niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 5

Kochani!

Kochani ze względu na okres świąteczny niestety na komentarze po odpisywałam dopiero w sobotę w godzinach późno popołudniowych lub wieczornych :D 
Dla wszystkich obchodzących Święta Wielkanocne. 
Chciałabym wam życzyć kochani wszystkiego co najlepsze. Rodzinnej atmosfery, smacznego jajka, ale również spokoju :) 
Dla tych którzy świąt nie obchodzą... Kochani chciałabym wam życzyć spokojnych i leniwych dni wolnych :) 

Do napisania ;)

Rozdział 5


            Prowadząc samochód, Lucas co rusz zerkał na swojego partnera. Widać było, że siedzi zestresowany, ramiona miał spięte i tulił do piersi Liz. Zmienił bieg, by po chwili położyć dłoń na kolanie Allana.
            – Będzie dobrze. – W odpowiedzi otrzymał lekki uśmiech i kiwnięcie głową. Dalszą podróż odbyli w ciszy i napięciu buzującym na niewielkiej przestrzeni. Trasa nie zajęła im dużo czasu.
            All obserwował duże połacie zieleni z lasem znajdującym się na ich granicy, piękne różowo–pomarańczowe niebo z zachodzącym słońcem, zwiastujące nadchodzącą noc i wietrzną pogodę następnego dnia. W oddali zobaczył jeden wielki dom i kilka mniejszych, jeszcze ledwie widocznych. Uśmiechnął się na ten widok.
Liz będzie dobrze w takim miejscu. Ogrom miejsca do zabawy, ale i kryjówek, które przyprawią go o zawał. Może spotka tu swojego partnera, chociaż dowie się tego w okolicach pełnoletniości. Spojrzał na córeczkę i poprawił jej czapkę opadającą na oczy. Mała spała zadowolona, nakarmiona i przebrana, z rączkami wyciągniętymi w górę.
            Gdyby nie spotkał Luca, zapewne dałby sobie radę. Wsiadłby do samochodu i ruszyłby w dalszą trasę, szukając odpowiedniego dla nich domu. Musiał przyznać, że był zestresowany. Nie co dzień wchodzi się w rodzinę całkowicie obcych ludzi. Nigdy nie wiadomo, jak zostanie się przyjętym.
            Widział swoją rodzinę czekającą na werandzie, jak również napięcie malujące się w całej postawie Allana. Mogło brzmieć to okropnie, ale zdawał sobie sprawę, że powodem takiej sytuacji jest dziecko spoczywające w ramionach jego partnera. Nie musiał dbać już tylko o siebie, ale też o nią. Liz zdominowała jego sposób myślenia i funkcjonowania, w pewnym sensie zawsze będzie na pierwszym miejscu, a on powinien to zaakceptować.
            Musiał przyznać sam przed sobą, że czuł się zazdrosny o tę kruszynę. Nie chciał też, by służyła jako wymówka mężczyzny do uniknięcia wielu nieprzyjemnych sytuacji. Mógł i chciał zaakceptować Elizabeth jako swoją, planował dać jej wszystko, o czym będzie marzyła, rozpieszczać ją, ale też chciał zawiązać z Allanem normalne relacje. Zawsze planował normalny, zdrowy związek, opierający się na wspólnym zrozumieniu i akceptacji, poczuciu bezpieczeństwa, ale też zaufaniu.
            Mimo tego co powiedział młodszemu mężczyźnie gdzieś z tyłu głowy, krążyła mu myśl o tym, że All był przez rok samotnym wilkiem. Nigdy nie działo się to od tak. Każda rasa ma swoje charakterystyczne zachowania, tradycje i zwyczaje, które inni powinni znać. Jego klan był pierwszym, który się zawiązał bez agresji, żądań i pretensji. Wszyscy jednogłośnie wybrali go na przywódcę, zrzucając na jego barki odpowiedzialność. Takie wydarzenie nie miało miejsca nigdy wcześniej, ponieważ z natury byli raczej samotnikami.
            Jednakże doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie prawa rządzą wilkami. Jakie wynikają z tego obowiązki i hierarchie. Tym trudniej było mu rozgryźć mężczyznę siedzącego zaraz obok niego. Nie do końca potrafił go wyczuć i obawiał się, że może to zagrozić jego bliskim. W głowie planował już poważną rozmowę z Marco na ten temat.

***
           
To właśnie zastępca Lucasa jako pierwszy zobaczył samochód zbliżający się do posiadłości. Zwołał wszystkich, by wyszli przed dom, przywitać partnera ich przywódcy. Zawsze ta sytuacja wyglądała tak samo, niezależnie od osoby, jeżeli tylko była ona spoza klanu.
            Musiał przyznać sam przed sobą, że zaskoczyła go informacja o dziecku, tym bardziej tak małym. W tym momencie najmłodszy członek klanu na ich terenie kończył cztery latka, więc ponownie będzie wesoło przy zmienianiu pieluch.
            Nikt nie miał obowiązku zajmowania się pociechami innych zmiennych. Najgorsze jednak było to, że często takie sytuacje wychodziły same z siebie. Nagle z opieki nad jednym dzieckiem, stawałeś się etatową nianią dla małych zmiennych w liczbie ośmiu sztuk. Malce były tak absorbujące, energiczne i wrzeszczące, że w pewnym momencie dochodziło się do wniosku, że huragan przy małych rozrabiakach był delikatnym wietrzykiem. Marco zastanawiał się czasem, jakim cudem ich domostwa jeszcze stoją na swoich fundamentach.     Gdy wypadała jego kolej na bawienie, zastanawiał się, co tym razem ulegnie permanentnemu zniszczeniu. Ile nowych śladów młodych kłów znajdzie na swym ciele, a także jakie zasady złamie, mając pod opieką stado bachorków. Nie umiał ich inaczej określić. Nigdy nie był dobry w opiece nad maluchami, a jeszcze gorsze od tej świadomości było to, że one go uwielbiały i jeśli tylko, któreś miało wybór, wskazywało na niego. Dlatego też podejrzewał, że dzisiejszą noc spędzi bezsennie nad opieką kilku miesięcznego dziecka. Westchnął w duchu i przywołał na twarzy uśmiech. Nie powinien był tak się nastawiać. Allan może okazać się całkiem sympatycznym człowiekiem, który nie będzie nagminnie ich wykorzystywał, tak jak była flądra Lucasa.

***

            Miał ostatnie pięć sekund na przygotowanie się do wyjścia. Odpiął pas bezpieczeństwa, pocałował w czoło Liz, śpiącą bezpiecznie w jego ramionach i odetchnął głęboko. Poczuł na kolanie dłoń Lucasa, więc spojrzał na niego. Zaskoczyła go siła przyciągania spojrzenia mężczyzny i uśmiech widniejący na jego ustach.
            – Jesteś tu bezpieczny. Nie stresuj się tak. – Widząc pewność w jego oczach, zrelaksował się odrobinę. W pogłębieniu tego stanu pomógł jednak delikatny pocałunek, który spoczął na jego wargach. – Chodź.
            Otworzyli drzwi prawie w tym samym momencie. Wysunął się z siedzenia i stanął na miękkiej, niedawno strzyżonej trawie, pachnącej tak intensywnie, że aż zakręciło mu się w głowie.
            Lucas nie poprowadził go w stronę swoich najbliższych, nie poczekał na niego, co wzbudziło w nim lekkie wątpliwości co powinien zrobić. Był jednak mężczyzną pewnym siebie, więc ruszył prawie zaraz po nim. Nie spodziewał się jednak aż takiego przyjęcia.
            Widział zaskoczenie na twarzy Allana, gdy zostawił go przy samochodzie. Podszedł do swoich najbliższych i stanął na ich czele. Gdyby ktoś zrobił im teraz fotografie, wyglądaliby jak z innej epoki lub filmu, który przedstawiał zebrania wielkich rodzin, ustawiających się do zdjęcia na specjalnych podwyższeniach tak, by każdego było widać.
            – All, chcemy cię przywitać w naszym klanie jako mojego partnera. Razem z twoją córką Elizabeth. – Nie planował tego wcześniej, ale wydawało mu się to najbardziej odpowiednim zachowaniem. Mężczyzna w końcu będzie mógł poczuć się pewnie, znajdzie swoje miejsce na ziemi, przestanie być samotny, skazany na tułaczkę z dzieckiem i walką o to, by nie oszaleć. – To jest… – Już miał wszystkich przedstawić, zaczynając od Marco jako swojego zastępcy, gdy w słowo weszła mu siostra. A właściwie jej pisk.
            – Jaka ona cudna! – Podbiegła do Allana i pocałowała go w policzek. – Witaj, jestem Alis, siostra tego marudy. Mogę ją na chwilę? – Nie czekając na odpowiedź, chwyciła w swe ramiona śpiącą dziewczynkę, była zachwycona. – Osz, jakaś ty jesteś piękniusia, co maluszku śliczny. – Luc uniósł lekko brew zdziwiony. Młoda nigdy tak nie reagowała na niemowlaki. Tym bardziej nie gruchała do nich.
            – Jesteś w ciąży? – Rzucił bez namysłu pytanie.
            – A jakiej chcesz odpowiedzi? – Ostre spojrzenie małolaty, jak od zawsze ją nazywał w myślach, lekko go zaskoczyło.
            – Prawdziwej?
            – Tak. – No i miłego powitania było na tyle, ponieważ dziewczyna się rozpłakała.
            – Gratulacje. – Allan, jako ten stojący najbliżej, przytulił ją do siebie. Na tyle jednak by nie wkurzyć partnera kobiety. Mimo wszystko jeszcze nie związał się z Luckiem.
            – Matka się ucieszy. – Tubalny śmiech jego partnera rozszedł się po podwórku. Podszedł on do swojej siostry, poczochrał jej włosy dużą dłonią i przytulił z całej siły. – Pięknie, pięknie. Chodź tu. Nie becz, głupku. Powinnaś się cieszyć.
            Odsunął się od całego zbiegowiska ludzi, ponownie z córką w ramionach. To była ważna dla nich chwila. Obok niego znalazł się mężczyzna o ciemniejszej karnacji.
            – Jestem Marco, zastępca Lucasa. Miło mi cię poznać. – Uścisnęli sobie dłonie. – Ale cyrk. – Roześmiał się, widząc kobiety gromadzące się wśród Alis.
            – Pierwsza ciąża, to pewnie dlatego. – Rozluźnił się przy brunecie. – Gdybyś widział reakcje koleżanek mojej żony… – Wyczuwając nagłe napięcie wiszące w powietrzu, odwrócił lekko głowę, automatycznie ochraniając Liz. Doskonały słuch zmiennych bywał niekiedy zmorą.
            – Masz żonę? – Ciche warczenie w głosie było doskonale słyszalne w nagle zalegającej ciszy. Wszyscy na nich spojrzeli.
            – Ale jaja. Luc, no to wtopiłeś pięknie. A podobno nienawidzisz się dzielić. – Stwierdziła Alis. Atmosfera stała się cholernie ciężka i zagrażająca. Na dodatek wrogość ta nie była uzasadniona. Nie miał możliwości dokończyć swej myśli. Dla niego Ell nadal była żoną i zajmowała szczególne miejsce w jego sercu. Nie zamierzał tego ukrywać i kłamać by poprawić wszystkim humor. I tak wcześniej czy później doszła by do nich owa informacja. Akurat tę kwestię wyjaśnił niedźwiedziowi w samochodzie. Wiedział, że będzie go brało na wspominki. Do cholery, był młodym wdowcem!
            – Miałem. Zmarła przy porodzie z powodu błędu lekarza. Miała mieć cesarkę, znajomy moich pseudoteściów był pijany i uszkodził jej tętnicę udową po tym, jaką masakrę zrobił przy… – Gula, składająca się z niewyładowanych emocji, zablokowała mu możliwość wypowiedzenia się. – I tak by nie przeżyła. Cudem jest to, że nie uszkodził Eliz.
            – Cholera. Przepraszam, nie wiedziałem. – Na twarzy bety widać było skruchę, tak samo jak u przyszłej mamy. Lucas natomiast był bardzo zadowolony z tego, jak z całej sytuacji wyszedł jego partner. Nie ukrywał, ale nie tłumaczył też wszystkiego.
            – Nie mogłeś. Zdarza się. Jeśli chcecie, może pokażecie mi, jak mieszkacie i wytłumaczycie, jakie panują w tym domu zasady? – Uśmiech wykwitł na jego twarzy.

***

            Pół godziny później prawie wszyscy siedzieli w kuchni. Zanim jednak do tego doszło, musieli poinformować matkę Alis i Lucasa o tym, że jej córka jest w ciąży. Nie zamierzali tego niepotrzebnie ukrywać, bo wieść i tak by się szybko rozniosła. Poza tym Luc podejrzewał, że kobieta ma w jego domu jakiś podsłuch. Za szybko wiedziała o rzeczach, które chciał ukryć.
            Pierwsze minuty, które spędził na ziemi niedźwiedzi, skupiły się na przyszłej mamie, jej samopoczuciu i zapewnieniu o tym, że wszystko jest dobrze. Dopiero teraz Allan miał czas na zestresowanie się. Wszystkie oczy skupione były na jego osobie.
            – Jak się nazywasz? – Pierwszy zadał pytanie Marco. Nikogo to zresztą nie zdziwiło, wiedzieli, że ich przywódca wie wszystko, co najważniejsze. Allan lekko usztywnił ramiona, słysząc to pytanie.
            – Allan. – Nie miał nic więcej do powiedzenia. Nie był gotów by zagłębiać się we wszystko, co mu się przydarzyło. Jeszcze nie teraz.
            – A coś więcej? – Uniesiona brew zastępcy doskonale dawała znać o tym, czego żąda.
            – Powerfull – Odpowiedział za niego Lucas. – I w tej chwili tyle musi wam wystarczyć. Dajmy sobie wszyscy czas na to, by przyzwyczaić się do nowej sytuacji. – Te dość tajemnicze słowa wzbudziły we wszystkich członkach klanu lekki niepokój. Czyżby mężczyzna siedzący przed nimi miał coś do ukrycia? A jeśli tak, z czym wiązało się jego zachowanie? Nie wiedzieli, na ile mogą mu zaufać, co będzie budziło co rusz nowe spięcia.
            – Czy znajdzie się kilka narzędzi bym mógł złożyć jej łóżeczko? – Na te słowa Lucas zreflektował się, że nie pokazał swoimi partnerowi całego domu, a w szczególności ich sypialni oraz pokoiku dla małej.
            – Zanim je znajdziemy, muszę ci coś pokazać. – Wiedział, że jego partner najchętniej uniknąłby gestu, który wykonał w stosunku do niego, ale zanim się złączą, musiał chociaż pokazać, że jest jego. Chwycił go więc za rękę, by zaraz potem przyciągnąć do siebie i pocałować lekko w usta. Nie potrzebował na razie niczego więcej.
            Lucas uwielbiał swój dom za to, że był w dużej mierze zbudowany z drewna. Oczywiście postawili też na nowoczesność wnętrza, ale jego sypialnia oddawała całą jego miłość do przyrody. Mogły to zabrzmieć dziwnie, ponieważ by mieć ją bliżej siebie, najpierw ją uszkodził. Prawda była jednak taka, że kupił już i tak wycięte drewno, które mogłoby zostać gorzej spożytkowane. Tak to przynajmniej sobie tłumaczył.
            – Zgodzisz się zostawić Liz z Marco? Chciałbym ci wszystko pokazać, a małej na pewno nic się nie stanie. – Allan spojrzał niepewnie na Luca. Zastanawiał się, jakie zachowanie było najbardziej odpowiednie. Wydawało mu się, że skoro do tej pory nikt się na nich nie rzucił, jego córka powinna być przy nich bezpieczna. Nie oddając jej, pokaże, że im nie ufa, co może mieć poważne konsekwencje, których nie chciał sobie wyobrażać. Gdyby okazał brak zaufania, nawet jeśli związałby się z dowódcą klanu, reszta jego członków, nie musiałaby go akceptować. Dobrze znał naturę niedźwiedzi, wiedział, że są samotnikami, a to, że szef znalazł sobie partnera, nic nie oznaczało. Liz gaworzyła słodko w jego ramionach, trzymając zaciśniętą piąstką koszulkę na jego piersi. Nóżki kopały gwałtownie. Spojrzał na Marco i kiwnął głową. Przecież wiedział, że nic nie może jej się stać. Mężczyzna podszedł do niego i chwycił małą zmienną, a ta, gdy zobaczyła nad sobą obcego zaczęła jeszcze intensywniej gaworzyć. Beta pochylił się lekko nad nią przez co jego loki znalazły się w rączce dziecka, a za chwile zostały pociągnięte z całych sił.
            – Ała, ty złośnico mała. – Roześmiał się mężczyzna i pogilgotał ją po brzuszku. Zauważył, że to dość skutecznie działa na dzieci, przez co rozluźniły swoje małe, wścibskie łapki.
            Allan i Lucas udali się po schodach na górę. Mężczyzna podjął decyzję, że pierwszym pomieszczeniem, które pokaże przyszłemu kochankowi będzie pokój jego dziecka. Gdy otworzył przed nim drzwi, ten zaniemówił z wrażenia. Wszystko było w nim zadbane, wstawiono łóżeczko i kołyskę. Stosy pluszaków znajdowały się na szafkach i w wielkich pudłach. Ubranka były już pochowane w szafkach, a wygodny fotel spoczywał pod oknem. Mimo ciemności, która panowała za oknem, widok ten był dla młodego ojca czymś pięknym.
            Jego dziecko w końcu doczekało się normalnych warunków do życia. Nie z dziadkami, którzy najchętniej by się jej pozbyli bądź uniemożliwili jej rozwój. Dla zmiennych niemożność zmienienia się była katorgą, która z czasem mogła doprowadzić nawet do śmierci. Nie będzie też tułać się z nim w samochodzie, szukając miejsca na rozpoczęcie nowego jutra. I tak dużo przeżyli przez ten czas samotności. Allan nigdy nie podejrzewałby, że można tyle czasu spędzić na ciągłych przerwach w trakcie podróży.
            Obrócił się w stronę Lucasa i pocałował go gwałtownie. Fala uczuć zalała jego serce, odbierając na chwilę dech, przyćmiewając zmysły, burząc spokój, który zaczął odczuwać. Nie śmiał o coś takiego prosić, a co dopiero oczekiwać.
Musiał sam przed sobą przyznać, ze zachowanie miśka, jak zaczął nazywać go w myślach, mile go zaskoczyło. Podejrzewał, że będzie musiał sam o wszystko zadbać, nawet jeśli Liz miałaby nocować z nimi, uniemożliwiając wiele innych rzeczy.
– Dziękuję. – Szepnął, kończąc pocałunek. Wiedział, że głos w tej chwili go zawiedzie.
– Podoba ci się? – Lucas obejmował go jedną ręką, a drugą głaskał policzek. Widział lekkie zaniepokojenie w jego oczach, czy na pewno wszystko było takie jak powinno.
            – Nie mogłem sobie wymarzyć niczego lepszego. – Nie czarował go, taka była prawda. Liz miała wszystko, czego sam by dla niej chciał. Łącznie z ciociami i wujkami, którzy w tym momencie zajmowali się nią na dole, rozpieszczając mu córkę. Podejrzewał, że w ten sposób szybko się rozbestwi, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ją ponosić na rękach.
            – Cieszę się. Bardzo mi na tym zależało. Gdybyś chciał coś zmienić, nie będzie z tym problemu. A zaraz obok jest nasza sypialnia. W każdej chwili możesz do niej przyjść, będziesz ją słyszał. – Niedźwiedź wskazał na drzwi. Nie oczekiwał za wiele dzisiejszej nocy. Mimo głębokiej ochoty na to by połączyć się z partnerem, przydałby im się odpoczynek od nadmiernych stresorów z kilku poprzednich dni. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, by niepotrzebnie nie czuć rozczarowania, gdyby coś im się nie udało.
            – Zaprowadź mnie tam. – Posłał w stronę bruneta lekki uśmiech. Sam przed sobą musiał przyznać, że bał się widoku, który tam zastanie. Dobrze wiedział, jak wyglądała jego poprzednia sypialnia.
            – Jeśli będziesz chciał dodać coś od siebie, to ja nie widzę problemu, w końcu to ma być nasza sypialnia, a nie tylko moja, jak dotychczas. – Zastrzegł od razu Lucas, wpuszczając Allana do pomieszczenia.
            – Muszę przyznać, że jeżeli zrobiłeś to sam, to masz doskonały gust. – Pomieszczenie było wyłożone drewnem, jednak nie boazerią, a balami, które tworzyły półokrągłe wzory. Widać było, że ktoś włożył dużo pracy w ich wyczyszczenie tak, by przy każdym dotyku w palce nie wbijały się drzazgi. Poza tym, w tym pomieszczeniu podobały mu się duże okna, które w dzień będą wpuszczać mnóstwo światła, rozświetlając je. Meble również były drewniane, ciężkie, ale przy tym proste, praktyczne. Na środku ich wspólnej przestrzeni znajdowało się ogromne łóżko. Allan nigdy wcześniej nie widział tak dużego posłania.
            – Czasem lubię spać zmieniony w swoją zwierzęcą formę, a gdybym miał mniejsze posłanie, nie starczyłoby miejsca dla mojego partnera – Wytłumaczył mu Lucas, przyciągając do siebie. – Jestem dość duży, nawet bardzo. – Krzywy uśmiech wykwitł na jego twarzy, chociaż słowa zabrzmiały dwuznacznie. Przynajmniej dla Alla.
            – Też czasem tak robiłem, ale… – Postanowił powiedzieć to prosto z mostu. – Wiem, że dzisiaj chciałbyś… – Przełknął ślinę, nawilżając wysuszone gardło. – Możemy pójść do lasu? Co raz słabiej czuję swojego wilka. – Przyznał w końcu szczerze. – Muszę ponownie nawiązać z nim więź. Pozwolić mu się wybiegać, wyszaleć, zregenerować. Jeśli tylko masz ochotę, miło by było, gdybyś mi towarzyszył.
            Lucas pomyślał o konsekwencjach odłączenia się od watahy. Niedźwiedzie nie miałaby problemu z rozstaniem, ale wilki potrzebowały wspólnoty. Allan nie miał się z kim wybiegać, złapać zwierzynę, pożywić. Jego niedźwiedź będzie zapewne bardzo szczęśliwy, mogąc mu towarzyszyć.
            – Chętnie. Przyda mi się trochę ruchu, a znam miejsce, gdzie występuje dużo zwierza, na które możemy zapolować. W tym czasie Marco bez problemu zajmie się Liz.
            – Dziękuję. – Ponownie został przyciągnięty w mocne ramiona, dające poczucie bezpieczeństwa i oparcia. Nigdy nie uważał się za słabego, ale teraz musiał przyznać sam przed sobą, że dobrze było czuć opiekę kogoś innego. Kiedy komuś na tobie zależało, chciał zapewnić ci poczucie bezpieczeństwa, ukoić nerwy i czasem, gdy tego potrzebowałeś podjąć za ciebie decyzje.
            – Zamienisz się teraz dla mnie? – Mimo tego jak żyli, biorąc pod uwagę zmiany do których musieli się przyzwyczaić za młodu, to pytanie było bardzo intymne. Przynajmniej na początku znajomości. Allanowi wydawało się, że nie chodzi o zwykłą przemianę taką jak z innymi wilkami, ale o intymny akt, gdy niedźwiedź będzie pieścił swoim wzrokiem jego ciało, muskał dłonią futro, głaskał pysk, a zarazem jakby nieświadomie będzie znajdował wszystkie słabe miejsca jego bestii, które uwielbiały czuły dotyk. Nie przeszkadzała mu ta myśl, ale ciężko mu się było do tego odnieść.
            – Dobrze. – W miejscu, w którym stał rozebrał się szybko, a za chwilę przed Lucasem stał piękny, wielki srebrno-biały wilk.
            – Cholera. Jesteś piękny. Nigdy nie słyszałem, by ktoś miał takie umaszczenie. – Srebrne pasma odbijały światło padające z stojącej na nocnej szafce lampy, biała sierść poruszała się lekko pod wpływem ruchów mięśni. Duża, ciepła ręka zwisła nad pyskiem wilka. – Mogę? – Delikatne liźnięcie wnętrza dłoni dało jasny sygnał do działania. Opuszkami palców Lucas zaczął dotykać pyska wilka, muskając go, kierując się po chwili na uszy, by zaraz potem znaleźć się na grzbiecie, przeczesując gęste futro. Czuł siłę mięśni i charakteru, do tej pory stłamszoną. Widać było, że nawet ta chwila uwolnienia dała zwierzęciu szansę odzyskać chociaż częściowo siły, dlatego też ruszał on wolno ogonem, przeciągał się, prostując łapy, podrzucił łbem kilka razy.  
            Minęła dłuższa chwila nim pod palcami Lucasa nie znajdowała się już sierść, a ludzka skóra. Nawet nie zarejestrował, kiedy to się stało, a przed nim znajdował się młody, nagi i seksowny mężczyzna.


21 komentarzy:

  1. No tak koniec oczywiście w odpowiednim momencie. Zdrowych świąt życzę i już nie mogę doczekać się dalszej części:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś skończyć muszę :D A moment sam się trafia :D Co ja na to poradzę:D Dziękuję pięknie :) Do napisania w najbliższą niedzielę ;)

      Usuń
  2. Zgadzam się...piękny moment na przerwanie...piękne opowiadanie, juz tesknie do następnego rozdziału.
    Wesołych Świąt wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj. Przykro mi :D Niestety gdzieś skończyć muszę :) Dziękuję :)

      Usuń
  3. Czemu czemu i jeszcze raz czemu w najciekawszym momencie?
    Wesołych świąt

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW :) Cudowny rozdział :)
    Jak zawsze zakończyłaś w bardzo ciekawym momencie, chyba lubisz nas dręczyć, ale w ten wspaniały okres wybaczam ;)
    Jestem ciekawa co ukrywa Allan, co się stało, że musiał opuścić watahę?
    Marco jest słodki :) Liz będzie rozpieszczana :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S. Nie wiem, czy obchodzisz święta, ale jeśli tak to WESOŁYCH, ZDROWYCH ŚWIĄT I MOKREGO DYNGUSA :)
    A jeśli nie to wspaniałego odpoczynku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) :D Czemu wszyscy piszą o zakończeniu w dobrym momencie? :D Nie lubię was dręczyć, tak jakoś samo wychodzi :P
      Co do historii Allana, wszystko się okaże :) Dziękuję bardzo za życzenia :)

      Usuń
  5. Mało mi, mało, mało, mało!! Raaany ja już chcę następny rozdział ! Jedne co mogę powiedzieć to się uspokoiłam widząc że Mark nie jest ich partnerem ani nic. Bo po ostatnim rozdziale przeszło mi to przez myśl :P
    A tak poza tym to na razie akcja jest spokojna i powolna ale ciągle w głowie mi siedzi myśl że pewnie już nie długo. Nie wiem czy czekam na komplikacje i problemy. Ale na pewno czekam na kolejny rozdział !
    Dużo weny, czasu i chęci!
    Pozdrawiam OfeliaRose
    PS. Wesołych Świąt i mokrego dyngusa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiasz kończyć w takich momentach... xD.
    Wesołego jajka i mokrego dyngusa :D.
    Co do weny, moja lubi strzelać fochami :/ . Zawsze jednak próbuje ze wszystkich sił się z nią porozumieć ;).

    OdpowiedzUsuń
  7. Podobała mi się reakcja siostry Lucasa :p O i Lizy będzie miała kuzynkę miej więcej w swoim wieku. I na Serio w takim momencie ???
    Pozdrawiam i życzę dużo wolnego czasu i weny :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Liz będzie miała kuzynkę w podobnym wieku ;) I to będzie duży komfort dla zmiennych, wychowując je razem :) Serio, serio w takim momencie :D
      Dzięki. Przyda się :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Rozdział świetny ;)
    Ale znowu przerwany w tak ciekawym momencie... i znowu trzeba czekać aż tydzień na dalszą część...
    Super, że Allan i Lukas coraz bardziej się do siebie zbliżają no i że stado Luki przyjęło jego partnera i córkę. A Liz to pewnie podbije serce nie tylko cioci ale i pozostałych domowników ;)
    Jestem też ciekawa powodów opuszczenia watahy przez Allana... I choć pewnie nie było mu łatwo to musiała być to jedyna słuszna decyzja.
    No i teraz nasza parka powinna mieć duuużo czasu dla siebie by się coraz lepiej poznać i w pełni zaakceptować ;)

    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) No cóż... Kiedyś trzeba przerwać tekst, a to, że wychodzi w takim momencie to nie moja wina! :D Samo sie tak pisze. Oj masz rację. Liz podbije serce wszystkich:D Jak to dziecko. O powodach... Wszystko się wyjaśni. Nie wiem czy w ciągu rozdziału czy dwóch :D Bo historia ta jest dość prosta, krótka, ale ma kilka wątków.
      Powinni mieć dużo czasu. To prawda :D Ale czy będą mieli? :D
      Pozdrawiam

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Poproszę o więcej *.* cudne , nietuzinkowe opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję,znowu ciepełko i zadowolenie,podszyte nerwami związanymi z niepewnością ,czy zostaną zaakceptowani.Na szczęscie wszystko dobrze się skończyło ,mimo małego zgrzytu ,nie znamy nazwiska Allana.Klan to tochę niepokoi,a mnie ciekawi jaką tajemnicę skrywa.Marck jako etatowa opiekunka bardzo przypadł mi do gustu.Fajnie zarysowane postaci.Wielkie dzieki.Pozdrawiam Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgrzyty są potrzebne :) Tajemnice Allana... może się wyjaśnią :D
      Przyznaję się. Darzę Marco dużą sympatią :)

      Usuń
  12. Witam,
    rozdział cudowny, coraz bardziej mi się podoba ta historia, na samym końcu pomyślałam sobie, że jednak nie pójdą do tego lasu się wybiegać ;] Allan bardzo dobrze został przyjęty, i jak się okazało Alis jest w ciąży, jestem bardzo ciekawa historii Allana, mam pewne podejrzenia co do tego, że tak długo był samotnym, ale poczekamy zobaczymy...
    Multum weny...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się że znalazłaś czas na przeczytanie :) I że podoba ci się historia :)Jakie masz podejrzenia? Wena się przyda, oj przyda :D

      Usuń