Kochani!
Zapraszam was do czytania i komentowania :) Życzę miłego tygodnia :)
Rozdział 28
Tydzień później
Allan
nerwowo stukał palcami o parapet okienny. Deszcz zacinał o szyby, jak gdyby
chciał mu przypomnieć o wszystkim, co go dzisiaj miało spotkać. Już w nocy
słychać było pierwsze pioruny, wilgoć czuć było w powietrzu. Nie mógł zasnąć,
reagując na każdy najmniejszy szmer.
Siedem dni,
tak nie wiele czasu, a tak cholernie wiele się zmieniło. Meg znalazła swojego
wymarzonego partnera. Jego teściowa pokochała Liz i chciała, ku zgrozie Lucasa,
codziennie u nich przebywać, Marco i Sam coś kombinowali, a Max się na nich
denerwował. Nigdy nie widział swojego przyjaciela w tak wojowniczym nastroju
jak ostatnio. Na dodatek coraz częstsze zmiany Liz, złe samopoczucie Allis w
ciąży i… kobieta, która go urodziła.
Lucas
pojechał po nią na lotnisko. Niedźwiedź dał mu znać, jak ją odebrał, że za
niedługo będą wracać do domu. Mógł więc obliczyć, za jaki czas powinni pojawić
się na ich terenach, a jednak nie mógł odejść od okna. Jak gdyby pierwszy
chciał ją zobaczyć, upewnić się, kim jest, jak wygląda, porusza się. Stresował
się. Mimo całego żalu do niej, chciał ją poznać. Musiał zakończyć ten rozdział
swego życia.
Na czas
jego spotkania Marco przejął opiekę nad jego córką. Wolał upewnić się, że w
razie gdyby coś poszło nie po ich myśli, dziecko będzie bezpieczne. Nie chciał
ryzykować jej życia ze względu na swoją przeszłość. Kate, młoda niedźwiedzica,
miała zająć się podaniem napojów. Na szczęście sama się zaproponowała, ponieważ
w innym wypadku musiałby o to kogoś poprosić.
Musiał
upewnić się, że zamiary pojednania są rzeczywiste. Od razu wyczuje kłamstwa i
jeszcze nie był pewien, jak na to zareaguje.
***
Pół godziny
później All zobaczył zbliżający się samochód. Musiał przyznać, że właśnie w tym
momencie jego emocje i nerwy skoczyły w górę. Odetchnął drżąco. To nie będzie
łatwe. To będzie zajebiście trudne i cholernie nie był na to gotów. Nie
zamierzał jednak tego po sobie pokazywać.
– Kate,
zrobisz kawy i herbaty? – Kobieta kiwnęła mu głową. – Dzięki. – Wyszedł z
kuchni, a następnie z domu. Stanął na ganku, obserwując, jak Lucas powoli
podjeżdża pod dom. Jego ciało spięło się gwałtownie w oczekiwaniu na to, co
właśnie miało nastąpić. Kochanek zaparkował pod samym gankiem i wyszedł z
samochodu. Na twarzy niedźwiedzia również było widać napięcie i gotowość do
natychmiastowej reakcji. Obszedł od przodu pojazd i otworzył kobiecie drzwi.
Allan nie
spodziewał się, że kobieta, która go urodziła, będzie aż tak zdeformowana.
Głębokie szramy zdobiły jej twarz i szyję. Całe ramiona, które były odsłonięte,
również wyglądały podobnie. Przełknął ślinę gwałtownie. Co za jebany skurwysyn
z tego… Z tego… Nawet nie umiał tego określić. Jak można być aż tak złym, by
tak potraktować nie tylko kobietę, ale po prostu człowieka, zmiennego ze swego
rodzaju.
Zauważył
dumę w jej oczach, to, że nie da się tak łatwo, a przez to nie mógł powstrzymać
lekkiego uśmiechu czającego się w kącikach ust. Podeszła do niego pewnie,
błądząc spojrzeniem gdzieś obok niego, skupiając się na wszystkim tylko nie na
jego źrenicach. Pochyliła przed nim głowę, odginając ją w bok na znak
poddaństwa.
Wyczuła
jego siłę. W takim razie nie tylko Lucas był silnym mężczyzną. Bała się tego,
co ma nastąpić, ale właśnie w tym momencie całkowicie oddała się pod władzę syna, którego porzuciła. Miała
nikłą nadzieję, że przed śmiercią pozwoli jej chociaż opowiedzieć całą
historię. Potem może wydać wyrok.
– Chodźmy
do domu. Jest chłodno. – Gdy otworzył drzwi, czekała, aż Allan wejdzie
pierwszy. W końcu był alfą. Gdy dłonią wskazał jej, by poszła przodem,
spojrzała na niego zaskoczona. Gdyby się na to odważyła, zapewne zostałaby
uderzona. Tam, gdzie mieszkała wcześniej, nacięła się kilka razy w ten sam
sposób.
Zastanawiał
się, czemu aż tak spięła się, gdy chciał ją przepuścić w drzwiach. Do głowy
przyszła mu niestety tylko jedna myśl.
– Nie
jesteś tam. Tutaj nikt cię nie uderzy. Wejdź, proszę. – Dopiero teraz kobieta
zdecydowała się przejść przez próg. On sam wszedł za nią, by pokazać, gdzie
jest salon. Potem będzie czas na pokazanie jej pokoju.
– Pójdę
zanieść twoje rzeczy do pokoju. Potem ci go pokażemy. – Lucas rzeczywiście nie
wypuszczał z dłoni dwóch toreb. Jednej większej, drugiej mniejszej i bardzo
lekkiej.
Dopiero
teraz zmienna weszła do salonu i powoli zajęła miejsce. Rozglądanie się było w
rzeczywistości szacowaniem możliwości ucieczki, sposobu walki. Nie mogła pozbyć
się tego nawyku, żyjąc w strachu przez tyle lat. Musiała wiedzieć o tym miejscu
wystarczająco dużo, by w razie, gdyby po nią przybył… mogła uciec. Kolejny raz
w życiu.
Zagryzał
lekko policzki od środka. Cholera jasna. Mógł przypuszczać, kto aż tak
skrzywdził ją nie tylko na ciebie, ale na duszy. Chciał zapewnić jej bezpieczne
miejsce, w którym będzie mogła dożyć swych dni. Musiała mu tylko zaufać.
– Za chwilę
Kate przyniesie nam kawę. Zdarza jej się, że czasem coś upuści, więc się nie
przejmuj. – Już po chwili zmienna rzeczywiście znalazła się w pokoju i tylko
cudem nie przewróciła się z tacą, zahaczając o nogę stolika.
– Cholera,
cholera, cholera. – Gdyby nie reakcja kobiety, zapewne roześmiałby się z
niezdarności niedźwiedzicy. Nikt nie powinien jej dawać kuchni pod opiekę.
Zapomniał o tym. Jednakże jego matka w momencie zamarła i gwałtownie skuliła
się w fotelu. Spojrzała na niego wystraszona.
– Dzięki.
Jak coś, mogę cię wołać?
– Tak.
Przepraszam. Chyba nigdy nie opanuje normalnego wchodzenia do pokoju. –
Roześmiała się lekko, udając, że nie widzi zmiennej kulącej się zaraz obok.
Wiedziała, kim jest, dlatego też nie chciała jeszcze bardziej jej przestraszyć.
I tak już dość zamieszania zrobiła.
– Zawołasz
Lucasa? Chciałbym, żeby był przy naszej rozmowie. – Spojrzał na wilczycę, ta
jednak nie oponowała. Zresztą nie spodziewał się tego. – I jeśli możesz,
przygotuj mleko dla małej.
– Tak jest,
szefunciu. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wyszła z pokoju.
– Kawy,
herbaty?
– Kawy
poproszę. – Nie wiedział, jak ma się zachowywać w stosunku do niej. Widział,
jak drżała na każdy gwałtowniejszy gest, podniesiony głos.
– Z cukrem,
mlekiem?
– Z łyżeczką
cukru i tylko trochę mleka, proszę. – Nawet wymieszał za nią napój. Gdy tylko
wzięła filiżankę w swoje zniszczone dłonie i wypiła łyk ciepłego napoju, na jej
twarzy rozlał się spokój. – Nie piłam takiej kawy, odkąd zaszłam z tobą w
ciążę. Potem nie wolno mi było tego robić, bo zużywałam za dużo wszystkiego. –
W końcu utkwiła w nim wzrok. Nie wziął tego za wyzwanie, jego wilk wiedział, że
jest schorowana.
– Czy…
chcesz mi o tym opowiedzieć? – W odpowiedzi dostał kiwnięcie głową.
– Pytanie
powinno brzmieć, czy ty chcesz tego słuchać. Historia… może trwać wiele
wieczorów, a i tak pominę większość… – Zaprzeczył ruchem głowy.
– Jeśli
będziesz chciała, możesz przerwać. Mamy czas. Ile tylko zechcesz. Czy on był
twoim…
– Nie, ale
zniewolił mnie poprzez mój własny strach i jego agresję.
– Jak masz
na imię? Jak on…
– Zwą mnie
Cassandra. On… – zamilkła na chwilę – nazywał się Peter. Był moim alfą.
***
Allan
słuchał historii swojej matki jak skamieniały. Nie był w stanie jej ocenić,
pomyśleć o niej w jak najgorszy sposób. Nie po tym, czego się dowiadywał. Po
przyjściu Lucasa poczekali, aż ten zrobi sobie kawy, a kobieta zaczęła
opowiadać swoje doświadczenia. Nie przerywali jej, nie chcieli tego robić.
Cieszył się, że poprosił kochanka o jego obecność. Teraz już wiedział, co miał
na myśli, mówiąc, że to „jej historia”.
Ojciec alfy był dość poczciwym
zmiennym. Nie wywyższał się z tym, kim jest, chętnie pomagał, ale kiedy trzeba
było, to karcił. Nie jeden szczeniak na początku się go bał, by potem nabrać szacunku.
Nigdy nikomu nie zrobił krzywdy umyślnie. Dość szybko urodził mu się syn,
jednak kobieta zmarła przy porodzie. Po latach poszukiwań alfa porzucił
nadzieję na znalezienie partnerki, dlatego zdecydował związać się z inną,
równie zniechęconą do partnerstwa wilczycą. Peter był ich jedynym dzieckiem.
Nigdy nie był dobry dla innych, chociaż stara para starała się, by go na
takiego wychować. Wydawać by się mogło, że mają zwyczajne dylematy wychowawcze,
ale to nie prawda. Już jako szczeniak ich syn ukręcał ptaszkom łebki, łapał w
pułapki zwierzęta i je zabijał. Nie miał co do tego skrupułów.
Wychowałam się w tej samej watasze,
moi rodzice byli równie dobrzy i kochani, co para alf. Zginęli w wypadku
samochodowym, wkrótce po tym, jak Peter wyjątkowo poprosił ich o to, bym
została matką jego szczeniąt. Nie wyrazili na to zgody. Dowiedziałam się o tym
dawno po czasie. To było morderstwo, chociaż nikt tego oficjalnie nie
potwierdził. Dziwne, nieprawdaż? Kości w samochodzie należały do wilków, a nikt
nie uważa wypadku, w którym giną zwierzęta, za coś nadzwyczajnego. Nawet jeśli
giną w samochodzie, a żaden człowiek nie zgłasza się do szpitala. Poprzez
zmianę próbowali się uratować. Wyskoczyć z pędzącego samochodu. Tak
przynajmniej przypuszczam.
Na początku był miły, bo chciał
zaskarbić sobie moją sympatię. Zamierzał mnie uwieść i stworzyć kilka mocnych,
psychopatycznych dzieciaków. Przez dobre traktowanie rzeczywiście zaznał mego
uczucia. Czułam się samotna po śmierci rodziców, nie miałam nikogo bliskiego,
byłam jedynaczką bez perspektyw. Po czterech miesiącach związku z nim, gdzie
czułam się kochana i szanowana, zaszłam w ciążę. I wtedy mój świat zamienił się
w piekło.
Nie czekał do czasu porodu. Zaczął
zabraniać mi wszystkiego, czego tylko mógł. Nie mogłam pić kawy z mlekiem i
cukrem. Mogłam zaparzyć ponownie tą, którą on wypił, bez żadnych dodatków, żeby
nie zużywać za dużo produktów. W końcu wszystko było drogie, a wataha musiała z
czegoś żyć. Z czasem zaczęło się gnębienie psychiczne. Wyzywał mnie, poniżał. Nazywał
szmatą i dziwką. Byłam przezywana puszczalską, gównowilczycą, co było dla niego
skrótem od wilczycy gówno wartej. To wzięło się akurat w momencie, kiedy
dowiedział się, że urodzę tylko ciebie. Chciał mieć kilku synów.
Wtedy też zaczęło się szarpanie za
włosy, bicie po ciele, jednak nie po brzuchu. Zdarzyło mu się rozbić mi talerz
na głowie czy inną rzecz. Zaraz potem kazał mi to sprzątać. Nie mogłam płakać,
gdy mnie bił, bo robił to jeszcze mocniej. Gdy leciała mi krew, praktycznie
rzucał mną o ścianę.
Dom stał się złotą klatką. Nie
miałam kluczy do niego, nie wolno mi było wychodzić. Zawsze, gdy sam to robił,
zamykał drzwi. W oknach były kraty. Wszystkim powiedział, że to dlatego, że mu
grożę. Uwierzyli mu. W końcu kobieta, która straciła rodziców, związała się i
jest w ciąży, może być nieobliczalna. Dziwny tok myślenia. Podejrzewam, że tak
naprawdę zastosował wobec nich nacisk. Dobrze wiecie jaki, ponieważ sami
możecie go użyć.
Z czasem jak gdyby o mnie
zapomniano. Nikt do mnie nie przychodził, nie sprawdzał, czy żyję. Koleżanki
się odwróciły, znalazły partnerów, czuły się szczęśliwe. Moje istnienie stało
się pasmem udręki. Zabraniał mi wszystkiego, miałam wykonywać wszystkie
obowiązki domowe niezależnie od tego, jak się czułam. Informacja, że będzie
miał tylko jednego potomka, tak go zdenerwowała, że nawet o ciebie przestał
dbać. Dobrze wiedział, że muszę coś jeść i pić, dlatego mógł mnie za to bić.
Wiedziałam, że za każdy posiłek zostanę w jakiś sposób zraniona.
W pewnym momencie trochę się uspokoił,
myślałam, że coś się odmieniło. Jaka byłam naiwna. Chwila dobroci i przeprosin
miała posłużyć za zatrzaśnięcie pułapki. Przecież nikt nie mógł wiedzieć, jakim
jest tyranem. Odwiedzili nas w końcu jego rodzice. Biedna para alfa. Nie pożyli
po tym zdarzeniu długo. Po sposobie, w jaki się poruszałam, jego matka
zrozumiała, że coś jest nie tak. Każda zakochana para dążyłaby do kontaktu,
czułości.
Peter próbował to wszystko odgrywać.
Ja nie byłam na tyle silna, by to zrobić. Sam jego dotyk mnie paraliżował,
każde podniesienie dłoni kojarzyło mi się z uderzeniem i bólem. Spróbował lekko
dotknąć mojego policzka, a ja się skuliłam. Wtedy nawet jego ojciec się
zorientował, z czym ma do czynienia.
Jego matka od razu wyprowadziła mnie
z domu. Chciała, żebym zamieszkała z nimi. Znacie starą jak świat historię. Syn
wyzwał ojca. Ze względu na wiek, stary alfa przegrał i przypłacił to śmiercią.
Wkrótce potem również jego matka, stająca w mojej obronie, została pokonana, a
ja za włosy znów zaciągnięta do środka. Widziała o jedna osoba. Nawet nie
wezwała pomocy.
Od tego momentu zaczęło się coś
jeszcze. Nie gnębił mnie już tylko fizycznie, psychicznie czy pod względem
posiadania. Zaczął mnie… Nie każ mi tego mówić. Nie jestem w stanie.
Moje życie było piekłem. Jedynie
myśl o tobie pozwoliła mi przetrwać i nie poddać się. Przeżyłam te dziewięć
miesięcy, oddając ci całą siebie. Dosłownie. Tak naprawdę zjadałeś mnie od
środka. Zawsze byłam lekko pulchna, po ciąży wyglądałam jak patyk, na skraju
śmierci z powodu wyczerpania. Nie dojadałam, nie spałam, czuwałam, nerwy miałam
jak postronki. – Przykryła twarz dłońmi, kuląc się cała w sobie. Same
wspomnienia o tym wszystkim bolały. Zdławiła w sobie szloch. Nie chciała być
silna. Nie po raz kolejny.
– Urodziłam cię poza domem. Na
szczęście na terenie naszej watahy nie było żadnego lekarza, żadna z kobiet nie
podjęła się porodu – tak jakbym była trędowata. Zawieźli mnie do szpitala,
ponieważ darłam się w niebogłosy jakby mnie żywcem rozdzierali. W pewnym sensie
udawałam. W tamtym momencie nic nie ryzykowałam. Stałam jedną nogą w grobie i
chciałam nas ochronić. Ból był ogromny, rodziłam cię ponad trzynaście godzin,
ale dla mnie ta liczba wbrew przesądom stała się szczęśliwa. Zapewne nie wiesz,
urodziłeś się trzynastego dnia miesiąca. Lekarz zapewne oszacował twój wiek,
gdy twoi rodzice cię znaleźli, więc wiesz, w jakim miesiącu.
Byłeś taki piękny, jak się
urodziłeś, malutki. Położyli cię mnie na moim brzuchu. Podpełzłeś do
piersi i ledwie się urodziłeś, wydałeś pierwszy okrzyk, a już jadłeś. Nie
przypuszczałam, że aż tak można pokochać małą istotkę w swoich ramionach.
I wtedy postanowiłam cię porzucić.
Allan zamarł na te słowa. Widział matkę siedzącą w fotelu,
ale zarazem jakby jej tam nie było. W końcu powiedziała to głośno. Cała
historia opowiedziana do tej pory mroziła mu krew w żyłach. Gdzieś z tyłu głowy
przebiegła mu myśl o tym, że być może jego teściowie tak samo potraktowaliby
Liz. Jej ciało i tak ulegałoby zmianie. Widząc podejście ojca Ellen, wiedział,
że mógłby karać za to jego córkę biciem, by w końcu nauczyła się tego nie
robić. Na samą myśl cierpła mu skóra.
Lucas
obserwował partnera podczas całego wywodu kobiety. Siedzieli tu już
dostatecznie długo, by kawa wystygała, a całe otoczenie wypełniło oczekiwanie.
Dobrze podejrzewał, że ich rozmowa nie jest tak prywatna, jakby chciał, nie
zamierzał jednak upominać swoich niedźwiedzi, wilka i człowieka.
Allan nawet
nie zarejestrował, jak Luc obrócił go lekko na bok i wsparł na swojej piersi,
tuląc go gwałtownie. Widział, jak kochanek przybiera coraz bardziej skuloną
postawę na miejscu obok niego, a on nie mógł na to patrzeć, musiał
interweniować, utrzymać z nim jakiś kontakt, by móc go wesprzeć. Dotyk między
ich ciałami ukoił nie tylko jego myśli i serce, usłyszał, jak oddech wilka
zwalnia.
Decyzja ta złamała mi serce. Nie
pragnęłam tego zrobić, coś się we mnie wzbraniało przeciw temu, co chcę
uczynić. Zarazem jednak wiedziałam, że to jedyny sposób, byś przeżył. Byłam
pewna, że on będzie w stanie zrobić ci krzywdę, mimo iż na to nie
zasłużyłeś. Zrozum. Nie chciałam dla
ciebie takiego samego losu. Strachu, nerwów z czasem nieprzespanych nocy,
moczenia do łóżka i ojca z wiecznie podniesioną ręką. Krzyku i płaczu,
oglądania mnie w sytuacji, gdy robił mi krzywdę. Nie byłam w stanie od niego
odejść, nie w tamtym momencie, żadna wataha by mnie nie przyjęła. Krążyły
pogłoski o tym, że jestem chora psychicznie, że on lituje się nade mną,
zajmując się tak złą kobietą. Zadbał o wszystko. A przez to wszystko… Kochałam
cię, a przez to musiałam cię oddać.
Przez prawie cały ten okres płakałam. Nie chciałam tego robić, nie
miałam jak uciec. Krótko przed urodzeniem cię, lekarze widzieli na moim ciele
siniaki, które mi zadał, gdy wrzeszczałam z bólu. Powiedziałam im, że nie wiem,
czemu tak szybko się goją, że mam tak od dziecka, ale że błagam ich o to, bym
mogła zostać tydzień dłużej w szpitalu. Przecież mogę mieć jakieś powikłania
poporodowe. Prosiłam ich, by nie pozwolili nas wypisać bez mojej zgody.
Pojawiał się przez cały tydzień, próbował udawać, ale pielęgniarki
szybko go przepędzały z pokoju, chcąc zapewnić mi spokój i ciszę. Zbierałam
siły i energię na to, by odejść chociaż na chwilę. Pielęgniarki zaproponowały
mi, że pomogą mi się wyrwać. Powiedziałam im, że mam dokąd uciec, ale nie mam
za co. Zorganizowały się i dały mi pieniądze. Zaskoczyły mnie. Zrobiły zbiórkę
po szpitalu. Podobno zawsze tak robiły, zbierały najmniejszy nominał, ale od
każdego. Kto chciał, dawał więcej.
Mogłam zacząć. Następnego dnia, gdy wiedziałam, że on się nie pojawi,
poprosiłam o wypisanie nas. Od razu to zrobili, wypis był gotowy, wszystko
przygotowane. Wsiadłam w taksówkę z tobą płaczącym mi na ramieniu. Sama znowu
płakałam przez te wszystkie emocje. Widziałam dziwne spojrzenie taksówkarza,
ale odwiózł mnie tam, gdzie prosiłam. Jechaliśmy kilka godzin. W pewnym
momencie, chyba w połowie drogi, wyłączył licznik i zadzwonił do żony, że nie
będzie na kolacji. Wyjaśnił jej dlaczego.
W pewnym momencie zatrzymał się na parkingu i wziął mnie do
przydrożnego baru. Postawił porządny posiłek, mogłam cię przebrać, zmienić ci
spokojnie pieluchę po raz kolejny w trakcie tej drogi. Dopiero potem ruszyliśmy
w dalszą trasę. Zapłaciłam mu za całą trasę, mimo iż się wykłócał. Nie chciałam
być mu więcej dłużna niż to wszystko potrzebne. Na dodatek podskórnie
wiedziałam, że on nas szuka.
Taksówkarz nie chciał zostawić mnie przy lesie, ale wiedziałam, że to
jedyny bezpieczny dla ciebie teren. Powiedziałam mu, że znam trasę do domu
ciotki, która mieszka niedaleko. Wątpię, by mi uwierzył, ale postanowił
odpuścić.
Niosłam cię na rękach i miałam ochotę krzyczeć z żalu, wiedziałam, że
on znajdzie mnie za kilka godzin. Zostawiłam cię przy pniu, dość blisko
prześwitów w lesie. Ktokolwiek wszedłby na jego teren, usłyszałby twój płacz.
Zostawiłam kartkę, bo dobrze wiedziałam, że ziemie należą do zmiennych i nikt
inny nie ma prawa wejść na ich teren. Nie w takim stopniu, jak ja to zrobiłam.
Wiedziałam, że on spowoduje całą masę konsekwencji, ale miałam nadzieję, że nie
będziesz mnie szukał. Nie chciałam, by ktokolwiek cię skrzywdził. Nie on.
Płakałeś, gdy odchodziłam, mimo że chwilę wcześniej jeszcze spałeś. Nie
wiem, czy to wyczułeś, tak to sobie wtedy tłumaczyłam. Szłam przez las,
potykałam się, raniłam swoje ciało, chcąc bólem ciała uleczyć ból psychiki.
Każdy dźwięk twojego płaczu rozrywał moje serce na kawałki, które zostało wtedy
przy tobie.
W najbliższym mieście wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu, który
jechał dalej niż do najbliższej wioski. Podróż dłużyła mi się, w jej trakcie
płakałam i spałam na przemian. Gdy wysiadłam, byłam oddalona od watahy o jakieś
siedemset kilometrów. Ponownie wsiadłam w inny autobus, chcąc jeszcze bardziej
się oddalić. Nie mógł wiedzieć, gdzie cię porzuciłam.
Dopiero długo po tych wydarzeniach uświadomiłam sobie, że jeździłam do
terenów, które znajdowały się blisko siedzib zmiennych. To go mogło zmylić. Mój
umysł sam postanowił cię uratować, chociaż nie zrobiłam tego do końca
świadomie.
Po pewnym czasie mnie znalazł. Czekałam na to.
I jeśli myślałam, że wcześniej moje życie było piekłem, dopiero teraz
okazało się być nim naprawdę. Zostałam pozbawiona wszystkiego, co w życiu
najbardziej kochałam.
Ciebie.
Strasznie wzruszajacy i chwytajacy za serce. Nie moglam powstrzymac lez, niesamowite.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
xjudass
Z jednej strony przykro mi, że płakałaś, z drugiej cieszę się bardzo, że rozdział wywarł na tobie takie wrażenie.
UsuńPozdrawiam
LM
Wielki szacunek dla mamy Alana! < kłania się > Że ona to wszystko wytrzymała..... Alan wybacz jej, przytul i daj kilka szczęśliwych momentów- zasługuje na to :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i hugam~nyan! #Kimie ^.^
Wielki podziw dla autorki, przepiękny i wzruszający rozdział
OdpowiedzUsuńStraszna historia,tyle emocji.Pięknie to napisałaś,pewnie to początek jej gehenny sądząc po jej ranach.Życzę weny.Pozdrawiam Beata
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że tak odebrałaś ten rozdział.
UsuńWena się przyda :) Dziękuję.
Pozdrawiam
LM
ECH nie lubię tyranów
OdpowiedzUsuńNikt ich nie lubi :(
UsuńO matko... naprawdę współczuję matce Allana. Przecież to gorsze niż piekło co ona musiała przeżyć w swoim życiu. Nie dość, że jej oprawca ciągle się nad nią znęcał i psychicznie i fizycznie to jeszcze musiała porzucić swojego syna.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że teraz Allan ją zaakceptuje i razem z Lucasem zapewnią jej spokój i bezpieczeństwo...
No i czekam na te oświadczyny Marco i Sama względem Maxa ;)
Pozdrawiam
Masz rację. Matka Allana przeżyła coś gorszego niż piekło, ale to się zdarza wielu kobietom, które posiadają dzieci przy sobie. Są bite, molestowane seksualnie, ktoś znęca się nad nimi psychicznie. Może niekoniecznie mają tego typu blizny, ale zapewne wiele innych, małych, czasem niewidocznych już tak. Niestety.
UsuńPozdrawiam
LM
Wreszcie się wzięłam za napisanie komentarza. Muszę przyznać że ostatnie zwykłe lenistwo mnie dorwało. :P
OdpowiedzUsuńRaany tyle się dzieje w opowiadaniu, że co tydzień czekam niecierpliwie na kolejny rozdział. Powiem tylko że brakowało mi w tym rozdziale trochę Sama, Marco i Maxa. No i troszkę tej Meg. Nie lubię zbyt par hetero w opowiadaniach ale ją jakoś polubiłam.
Co do historii matki Allana to.....rany aż się popłakałam ! :( Takie to smutne było. Mam nadzieję że teraz będzie jej lepiej i Allan jej wybaczy.
Życzę dużo weny!
Pozdrawiam OfeliaRose
Witam,
OdpowiedzUsuńno i wiele się dowiedzieliśmy, co to był za tyran, Allana porzucaiła aby go chronić, i żeby był bezpieczny..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
jasna cholera beczę i nie mogę przestać straszna historia (opowiadanie świetne)pewnie będzie mnie prześladować
OdpowiedzUsuńtakiego bydlaka kurde ze skóry obedzeć ponacinać całe ciało wyrwać paznokcie połamać palce wyrwać włosy a jego kutasa związać mocno sznurkiem zamknąć ciasnym pokoju bez wody i picia a i raz na dzień taki wpierdol żeby nie był stanie ruszyć i pytać czy przyjemnie
OdpowiedzUsuń