niedziela, 13 września 2015

Rozdział 28

Kochani!

Zapraszam was do czytania i komentowania :) Życzę miłego tygodnia :)

Rozdział 28


Tydzień później

            Allan nerwowo stukał palcami o parapet okienny. Deszcz zacinał o szyby, jak gdyby chciał mu przypomnieć o wszystkim, co go dzisiaj miało spotkać. Już w nocy słychać było pierwsze pioruny, wilgoć czuć było w powietrzu. Nie mógł zasnąć, reagując na każdy najmniejszy szmer.
            Siedem dni, tak nie wiele czasu, a tak cholernie wiele się zmieniło. Meg znalazła swojego wymarzonego partnera. Jego teściowa pokochała Liz i chciała, ku zgrozie Lucasa, codziennie u nich przebywać, Marco i Sam coś kombinowali, a Max się na nich denerwował. Nigdy nie widział swojego przyjaciela w tak wojowniczym nastroju jak ostatnio. Na dodatek coraz częstsze zmiany Liz, złe samopoczucie Allis w ciąży i… kobieta, która go urodziła.
            Lucas pojechał po nią na lotnisko. Niedźwiedź dał mu znać, jak ją odebrał, że za niedługo będą wracać do domu. Mógł więc obliczyć, za jaki czas powinni pojawić się na ich terenach, a jednak nie mógł odejść od okna. Jak gdyby pierwszy chciał ją zobaczyć, upewnić się, kim jest, jak wygląda, porusza się. Stresował się. Mimo całego żalu do niej, chciał ją poznać. Musiał zakończyć ten rozdział swego życia.
            Na czas jego spotkania Marco przejął opiekę nad jego córką. Wolał upewnić się, że w razie gdyby coś poszło nie po ich myśli, dziecko będzie bezpieczne. Nie chciał ryzykować jej życia ze względu na swoją przeszłość. Kate, młoda niedźwiedzica, miała zająć się podaniem napojów. Na szczęście sama się zaproponowała, ponieważ w innym wypadku musiałby o to kogoś poprosić.
            Musiał upewnić się, że zamiary pojednania są rzeczywiste. Od razu wyczuje kłamstwa i jeszcze nie był pewien, jak na to zareaguje.

***

            Pół godziny później All zobaczył zbliżający się samochód. Musiał przyznać, że właśnie w tym momencie jego emocje i nerwy skoczyły w górę. Odetchnął drżąco. To nie będzie łatwe. To będzie zajebiście trudne i cholernie nie był na to gotów. Nie zamierzał jednak tego po sobie pokazywać.
            – Kate, zrobisz kawy i herbaty? – Kobieta kiwnęła mu głową. – Dzięki. – Wyszedł z kuchni, a następnie z domu. Stanął na ganku, obserwując, jak Lucas powoli podjeżdża pod dom. Jego ciało spięło się gwałtownie w oczekiwaniu na to, co właśnie miało nastąpić. Kochanek zaparkował pod samym gankiem i wyszedł z samochodu. Na twarzy niedźwiedzia również było widać napięcie i gotowość do natychmiastowej reakcji. Obszedł od przodu pojazd i otworzył kobiecie drzwi.
            Allan nie spodziewał się, że kobieta, która go urodziła, będzie aż tak zdeformowana. Głębokie szramy zdobiły jej twarz i szyję. Całe ramiona, które były odsłonięte, również wyglądały podobnie. Przełknął ślinę gwałtownie. Co za jebany skurwysyn z tego… Z tego… Nawet nie umiał tego określić. Jak można być aż tak złym, by tak potraktować nie tylko kobietę, ale po prostu człowieka, zmiennego ze swego rodzaju.
            Zauważył dumę w jej oczach, to, że nie da się tak łatwo, a przez to nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu czającego się w kącikach ust. Podeszła do niego pewnie, błądząc spojrzeniem gdzieś obok niego, skupiając się na wszystkim tylko nie na jego źrenicach. Pochyliła przed nim głowę, odginając ją w bok na znak poddaństwa.
            Wyczuła jego siłę. W takim razie nie tylko Lucas był silnym mężczyzną. Bała się tego, co ma nastąpić, ale właśnie w tym momencie całkowicie oddała się  pod władzę syna, którego porzuciła. Miała nikłą nadzieję, że przed śmiercią pozwoli jej chociaż opowiedzieć całą historię. Potem może wydać wyrok.
            – Chodźmy do domu. Jest chłodno. – Gdy otworzył drzwi, czekała, aż Allan wejdzie pierwszy. W końcu był alfą. Gdy dłonią wskazał jej, by poszła przodem, spojrzała na niego zaskoczona. Gdyby się na to odważyła, zapewne zostałaby uderzona. Tam, gdzie mieszkała wcześniej, nacięła się kilka razy w ten sam sposób.
            Zastanawiał się, czemu aż tak spięła się, gdy chciał ją przepuścić w drzwiach. Do głowy przyszła mu niestety tylko jedna myśl.
            – Nie jesteś tam. Tutaj nikt cię nie uderzy. Wejdź, proszę. – Dopiero teraz kobieta zdecydowała się przejść przez próg. On sam wszedł za nią, by pokazać, gdzie jest salon. Potem będzie czas na pokazanie jej pokoju.
            – Pójdę zanieść twoje rzeczy do pokoju. Potem ci go pokażemy. – Lucas rzeczywiście nie wypuszczał z dłoni dwóch toreb. Jednej większej, drugiej mniejszej i bardzo lekkiej.
            Dopiero teraz zmienna weszła do salonu i powoli zajęła miejsce. Rozglądanie się było w rzeczywistości szacowaniem możliwości ucieczki, sposobu walki. Nie mogła pozbyć się tego nawyku, żyjąc w strachu przez tyle lat. Musiała wiedzieć o tym miejscu wystarczająco dużo, by w razie, gdyby po nią przybył… mogła uciec. Kolejny raz w życiu.
            Zagryzał lekko policzki od środka. Cholera jasna. Mógł przypuszczać, kto aż tak skrzywdził ją nie tylko na ciebie, ale na duszy. Chciał zapewnić jej bezpieczne miejsce, w którym będzie mogła dożyć swych dni. Musiała mu tylko zaufać.
            – Za chwilę Kate przyniesie nam kawę. Zdarza jej się, że czasem coś upuści, więc się nie przejmuj. – Już po chwili zmienna rzeczywiście znalazła się w pokoju i tylko cudem nie przewróciła się z tacą, zahaczając o nogę stolika.
            – Cholera, cholera, cholera. – Gdyby nie reakcja kobiety, zapewne roześmiałby się z niezdarności niedźwiedzicy. Nikt nie powinien jej dawać kuchni pod opiekę. Zapomniał o tym. Jednakże jego matka w momencie zamarła i gwałtownie skuliła się w fotelu. Spojrzała na niego wystraszona.
            – Dzięki. Jak coś, mogę cię wołać?
            – Tak. Przepraszam. Chyba nigdy nie opanuje normalnego wchodzenia do pokoju. – Roześmiała się lekko, udając, że nie widzi zmiennej kulącej się zaraz obok. Wiedziała, kim jest, dlatego też nie chciała jeszcze bardziej jej przestraszyć. I tak już dość zamieszania zrobiła.
            – Zawołasz Lucasa? Chciałbym, żeby był przy naszej rozmowie. – Spojrzał na wilczycę, ta jednak nie oponowała. Zresztą nie spodziewał się tego. – I jeśli możesz, przygotuj mleko dla małej.
            – Tak jest, szefunciu. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wyszła z pokoju.
            – Kawy, herbaty?
            – Kawy poproszę. – Nie wiedział, jak ma się zachowywać w stosunku do niej. Widział, jak drżała na każdy gwałtowniejszy gest, podniesiony głos.
            – Z cukrem, mlekiem?
            – Z łyżeczką cukru i tylko trochę mleka, proszę. – Nawet wymieszał za nią napój. Gdy tylko wzięła filiżankę w swoje zniszczone dłonie i wypiła łyk ciepłego napoju, na jej twarzy rozlał się spokój. – Nie piłam takiej kawy, odkąd zaszłam z tobą w ciążę. Potem nie wolno mi było tego robić, bo zużywałam za dużo wszystkiego. – W końcu utkwiła w nim wzrok. Nie wziął tego za wyzwanie, jego wilk wiedział, że jest schorowana.
            – Czy… chcesz mi o tym opowiedzieć? – W odpowiedzi dostał kiwnięcie głową.
            – Pytanie powinno brzmieć, czy ty chcesz tego słuchać. Historia… może trwać wiele wieczorów, a i tak pominę większość… – Zaprzeczył ruchem głowy.
            – Jeśli będziesz chciała, możesz przerwać. Mamy czas. Ile tylko zechcesz. Czy on był twoim…
            – Nie, ale zniewolił mnie poprzez mój własny strach i jego agresję.
            – Jak masz na imię? Jak on…
            – Zwą mnie Cassandra. On… – zamilkła na chwilę – nazywał się Peter. Był moim alfą.

***

            Allan słuchał historii swojej matki jak skamieniały. Nie był w stanie jej ocenić, pomyśleć o niej w jak najgorszy sposób. Nie po tym, czego się dowiadywał. Po przyjściu Lucasa poczekali, aż ten zrobi sobie kawy, a kobieta zaczęła opowiadać swoje doświadczenia. Nie przerywali jej, nie chcieli tego robić. Cieszył się, że poprosił kochanka o jego obecność. Teraz już wiedział, co miał na myśli, mówiąc, że to „jej historia”.

            Ojciec alfy był dość poczciwym zmiennym. Nie wywyższał się z tym, kim jest, chętnie pomagał, ale kiedy trzeba było, to karcił. Nie jeden szczeniak na początku się go bał, by potem nabrać szacunku. Nigdy nikomu nie zrobił krzywdy umyślnie. Dość szybko urodził mu się syn, jednak kobieta zmarła przy porodzie. Po latach poszukiwań alfa porzucił nadzieję na znalezienie partnerki, dlatego zdecydował związać się z inną, równie zniechęconą do partnerstwa wilczycą. Peter był ich jedynym dzieckiem. Nigdy nie był dobry dla innych, chociaż stara para starała się, by go na takiego wychować. Wydawać by się mogło, że mają zwyczajne dylematy wychowawcze, ale to nie prawda. Już jako szczeniak ich syn ukręcał ptaszkom łebki, łapał w pułapki zwierzęta i je zabijał. Nie miał co do tego skrupułów.
            Wychowałam się w tej samej watasze, moi rodzice byli równie dobrzy i kochani, co para alf. Zginęli w wypadku samochodowym, wkrótce po tym, jak Peter wyjątkowo poprosił ich o to, bym została matką jego szczeniąt. Nie wyrazili na to zgody. Dowiedziałam się o tym dawno po czasie. To było morderstwo, chociaż nikt tego oficjalnie nie potwierdził. Dziwne, nieprawdaż? Kości w samochodzie należały do wilków, a nikt nie uważa wypadku, w którym giną zwierzęta, za coś nadzwyczajnego. Nawet jeśli giną w samochodzie, a żaden człowiek nie zgłasza się do szpitala. Poprzez zmianę próbowali się uratować. Wyskoczyć z pędzącego samochodu. Tak przynajmniej przypuszczam.
            Na początku był miły, bo chciał zaskarbić sobie moją sympatię. Zamierzał mnie uwieść i stworzyć kilka mocnych, psychopatycznych dzieciaków. Przez dobre traktowanie rzeczywiście zaznał mego uczucia. Czułam się samotna po śmierci rodziców, nie miałam nikogo bliskiego, byłam jedynaczką bez perspektyw. Po czterech miesiącach związku z nim, gdzie czułam się kochana i szanowana, zaszłam w ciążę. I wtedy mój świat zamienił się w piekło.
            Nie czekał do czasu porodu. Zaczął zabraniać mi wszystkiego, czego tylko mógł. Nie mogłam pić kawy z mlekiem i cukrem. Mogłam zaparzyć ponownie tą, którą on wypił, bez żadnych dodatków, żeby nie zużywać za dużo produktów. W końcu wszystko było drogie, a wataha musiała z czegoś żyć. Z czasem zaczęło się gnębienie psychiczne. Wyzywał mnie, poniżał. Nazywał szmatą i dziwką. Byłam przezywana puszczalską, gównowilczycą, co było dla niego skrótem od wilczycy gówno wartej. To wzięło się akurat w momencie, kiedy dowiedział się, że urodzę tylko ciebie. Chciał mieć kilku synów.
            Wtedy też zaczęło się szarpanie za włosy, bicie po ciele, jednak nie po brzuchu. Zdarzyło mu się rozbić mi talerz na głowie czy inną rzecz. Zaraz potem kazał mi to sprzątać. Nie mogłam płakać, gdy mnie bił, bo robił to jeszcze mocniej. Gdy leciała mi krew, praktycznie rzucał mną o ścianę.
            Dom stał się złotą klatką. Nie miałam kluczy do niego, nie wolno mi było wychodzić. Zawsze, gdy sam to robił, zamykał drzwi. W oknach były kraty. Wszystkim powiedział, że to dlatego, że mu grożę. Uwierzyli mu. W końcu kobieta, która straciła rodziców, związała się i jest w ciąży, może być nieobliczalna. Dziwny tok myślenia. Podejrzewam, że tak naprawdę zastosował wobec nich nacisk. Dobrze wiecie jaki, ponieważ sami możecie go użyć.
            Z czasem jak gdyby o mnie zapomniano. Nikt do mnie nie przychodził, nie sprawdzał, czy żyję. Koleżanki się odwróciły, znalazły partnerów, czuły się szczęśliwe. Moje istnienie stało się pasmem udręki. Zabraniał mi wszystkiego, miałam wykonywać wszystkie obowiązki domowe niezależnie od tego, jak się czułam. Informacja, że będzie miał tylko jednego potomka, tak go zdenerwowała, że nawet o ciebie przestał dbać. Dobrze wiedział, że muszę coś jeść i pić, dlatego mógł mnie za to bić. Wiedziałam, że za każdy posiłek zostanę w jakiś sposób zraniona.
            W pewnym momencie trochę się uspokoił, myślałam, że coś się odmieniło. Jaka byłam naiwna. Chwila dobroci i przeprosin miała posłużyć za zatrzaśnięcie pułapki. Przecież nikt nie mógł wiedzieć, jakim jest tyranem. Odwiedzili nas w końcu jego rodzice. Biedna para alfa. Nie pożyli po tym zdarzeniu długo. Po sposobie, w jaki się poruszałam, jego matka zrozumiała, że coś jest nie tak. Każda zakochana para dążyłaby do kontaktu, czułości.
            Peter próbował to wszystko odgrywać. Ja nie byłam na tyle silna, by to zrobić. Sam jego dotyk mnie paraliżował, każde podniesienie dłoni kojarzyło mi się z uderzeniem i bólem. Spróbował lekko dotknąć mojego policzka, a ja się skuliłam. Wtedy nawet jego ojciec się zorientował, z czym ma do czynienia.
            Jego matka od razu wyprowadziła mnie z domu. Chciała, żebym zamieszkała z nimi. Znacie starą jak świat historię. Syn wyzwał ojca. Ze względu na wiek, stary alfa przegrał i przypłacił to śmiercią. Wkrótce potem również jego matka, stająca w mojej obronie, została pokonana, a ja za włosy znów zaciągnięta do środka. Widziała o jedna osoba. Nawet nie wezwała pomocy.
            Od tego momentu zaczęło się coś jeszcze. Nie gnębił mnie już tylko fizycznie, psychicznie czy pod względem posiadania. Zaczął mnie… Nie każ mi tego mówić. Nie jestem w stanie.
            Moje życie było piekłem. Jedynie myśl o tobie pozwoliła mi przetrwać i nie poddać się. Przeżyłam te dziewięć miesięcy, oddając ci całą siebie. Dosłownie. Tak naprawdę zjadałeś mnie od środka. Zawsze byłam lekko pulchna, po ciąży wyglądałam jak patyk, na skraju śmierci z powodu wyczerpania. Nie dojadałam, nie spałam, czuwałam, nerwy miałam jak postronki. – Przykryła twarz dłońmi, kuląc się cała w sobie. Same wspomnienia o tym wszystkim bolały. Zdławiła w sobie szloch. Nie chciała być silna. Nie po raz kolejny.
            – Urodziłam cię poza domem. Na szczęście na terenie naszej watahy nie było żadnego lekarza, żadna z kobiet nie podjęła się porodu – tak jakbym była trędowata. Zawieźli mnie do szpitala, ponieważ darłam się w niebogłosy jakby mnie żywcem rozdzierali. W pewnym sensie udawałam. W tamtym momencie nic nie ryzykowałam. Stałam jedną nogą w grobie i chciałam nas ochronić. Ból był ogromny, rodziłam cię ponad trzynaście godzin, ale dla mnie ta liczba wbrew przesądom stała się szczęśliwa. Zapewne nie wiesz, urodziłeś się trzynastego dnia miesiąca. Lekarz zapewne oszacował twój wiek, gdy twoi rodzice cię znaleźli, więc wiesz, w jakim miesiącu.
            Byłeś taki piękny, jak się urodziłeś, malutki. Położyli cię mnie na moim brzuchu. Podpełzłeś do piersi i ledwie się urodziłeś, wydałeś pierwszy okrzyk, a już jadłeś. Nie przypuszczałam, że aż tak można pokochać małą istotkę w swoich ramionach.
            I wtedy postanowiłam cię porzucić.

Allan zamarł na te słowa. Widział matkę siedzącą w fotelu, ale zarazem jakby jej tam nie było. W końcu powiedziała to głośno. Cała historia opowiedziana do tej pory mroziła mu krew w żyłach. Gdzieś z tyłu głowy przebiegła mu myśl o tym, że być może jego teściowie tak samo potraktowaliby Liz. Jej ciało i tak ulegałoby zmianie. Widząc podejście ojca Ellen, wiedział, że mógłby karać za to jego córkę biciem, by w końcu nauczyła się tego nie robić. Na samą myśl cierpła mu skóra.
            Lucas obserwował partnera podczas całego wywodu kobiety. Siedzieli tu już dostatecznie długo, by kawa wystygała, a całe otoczenie wypełniło oczekiwanie. Dobrze podejrzewał, że ich rozmowa nie jest tak prywatna, jakby chciał, nie zamierzał jednak upominać swoich niedźwiedzi, wilka i człowieka.
            Allan nawet nie zarejestrował, jak Luc obrócił go lekko na bok i wsparł na swojej piersi, tuląc go gwałtownie. Widział, jak kochanek przybiera coraz bardziej skuloną postawę na miejscu obok niego, a on nie mógł na to patrzeć, musiał interweniować, utrzymać z nim jakiś kontakt, by móc go wesprzeć. Dotyk między ich ciałami ukoił nie tylko jego myśli i serce, usłyszał, jak oddech wilka zwalnia.

            Decyzja ta złamała mi serce. Nie pragnęłam tego zrobić, coś się we mnie wzbraniało przeciw temu, co chcę uczynić. Zarazem jednak wiedziałam, że to jedyny sposób, byś przeżył. Byłam pewna, że on będzie w stanie zrobić ci krzywdę, mimo iż na to nie zasłużyłeś.  Zrozum. Nie chciałam dla ciebie takiego samego losu. Strachu, nerwów z czasem nieprzespanych nocy, moczenia do łóżka i ojca z wiecznie podniesioną ręką. Krzyku i płaczu, oglądania mnie w sytuacji, gdy robił mi krzywdę. Nie byłam w stanie od niego odejść, nie w tamtym momencie, żadna wataha by mnie nie przyjęła. Krążyły pogłoski o tym, że jestem chora psychicznie, że on lituje się nade mną, zajmując się tak złą kobietą. Zadbał o wszystko. A przez to wszystko… Kochałam cię, a przez to musiałam cię oddać.
Przez prawie cały ten okres płakałam. Nie chciałam tego robić, nie miałam jak uciec. Krótko przed urodzeniem cię, lekarze widzieli na moim ciele siniaki, które mi zadał, gdy wrzeszczałam z bólu. Powiedziałam im, że nie wiem, czemu tak szybko się goją, że mam tak od dziecka, ale że błagam ich o to, bym mogła zostać tydzień dłużej w szpitalu. Przecież mogę mieć jakieś powikłania poporodowe. Prosiłam ich, by nie pozwolili nas wypisać bez mojej zgody.
Pojawiał się przez cały tydzień, próbował udawać, ale pielęgniarki szybko go przepędzały z pokoju, chcąc zapewnić mi spokój i ciszę. Zbierałam siły i energię na to, by odejść chociaż na chwilę. Pielęgniarki zaproponowały mi, że pomogą mi się wyrwać. Powiedziałam im, że mam dokąd uciec, ale nie mam za co. Zorganizowały się i dały mi pieniądze. Zaskoczyły mnie. Zrobiły zbiórkę po szpitalu. Podobno zawsze tak robiły, zbierały najmniejszy nominał, ale od każdego. Kto chciał, dawał więcej.
Mogłam zacząć. Następnego dnia, gdy wiedziałam, że on się nie pojawi, poprosiłam o wypisanie nas. Od razu to zrobili, wypis był gotowy, wszystko przygotowane. Wsiadłam w taksówkę z tobą płaczącym mi na ramieniu. Sama znowu płakałam przez te wszystkie emocje. Widziałam dziwne spojrzenie taksówkarza, ale odwiózł mnie tam, gdzie prosiłam. Jechaliśmy kilka godzin. W pewnym momencie, chyba w połowie drogi, wyłączył licznik i zadzwonił do żony, że nie będzie na kolacji. Wyjaśnił jej dlaczego.
W pewnym momencie zatrzymał się na parkingu i wziął mnie do przydrożnego baru. Postawił porządny posiłek, mogłam cię przebrać, zmienić ci spokojnie pieluchę po raz kolejny w trakcie tej drogi. Dopiero potem ruszyliśmy w dalszą trasę. Zapłaciłam mu za całą trasę, mimo iż się wykłócał. Nie chciałam być mu więcej dłużna niż to wszystko potrzebne. Na dodatek podskórnie wiedziałam, że on nas szuka.
Taksówkarz nie chciał zostawić mnie przy lesie, ale wiedziałam, że to jedyny bezpieczny dla ciebie teren. Powiedziałam mu, że znam trasę do domu ciotki, która mieszka niedaleko. Wątpię, by mi uwierzył, ale postanowił odpuścić.
Niosłam cię na rękach i miałam ochotę krzyczeć z żalu, wiedziałam, że on znajdzie mnie za kilka godzin. Zostawiłam cię przy pniu, dość blisko prześwitów w lesie. Ktokolwiek wszedłby na jego teren, usłyszałby twój płacz. Zostawiłam kartkę, bo dobrze wiedziałam, że ziemie należą do zmiennych i nikt inny nie ma prawa wejść na ich teren. Nie w takim stopniu, jak ja to zrobiłam. Wiedziałam, że on spowoduje całą masę konsekwencji, ale miałam nadzieję, że nie będziesz mnie szukał. Nie chciałam, by ktokolwiek cię skrzywdził. Nie on.
Płakałeś, gdy odchodziłam, mimo że chwilę wcześniej jeszcze spałeś. Nie wiem, czy to wyczułeś, tak to sobie wtedy tłumaczyłam. Szłam przez las, potykałam się, raniłam swoje ciało, chcąc bólem ciała uleczyć ból psychiki. Każdy dźwięk twojego płaczu rozrywał moje serce na kawałki, które zostało wtedy przy tobie.
W najbliższym mieście wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu, który jechał dalej niż do najbliższej wioski. Podróż dłużyła mi się, w jej trakcie płakałam i spałam na przemian. Gdy wysiadłam, byłam oddalona od watahy o jakieś siedemset kilometrów. Ponownie wsiadłam w inny autobus, chcąc jeszcze bardziej się oddalić. Nie mógł wiedzieć, gdzie cię porzuciłam.
Dopiero długo po tych wydarzeniach uświadomiłam sobie, że jeździłam do terenów, które znajdowały się blisko siedzib zmiennych. To go mogło zmylić. Mój umysł sam postanowił cię uratować, chociaż nie zrobiłam tego do końca świadomie.
Po pewnym czasie mnie znalazł. Czekałam na to.
I jeśli myślałam, że wcześniej moje życie było piekłem, dopiero teraz okazało się być nim naprawdę. Zostałam pozbawiona wszystkiego, co w życiu najbardziej kochałam.
Ciebie.




14 komentarzy:

  1. Strasznie wzruszajacy i chwytajacy za serce. Nie moglam powstrzymac lez, niesamowite.
    Pozdrawiam,
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony przykro mi, że płakałaś, z drugiej cieszę się bardzo, że rozdział wywarł na tobie takie wrażenie.
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  2. Wielki szacunek dla mamy Alana! < kłania się > Że ona to wszystko wytrzymała..... Alan wybacz jej, przytul i daj kilka szczęśliwych momentów- zasługuje na to :)
    Pozdrawiam i hugam~nyan! #Kimie ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielki podziw dla autorki, przepiękny i wzruszający rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Straszna historia,tyle emocji.Pięknie to napisałaś,pewnie to początek jej gehenny sądząc po jej ranach.Życzę weny.Pozdrawiam Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że tak odebrałaś ten rozdział.
      Wena się przyda :) Dziękuję.
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  5. O matko... naprawdę współczuję matce Allana. Przecież to gorsze niż piekło co ona musiała przeżyć w swoim życiu. Nie dość, że jej oprawca ciągle się nad nią znęcał i psychicznie i fizycznie to jeszcze musiała porzucić swojego syna.
    Mam nadzieję, że teraz Allan ją zaakceptuje i razem z Lucasem zapewnią jej spokój i bezpieczeństwo...
    No i czekam na te oświadczyny Marco i Sama względem Maxa ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Matka Allana przeżyła coś gorszego niż piekło, ale to się zdarza wielu kobietom, które posiadają dzieci przy sobie. Są bite, molestowane seksualnie, ktoś znęca się nad nimi psychicznie. Może niekoniecznie mają tego typu blizny, ale zapewne wiele innych, małych, czasem niewidocznych już tak. Niestety.
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  6. Wreszcie się wzięłam za napisanie komentarza. Muszę przyznać że ostatnie zwykłe lenistwo mnie dorwało. :P
    Raany tyle się dzieje w opowiadaniu, że co tydzień czekam niecierpliwie na kolejny rozdział. Powiem tylko że brakowało mi w tym rozdziale trochę Sama, Marco i Maxa. No i troszkę tej Meg. Nie lubię zbyt par hetero w opowiadaniach ale ją jakoś polubiłam.
    Co do historii matki Allana to.....rany aż się popłakałam ! :( Takie to smutne było. Mam nadzieję że teraz będzie jej lepiej i Allan jej wybaczy.
    Życzę dużo weny!
    Pozdrawiam OfeliaRose

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    no i wiele się dowiedzieliśmy, co to był za tyran, Allana porzucaiła aby go chronić, i żeby był bezpieczny..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. jasna cholera beczę i nie mogę przestać straszna historia (opowiadanie świetne)pewnie będzie mnie prześladować

    OdpowiedzUsuń
  9. takiego bydlaka kurde ze skóry obedzeć ponacinać całe ciało wyrwać paznokcie połamać palce wyrwać włosy a jego kutasa związać mocno sznurkiem zamknąć ciasnym pokoju bez wody i picia a i raz na dzień taki wpierdol żeby nie był stanie ruszyć i pytać czy przyjemnie

    OdpowiedzUsuń