niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 13

Kochani!
W tym tygodniu mogę mieć problem z czytaniem waszych blogów i odpowiadaniem na komentarze. Tak więc jeżeli jednej osobie odpowiem, a drugiej nie, bardzo proszę się na mnie nie obrażać :D Wybaczcie tak krótkie wstępy ostatnio, ale ZA CZĘSTO przygotowuję notkę na ostatnią chwilę :D 
A jutro pobudka o 5 :(
Miłego czytania

Rozdział 13

            Poranek we wciąż nowym domu był dla Sama dość stresujący. Wszyscy przestali udawać uprzejmość i odrobinę sympatii, nie rozmawiali z nim prócz grzecznościowych formułek. Nie wiedział, o co im wszystkim chodzi. Od kilku dni głowa go bolała tak, że miał ochotę coś rozwalić. Na szczęście pod ręką miał Marco, więc mógł się na nim wyżyć.
Biedny, słaby beta. Żal mu go było, że jest taką pokraką, te jego smutne oczy pod pozorem odwagi. Nienawidził pozerstwa. Był wściekły, napędzany złością do tego mężczyzny, a jednak coś tego dnia mu się nie zgadzało.
Zjadł poranny posiłek, zmył naczynia za wszystkich, bo jak się okazało, wypadała jego kolej i wyszedł na zewnątrz. Było przyjemnie ciepło, myślał, czy nie dobrze byłoby się zmienić chociaż na chwilę i wygrzać skórę.
– Sam, musimy porozmawiać. – Głos stojącego za nim Allana był poważny. Nie żądał, prosił, ale jednak coś w nim się na to buntowało.
– Nie chcę. – Coś z tyłu głowy ciągle nie dawało mu spokoju, męczyło i dręczyło, odkąd tylko się obudził.
            – Rozumiem. – Stał za młodszym od siebie wilkiem i obserwował jego reakcje. Coś było bardzo nie w porządku. – Zmień się, proszę. – Chłopak spojrzał na niego i zrobił to. Przeklął w myślach swoją głupotę, jednak zachował poważną i niewzruszoną minę. Zamiana Samiego znów była niepełna, z tym że teraz znacznie większa część ciała nie uległa przemianie. O ile wcześniej była to tylko dłoń czy kawałek ogona, tak teraz… Kości się skurczyły, dostosowując do wyglądu wilka, ale nic więcej. Dłoń, przedramię, nawet łokieć były takie same. Zdarzały się nieudane zmiany u młodszych osobników ich gatunku, gdy dopiero zaczynały się uczyć, na czym to polega, ale nie u dorosłych zmiennych. Nawet jeśli mogło się to zdarzyć raz, ale nie kilka. Problemem był właśnie fakt, że zazwyczaj oszalałe osobniki od razu zgładzano po to, by nie zaszkodziły innym, nie zaatakowały ich, dlatego tak mało było o nich danych. Osobiście znalazł dwie opowieści, które dawały całkiem różny przekaz. W jednej znajdowała się informacja, że oszalały wilk z większej powierzchni niezmienionego ciała przechodzi w mniejszą, co świadczyło o jego chorobie, w drugiej było zupełnie inaczej. Cholera jasna!, pomyślał gniewnie i zastanowił się nad tym, co ostatnio działo się w ich domu. Nie chciał usprawiedliwiać Sama, ale może całe jego zachowanie wynikało właśnie z tego? Może jest gorzej, niż myśleli? Jaką decyzję powinien podjąć?
            – Poleżysz tu, Sam? Ja idę porozmawiać z Lucasem. Potem chcielibyśmy oboje z tobą porozmawiać. Przykro mi, ale to konieczne. – Wilk kiwnął leniwie łbem i ułożył się wygodnie na deskach tarasu.
            Było mu tak cholernie ciepło, gdy słońce wygrzewało sierść wilka. Cieszył się z tego i uspokajał. Przez ostatni rok widział za mało słońca. Nie mógłby żyć w lesie, nawet jeśli wszystkiego miałby w bród. Domek znajdował się w ciężkim dla niego rejonie, gdzie promienie światła rzadko dotykały ziemi. Oczywiście widział jego prześwity, jednakże w lesie panował chłód, wilgoć i jak dla niego zbyt przytłaczająca atmosfera.
            Niby nic, ale coś się w nim uspokoiło, odetchnęło. Pierwszy raz od kilku dni rozluźnił mięśnie, nie czuł się, jakby miał zostać zaatakowany czy zraniony. Na granicy jawy ze snem w końcu dowiedział się, co takiego mu dzisiaj nie pasowało. Nigdzie nie było Marco. Jego serce na sekundę zgubiło rytm, a z jego gardła wydobyło się głośne przeraźliwe wycie. Partner go zostawił! W tym momencie coś w jego psychice się złamało, coś, co od dłuższego czasu blokowało jego sprawne funkcjonowanie.

***

            Zanim Allan poszedł porozmawiać z Lucasem, zajrzał do córki, która leżała w swoim pokoju, a właściwie spała. Mały suseł. Musiał się więcej dowiedzieć o przecierkach z owoców i warzyw, co może jej podać w okolicach trzeciego miesiąca życia. A najlepiej porozmawiać z którąś z kobiet. Chciał znaleźć dwie opowieści o szalonych zmiennych i wydrukować je dla partnera. Wiedział, że ten pomoże mu rozwiązać jego problem. Nie był już sam, by ze wszystkim sobie radzić. Uśmiechnął się lekko na tę myśl.
            Już po chwili wszedł do gabinetu Lucasa. Nie przejmował się pukaniem, wiedział, że kochanek zajmuje się dokumentami i przeglądaniem faktur i rachunków za budowę. Jego poszukiwania poszły całkiem sprawnie, nie napracował się zbytnio.
            – Mogę ci przeszkodzić? – Wolał nie odrywać go od zbyt pilnych prac, niektóre dokumenty trzeba było przeanalizować od deski do deski, nie mając skrupułów, by kogoś na chwilę od siebie odseparować. Tym bardziej, jeśli chodziło o ciągi liczb.
            – Daj mi pięć minut, muszę to skończyć. – Allan usiadł na wygodnej kanapie i wziął do ręki leżącą na stoliku książkę. Uśmiechnął się na widok wyboru partnera i przejrzał kilka stron czytanej przez siebie dawno pozycji. Pamiętał, jaką frustrację w nim budziła, ile emocji. Była to jedna z tych lektur, przy których człowiek nie wie, kiedy mu mija czas. Skończył ją chwilę po porannym budziku, który go zaskoczył, wtedy nie podejrzewał, że tak długo czyta. – Mmmm. – Spojrzał na przeciągającego się Lucasa wydającego z siebie głębokie westchnięcie.
            – Chodzi o Marco i Sama. – Podszedł do partnera i położył przed nim kartki. – Przeczytaj to, jeśli możesz. – Luc spojrzał na niego intensywnie i przyciągnął go dłonią do pocałunku.
            – Tak lepiej. – Roześmiał się na widok szerokiego uśmiechu partnera.
            – Czytaj. Muszę ci potem powiedzieć, do jakich wniosków doszedłem. – Stanął za nim i widząc jego spięte mięśnie, zaczął je masować.
            – Osz cholera. – Przeciągły jęk wydostał się z ust Lucasa. – Jak dobrze. – Instynktownie odchylił głowę z powodu nieprzyjemnego na początku odczucia. Zaraz potem pierwsze partie mięśni zaczęły się rozluźniać. Dopiero po tej chwili relaksacji, na jaką pozwolił mu All, skupił się na tekście.
            Z góry nie widział dokładnie, jak Luc marszczy brwi i patrzy zdziwiony na to, co czyta.
            – Allan, skąd ty to masz? – To pytanie go zaskoczyło. Przecież Lucas chyba powinien to wiedzieć. Po chwili uderzył się płaską dłonią w czoło.
            – Każdy Alfa ma dostęp do legend, podań i pewnych danych, o której ich watahy i klany nie wiedzą. Wcześniej informacje były przekazywane na papierze – wiadomo. Musieli mieć specjalne sejfy, o których wiedzieli tylko oni i ich następcy. Z czasem, gdy weszły komputery, jak dobrze przypuszczasz, wszystkie te operacje zostały nam ułatwione. Każdy z ojców musiał przepisać po kilka tekstów, które mam na pendrivie. Te dane są uaktualniane co jakiś czas. Zazwyczaj przekazujemy je sobie przez zaufane bety. Zastępcy wiedzą, że to jakieś dokumenty, ale nie pytają o nic. Wiedzą, że nie mogą. Ja z wiadomych względów nie mam do najnowszych dostępu, ale… Czas wyjść z ukrycia. Wiem, z kim mogę się skontaktować, by dać znać wszystkim, że żyję. Chyba nikt nie pomyślał, że możesz nie mieć dostępu do tych informacji. Nie tworzymy jakiejś listy, komu trzeba je przekazać. Podejrzewam, że mój ojciec mógłby to w końcu sobie uświadomić, gdyby żył.
            – Ok. Ja się nie gniewam, bo rozumiem, że to „ściśle tajne”. – Mężczyzna pokazał cudzysłów palcami i zapytał. – Co wywnioskowałeś?
            – Wydaje mi się, że on… Marco ma chorego partnera, ale nie może być to powodem, dla którego go uśmiercimy. – Zastrzegł od razu, wiedząc, jak to robią inne klany i watahy.
            – Nie zamierzam tego robić, kochanie. Nasza beta dała sobie czas zgodnie z naszą sugestią, ale co ty proponujesz w sprawie samego Sama? Jak mu pomóc?
            – Wśród zmiennych jest chyba jakiś psychiatra, prawda? – Lucas spojrzał na niego zaskoczony. Czemu wcześniej na to nie wpadł? Tyle się mówi o psychologach, psychiatrach czy psychoterapeutach, ale w kontekście ludzi. Czemu te same metody i leki miałyby nie skutkować na zmiennych? Głównym problemem tak naprawdę były żyjące w nich zwierzęta, fakt, by nic im się nie stało. Jednak za szaleństwo człowieka w ich przypadku często odpowiadało właśnie ich drugie ja. Skoro mogli zachorować ludzie z jedną osobowością wyjściową, to dlaczego nie oni? Przecież tak naprawdę mieli jak gdyby dwie osoby w sobie, dwie osobowości.
            Zastanawiające także było to, że Sam w stosunku do wszystkich innych zachowywał się całkiem normalnie, nieagresywnie, chociaż wszyscy widzieli i słyszeli jego wybuchy złości w stosunku do Marco. Czy może być tak, że partner okazał się bodźcem spustowym do wyrzucenia z siebie wściekłości? Zazwyczaj tak bezpodstawna agresja nie jest skierowana do jednej osoby, a przynajmniej tak mu się wydawało.
            – Może to nie będzie taki głupi pomysł. – W tym momencie usłyszeli głośne wycie. Spojrzeli po sobie. – On już wie.
            – Za chwilę pewnie tu będzie. – Tak też się stało. Nie minęło dziesięć minut, a w ich gabinecie siedział młody wilk. Zajął jeden z foteli, skurczając się w nim tak, by wyglądać na jak najmniejszego.
            – Odszedł. – Pytanie kryjące się w jego głosie było bardziej retoryczne, tym bardziej że nie zostawia się niesparowanego partnera.
            – Musiał. Nie chciał, żebyś go ciągle atakował. Nie zamierzał sobie na to pozwolić. – Allan postanowił powiedzieć to wprost.
            – Ja… Nie byłem sobą. – Mężczyźni spojrzeli na niego, nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Najpierw wyzwał Allana, atakował go, potem niby się poddał, ale wyżywał się na partnerze. To wszystko było dziwne, ale też brali obaj pod uwagę to, że Allan znał go jako spokojnego, sumiennego wilka. To, co ostatnio wiedzieli, nie było jego typowym zachowaniem. Ludzie aż tak szybko się nie zmieniają.
            – Co przez to rozumiesz? – Lucas zrozumiał, że Allan nie chce wyciągać wszystkiego z wilka. Znali się wcześniej, co mogło to tylko utrudnić. Na dodatek jego partner w ten sposób nie był obiektywny, co im nie pomagało.
            – Nie umiem tego wyjaśnić.  Po prostu czułem się, jakbym to nie ja robił te wszystkie rzeczy. Krzywdziłem go, a zarazem sam cierpiałem z tego powodu. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Zarazem chciałem i nie chciałem go skrzywdzić.
            – Nie wiem, czy możemy ci ufać – stwierdził alfa. Ramiona wilka zadrżały lekko, ale niczym innym nie dał poznać, jak odebrał te słowa.
            – Rozumiem. – Nie, nie potrafił na tę chwilę tego zrobić. Chciał wiedzieć, gdzie jest jego partner. Potrzebował go, by się z tego wszystkiego otrząsnąć. Wiedział, że nie będzie aż tak wybuchowy, nie zamierzał go bić. – Gdzie on jest?
            – Sam. Daj mu chociaż dzień. On też potrzebuje sobie pewne rzeczy uświadomić. Jeśli chcesz, możemy mu powiedzieć to, co nam teraz przekazałeś, ale to od niego zależy decyzja. Nie ściągniemy go tu na siłę. Nie możemy mu tego zrobić. – Kiwnął głową. Coś w środku aż nim szarpało. Znał motywy decyzji partnera, ale nie chciał ich uznać.
            – Będę… – przełknął głośno ślinę – potrzebował pomocy. Nie wiem, co mi jest, czy tak czuły się wilki, które oszalały?
            – Obiecuję ci, że postaramy się znaleźć jakieś rozwiązanie, nie wiem jednak, czy nam się to uda. Przeszukałem już duże pokłady informacji i nic w nich nie ma. Właśnie… zastanawialiśmy się z Lucasem nad psychiatrą dla ciebie. – Raz kozie śmierć. Sam miał do wyboru akceptację pomocy choćby w takiej formie albo… Sami nie wiedzieli, co mogliby z nim zrobić. Za dużo zmiennych poniosło śmieć tak naprawdę z przypadku, dlatego że nikt nie chciał im poświęcić czasu i pomóc znaleźć jakiegoś rozwiązania.
            – Dlaczego akurat do psychiatry?
            – Chcemy dowiedzieć się, co ci jest. To, że nie chorujemy cieleśnie, nie oznacza, że nie możemy chorować umysłowo tak, jak zwykli ludzie. Może ich leki będą pomocne. Zastanawia nas tylko kwestia tego, czy nie zaszkodzi to twojemu wilkowi, dlatego odszukamy jakiegoś zmiennego, który jest psychiatrą.
            – Dlaczego tyle dla mnie robicie? Przeze mnie wasz beta wyjechał, wszyscy go lubicie, a mnie nie. I doskonale zdaję sobie sprawę, dlaczego tak się dzieje. – Lucas obserwował to, jak Allan radzi sobie jako alfa. Starał się tłumaczyć młodemu wilkowi swoje decyzje tak, by ten się nie obawiał, a zarazem znał ich motywy. Nikt nie chciał jego krzywdy.
            – Bo dość już zabijania z takiego powodu. Nie zamierzam na to pozwolić, nie w naszym klanie. – Uśmiechnął się lekko, słysząc tak niby niewielką zmianę słowną. – Nie pójdziemy drogą na skróty, Sami, ale musisz mi w tym pomóc i nie utrudniać, dobrze? – Wilk kiwnął głową.
Trochę traktowali go jak dziecko, ale wiedzieli, że rok samotności odbił się na nim dość znacznie, na dodatek musiał znaleźć swoje miejsce na ich ziemiach, zostać zaakceptowany i poczuć się bezpiecznie. W kwestii zdrowia psychicznego poruszali się jak we mgle, nie mieli pojęcia, w jaki sposób to ugryźć, tym bardziej że nie każda zasada rządząca zachowaniem ludzi przysługiwała także im.

***

            Marco stał przed trzypiętrowym budynkiem. Niby nic, ale konstrukcja pięła się o wiele wyżej. Kolejny hotel, przez który Lucas będzie miał jeszcze mniej czasu. Na dodatek wszystko się zmieniło, ponieważ miał Allana i Liz.
            W ten sposób jego myśli odpłynęły w kierunku jego własnego partnera i coś boleśnie go zakuło. Cholera jasna, przecież nie może przejmować się kimś, kto go nie chce. Wiele osób przeżyło odrzucenie, mniejsze lub większe, ale jednak. Nie zamierzał poddawać się temu przykremu odczuciu. Wszedł na plac budowy, prawie w tym samym momencie podszedł do niego starszy, niższy od niego mężczyzna.
            – Tu nie można wchodzić. – Jego wzrok nie był nieprzyjemny, po prostu zwykła formułka dla osób, które chciałyby podejść bliżej. Nigdy wcześniej przecież go nie widział.
            – Jestem od Lucasa. W torbie w samochodzie mam odpowiednie dokumenty pozwalające mi na nadzorowanie budowy, ale z chęcią wykonam też jakieś prace ciężkie. – To zaskoczyło starszego człowieka.
            – Miło mi pana poznać. Nazywam się Andrew Mongersthern i jestem tu kierownikiem. Przyniosę panu kask.
            – Marco Powerfull. – Uścisnęli sobie dłonie. – Dziękuję, przyda się. – Chociaż gdyby spadła mu jakaś cegłówka na głowę, to i tak najprawdopodobniej by go zabiła. Po chwili mógł swobodniej poruszać się po placu, obchodząc budynek dookoła i słuchając krótkich informacji ze strony szefa budowy.
            – Skoro już wszystko wiem, to zadam panu podstawowe pytanie. W czym mogę się wam przydać?
            – Ale to… – próbował zaprotestować, ale nie dane mu to było.
            – Zgodne z zasadami. W teczce, którą ci przekazałem, również są na to potrzebne dokumenty. Nic mi nie płacisz, a ja się narobię. Pasuje taki układ? – Po kolejnych dziesięciu minutach miał już zadanie do wykonania.

***


            Lucas od ósmej wieczorem  próbował dodzwonić się do Marco, co jednak mu się nie udawało. Zaczynał się denerwować, tym bardziej że przyjaciel nie dał mu w ogóle znać, czy dotarł na miejsce.
            – Daj mu spokój. On potrzebuje się odseparować nie tylko od Sama, ale nas wszystkich. Może poszedł na piwo albo śpi. Wyruszył dość wcześnie. Pozwól mu odsapnąć, sam do ciebie zadzwoni. – Lucas siedział na podłodze oparty o ścianę, on sam natomiast spoczywał wygodnie oparty na łóżku. Liz znajdowała się na jego klatce  piersiowej. Uwielbiał, gdy leżała zwinięta w mały kłębek na brzuchu, wyglądała wtedy… jak księżniczka. Uśmiechnął się na tę myśl i pocałował dziecko w główkę. Mała wydawała dziwne dźwięki, przy okazji plując na niego. Jego koszulka była już lekko przemoczona, tym bardziej że dziecku podobało się wkładanie rączek do buzi. Później musiał je wycierać, całować i wydawać przy tym głośne dźwięki, by ją rozbawić.
            – Za niedługo ją umyje, co? – zapytał Luc.
            – Dzięki, jestem jakiś wykończony. – Rzeczywiście tak było. Od ponad godziny ziewał na okrągło, już był na granicy jawy i snu, chociaż pilnował się, by nie zasnąć. Nie miał spokojnej nocy. Nie dość, że Marco wyjechał, to jeszcze długo nie mógł zasnąć, roztrząsając ten problem. Liz też była niespokojna i często płakała. Wiedział, że wyczuwała jego stan.
            – Wezmę ją od razu, a ty poleż. – Luc wstał i chwycił pewnie dziecko. Wkładając rękę pod brzuszek, wziął ją w takiej pozycji, w jakiej leżała. Jej małe kończyny zaczęły zwisać, co skwitowała ciągłym ich poruszaniem.
            Zaczynał mieć w tym wprawę. Za pierwszym razem Allan musiał mu wszystko pokazywać, teraz jednak dawał sobie radę sam. Przygotował szybko wanienkę i zaczął ją napełniać cieplejszą wodą. Wiedział, że trochę ostygnie, zanim rozbierze tego szkraba. W końcu, gdy byli gotowi, sprawdził łokciem ciepłotę wody, a następnie wziął się za pielęgnacje dziecka. Widać było, że Liz lubiła przebywać w ciepłej wanience. Gaworzyła wtedy z uśmiechem na ustach, co przyprawiało go o lepszy humor. Wiedział, że partner miał podobnie.
            Gdy skończył, otulił małą ręcznikiem, by ją powycierać. Modlił się, by w tym momencie się nie posikała, czy nie zrobiła kupki. Nie wiedział, czy byłby w stanie to znieść. Na jego nieszczęście, gdy tylko zdążył ją powycierać, mała go obsikała. Mimo początkowej konsternacji nie mógł powstrzymać głośnego śmiechu. Mała złośnica.
            – Chodź, zabierzemy cię do taty. – Gdy wszedł do sypialni, zobaczył Allana zwiniętego na boku, drzemiącego z głową na jaśku. Podszedł do niego, pochylił się i pocałował lekko w skroń. Wyszedł z Liz do jej pokoiku. Mimo że większość czasu przebywała z nimi lub z wszystkimi ciociami i wujkami woleli nauczyć ją spania bez nich.
            – Cicho, maleńka. Pójdę przykryć tatę i dopiero do ciebie przyjdę. Zaraz będę.
            Tak, jak powiedział do córki, tak też zrobił. Nie chciał przyznawać sam przed sobą, że liczył na inne zakończenie wieczoru. Bardziej romantyczne i gorące, ale widząc Allana w chwili pełnego relaksu i spokoju, uświadomił sobie, jak bardzo mężczyzna poczuł się przy nim bezpieczny oraz jak bardzo potrzebował odpoczynku. Otulił jego ramiona kocem i po cichu wyszedł z sypialni. Miał nadzieję, że usypianie Liz pójdzie mu dość szybko. Problem w tym, że mała nigdy nie robiła tego, czego oni by chcieli. Musiał przestawić swoje myślenie na jak najdłuższe usypianie, może w ten sposób ją oszuka.



sobota, 23 maja 2015

Rozdział 12

WAŻNE!
Kochani, na wszystkie komentarze z rozdziału 11 i 12 odpiszę po niedzieli. Ten tydzień był bardzo intensywny i nie dałam rady tego zrobić. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. 

Rozdział 12

Nim się obejrzeli, od przywiezienia Sama na ich terany minął tydzień. Allan czuł się już pewnie w klanie Lucasa, polubił też wszystkich zmiennych, którzy bardzo ułatwiali im życie. Odkąd dowiedział się o śmierci swojej rodziny, nie podejrzewał, że Liz będzie miała aż tyle wujków i cioć, którzy będą się chcieli nią zajmować.
            Na dodatek Lucas był opiekuńczy i tak jak zaplanował, zajmował się jego córką, pomagając mu w codziennych obowiązkach. Dzisiaj jednak mieli poświęcić czas tylko sobie i wyjechać do miasta. Allan siedział na kanapie, przeczesując dłonią kosmyki włosów partnera. Jego głowa spoczywała mu na kolanach. Ramiona Luca były lekko uniesione, przytrzymując kolejny dokument, który czytał. Liz spała na ganku w kołysce, położona w cieniu, ale mimo to łapała do płuc ciepłe, świeże powietrze. Nie martwił się o jej bezpieczeństwo, wiedząc, że są sami na dużych połaciach ziemi, zresztą usłyszałby to. Sam też czytał jeden z kryminałów, który trzymał w dłoni. Co jakiś czas przewracał kolejne strony, zagłębiając się w treść wykreowanego przez autora świata.
            Lucas coraz bardziej się rozleniwiał przy Allanie. Wcześniej jeździł sprawdzać budowę hotelu codziennie, co dwa dni zaglądał też do swojego gabinetu, zajmując się obowiązkowymi rzeczami. Przy kochanku jednak jego nawyki opóźniały się o jeden dzień, mimo tego, że nadal był równie skuteczny. Budowlańców kontrolował co dwa dni, a gabinet odwiedzał co trzy i częściej zabierał pracę do domu, by być bliżej partnera. Mimo iż wykonywał swoje obowiązki rzadziej, to jednak robił to szybciej i sprawniej, nie marnując czasu na nic innego. Lubił ten nowy porządek rzeczy. Tym bardziej że z Allanem równie dobrze mu się rozmawiało i milczało.
            – Zostawisz mnie w końcu? Każdy potrzebuje samotności, a ty zachowujesz się jak pieprzony strażnik. – Chyba wszyscy przestali reagować na próby związania się Marco i wybuchowego, jak się okazało, Sama. Przynajmniej do dzisiaj. All kojarzył go jako spokojnego, ułożonego wilka – jednak zdobycie niechcianego partnera wzbudziło w nim nieznane dotąd pokłady frustracji i złości.
            – Przecież tego nie robię – odpowiedział mu z pewnej odległości drugi mężczyzna.
            – Bo ci uwierzę. Przytłaczasz mnie, a nawet nie jesteśmy ze sobą! Ogarnij się, do cholery, już raz coś powiedziałem. – All zacisnął lekko pięść, nie reagując jednak na te słowa. Po pierwsze miał ochotę zdzielić Sama po głowie, tak samo jak Marco. Chciałby im pomóc rozwikłać tę trudną dla nich sytuację. Para, jak wszyscy w domu ich nazywali, co chwilę się spierała i konfrontowała, a tak naprawdę jeszcze ze sobą nie byli. Na dodatek przemoc, która się pojawiła zaraz na początku, nie nastrajała zbyt optymistycznie.
            Lucas wiedział, jak jego przyjaciel reaguje na te słowa, sam jednak nie mógł mu pomóc. Nikt nie ma prawa wtrącać się w rodzącą się więź, dopóki jeden z partnerów tego nie zachce, a i tak osoba, którą o to prosi, może odmówić. Nie miał jednak tej samej wiedzy co Allan, który został wyuczony przez swego ojca. Można było obejść ten zapis. A Sam dawał ku temu doskonały powód. Przemoc. Westchnął cicho i odchylając lekko głowę, spojrzał na partnera.
            – On ma niezły charakterek. – All spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się lekko.
            – Ma i trzeba go poskromić. A Marco będzie do tego najlepszy. Przynajmniej tak mi się wydaje. Jeśli tylko chociaż trochę się ułoży.
            – Szaleńczy związek pary beta. Tylko, czy nasz dom to przetrzyma? – Nie mogli powstrzymać śmiechu. Sami dość często w ostatnim tygodniu się kochali, a co jeśli nowo utworzona para należy do tych pałających gorącym uczuciem? Wszystko na to wskazywało. Wtedy wybuch namiętności może powalić wszystkich na łopatki.

***

            Lucas nie przyznał się Allanowi, że prócz wizyty na budowie zaplanował kino, a później dobrą kolację. Zabrał swojego partnera na ich pierwszą randkę, co tak naprawdę obu ich zaskoczyło. Przez tak krótki okres przyzwyczaili się do siebie, pokochali za pewne cechy charakteru, które w dzisiejszych czasach są coraz rzadziej spotykane.
            – Pojadłem. – Allan starał się siedzieć prosto, ale zapełniony brzuch odrobinę mu ciążył. Błogi uśmiech błąkał się po jego twarzy, a wzrok spoczął na oczach partnera.
            – Ja też. Dawno nie jadłem nic tak dobrego.
            – Powiem Alis. – Roześmiał się na oburzony wzrok kochanka. Ostatnio to właśnie jego siostra gotowała większość posiłków, jakby na złość swojemu partnerowi. Pokochała wyszukiwanie nowych potraw i testowanie ich na całej rodzinie. Nikt nie miał serca jej powiedzieć, że niektóre wychodziły dosłownie okropnie, mimo iż kobiecie one smakowały.
            – Wtedy ty też będziesz miał przerąbane, bo cały klan się na ciebie wkurzy i skończą się ciasteczka czekoladowe mojej siostry. – All w głowie porównał plusy i minusy sytuacji. Dziewczyna piekła obłędne ciastka i nie dziwił się, że Lucas z Marco prawie się o nie bili. Raz był świadkiem takiej sytuacji, a potem przez dwa dni wyśmiewał się z partnera.
            – Wolę ciastka.
            – Wcale ci się nie dziwię. – Uśmiechnęli się do siebie. Lucas pochylił się lekko nad stołem, kładąc partnerowi rękę na dłoni. Musnął kciukiem wewnętrzną jej część, pieszcząc ją delikatnie. – Coś cię trapi.
            – Marco i Sam. – Nie zamierzał ukrywać tego, że martwi się o tę dwójkę. Dla obu chciał jak najlepiej, a to, co aktualnie się działo, nikogo nie przyprawiało o dobry humor. Mężczyźni darli ze sobą koty, a właściwie to Sam był negatywnie nastawiony do Marco, a ten zamknął się w sobie.
            – Tak, mnie też chodzi to po głowie. Masz jakiś pomysł? Bo ja myślę nad jedną rzeczą.
            – Myślałem o tym… Skoro i tak któryś z nas jest w domu, to może – zamilkł na chwilę – odeślij na jakiś czas Marco. – Lucasa zaskoczyła ta propozycja. Nie przypuszczał, że Allan może chcieć zastąpić jego betę Samem, który w rzeczywistości przez swoją porywczość nie nadaje się do tej roli. – Będziemy przez kilka dni funkcjonować bez bety, a on będzie miał czas odsapnąć od tego, jak Sam go traktuje. Nie podoba mi się to i mam ochotę porozmawiać z tym gówniarzem po raz kolejny. – Uśmiechnął się na słowa partnera. Nie zamierzał pozbywać się niedźwiedzia, a jedynie chciał dać mu odpocząć od nich wszystkich. Sam miał podobny pomysł, z tym że z oddelegowaniem Marco do pilnowania budowy, mógłby nocować w hotelu i nie musiałby się niczym innym przejmować. Znał mężczyznę i wiedział, że ten nie usiedzi w jednym pomieszczeniu, dlatego wymyślił coś takiego.
            – Wyślę go do pracy przy budowie. Przyda mu się to.
            – A wypoczynek? – Uniósł lekko lewą brew.
            – Zwariuje wtedy.
            – Tak też myślałem. – Sięgnął po filiżankę  i napił się łyk kawy. Była już chłodna, oddająca większą porcję goryczy, niż gdy spijało się jej pierwszy ton.
            – Wracamy powoli? Proponuję jeszcze spacer. – All uśmiechnął się lekko. Tego mu było trzeba, żeby odetchnąć.

***

            Marco stał zrezygnowany pod prysznicem. Nie wiedział, po co tak długo czekał na partnera, skoro ten i tak go odrzuca. Nienawidził tego lęku w sobie i poczucia beznadziei za każdy razem, gdy Sam go odtrącał, podkopywał wiarę w siebie, burzył codziennie nową nadzieję. Nadal nie miał szansy choćby podać mu kubka z kawą. Kurwa mać, facet zachowywał się jak totalny dupek, niedbający o nikogo i o nic. O jego uczucia w szczególności. Nie potrafił udawać, że jest ze skały i nie wiedział, czy aż taką przyjemność sprawia mężczyźnie pastwienie się nad nim?
            Jeszcze trochę, to zamiast jakichkolwiek pozytywnych uczuć, będzie w stanie go tylko nienawidzić. Tu nie chodziło o samo odrzucenie jako takie, a o sposób, w jaki to robił. Ciągle podnosił na niego głos, nie pozwalał się zbliżać na mniej niż pięć kroków, unikał go i o wszystko obwiniał, na dodatek to jak go dwa razy odepchnął. Nie przyznał się, że jak wylądował na ścianie, rozciął głowę. W pokoju przemył rankę wodą z mydłem. Miał dość. Młody przeginał,  a on nie chciał tego tolerować. Nie był szmatą, którą można źle traktować.
            Widział bezradność na twarzach jego braci i sióstr, tę, którą sam czuł w sercu. Musiał wyjechać. Nie zamierzał dać sobą pomiatać, a wiedział, że odległość dobrze mu zrobi. Im dalej wyjdzie, tym lepiej, ponieważ łatwiej nie będzie czuć. Z czasem ból zmaleje, a on sobie ze wszystkim poradzi. Może Lucas pozwoli mu odejść do innego klanu albo zacznie żyć zupełnie sam? W końcu taką mieli naturę, spotykali się z partnerkami tylko w okresie rui i rozchodzili zaraz po niej.
            Skrzywił się na samą myśl o wyjeździe. Potarł sobie mocno pierś, próbując rozładować chociaż trochę ból. Czytał gdzieś, że pojawia się on na skutek nadmiernej produkcji kortyzolu w organizmie, który jest odpowiedzialny za stres. Gówno prawda, gdyby tak było, to nie bolałoby aż tak.
            Skończył szybko prysznic, powycierał się ręcznikiem i wszedł do pokoju. Zamierzał ten wieczór spędzić sam, nie wychylając nosa z pokoju i czytając książkę. Chciał mieć gdzieś fochy i nerwy smarkacza, który go odrzucał. I nie chodziło tu o zranioną dumę! O nie. Miał go serdecznie dość.
            Sięgnął po grube tomiszcze spoczywające na szafce nocnej i otworzył na pierwszej stronie, zagłębiając się w świat fantazji, cichych i szalonych zabójców oraz ich ofiary. Będzie musiał zapolować – ta myśl pojawiła się nagle w jego głowie, zamierzał ją jednak zrealizować następnego dnia. Zmieni się i będzie biegał po lesie, chociaż może być cholernie powolny. Dzisiejsze wydarzenia go przytłoczyły, więc zamierzał przestać się nimi zajmować.

***

            Lucas stał pod pokojem Marco. Pukał, wiedział, że mężczyzna tam jest, a jednak ten nie reagował. W końcu uchylił drzwi i zobaczył, że ten jest tak zagłębiony w lekturze, że nie zwraca uwagi na otaczający go świat. Ich dom mógłby się walić i palić, a on by tego nie zauważył. Stał chwilę, decydując się na to, co powinien zrobić. Mógł o swojej decyzji poinformować go jutro rano, ale jeśli zrobi to już teraz, Marco wyjdzie, nim nastanie poranek.
            – Masz chwilę? – Z lektury wyrwał go głos alfy. Nie słyszał, gdy ten wchodził do jego pokoju, co było dziwne. Chyba za bardzo przyzwyczaił się do mężczyzny, że przestał na niego reagować.
            – Tak. Coś się stało? – zapytał, marszcząc przy tym brwi i zamykając książkę, wcześniej jednak umieszczając w niej zakładkę.
            – I tak i nie. Wszystko zależy od ciebie.
            – To nie brzmi zbyt optymistycznie. – Nie podobała mu się mina Lucasa, jego zafrasowanie. Przyjaciel czymś się martwił, a on nie mógł mu pomóc, bo zajmował się swoim życiem.
            – Bo takie nie jest. Rozmawiałem z Allanem i podjęliśmy pewną decyzję. – No tak, mógł się tego spodziewać. Uśmiechnął się lekko.
 – Odsyłacie mnie do innego klanu?
            – Potwierdziła się moja opinia, że jednak jesteś idiotą – parsknął Luc i poklepał go po ramieniu. – Nikt cię nie zastąpi, przyjacielu. Tu jest twoje miejsce i nikt nie chce cię odsyłać na stałe.
            – Aha. – Przeciągnął lekko końcówkę. – Na stałe? W czym rzecz? Powiedz to wreszcie.
            – Wszystko zależy od ciebie, jak już wcześniej mówiłem. Nie podoba nam się to, jak Sam cię traktuje. Allan zamierza interweniować na swój sposób, jednak ustaliśmy, że jeśli chcesz, możesz na jakiś czas wyjechać na budowę. Będziesz wszystkich doglądał, ja nie będę się wtrącać, bo wiem, że dasz sobie z tym radę. Pokój w hotelu masz zarezerwowany. Wiem, że oszalałbyś w pokoju i za to uwielbiasz swoją pracę, dlatego taka propozycja. Nie musiałbyś siedzieć bezczynnie. – Jednak Lucas znał go bardzo dobrze. Wiedział, czego potrzebuje i jak się z tym wszystkim czuje. Ważna była dla niego również świadomość, że wszyscy się o niego martwili, nie udawali, że nie widzą problemu.
            – Dziękuję. Wyjadę pewnie przed śniadaniem.
            – Tego się spodziewałem. – Lucas sięgnął do torby leżącej na ziemi. – Tu masz wszystkie dokumenty, które upoważniają cię do podejmowania decyzji i wiele innych. Oprócz tego rezerwację, pieniądze, kilka książek.
            – Pełen komplet pierwszej pomocy w sytuacjach kryzysowych.
            – Dobrze wiesz, że jestem zawsze przygotowany na takie ewentualności. – Marco objął go w męskim uścisku, dziękując w ten sposób za wszystko.           
            – No ja nie wierzę. Przed oczami mam czysty dowód zdrady. – Allan roześmiał się na ich drgnięcie i spanikowane spojrzenia. – Spokojnie, panowie, tylko żartowałem. Marco – uśmiechnął się do mężczyzny szeroko – chyba musisz się z kimś pożegnać. Ja nie wiem, jak ona przeżyje bez ciebie te kilka dni. Uwielbia cię, co nawet mnie zaskakuje. – W silnych ramionach mężczyzny gaworzyło wesoło dziecko. Liz machała nóżkami i rączkami, młócąc nimi powietrze.
            – Ja też bym nie mógł tego przegapić. Pora karmienia? – Allan kiwnął głową, wręczając mu butelkę. – Cholera, mógłbym mieć swoje. Za bardzo ją uwielbiam, przez co ciągle was wyręczam. – Roześmiali się na to stwierdzenie. To była prawda. Marco darzył specjalnym uczuciem dziecko swoich przyjaciół, bo nie potrafił myśleć o niej inaczej. Rozpieszczał ją zabawkami i ciągle się nią zajmował, w przeciwieństwie do innych dzieci z rodziny.
            – Wrócisz, prawda? – Wilk w końcu zadał niewypowiedziane wcześniej przez nich pytanie. Jeśli Sam się nie opamięta, wcale nie zdziwiłby się, jeśli byłoby inaczej.
            – Postaram się, ale nie obiecuję. Chyba sam rozumiesz.
            – Tak. Zaakceptujemy każdą twoją decyzję, bo to ty musisz być szczęśliwy. – Marco uśmiechnął się z wdzięcznością. Chwilę jeszcze porozmawiali, gdy mała zasypiała zadowolona w ramionach ulubionego wujka, jednak znali też umiar, dlatego dość szybko udali się do siebie. Mężczyzna nie chciał na razie oddawać im Liz, co zrozumieli. Wiedzieli, że będzie z nim bezpieczna i szczęśliwa.

***

            Poranek został przywitany kompletną ciszą i spokojem. Allan leżał wtulony w ramiona Lucasa i myślał nad tym, czy podjęli dobrą decyzję. Słońce dopiero wstawało, oświetlając ziemię pierwszymi promykami ciepła. Spoglądał na okno, nasłuchując tego, co się dzieje. Jego księżniczka spała głęboko w pokoju obok, w nocy musiał wstawać ją nakarmić, ale od tej pory sama się nie obudziła. Luc uśmiechał się przez sen, trzymając go w objęciach, a on sam… Obudził się przed wyjazdem Marco z domu. Pożegnał się z mężczyzną i powiedział mu o tym, że żywi nadzieję, iż ten szybko wróci.
            Stał na ganku, patrząc, jak pakuje dwie małe torby do samochodu. Jedną z dokumentami od jego partnera, drugą jak podejrzewał z ubraniami. Wrzucił je na tylnie siedzenie i zasiadł za kierownicą. Odpalił silnik, opuścił okna z dwóch stron i nie odwracając się, ruszył. Gdy rozwinął dość małą jeszcze prędkość, wystawił jedną rękę na pożegnanie. Allan coś czuł, że jeżeli Sam czegoś nie zmieni w swoim zachowaniu… Marco nie wróci. Miał głęboką nadzieję, że się mylił.
            Dzisiejszej nocy miał bardzo płytki, niespokojny sen. Na dodatek chciał choćby sam pożegnać ich betę. Wiedział, że tak będzie lepiej. Lucas miałby problem z pozwoleniem mu na wybranie odpowiedniej drogi, a wiedział, jak ważna będzie ona dla bety.
            – Nie śpisz? Muszę wstać pożegnać… – Słowa partnera utonęły w głębokim ziewnięciu.
            – Wyjechał pół godziny temu. Nie chciał się żegnać, to zawsze boli. – Posłał kochankowi współczujący uśmiech.
            – A ty przez to wszystko nie możesz spać, co? – Kiwnął lekko głową, czując dłoń wplątującą się w jego kosmyki i pieszczącą skórę głowy. – Jesteś cholernie dobrym alfą, który chce dbać o wszystkich.
            – Niestety. Może to źle, bo przez to zaczynam rozmyślać o tym, jak wszystkiemu zaradzić, nawet gdy to nie ja decyduję.
            – Wiem, kochany. Zdążyłem to zauważyć. Są dorośli i jeżeli mają się zranić, to lepiej teraz, niż gdyby mieli to robić już po sparowaniu.
            – Ty coś o tym wiesz, co? – Spojrzał mu w oczy, podnosząc lekko głowę na jego klatce piersiowej.
            – Można tak powiedzieć. Z tym że mój tajemniczy partner nie odrzucał mnie w tak wrogi sposób, a jedynie martwił się o swoje dziecko – co zresztą chyba zrozumiałe. Teraz mam pakiet szczęścia partnera i maleństwo, a przy tym nie muszę rodzić. – Allan roześmiał się na widok chwytającego się za dół brzucha partnera.
            – Nie wiem, czym miałbyś to zrobić. – Podniósł się i zawisł nad Lucasem, całując jego usta. Przykrył ciało kochanka swoim, opierając się na ramionach.
            – Za co to? – Mruknął Luc.
            – Po prostu. – Ich usta ponownie połączyły się w pocałunku pełnym czułości, przeradzającym się w namiętność i pragnienie. W ruch nie poszły tylko usta, ale i dłonie, zęby, jak i ta jedna z najwrażliwszych części ich ciała.

***

            Nie spodziewał się, że tak ciężko będzie mu opuścić dom. Wcześniej przecież wyjeżdżał już nie raz. Jednak wszystko się zmieniło. Zostawił tam serce, niekoniecznie przy partnerze, ale przy wszystkich ludziach i okolicach. Nazywał rzeczy po imieniu. Drugiego takiego miejsca na ziemi nie znajdzie. Nie dla siebie. Jego rodzina na tę chwilę była idealna i wyjątkowa. Nic więcej do szczęścia nie było mu potrzebne. Teraz tak twierdził.
            Od dawna czekał i tęsknił za partnerem. Mimo że stereotypowo mężczyźni powinni być cholernie silni, on chciał po prostu mieć z kim spędzać czas, przytulić się, pośmiać i zrelaksować. Nie kogoś, kto będzie tylko przyjacielem. Nie cofnąłby czasu, bo ponownie czułby tę samą tęsknotę, co wcześniej, która mimo wszystko nie była tak silna, jak to, co czuł teraz. Zjechał z drogi i zatrzymał się.
            – Kurwa mać! – Walnął dłońmi w kierownicę. – Kurwa mać! Ale to spieprzyłeś, Sam! – Ponownie wykonał ten sam gest. – Mogliśmy być razem szczęśliwi, a ty nie chcesz mnie tylko dlatego, że jestem niedźwiedziem. KURWA! – Wydarł się głośno. I tak nie miałby go kto usłyszeć. Oparł głowę na kierownicy. – Nie chcę żyć bez ciebie, ty jebany skurwysynie. – Przymknął powieki i zacisnął je mocno. Nie zamierzał przez swoją słabość do młodego mężczyzny dać się szmacić. Dobrze zrobi mu wyjazd. Wszystko było za świeże, by mógł to roztrząsać. Zamierzał przepracować cały dzień, może dwa albo i tydzień i dopiero się tym zająć. Nie wcześniej, niż będzie gotów. Pytanie tylko, kiedy to będzie?



niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 11

Dzisiaj ponownie krótko :)

Miłego czytania ;)


Rozdział 11

            Następny dzień nie należał do łatwych. Po wielkich wieczornych protestach Sam dostał osobny pokój, nie godząc się praktycznie spojrzeć na Marco. Wszystkich zaczęło zastanawiać to dziwne połączenie. Beta zachowywał się inaczej niż zwykle. Stał się mniej zadziorny, ciągle starał się być gdzieś obok swego partnera, jednak cały czas obserwując go tak naprawdę z daleka. Młody wilk natomiast był dość pewny siebie, ustawiał swoje granice tak, by jego niedoszły partner ich nie przekroczył.
            Nie podobało mu się to, że za partnera ma niedźwiedzia. Na dodatek należały raczej do samotników, więc tym dziwniejsze było to, że mieszkali wszyscy wspólnie. Marco wydawał mu się w dziwny sposób karykaturalny, cały czas stał gdzieś z boku, próbując się wykazać. Nie chciał tego. Nie zamierzał mieć partnera, tym bardziej innej rasy. Wiedział, że nie może mieć dzieci, ale i tak nie zamierzał się wiązać z kimś takim. Uważał, że mężczyzna jest po prostu… brzydki. Te ciemne włosy, oczy, cera. Podejrzewał, że może pochodzić z rodziny włoskiej, ponieważ miał w tonie głosu ten specyficzny zaśpiew, co tylko tym bardziej do odrzucało. Wszyscy zwracali się do niego z szacunkiem, widoczne było, jak bardzo go lubią. Po co mu ktoś, kto by go zdradzał. Po samych spojrzeniach mógł wywnioskować, kto chętnie by z nim spółkował. Nie chciał kogoś tak obrzydliwego.
            Sam nadał mężczyźnie przywary, które nie miały podstaw w rzeczywistości. Emanowała od niego niechęć i brak jakichkolwiek chęci do kontaktu z partnerem. Gdy ten za blisko podchodził, warczał wręcz na niego, parskał śmiechem, jak gdyby Marco robił coś złego. Był ironiczny i niemiły. Dobrze wiedział, że nikt nie może się wtrącić w ich relacje, dopóki oficjalnie go nie odrzuci przed oboma alfami.
            Marco czuł, jak jego pewność siebie zostaje regularnie podkopywana. Nie potrafił zrozumieć, czy zrobił coś złego Samowi? Zachował się w jakiś nieodpowiedni sposób, by zasłużyć na takie traktowanie? Przecież mężczyzna go tak naprawdę nie znał, a traktował jak zwykłego śmiecia. Podejrzewał, że nawet do zwykłej rzeczy mógłby mieć więcej empatii i zrozumienia niż do niego. Co rusz zagryzał mocniej zęby, starając się nie reagować na to, co robi młodszy partner. Nie chciał go do niczego zmuszać, bo wiedział, że nie tędy droga. Na dodatek ten unikał go jak ognia i co rusz rzucał kłody pod nogi.
            Od niecałych dwudziestu czterech godzin posiadał partnera, a już stwierdził, że to utrapienie. Nie liczył na szybką akceptację, chociaż to byłoby najłatwiejsze, ale na sposób, w jaki jest traktowany. Był wściekły na Sama za to, jak się do niego wyrażał i to jeszcze przy wszystkich.
            Odpuścił sobie po godzinie osiemnastej. Wiedział, że wilk wyszedł z domu, dlatego też poszedł do Lucasa porozmawiać.
            – Jest ciężko, co?
            – Chyba jeszcze gorzej. Najlepiej by było, gdybym nie istniał i nie mówił do niego. Nie rozumiem tego.
            – Długo był sam, Marco. Wszystko zmieniło się w ciągu jednego dnia. Może nie jest gotowy na partnera.
            – Staram się to rozumieć, ale jesteśmy dorośli. A on zachowuje się jak szczeniak, próbując mi ubliżać, stawia nierealne granice, odsuwa się ode mnie, jakbym śmierdział, gdy tylko zbliżę się o krok za blisko, na przykład jak sięgam po cukier do swojej herbaty.
            – Nie jest dobrze.
            – Nie. A znamy się dopiero jeden dzień. Ciekawe, co będzie potem. Wyciągnie na mnie siekierę? – Wyjątkowo sytuacja go nie bawiła.
            – Wątpię. Wiesz, że nie mogę się za bardzo wtrącać między was.
            – Tak, ale dziękuję.
            – Nie masz za co, przyjacielu. Nic nie zrobiłem, a chcę, by ci się wszystko poukładało.

***

            Drugi dzień pobytu Sama w klanie Powerfull przyszedł dla niego za szybko. Nie chciał tu być. Czuł się niechciany, na dodatek nie wiedział, kto powinien wydawać mu rozkazy. Czy Lucas czy Allan? Nienawidził niepewności, chociaż widział, jak synowi jego byłego przywódcy się tutaj układa. Zazdrościł mu tego. Złość i frustracja buzowały pod skórą. Na dodatek ten idiota, jak nazywał Marco w myślach, ciągle pojawiał mu się w polu widzenia. Jakby nie mógł się na jakiś czas wyprowadzić. Jak jeszcze powinien mu dać do zrozumienia, że nie chce się z nim wiązać? Ten dom był za ciasny dla nich dwóch. I lepiej, żeby to niedźwiedź z niego zniknął.
            Marco poszedł do kuchni po kolejny kubek herbaty dzisiaj. Nie chciał faszerować się kawą, dlatego też pił gorzki napar z ususzonych owoców leśnych. Chciał zrobić sobie kolejną filiżankę, jednak w pomieszczeniu znajdował się Sam. Zawahał się na sekundę, jednak mimo swego wewnętrznego oporu wszedł. Dziwnie było czuć przyciąganie, a zarazem niechęć do partnera, który został mu wybrany.
            – Cześć – powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Przeszedł w kierunku blatu, na którym stał elektryczny czajnik i pstryknął włącznik.
            – Nie mów do mnie i się do mnie nie zbliżaj! – Nie spodziewał się krzyku za zwykłe przywitanie. Coś zakuło go w sercu. Spojrzał na wilka uważnie.
            – Czemu się tak, do jasnej cholery, zachowujesz? – Był spokojny, starał się taki być. To, że Sam specjalnie stanął po przeciwnej stronie pomieszczenia, jak gdyby mógł go czymś zarazić, również go ubodło.
            – Gówno cię to obchodzi. Mogę robić, co chcę! – Mężczyzna parsknął śmiechem, widząc, jak wsypywał cukier i kilka ziarenek posypało się na blat. – Jesteś tylko nic niewartą niezdarą, co?
            – Nie będę z tobą rozmawiać, jak jesteś w takim stanie. – Szczęka mu się zacisnęła na tę obelgę, ale nie zamierzał krzyczeć czy tym bardziej uderzyć swojego partnera.
            – Pieprzony tchórz. – Starając się nie zwracać na te słowa uwagi, wyszedł z kuchni. Alis spojrzała na niego dziwnie.
            – Mam ochotę obić mu mordę. I uwierz mi, jestem tego całkiem bliska. – Podszedł do niej i pogłaskał lekko jej policzek.
            – Jesteś kochana, mała, ale nie warto. To tylko słowa.
            – Aż słowa Marco, aż. Nie podoba mi się to, jak on się zachowuje. Nie powinien tego robić.
            – Masz rację, ale robi. Nie przymuszę go do bycia z sobą. – Dziewczyna spojrzała na smutne oczy przyjaciela. Przełknęła gulę tworzącą jej się w gardle. Czemu to było tak dziwnie popieprzone. Dlaczego ten dobry i kochany mężczyzna, dbający o wszystkich nie mógł być jej partnerem? Oczywiście miała Dereka, którego kochała, pragnęła i nosiła jego dziecko pod sercem. Chodziło o całokształt. Marco był w niej długo zakochany, ona też się w nim podkochiwała, ale nie byli sobie przeznaczeni. A żeby nie psuć przyszłej relacji, nie zaburzać atmosfery w całym klanie, gdyby poznali swoich partnerów, postanowili nie wiązać się ze sobą. Tak było lepiej dla wszystkich.
            Może właśnie z tego powodu teraz miała ochotę zapłakać nad utraconym uczuciem i człowiekiem, którego było jej po prostu żal. Przeklinała w myślach zasady rządzące rodzącą się więzią. Tak naprawdę nie mogła nijak zareagować prócz zaciskania zębów, bo wszystko mogło później posłużyć jako argument, dlaczego partnerzy nie dali sobie szansy. Porąbane zasady!
            Jej się udało, to prawda. Była szczęśliwa. Nie chciałaby jednak widzieć tego uroczego mężczyzny w tak nieprzyjemny i katastrofalnym w skutkach, jak jej się wydawało, związku.

***
            Kolejne nieprzyjemne sytuacje zdarzały się coraz częściej. Na początku, ze względu na dwudniowy wyjazd Allana i Lucasa, nie wiedzieli oni o tym, jak bardzo źle w ich klanie zaczął się czuć Marco. Pilnie wyjechali na budowę, biorąc ze sobą Liz, dlatego też nocowali w mieście.
Drugiego dnia krzyk Sama był jeszcze mało słyszalny, jakby mężczyzna krępował się chociaż trochę tym, co robi. Trzeciego dnia każda sytuacja, która nie przypadła mu do gustu, a w której udział miał Marco, była krytykowana, wyśmiewana i nagłaśniania przez krzyki drugiego zmiennego. Wszyscy na ziemi niedźwiedzi byli niezadowoleni z tego stanu rzeczy. Widać było, że coś niepokojącego dzieje się z Marco, co tylko potęgowało falę niechęci kierowaną w stosunku do Sama. W końcu to Patric zadzwonił do Lucasa.
– Czy coś się stało? – To Allan odebrał telefon Luca. Mężczyzna był na budowie, a zapomniał wziąć komórki.
– Tak. Przykro mi to mówić, ale ten… skurwysyn tak gnoi naszego betę, że to jest aż przykre. Wszyscy powoli mają dość jego krzyków. Unikamy nawet wspólnych posiłków.
– To niedobrze. Pójdziemy po niego i postaram się, byśmy jak najszybciej wrócili. Jest gdzieś koło ciebie Sam?
– Jest na zewnątrz, mogę mu podać komórkę.
– Zrób to. – Patric zrozumiał, czemu Allan jest alfą. Miał tę dziwną siłę w głosie, której na co dzień nie wykorzystywał. Musiał być wściekły.
– Allan chce z tobą mówić. – Nienawistny wzrok, który został skierowany w jego stronę, nie zrobił na nim większego wrażenia. Równie mocno nienawidził tego gówniarza, by mieć ochotę rozszarpać go gołymi rękami. Oddał identyczne spojrzenie, nie korząc się.
– Słucham?
Po tej rozmowie mieli tymczasowy spokój. Sam zamknął się w pokoju i nie wychodził przez całe popołudnie. Słychać było tylko, jak w jego pokoju rozbrzmiewa za głośna muzyka. Prowokował ich, a to nie wróżyło niczego dobrego. Co jakiś czas Patric zerkał na Marco siedzącego w salonie i udającego, że czyta książkę. Strony powieści od dwóch lub trzech godzin nie poruszyło nic poza lekkim podmuchem wiatru, który wpadał z otwartego okna. Mężczyzna zresztą nie patrzył w kierunku lektury, a wzrok swój  kierował na niewidoczny punkt na ścianie. Z głową opartą o wygodne siedzenie wydawał się cholernie nierzeczywisty i niedostępny.
– Kurwa mać. Stary, nie pozwól sobie na to, by on cię złamał. – Słowa te były niedopuszczone do uszu Marco, który zagłębiał się w rozmyślaniach.
Gdy zobaczył Sama, poczuł pożądanie. Był dla niego idealny. Trochę mniejszy od niego, mocnej, ale nie napakowanej budowy, z jasnymi włosami i tym czymś, co go przyciągało. Każda kolejna chwila, którą wilk spędzał na ich ziemi, mógł zaliczyć do coraz gorszych.
Czuł siłę, z jaką Sam go odpychał. Nie tylko fizycznie, bo nie o to chodziło, ale psychicznie. Dystans, którego nie jest w stanie aktualnie przekroczyć, choćby jak próbował. Mężczyzna szydził z niego i gnoił coraz bardziej, a on mimo początkowej niechęci do reagowania, teraz tak naprawdę nie wiedział, co mógłby zrobić. Próbował już tłumaczyć, rozmawiać, prosić. Nic nie pomagało, by jakoś ułagodzić młodszego mężczyznę.
Raz dotknął go ramieniem, sięgając po herbatę znajdującą się na półce. Nim się zorientował, został gwałtownie odepchnięty, cudem nie uderzając o kant otwartej szafki. W tamtej chwili tego było dla niego za wiele. Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi do kuchni.
Zastanawiał się, jak rozwiązać swój kłopot. Czy poprosić Lucasa, by odesłał gdzieś Sama? Ale co wtedy z Allanem, jak jemu to wytłumaczą? Czy może sam powinien wyjechać i odseparować się od tego wszystkiego? Przecież mieli już zastępcę, nie musieliby daleko szukać.
            W godzinach wieczorny do domu wrócił Lucas, Allan i Liz. Mała spała wygodnie nakarmiona i przebrana. All nie miał serca jej budzić do kąpieli, więc stwierdził, że to może poczekać. Zastali Marco w tej samej pozycji, w jakiej widział go kilka godzin temu Patric. Spojrzeli po sobie. Lucas zacisnął mocno zęby, a dłonie zwinął w pięści.
            – Mam ochotę go wypierdolić na zbity pysk. – Dawno nie był tak wściekły na kogoś. Był kolejną w kolejce osobą do tego, by uderzyć młodego wilka. Z tym że wszyscy oddaliby mu pierwszeństwo ze względu na siłę ciosu.
            – Spokojnie, kochanie. Marco da sobie radę, dajmy im w sumie tydzień. Minęły już trzy dni. Jeśli w ciągu czterech kolejnych nic się nie zmieni, wtedy coś zdecydujemy.
            – Dobrze. – Zgadzał się na to niechętnie, ale wiedział, że Allan może mieć rację. Nie od razu Rzym zbudowano, a para mogła się dogadać mimo tego, jak teraz się zachowywali.

***

            Kolejny dzień nie był lepszy od poprzedniego. W każdym krążyła adrenalina i wściekłość na Sama i jego zachowanie. Wszyscy wiedzieli o decyzji alf, więc nie mogli się wtrącać, z tym że też przestali się starać. Mężczyzna miał co jeść i gdzie spać, ale nic więcej. W całym klanie zapanowała nieprzyjemna i ciężka atmosfera przytłaczająca całą gamą niechcianych uczuć.
            Dla Alis czara goryczy przelała się, gdy zobaczyła, że po raz kolejny Marco brutalnie został odepchnięty przez swojego partnera. I nie chodziło wcale o to, że mężczyzna był namolny czy ingerujący jakoś w życie Sama. Tak jak we wcześniejszym przypadku, o którym nikt nie wiedział, beta sięgał po coś leżącego obok Sama. Ten, gdy poczuł lekkie muśnięcie, popchnął Marco na ścianę tak, że jego głowa się od niej odbiła, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk.
            – Jak śmiesz, do kurwy nędzy, podnosić na niego rękę! Co on ci zrobił, ty pojebany skurczybyku?! – Dziewczyna szła na niego taranem. Walczyła ze sobą, by się nie zmienić i nie zaatakować, ponieważ wtedy straciłaby młode. Derek wpadł pędem do pomieszczenia, słysząc krzyk partnerki. W momencie uruchomiły się w nim mechanizmy obronne, każące zapewnić kobiecie bezpieczeństwo i stanąć pomiędzy nią, a wilkiem. Jego paznokcie przekształciły się w pazury, tak jak Ali walczył o to, by się nie zmienić, bo niczego dobrego by to nie przyniosło.
            Marco stał nadal przy ścianie, prawie w takiej samej pozycji, w jakiej został pchnięty. Był blady, o czym nie wiedział, w głowie mu się zakręciło, a tył czaszki pulsował tępym bólem. Wiedział, że szybko się wyleczy i mu minie, zapewne w przeciągu niespełna pięciu minut, ale i tak był w szoku.
            Nie spodziewał się, że kiedykolwiek jego partner podniesie na niego rękę. Nie tego chciał. Wściekłość i zawód uderzyły w niego pełną parą. Do salonu weszli szybkim krokiem Lucas i Allan.
            – Co tu się dzieje, do jasnej cholery! Wydzieracie się jak stado przekup. – Spojrzał na swoją rodzinę, kierując na każdego spojrzenie, na sam koniec skupił wzrok na obcym mu wilku.
            – On go uderzył. No może nie dosłownie. – Alis płakała. Dusiła się lekko słowami, nie mogąc znieść tego, co zobaczyła. – Marco sięgał tylko po coś i musnął go dłonią. Nie było to chyba nawet świadomie, a ten go pchnął na ścianę tak, że… – Kobieta nie mogła dokończyć zdania.
            – Nic mi nie jest. Po prostu… Dam sobie radę. – Lucas nie dowierzał w to, co słyszy. Czy ten świat zwariował? Jego przyjaciel, brat i jeden z najbardziej zaufanych ludzi, któremu bez pardonu powierzyłby swoje życie, w przeciągu kilku dni stał się kimś innym. Czy aż tak bardzo zależało mu na tym, by mieć partnera, że pozwalał się tak traktować? Wiedział, że jeśli się rozejdą mimo tego, że nie dokończyli parowania – tęsknota może być dla niego zabójcza, ale nie rozumiał, czemu aż tak się poświęca. Czemu nie odda ciosu, skoro taką technikę przyjął Sam?
            Tylko on sam wiedział, ile kosztowało go wyjście z pomieszczenia pełnego braci, którzy się o niego troszczyli. Chyba się pogubił w tym wszystkim. Do tej pory był silnym, pewnym siebie mężczyzną. Co jego partner z nim zrobił, że tak szybko potrafił podkopać jego samoocenę? Może to było właśnie to? Wiązali się raz na całe życie, a na dodatek przez te kilka dni cokolwiek by nie zrobił w obecności Sama, było wyszydzane, obśmiewane, obrzucane wulgarnymi epitetami, on sam był gnojony na każdym kroku i o ile na początku myślał, że coś się zmieni, tak teraz wiedział, że tak nie będzie. I nie miał pojęcia, jak się wykaraskać tej okropnej sytuacji.

***

            Allan chwycił Sama za kark i zawarczał do niego.
            – Idziesz ze mną. Natychmiast. Musimy sobie porządnie porozmawiać, Sami, bo zachowujesz się jak dupek. – Lucas nie zareagował w żaden sposób na te słowa. Zanim jednak All zdążył wyjść z pokoju, na piętrze rozległ się płacz.
            – Zajmę się nią. Ty załatw to, co musisz. – W podzięce otrzymał lekki uśmiech.
            – Dziękuję, kochanie, ułatwiasz mi życie. – Przechodząc koło partnera, musnął lekko palcami jego dłoń i wyszedł ze swoim podopiecznym na dwór. Dominował nad nim i dobrze o tym wiedział. Zamierzał to w tej chwili wykorzystać.
            W końcu doszli do niewielkiej ławki stojącej pomiędzy drzewami. Z tego miejsca nikt nie mógł ich usłyszeć, a Allan nie zamierzał oszczędzać szczeniaka. Takie właśnie zdanie miał o tym młodym mężczyźnie. Znał go jako rozważnego, młodego człowieka, a teraz ten mimo zapewnienia mu wszystkiego, czego potrzebował do ponownego odżycia, zachowywał się jak kretyn.
            – Czemu go tak traktujesz? – zadał pytanie przez zaciśnięte zęby, panując nad swoim ciałem i głosem. Nawet za bardzo nie warczał. Chciał uzyskać prawdziwą odpowiedź.
            – Bo tak mi się podoba, a co, nie mogę? – Sam stał naprzeciwko swego alfy, co jakiś czas patrząc mu w oczy. Nie chciał, by jego zachowanie zostało odebrane jako wyzwanie, bo w ten sposób by wyleciał.
            – Nie, nie możesz. Przyjmij sobie do głowy, szczylu, że w naszym domu obowiązuje kilka zasad. Tyczą się one każdego, również ciebie, a jedną z nich jest szacunek do drugiej osoby. Nie masz prawa na nikogo podnieść ręki.
            – Nie masz prawa wtrącać się między partnerów – stwierdził szyderczo.
            – Spójrz mi w oczy. – Musiał wykonać polecenie, instynkt działał zbyt mocno, by móc mu się sprzeciwić. Kierując się tą pradawną siłą, odchylił głowę, pokazując swoją uległość. – Mogę wszystko, jeżeli ktoś z mojej sfory się męczy. Nikt nie staje ponad prawem alfy – nawet para, tym bardziej, jeśli jedna z osób cierpi. Masz dwa dni na zmianę zachowania. Jeśli nadal będziesz się tak zachowywał w stosunku do Marco – odeślę cię, Sam. I nie będę miał przeciw temu żadnych oporów.
            – JESTEŚMY Z JEDNEJ SFORY! – Wrzask rozniósł się po pobliskich terenach, po chwili oddając poprzez echo zwielokrotniony dźwięk.
            – Jeszcze raz podniesiesz głos na swojego alfę, zostaniesz ukarany wedle starych praw. Rozumiemy się? – Allan nie zamierzał się na to godzić. Mógł zostać uznany za mściwego, ale jeśli będzie musiał, zrobi to.
            – Tak, alfo. – Chłopak wyjątkowo spokorniał na chwilę.
            – Nie jesteś szczeniakiem, Sam. Powinieneś wiedzieć, jak masz się zachować. Raz mogę wybaczyć, ale nie radzę ci, by to się więcej powtórzyło. Masz dwa dni na to, by stać się milszym. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że podniosłeś na Marco rękę, odepchnąłeś go za to, że po coś sięgał – przestaniesz być członkiem sfory, Sam. Nie chcesz z nim spać? Twoja sprawa, ale jemu też należy się szacunek. Rozumiesz?
            Allan nie wiedział, że rozmowa ta nie zadziała tak, jak powinna. Młody wilk zaczął szybko uczyć się tego, jak pastwić się nad Marco tak, by było to prawie niewidoczne.

***

            Ostatni dzień próby nadszedł zbyt wolno jak na standardy Allana. Wszyscy byli już zmęczeni tym, co się działo pomiędzy dwoma wilkami. Marco nie przyznawał się do niczego, ale widać było, że zachowanie partnera zraniło go do głębi. Sytuacja wyglądała cholernie nieciekawie, dlatego też Lucas z Allem zaczęli zastanawiać się, jak to szybko i w miarę własnych możliwości bezboleśnie rozwiązać.
            Problem polegał na tym, że… Nie mieli cholernego pojęcia. A lekko wychudła, blada twarz ich bety nie dawała im spokoju.


niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 10

Kochani!

Chciałam wam życzyć miłego weekendu :) Jeżeli nie odpisałam komuś na komentarz to obiecuję to nadgonić. Mam bardzo zwariowany tydzień :D I trochę nie ogarniam :)

Rozdział 10


            Wszyscy siedzieli w salonie, gdy Marco chwilę wcześniej poinformował go o sytuacji, która przydarzyła się Julie i Patricowi. Zadziwiający zbieg okoliczności, który go zastanowił. Dwa samotne wilki, na skraju obłędu w przeciągu bardzo krótkiego okresu. To było dość zaskakujące, a on musiał pomyśleć nad tym, co zrobić. Skoro oszczędził Allana, to również powinien to zrobić z tym obcym wilkiem, o ile upewni się, że z nim wszystko dobrze. Może będzie go mógł przyjąć do siebie, żeby ten odzyskał spokój ducha? Sytuacja jednak różniła się tym, że All okazał się jego partnerem, co całkiem zmieniało postać rzeczy.
Wiedział też, że tylko to pomoże się kochankowi uleczyć. Stałość relacji, bliskość i oparcie co było już widoczne. Od początku nie napalali się na siebie, tylko krążyli w bezpiecznej odległości, dając sobie na wszystko czas.
            – Co lubisz robić w wolnym czasie? – zapytał ni z tego, ni z owego partner. Siedzieli przytuleni na kanapie i zajmowali się obserwowaniem całego klanu, każdy miał jakieś ciekawe dla niego zajęcie.
            Chciał wiedzieć jak najwięcej o Lucasie, ponieważ wcześniej mimo rozmów nie zapytał o ten aspekt jego życia. Mężczyzna wydawał mu się zapracowany, chociaż teraz to jemu poświęcał czas. Może jeśli tego się dowie, kiedyś zrobi mu niespodziankę?
            – Lubię oglądać filmy. Kryminały, akcja, strzelanka, horrory. – Przy ostatnim słowie mrugnął okiem, ujawniając swoje niecne zamiary. Allan roześmiał się cicho.
            – No tak, przytulanki przy horrorach są chyba już normą. Ja też je lubię. – Wiedział, jak dwuznacznie zabrzmiały jego słowa, co skwitował krótkim uśmiechem. – Ale gustuje też w dramatach i filmach biograficznych.           
            – A książki, muzyka? – Roześmiał się na oburzony wzrok kochanka i podniósł dłonie w geście obronnym. – Rozumiem, poddaje się. To jakie?
            – W sumie wszystko. Jestem eklektyczny. – Podobał mu się taki rozgadany i rozpromieniony partner. Wydawał mu się zupełnie inny niż w momencie, gdy go poznał, mniej przytłoczony, niepewny, chociaż od tego zdarzenia minęło niewiele czasu. – Słucham wszystkiego, nawet BB. – Roześmiał się na widok miny Lucasa.
            – BB? Co to jest?
            – Kochany, czyżbyś nigdy nie słyszał o Boy’s Bendach?  – Teraz już bez skrępowania rechotał. Widok zdumionej miny Luca był nie do podrobienia, za chwilę i on przyłączył się do niego w tej chwili radości. To było idealne podsumowanie tej sytuacji.
            – Wybacz, chyba się nie skuszę. – Próbował się uspokoić, ale czuł się tak, jakby nawet jego wnętrzności się śmiały. – Ja przede wszystkim lubię kryminały, chociaż rzadko ostatnio mam na nie czas. Buduję kolejny hotel i nie zawsze mam siły czy ochotę sięgnąć po książkę.
            – Rzuć jakimś tytułem, może czytamy podobne książki? – Nim się zorientowali, okazało się, że w dużej mierze ich gusta czytelnicze się zgadzają. Mieli również wiele wspólnych tematów, chociaż z powodu części z nich rodziły się między nimi małe sprzeczki, z których czerpali przyjemność. W pewnym momencie jednak jeden sporny temat zaczął ich denerwować, a to z kolei przeradzać się w kłótnie. Mijająca ich Alis, niezauważona przez obu, dała bratu lekko po głowie, przez co ten obrócił się do niej wkurzony.
            – Nie rób z siebie durnia. Ciągle nie masz w tej kwestii racji, kiedy pozwolisz, by ta informacja do ciebie dotarła?
            – Czyli nie mogę mieć swojego zdania? – Wzrok Lucasa był uważny.
            – Teoretycznie możesz, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują przeciw niemu, a ty nie chcesz tego zobaczyć. Jesteś tak uparty, że to aż przykre. – Do kobiety podszedł jej partner i objął od tyłu. W momencie dziewczyna się rozpromieniła i wtuliła w niego lekko.
            – Od ilu lat sprzeczacie się ciągle o to samo? Kochanie, nie chciałabyś się położyć? –
            – Kochanie – przedrzeźniła go lekko partnerka – ciąża to nie choroba. Naszemu maleństwu naprawdę nic się nie stanie, jak trochę postoję, a wręcz będzie szczęśliwsze.
            Do salonu wbiegł najniższy członek klanu, był zarazem też najsłabszy z nich, ale wszyscy go lubili i szanowali. W dłoni dzierżył krążek DVD.
            – Kto chce obejrzeć film? – Wszyscy od razu się ożywili, Ortis podał tytuł i wszyscy zaczęli się zbierać przed ekranem projektora. Zanim jednak zrobił się popcorn, Lucas dostał sms–a od Jolie, że dojeżdżają, a ich gość już nie śpi.
– Zbieramy się przed dom. Julie i Patric przyjechali z tym obcym wilkiem. – Allan na te słowa drgnął niespodziewanie. Coś w nim przepłynęło, obudziła się ta dziwna nutka, której dawno nie czuł, może kiedyś za dziecka, gdy ojciec go uczył. Teraz już wiedział, czemu wszyscy byli ożywieni. Marco musiał przekazać wiadomość Lucowi wtedy, gdy usypiał małą w jej pokoju.
Patric nie oszczędzał pedału gazu, by jak najszybciej dotrzeć przed dom alfy. Julie także była zdenerwowana. Oboje chcieli mieć to za sobą, na dodatek Sam siedział tak spokojnie, że ich to przerażało. Nikt w obliczu śmierci nie powinien być tak… nie wiedzieli, jak to określić. W końcu dla wszystkich nastała chwila uwolnienia. Zatrzymał samochód na podjeździe, spojrzał na żonę i wysiedli. Przeszedł na jej stronę. Nie dziwił się, że Sam nie wychodził. Musiał mieć do tego cholerną odwagę.
Dopiero teraz czuł się, jakby go sparaliżowało. Obawiał się tego, co go spotka i nie chciał ukrywać tego przed samym sobą. W końcu strach podszedł mu do gardła, zaciskając je mocno. Nastawił stawy, poruszając lekko kostkami u palców, przedłużając swój czas. Chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Odetchnął gwałtownie, jakby po raz ostatni miał oddychać.
Lucas obserwował nowego zmiennego, który wychodził z samochodu. Był trochę niższy od Allana, dobrze zbudowany, ale wydawał się za chudy. Na dodatek jego cera była blada, ramiona pochylone, twarz zmizerniała. Nagle poczuł uścisk ręki Allana, wplątującej się w jego dłoń. Do jego ucha przytknięte zostały usta.
– To jest Sam. Spokojny, ułożony wilk. Wiem, o co go podejrzewasz, ale oszczędź go. Mogę cię zapewnić, że dasz sobie z nim radę. A ja ci w tym pomogę. – Po samym tonie głosu Lucas odczuł zmianę w swoim partnerze. Spojrzał mu w oczu i zobaczył te upragnione ogniki wracającego życia.
– Należał do twojej watahy? – zadał cicho pytanie. Za odpowiedź musiało mu starczyć kiwnięcie głową.
– O żesz kurwa mać. – Spojrzenia wszystkich spoczęły na Marco, który prawie nigdy nie przeklinał, tym bardziej tak głośno. Jego oczy były rozszerzone w szoku. Lucas i Allan od razu spojrzeli na Sama i wiedzieli, co się stało. All nie mógł powstrzymać śmiechu.
– Chyba mam nową parę, kochanie. Cześć, Sami. Zaraz będę. – Poklepał kochanka po piersi, odwracając się w stronę drzwi. – Idę do Liz, płacze, a nie chcę, by była sama. – Niedźwiedź właśnie to lubił w swoim partnerze, opiekuńczość nad córką, wiedział, że gdyby mógł, uchyliłby jej rąbka nieba tak, jak setki innych rodziców swoim dzieciom. Trochę, chociaż nie było jego celem umniejszanie partnerowi, uważał, że zachowywał się lepiej niż niejedna matka. Gdy Liz płakała, nie była zostawiana sama sobie do momentu, aż się wypłacze. A wiedział, że w niektórych domach takie zachowanie ma miejsce. Tak samo Allan wstawał do niej w nocy, by ją nakarmić. Ale zanim ponownie rozważy zachowanie partnera, powinien skupić się na nowo przybyłym.
– Alfo. – Młodszy od niego mężczyzna doskonale znał zasady, dlatego też pochylił głowę i nie patrzył mu w oczy. Oddał gest szacunku i czekał na jego werdykt. Czuł obok siebie wiercącego się Marco, który nie mógł mu się sprzeciwić przy wszystkich.
            – Witaj. Wejdźmy do domu, porozmawiamy w moim gabinecie. – Jak na komendę wszyscy się rozeszli, Alis poszła zrobić kawę i herbatę, a beta został na miejscu. Zazwyczaj uczestniczył w takich spotkaniach, ale teraz wyjątkowo poczuł się niepewnie. Luc idąc do drzwi, tylko rzucił na niego okiem, a to dało mu motywacje. Już wiedział, co usłyszy. Odetchnął i ruszył przed siebie. Nie chciał stracić partnera, zanim tak naprawdę go zyska, o ile ten w ogóle się na niego zgodzi.

***

            Po dłuższej chwili, gdy dali swojemu gościowi skorzystać z toalety, jak i w spokoju spożyć posiłek, mogli zasiąść do rozmowy. Allan wraz z Liz byli cały czas obserwowani przez młodszego wilka, po którym widać było złość.
            – Czemu mnie nie odszukałeś?! – Przedłużająca cisza została przerwana głośnym pytaniem. Coś w Lucasie zbuntowało się na takie traktowanie partnera i małej, tym bardziej że się obudziła i zaczęła płakać. Zaczął się podnosić, chcąc nieświadomie uzyskać dodatkową formę manifestacji swego wyglądu i siły, lecz zanim w ogóle ruszył się z miejsca, na jego kolanie spoczęła męska dłoń, głaszcząc go delikatnie. Słysząc płacz dziecka, młodziutki wilk odczuł poczucie winy i było to po nim widoczne. Do tej pory mała była pogodna, gaworząca i roześmiana. Teraz jej twarzyczka nabrała czerwonych kolorów, łezki szkliły się w oczach, a z nosa leciał katarek.
            – Jeżeli masz jakiekolwiek pytania, masz zadawać je spokojnie, rozumiemy się? – Uśmiech wykwitł na twarzy Lucasa, widząc, jak jego mężczyzna odzyskuje siły, których wcześniej w nim nie widział. Był pewny siebie, poważny i budził autorytet. Za partnera miał alfę. Nie kogoś pomiędzy, ale najprawdziwszego przywódcę i był z tego powodu cholernie zadowolony. – Zachowujesz się w tej chwili bardzo niepoważnie. – Widział, jak partner Marco odchyla w posłusznym geście głowę. W końcu miał możliwość zaobserwowania, jak to wygląda.
            – Przepraszam, Alfo. Nie chciałem. – Być może była to prawda, stres nawarstwiający się od dłuższego czasu w końcu musiał dać o sobie znać.
            – Nie szukałem, ponieważ dostałem informacje, że zmarli wszyscy. Ty też byłeś na tej liście, Sam. Gdybym wiedział… Ja też przez ten rok byłem sam, prawie. Dobrze wiesz, że ludzie nie mogą zastąpić watahy, a tym była moja żona. Człowiekiem.
            – Co zrobiłeś Ellen? – Głos Sama był spanikowany, a wzrok Allana ostry i poważny.
            – Nic. Zmarła przy porodzie, ale to nie czas na tę historię. Co robiłeś na ich ziemiach? Dobrze wiesz, że toczyliśmy wojny. Ktoś cię wysłał? – Nie umknął mu czas przeszły tego stwierdzenia. I mimo że wcześniej miał to przed oczami, dopiero teraz to zrozumiał.
            – Jesteś jego partnerem. – Słyszał w swoim głosie złość i sam nie był pewien, co ją powoduje.
            – Jestem. A ty nie masz nic do tego. Wiem, że ją kochałeś i podejrzewam, co teraz myślisz. Nie zdradziłem jej, to nasze dziecko. Dlatego z wami nie leciałem. – W tym momencie wydarzyło się coś, co zaskoczyło wszystkich. Młody wilk szybko się przemienił, ubranie, które miał na sobie, uległo rozdarciu, bo nie mógł on powstrzymać reakcji swego ciała. Lucas zamierzał obronić partnera, na którego warczał jakiś gówniarz, szczerzył swe zęby nie tylko na jego przyszłego męża, ale i dziecko.
            – Sam, nie zaatakujesz mnie. – W głosie Allana słychać było siłę. – Mam dziecko na rękach. – Mówił spokojnie, odzyskując panowanie nad sytuacją. – Oddam ją Lucasowi i wyjdę z tobą przed dom. Tam się zmierzymy. Jeśli spróbujesz ją skrzywdzić, nie będę miał hamulców, żeby cię zabić. Wyjdź przed dom, Sam. Teraz!
            Chcąc nie chcąc, musiał posłuchać tonu alfy, który nakazywał mu posłuszeństwo. Był wściekły. Kochał Ellen, była jego sąsiadką, bawili się razem i dorastali. Zdenerwował się, gdy wybrała jego rywala, a zarazem przyjaciela i od tej pory prawie się nie widywali, przeprowadził się na ziemie watahy, by się o niej odizolować, a i tak ciągle ją spotykał. Wyszedł przed dom i siadł. Miał ciemnobrunatną sierść, przechodzącą w niektórych momentach w kolor czekolady. Widział swojego partnera, ale nie reagował na niego, unikał kontaktu ich ciał, choćby miał to być najmniejszy dotyk. Nie chciał tego, nie zamierzał akceptować związku z niedźwiedziem. Nie teraz, gdy miał nierozwiązane sprawy. Wolał zostać skazany na śmierć.
            – Kochanie… – zaczął Lucas, był przeciwny temu wszystkiemu.
            – Muszę to załatwić, bo nie będę szanowany. Wiem, że to twój klan i to ty tu rządzisz, ale chcę to zrobić. Sam musi wiedzieć, że jestem alfą. Tu nie chodzi tylko o brak poszukiwań czy Ellen. Byliśmy kiedyś przyjaciółmi i ta chwila rozstrzygnie, co dalej. Popilnujesz małej?
            – Dobrze, ale masz nie dać się pokonać. – Pocałował go krótko w usta. – Liz dam Alis. Wolę mieć wolne ręce, gdyby Marco czegoś próbował. Sam jest jego partnerem, a on… Długo na niego czekał i tęsknił sam, nie wiedząc za kim. Może zrobić coś pod wpływem emocji, a tego nie chcę.
            – Nie ma problemu. – All przytulił się jeszcze krótko do swojego niedźwiedzia, jak zaczął określać go w myślach i rozebrał się szybko do naga. Po chwili w miejscu mężczyzny znajdował się piękny srebrny wilk. Dostojnie wyszedł z domu, popatrując na każdego z domowników, którzy zebrali się na wieść o tym, co się dzieje. „Są lepsi niż plotkary” pomyślał. Wyszczerzył zęby na mniejszego od siebie wilka, który warczał na niego. Przypomniał sobie wszystkie lekcje od ojca. Agresja nie była rozwiązaniem. Musi go obalić i uzyskać posłuszeństwo. Jeśli nie, zostanie wyrzucony lub… stracony. Druga opcja będzie trudna, ale wiedział, że Sam jest szalony. Nie do końca, ale jednak. Jego przyjaciel rozumiał całą tę sytuację, a teraz zachowywał się jak nie on, poza tym jego wilcza forma była inna, coś z nią było nie tak. Dopiero po chwili zorientował się, o co chodzi. Już wiedział, że wszystkie legendy o szalonych zmiennych były prawdą. Wilk jest szalony, o ile nie potrafi zmienić się w całości. Sam miał tylko połowę ogona.
            Zaatakował. Nienawidził go za to, że tak uważnie go obserwuje, a nie działa. Był bardziej porywczy, wolał działać, niż siedzieć i obserwować. Wiedział też, że Allan ma wsparcie całego klanu. Jeśli zrobi mu krzywdę i tak zginie, więc nie robiło mu to większej różnicy. Postara się. Ze skoku rzucił się do szyi alfy, ten jednak odskoczył. Zaśmiał się szyderczo w myślach. Wielki alfa, który ucieka. Jasne, ironia losu. Nie wierzył w niego od samego początku. Podrzutek, który miał szczęście i dobrze trafił. Coś zakuło w jego wnętrzu, ale zignorował to i ponownie ruszył. Z gardła wydobywało się głośne warczenie, mięśnie pracowały pod skórą, napinając się i rozluźniając, gdy biegł w kierunku przeciwnika. Pazury orały ziemię, robiąc w niej drobne wyżłobienia, uszy położył po sobie i wyszczerzył zęby. Zamachnął się łapą na bark alfy, ale ten znów zrobił unik. Gdyby udało mu się trafić, ten byłby unieruchomiony na najbliższe kilka minut. Cały czas ponawiał ataki, próbując gryźć i drapać, jednak cały czas nie udawało mu się dosięgnąć Allana.
            Lucas obserwował technikę kochanka. Nie przemęczał się. Mógłby go położyć przy pierwszym ataku, ale był mądrym alfą. Dał się wyszumieć Samowi, pozwalał mu na ataki, by ten mógł wyrzucić z siebie całą wściekłość i złość. By nie czuł się słaby, gdy zostanie obalony, bo ciągle w pamięci będzie miał walkę, którą stoczył. Tylko raz Allan uderzył go pazurami w ruchu obronnym, jednak nie była to jego maksymalna siła. Wilk z jego byłej watahy otrzymał tylko słabe smagnięcie pazurów. Największym zagrożeniem dla Allana z perspektywy osób obserwujących z boku mogłoby być warczenie, ale za nim coraz rzadziej w ruch szły ostre jak brzytwa zęby.
            Zauważył, kiedy Sam osłabł, bo wyrzucił z siebie całą wściekłość. Dopiero wtedy natarł na niego i prawie od razu wilk znalazł się pod nim. Widział, jak ten obraca się na brzuch i odchyla głowę, skomląc gwałtownie. Gdyby byli tylko wilkami, wyrzuciłby go ze sfory za próbę ataku na alfę, bo takie były prawa ich natury. Jako że byli też ludźmi potrafił to zrozumieć i wybaczyć mu jego zachowanie. Zmienił się szybko, jednak pierwsze, co zrobił, to chwycił wilka z szyję i spojrzał mu w oczy.
            – Zmień się, Sam. Koniec wojny i oskarżeń. Jesteś teraz pod moją opieką. Teraz. – W tym momencie na widoku wszystkich znajdowało się dwóch nagich mężczyzn. Lucas uśmiechnął się szeroko. Oj tak. Właśnie to było potrzebne partnerowi. Czemu nie wpadł na to wcześniej? Władza, pokonanie wilka – to było to. Miał przy swoim boku alfę. Gorszą opcją wydawało mu się to, że w takim przypadku mogą stworzyć dwie osobne watahy, a to może okazać się dużym problemem sytuacyjnym. Na tę chwilę nie wiedział, jakby mógł to rozwiązać.
            Z werandy wziął dwa koce i jeden podał Marcowi, który do tej pory był jakby nieobecny. Chyba nigdy nie widział mężczyzny tak blago, smutnego i wstrząśniętego.
            – Co jest? – spytał tak, by nikt ich nie usłyszał.
            – Nie chce, żebym go dotykał. Nie wiem, czy zgodzi się na partnerstwo ze mną. – Lucas poklepał przyjaciela po ramieniu.
            – Jeśli chcesz, weź małą od Alis. Ja się wszystkim już zajmę.
            – Czy on… – Marco nie potrafił zadać tego pytania, ale chyba jak nigdy jego alfa od razu zrozumiał, o co mu chodzi.
            – Będzie żył. Idź. – Tak też się stało. Luc podszedł do obu mężczyzn. Allan stał nad zmiennym wilkiem dumnie wyprostowany i przyjął z uśmiechem koc. Sam nadal leżał na ziemi i próbował pozbierać swoje poturbowane ego.
            – Jesteś betą. Nie przejmuj się i tak nie miałbyś z nim szans. – Starał się nie okazywać nieznajomemu wrogości mimo jego nieuprzejmego zachowania. To, że chciał zaatakować jego partnera z dzieckiem na ręku, powinno być wystarczającym powodem do zabicia go, a co dopiero walka i niechęć do Marco. Mimo wszystko kochał swojego betę jak brata. Nie lubił widzieć go smutnego, bo to nie pasowało do tego mężczyzny, a tak było w tej chwili. Podał mu koc do okrycia, a zaraz potem wyciągnął rękę, by pomóc mu wstać.
            – Tak, ale teraz…
            – Jesteś spokojniejszy. I coś do ciebie wróciło – powiedział za niego Allan, patrząc uważnie na przyjaciela.
            – Skąd wiesz? To wszystko prawie mnie złamało. Jeśli zostałbym tam jeszcze tydzień bez watahy, alfy… musielibyście mnie zabić. Czułem szaleństwo, jak płynęło w moich żyłach, wyniszczało umysł. – Wilk chwycił się za głowę, próbując zapomnieć te wszystkie okropieństwa. Taką miał naturę, że potrzebował przewodnika i towarzystwa, a tego przez niecały rok nie miał.
            – Bo w końcu czuję się jak prawdziwy ja. Jesteśmy sobie potrzebni, Sam, ale nie możesz mnie nienawidzić. Jeśli wiesz, że się nie przełamiesz, będę musiał cię odesłać.
            – Ja…
            – Nie odeślesz go, Allan. On jest moim partnerem, do jasnej cholery – powiedział Marco. Nie zamierzał się poddawać na samym początku. Poszedł po Liz i niósł ją na rękach w stronę małego zgromadzenia. Na twarzach jego braci i sióstr wykwitły szerokie uśmiechy. – Oj dobra. Cicho wy tam, wiem, że przekląłem. – Julie i Patric się roześmiali.
            – Aż taki święty jesteś, co? – Sam testował, na co może sobie pozwolić.
            – A ty cięty? Każdy ma swoje przywary. – Puścił mu oko. – Chodź. Znajdziemy ci jakieś ubranie. Nie wszyscy muszą cię oglądać – mruknął całkiem poważnie. Gdy za tą dziwną nową parą zamknęły się drzwi, wszyscy nie mogli powstrzymać śmiechu.
            – Chodź, kochanie. Na ciebie też nie muszą patrzeć. – Ruszyli do domu. Zanim jednak tam dotarli, Liz została zgarnięta w ramiona kolejnej cioci, a oni mieli chociaż chwilę dla siebie.
            – Mam ochotę się z tobą kochać. – Przygryzł lekko ucho Alla, szepcząc w nie cicho. – Jesteś cholernie seksowny, jak jesteś władczy. – Oj tak. Już kochał ten błysk w oku kochanka. I chciał go wywoływać jak najczęściej.