził, że zawał nie był rozległy, ojciec nie powinien był z jego powodu umierać. A jednak tak się stało. Jego życie straciło sens osiemnaście miesięcy wcześniej.
  Matka powiesiła się po ośmiu miesiącach od śmierci Mery. Nie była w stanie sobie z tym poradzić. Pewnego dnia po prostu nie zeszła ze swojego piętra. Mimo depresji starała się to robić, a ja w tym momencie wiedziałem, że i ona mnie opuściła. Ulubiony krawat ojca posłużył za narzędzie. Nienawidziłem jej za to, ponieważ zabrała ze sobą kolejny kawałek mojego serca. Nie chciałem żyć bez nich dwóch, ale był jeszcze ojciec.
  Gdy i on zmarł, poddałem się całkowicie. W krótkim czasie straciłem wszystkich, których kochałem i nie miałem po co żyć. Dlatego i opuściłem swoje ukochane Włochy, które kojarzyły mi się już tylko z sennym koszmarem, a nie z domem, ciepłem i rodzinną atmosferą. Sprzedałem wszystko, co mieliśmy. Był wtedy tak zwany boom na mieszkania. Jako że nasz dom i ziemie do niego należące były duże, zarobiłem kilkanaście milionów, sprzedałem wszystkie antyczne meble, które okazały się drogie, prawie bezcenne. Nikt ich nie doceniał, a mieliśmy pod dachem prawdziwe cuda.
To właśnie pozwoliło mi włóczyć się po świecie wedle uznania. Odwiedziłem wiele miejsc, które jednak nie dawały mi ani pociechy, ani radości. Byłem sam, a to spowodowało, że nie cieszyłem się tym, co przeżywam, co widzę, zwiedzam.
W końcu trafiłem tutaj, na ziemie Lucasa chwilę przed rozpętaniem piekła. Zaufał mi, pozwolił walczyć u swego boku. Chciałem być przegranym, chciałem zginąć w walce, ale myśl o życiu ciągle we mnie tkwiła, o tym, co mogę stracić, a przez to nie pozwoliłem się zabić. Luc również na to nie pozwolił. Może dlatego tak bardzo się zaprzyjaźniliśmy, zrobił ze mnie betę, mimo iż mógł się mnie pozbyć po wygranej walce.
Tutaj odzyskałem życie. Nie balansowałem na granicy życia i śmierci. To tutaj nie podejmowałem niebezpiecznego ryzyka, byleby tylko poczuć, że istnieję.

Po tej opowieści w sypialni trójki zapadła długa, ciężka cisza. Marco przymknął oczy, zmęczony doświadczeniem, które dostał od życia. Mógł być odrzucony, mogli zgłosić policji, co zrobił, cokolwiek. Potrzebował, by go zgnoili, obrazili, ale nie spodziewał się przytulenia po tym, jak wyznał im, że zamordował człowieka.
– Max. Ty przecież bronisz ludzi, chronisz ich praw. Jesteś prawnikiem. – Nie rozumiał, jak jego kochanek mógł nadal siedzieć obok niego i tulić go w swych ramionach.
– I co w związku z tym? Pomściłeś siostrę i wiele innych kobiet. Nie żyje skurwiel, który zginął od łapy niedźwiedzia. Tak to byśmy płacili na niego stos podatków, utrzymywaliby go z nich. Mam cię odrzucić? Nie licz na to.
– Kochanie, nie mówię, że to, co zrobiłeś, było dobre, ale stało się. To już za tobą, chociaż on na to zasłużył. Osądziłeś go za to, co zrobił twojej siostrze. Dobrze i niedobrze,  że dowiedziałeś się, że robił to też innym kobietom. Dziwi nie, że nikt tego wcześniej nie odkrył, nie powiązał tego z nim – stwierdził  Sam.
  – Nawet jeśli to zrobili, sprawa mogła być zamieciona pod dywan. Jego ojciec był wpływowy, a poszukiwania ciała syna nie przyniosły skutku.
– Kasa, kasa, wszędzie kasa. Twoja siostra powinna żyć tak jak i ty. Zaraz u twego boku.
– Powinna.
Marco był im wdzięczny za to, że wysłuchali jego historii, położyli pomiędzy sobą w łóżku i przytulili się do niego. Teraz wiedział, czemu Max tak bardzo chce, by zamieniali się miejscami. Spanie pośrodku dodaje ciepła i otuchy obu partnerów. To była dobra myśl. Mimo w dalszym ciągu wczesnego poranka, wszyscy trzej poszli spać, chcąc odpocząć po wysłuchaniu tej trudnej historii.


7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Na początku powiem, że taki mam smuteczek, że został już ostatni rozdział i epilog ;-;
      Teraz co do rozdziału....
      Na początku miałam taki "Kim do cholery jest Mery?!!" (Ale się zrymowało >.< )
      Jak przeczytałam historię Marco to mam ochotę go tak przytulić *tuli Marco* :)
      A tego skurwiela również bym zabiła i rozerwała na strzępy. >.< A po tym poszła do Piekła i zabił go ponownie XP
      Rozdział po prostu WOW~!!! O.O Jestem zaskoczona ;)
      Ściskam i pozdrawiam #Kimie <3

      P.S. Mam nadzieję, że 14.10 napiszesz tu dobre wieści ^^

      Usuń
  2. Nie spodziewalam sie czegos takiego... zaskoczylas mnie, ale jak najbardziej pozytywnie! Teraz juz wiem czemu Marco jest tak wrazliwy. Szkoda mi go, utrata tak waznej osoby, a pozniej wszystkich, ktorych kochasz musialabyc naprawde dotkliwa. Nie moge uwierzyc, ze za tydzien ostatni rozdzial :(. To opowiadanie jest za swietne, zeby je konczyc! :) Czy w przyszlym rozdziale moge spodziewac sie "pikanterii" miedzy Allanem i Lucasem? :D Tak na podgrzanie jesiennej atmosfery. ;)
    Pozdrawiam,
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba dobrze, że się tego nie spodziewałaś :) To odpowiedni czas by je zakończyć :) Co do pikanterii - zobaczysz :)
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  3. Biedny Marco... nigdy nie przypuszczałam, że los tak okrutnie się z nim obszedł. Najpierw stracić siostrę i to jeszcze bliźniaczkę, potem rodziców. No i jeszcze trzeba dodać, że początkowa sytuacja z Samem też nie napawała optymizmem... Dobrze, że otworzył się przed swoimi partnerami, bardzo często taka spowiedź działa oczyszczająco.
    Coś smutne te ostatnie rozdziały się zrobiły. Liczę, że ostatnie będą zupełnym przeciwieństwem ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety. Biedny Marco. No cóż. Tak jakoś wyszło, że te ostatnie rozdziały są takie, a nie inne :)
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
    2. Hej,
      rozdział jest wspaniały, poznaliśmy historię Marco, otrzymał teraz od partnerów wsparcie takie jakie potrzebował...
      Dużo weny życzę...
      Pozdrawiam serdecznie Basia

      Usuń