Kochani!
W tym tygodniu mogę mieć problem z czytaniem waszych blogów i odpowiadaniem na komentarze. Tak więc jeżeli jednej osobie odpowiem, a drugiej nie, bardzo proszę się na mnie nie obrażać :D Wybaczcie tak krótkie wstępy ostatnio, ale ZA CZĘSTO przygotowuję notkę na ostatnią chwilę :D
W tym tygodniu mogę mieć problem z czytaniem waszych blogów i odpowiadaniem na komentarze. Tak więc jeżeli jednej osobie odpowiem, a drugiej nie, bardzo proszę się na mnie nie obrażać :D Wybaczcie tak krótkie wstępy ostatnio, ale ZA CZĘSTO przygotowuję notkę na ostatnią chwilę :D
A jutro pobudka o 5 :(
Miłego czytania
Miłego czytania
Rozdział 13
Poranek we wciąż nowym domu był dla
Sama dość stresujący. Wszyscy przestali udawać uprzejmość i odrobinę sympatii,
nie rozmawiali z nim prócz grzecznościowych formułek. Nie wiedział, o co im
wszystkim chodzi. Od kilku dni głowa go bolała tak, że miał ochotę coś
rozwalić. Na szczęście pod ręką miał Marco, więc mógł się na nim wyżyć.
Biedny,
słaby beta. Żal mu go było, że jest taką pokraką, te jego smutne oczy pod
pozorem odwagi. Nienawidził pozerstwa. Był wściekły, napędzany złością do tego
mężczyzny, a jednak coś tego dnia mu się nie zgadzało.
Zjadł
poranny posiłek, zmył naczynia za wszystkich, bo jak się okazało, wypadała jego
kolej i wyszedł na zewnątrz. Było przyjemnie ciepło, myślał, czy nie dobrze
byłoby się zmienić chociaż na chwilę i wygrzać skórę.
–
Sam, musimy porozmawiać. – Głos stojącego za nim Allana był poważny. Nie żądał,
prosił, ale jednak coś w nim się na to buntowało.
–
Nie chcę. – Coś z tyłu głowy ciągle nie dawało mu spokoju, męczyło i dręczyło,
odkąd tylko się obudził.
– Rozumiem. – Stał za młodszym od
siebie wilkiem i obserwował jego reakcje. Coś było bardzo nie w porządku. –
Zmień się, proszę. – Chłopak spojrzał na niego i zrobił to. Przeklął w myślach
swoją głupotę, jednak zachował poważną i niewzruszoną minę. Zamiana Samiego
znów była niepełna, z tym że teraz znacznie większa część ciała nie uległa
przemianie. O ile wcześniej była to tylko dłoń czy kawałek ogona, tak teraz…
Kości się skurczyły, dostosowując do wyglądu wilka, ale nic więcej. Dłoń,
przedramię, nawet łokieć były takie same. Zdarzały się nieudane zmiany u
młodszych osobników ich gatunku, gdy dopiero zaczynały się uczyć, na czym to
polega, ale nie u dorosłych zmiennych. Nawet jeśli mogło się to zdarzyć raz,
ale nie kilka. Problemem był właśnie fakt, że zazwyczaj oszalałe osobniki od
razu zgładzano po to, by nie zaszkodziły innym, nie zaatakowały ich, dlatego
tak mało było o nich danych. Osobiście znalazł dwie opowieści, które dawały
całkiem różny przekaz. W jednej znajdowała się informacja, że oszalały wilk z
większej powierzchni niezmienionego ciała przechodzi w mniejszą, co świadczyło
o jego chorobie, w drugiej było zupełnie inaczej. Cholera jasna!, pomyślał gniewnie i zastanowił się nad tym, co
ostatnio działo się w ich domu. Nie chciał usprawiedliwiać Sama, ale może całe
jego zachowanie wynikało właśnie z tego? Może jest gorzej, niż myśleli? Jaką
decyzję powinien podjąć?
– Poleżysz tu, Sam? Ja idę
porozmawiać z Lucasem. Potem chcielibyśmy oboje z tobą porozmawiać. Przykro mi, ale to konieczne. – Wilk kiwnął
leniwie łbem i ułożył się wygodnie na deskach tarasu.
Było mu tak cholernie ciepło, gdy
słońce wygrzewało sierść wilka. Cieszył się z tego i uspokajał. Przez ostatni
rok widział za mało słońca. Nie mógłby żyć w lesie, nawet jeśli wszystkiego
miałby w bród. Domek znajdował się w ciężkim dla niego rejonie, gdzie promienie
światła rzadko dotykały ziemi. Oczywiście widział jego prześwity, jednakże w
lesie panował chłód, wilgoć i jak dla niego zbyt przytłaczająca atmosfera.
Niby nic, ale coś się w nim
uspokoiło, odetchnęło. Pierwszy raz od kilku dni rozluźnił mięśnie, nie czuł
się, jakby miał zostać zaatakowany czy zraniony. Na granicy jawy ze snem w
końcu dowiedział się, co takiego mu dzisiaj nie pasowało. Nigdzie nie było
Marco. Jego serce na sekundę zgubiło rytm, a z jego gardła wydobyło się głośne
przeraźliwe wycie. Partner go zostawił! W tym momencie coś w jego psychice się
złamało, coś, co od dłuższego czasu blokowało jego sprawne funkcjonowanie.
***
Zanim Allan poszedł porozmawiać z
Lucasem, zajrzał do córki, która leżała w swoim pokoju, a właściwie spała. Mały
suseł. Musiał się więcej dowiedzieć o przecierkach z owoców i warzyw, co może
jej podać w okolicach trzeciego miesiąca życia. A najlepiej porozmawiać z
którąś z kobiet. Chciał znaleźć dwie opowieści o szalonych zmiennych i
wydrukować je dla partnera. Wiedział, że ten pomoże mu rozwiązać jego problem.
Nie był już sam, by ze wszystkim sobie radzić. Uśmiechnął się lekko na tę myśl.
Już po chwili wszedł do gabinetu
Lucasa. Nie przejmował się pukaniem, wiedział, że kochanek zajmuje się
dokumentami i przeglądaniem faktur i rachunków za budowę. Jego poszukiwania
poszły całkiem sprawnie, nie napracował się zbytnio.
– Mogę ci przeszkodzić? – Wolał nie
odrywać go od zbyt pilnych prac, niektóre dokumenty trzeba było przeanalizować
od deski do deski, nie mając skrupułów, by kogoś na chwilę od siebie
odseparować. Tym bardziej, jeśli chodziło o ciągi liczb.
– Daj mi pięć minut, muszę to
skończyć. – Allan usiadł na wygodnej kanapie i wziął do ręki leżącą na stoliku
książkę. Uśmiechnął się na widok wyboru partnera i przejrzał kilka stron
czytanej przez siebie dawno pozycji. Pamiętał, jaką frustrację w nim budziła,
ile emocji. Była to jedna z tych lektur, przy których człowiek nie wie, kiedy
mu mija czas. Skończył ją chwilę po porannym budziku, który go zaskoczył, wtedy
nie podejrzewał, że tak długo czyta. – Mmmm. – Spojrzał na przeciągającego się
Lucasa wydającego z siebie głębokie westchnięcie.
– Chodzi o Marco i Sama. – Podszedł
do partnera i położył przed nim kartki. – Przeczytaj to, jeśli możesz. – Luc
spojrzał na niego intensywnie i przyciągnął go dłonią do pocałunku.
– Tak lepiej. – Roześmiał się na
widok szerokiego uśmiechu partnera.
– Czytaj. Muszę ci potem powiedzieć,
do jakich wniosków doszedłem. – Stanął za nim i widząc jego spięte mięśnie,
zaczął je masować.
– Osz cholera. – Przeciągły jęk
wydostał się z ust Lucasa. – Jak dobrze. – Instynktownie odchylił głowę z
powodu nieprzyjemnego na początku odczucia. Zaraz potem pierwsze partie mięśni
zaczęły się rozluźniać. Dopiero po tej chwili relaksacji, na jaką pozwolił mu
All, skupił się na tekście.
Z góry nie widział dokładnie, jak
Luc marszczy brwi i patrzy zdziwiony na to, co czyta.
– Allan, skąd ty to masz? – To
pytanie go zaskoczyło. Przecież Lucas chyba powinien to wiedzieć. Po chwili
uderzył się płaską dłonią w czoło.
– Każdy Alfa ma dostęp do legend,
podań i pewnych danych, o której ich watahy i klany nie wiedzą. Wcześniej
informacje były przekazywane na papierze – wiadomo. Musieli mieć specjalne sejfy,
o których wiedzieli tylko oni i ich następcy. Z czasem, gdy weszły komputery,
jak dobrze przypuszczasz, wszystkie te operacje zostały nam ułatwione. Każdy z
ojców musiał przepisać po kilka tekstów, które mam na pendrivie. Te dane są
uaktualniane co jakiś czas. Zazwyczaj przekazujemy je sobie przez zaufane bety.
Zastępcy wiedzą, że to jakieś dokumenty, ale nie pytają o nic. Wiedzą, że nie
mogą. Ja z wiadomych względów nie mam do najnowszych dostępu, ale… Czas wyjść z
ukrycia. Wiem, z kim mogę się skontaktować, by dać znać wszystkim, że żyję.
Chyba nikt nie pomyślał, że możesz nie mieć dostępu do tych informacji. Nie
tworzymy jakiejś listy, komu trzeba je przekazać. Podejrzewam, że mój ojciec
mógłby to w końcu sobie uświadomić, gdyby żył.
– Ok. Ja się nie gniewam, bo
rozumiem, że to „ściśle tajne”. – Mężczyzna pokazał cudzysłów palcami i
zapytał. – Co wywnioskowałeś?
– Wydaje mi się, że on… Marco ma
chorego partnera, ale nie może być to powodem, dla którego go uśmiercimy. –
Zastrzegł od razu, wiedząc, jak to robią inne klany i watahy.
– Nie zamierzam tego robić,
kochanie. Nasza beta dała sobie czas zgodnie z naszą sugestią, ale co ty
proponujesz w sprawie samego Sama? Jak mu pomóc?
– Wśród zmiennych jest chyba jakiś
psychiatra, prawda? – Lucas spojrzał na niego zaskoczony. Czemu wcześniej na to
nie wpadł? Tyle się mówi o psychologach, psychiatrach czy psychoterapeutach,
ale w kontekście ludzi. Czemu te same metody i leki miałyby nie skutkować na
zmiennych? Głównym problemem tak naprawdę były żyjące w nich zwierzęta, fakt,
by nic im się nie stało. Jednak za szaleństwo człowieka w ich przypadku często
odpowiadało właśnie ich drugie ja. Skoro mogli zachorować ludzie z jedną
osobowością wyjściową, to dlaczego nie oni? Przecież tak naprawdę mieli jak
gdyby dwie osoby w sobie, dwie osobowości.
Zastanawiające także było to, że Sam
w stosunku do wszystkich innych zachowywał się całkiem normalnie,
nieagresywnie, chociaż wszyscy widzieli i słyszeli jego wybuchy złości w
stosunku do Marco. Czy może być tak, że partner okazał się bodźcem spustowym do
wyrzucenia z siebie wściekłości? Zazwyczaj tak bezpodstawna agresja nie jest skierowana
do jednej osoby, a przynajmniej tak mu się wydawało.
– Może to nie będzie taki głupi
pomysł. – W tym momencie usłyszeli głośne wycie. Spojrzeli po sobie. – On już
wie.
– Za chwilę pewnie tu będzie. – Tak
też się stało. Nie minęło dziesięć minut, a w ich gabinecie siedział młody
wilk. Zajął jeden z foteli, skurczając się w nim tak, by wyglądać na jak
najmniejszego.
– Odszedł. – Pytanie kryjące się w
jego głosie było bardziej retoryczne, tym bardziej że nie zostawia się
niesparowanego partnera.
– Musiał. Nie chciał, żebyś go
ciągle atakował. Nie zamierzał sobie na to pozwolić. – Allan postanowił
powiedzieć to wprost.
– Ja… Nie byłem sobą. – Mężczyźni
spojrzeli na niego, nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Najpierw wyzwał
Allana, atakował go, potem niby się poddał, ale wyżywał się na partnerze. To
wszystko było dziwne, ale też brali obaj pod uwagę to, że Allan znał go jako
spokojnego, sumiennego wilka. To, co ostatnio wiedzieli, nie było jego typowym
zachowaniem. Ludzie aż tak szybko się nie zmieniają.
– Co przez to rozumiesz? – Lucas
zrozumiał, że Allan nie chce wyciągać wszystkiego z wilka. Znali się wcześniej,
co mogło to tylko utrudnić. Na dodatek jego partner w ten sposób nie był
obiektywny, co im nie pomagało.
– Nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu czułem się, jakbym to nie ja robił
te wszystkie rzeczy. Krzywdziłem go, a zarazem sam cierpiałem z tego powodu.
Nie wiem, jak to wyjaśnić. Zarazem chciałem i nie chciałem go skrzywdzić.
– Nie wiem, czy możemy ci ufać –
stwierdził alfa. Ramiona wilka zadrżały lekko, ale niczym innym nie dał poznać,
jak odebrał te słowa.
– Rozumiem. – Nie, nie potrafił na
tę chwilę tego zrobić. Chciał wiedzieć, gdzie jest jego partner. Potrzebował
go, by się z tego wszystkiego otrząsnąć. Wiedział, że nie będzie aż tak
wybuchowy, nie zamierzał go bić. – Gdzie on jest?
– Sam. Daj mu chociaż dzień. On też
potrzebuje sobie pewne rzeczy uświadomić. Jeśli chcesz, możemy mu powiedzieć
to, co nam teraz przekazałeś, ale to od niego zależy decyzja. Nie ściągniemy go
tu na siłę. Nie możemy mu tego zrobić. – Kiwnął głową. Coś w środku aż nim
szarpało. Znał motywy decyzji partnera, ale nie chciał ich uznać.
– Będę… – przełknął głośno ślinę –
potrzebował pomocy. Nie wiem, co mi jest, czy tak czuły się wilki, które
oszalały?
– Obiecuję ci, że postaramy się
znaleźć jakieś rozwiązanie, nie wiem jednak, czy nam się to uda. Przeszukałem
już duże pokłady informacji i nic w nich nie ma. Właśnie… zastanawialiśmy się z
Lucasem nad psychiatrą dla ciebie. – Raz kozie śmierć. Sam miał do wyboru
akceptację pomocy choćby w takiej formie albo… Sami nie wiedzieli, co mogliby z
nim zrobić. Za dużo zmiennych poniosło śmieć tak naprawdę z przypadku, dlatego
że nikt nie chciał im poświęcić czasu i pomóc znaleźć jakiegoś rozwiązania.
– Dlaczego akurat do psychiatry?
– Chcemy dowiedzieć się, co ci jest.
To, że nie chorujemy cieleśnie, nie oznacza, że nie możemy chorować umysłowo
tak, jak zwykli ludzie. Może ich leki będą pomocne. Zastanawia nas tylko
kwestia tego, czy nie zaszkodzi to twojemu wilkowi, dlatego odszukamy jakiegoś
zmiennego, który jest psychiatrą.
– Dlaczego tyle dla mnie robicie?
Przeze mnie wasz beta wyjechał, wszyscy go lubicie, a mnie nie. I doskonale
zdaję sobie sprawę, dlaczego tak się dzieje. – Lucas obserwował to, jak Allan
radzi sobie jako alfa. Starał się tłumaczyć młodemu wilkowi swoje decyzje tak,
by ten się nie obawiał, a zarazem znał ich motywy. Nikt nie chciał jego
krzywdy.
– Bo dość już zabijania z takiego
powodu. Nie zamierzam na to pozwolić, nie w naszym klanie. – Uśmiechnął się
lekko, słysząc tak niby niewielką zmianę słowną. – Nie pójdziemy drogą na
skróty, Sami, ale musisz mi w tym pomóc i nie utrudniać, dobrze? – Wilk kiwnął
głową.
Trochę
traktowali go jak dziecko, ale wiedzieli, że rok samotności odbił się na nim
dość znacznie, na dodatek musiał znaleźć swoje miejsce na ich ziemiach, zostać
zaakceptowany i poczuć się bezpiecznie. W kwestii zdrowia psychicznego
poruszali się jak we mgle, nie mieli pojęcia, w jaki sposób to ugryźć, tym
bardziej że nie każda zasada rządząca zachowaniem ludzi przysługiwała także im.
***
Marco stał przed trzypiętrowym
budynkiem. Niby nic, ale konstrukcja pięła się o wiele wyżej. Kolejny hotel,
przez który Lucas będzie miał jeszcze mniej czasu. Na dodatek wszystko się
zmieniło, ponieważ miał Allana i Liz.
W ten sposób jego myśli odpłynęły w
kierunku jego własnego partnera i coś boleśnie go zakuło. Cholera jasna,
przecież nie może przejmować się kimś, kto go nie chce. Wiele osób przeżyło
odrzucenie, mniejsze lub większe, ale jednak. Nie zamierzał poddawać się temu
przykremu odczuciu. Wszedł na plac budowy, prawie w tym samym momencie podszedł
do niego starszy, niższy od niego mężczyzna.
– Tu nie można wchodzić. – Jego
wzrok nie był nieprzyjemny, po prostu zwykła formułka dla osób, które chciałyby
podejść bliżej. Nigdy wcześniej przecież go nie widział.
– Jestem od Lucasa. W torbie w
samochodzie mam odpowiednie dokumenty pozwalające mi na nadzorowanie budowy,
ale z chęcią wykonam też jakieś prace ciężkie. – To zaskoczyło starszego
człowieka.
– Miło mi pana poznać. Nazywam się
Andrew Mongersthern i jestem tu kierownikiem. Przyniosę panu kask.
– Marco Powerfull. – Uścisnęli sobie
dłonie. – Dziękuję, przyda się. – Chociaż gdyby spadła mu jakaś cegłówka na
głowę, to i tak najprawdopodobniej by go zabiła. Po chwili mógł swobodniej
poruszać się po placu, obchodząc budynek dookoła i słuchając krótkich
informacji ze strony szefa budowy.
– Skoro już wszystko wiem, to zadam
panu podstawowe pytanie. W czym mogę się wam przydać?
– Ale to… – próbował zaprotestować,
ale nie dane mu to było.
– Zgodne z zasadami. W teczce, którą
ci przekazałem, również są na to potrzebne dokumenty. Nic mi nie płacisz, a ja
się narobię. Pasuje taki układ? – Po kolejnych dziesięciu minutach miał już
zadanie do wykonania.
***
Lucas od ósmej wieczorem próbował dodzwonić się do Marco, co jednak mu
się nie udawało. Zaczynał się denerwować, tym bardziej że przyjaciel nie dał mu
w ogóle znać, czy dotarł na miejsce.
– Daj mu spokój. On potrzebuje się
odseparować nie tylko od Sama, ale nas wszystkich. Może poszedł na piwo albo
śpi. Wyruszył dość wcześnie. Pozwól mu odsapnąć, sam do ciebie zadzwoni. –
Lucas siedział na podłodze oparty o ścianę, on sam natomiast spoczywał wygodnie
oparty na łóżku. Liz znajdowała się na jego klatce piersiowej. Uwielbiał, gdy leżała zwinięta w
mały kłębek na brzuchu, wyglądała wtedy… jak księżniczka. Uśmiechnął się na tę
myśl i pocałował dziecko w główkę. Mała wydawała dziwne dźwięki, przy okazji
plując na niego. Jego koszulka była już lekko przemoczona, tym bardziej że
dziecku podobało się wkładanie rączek do buzi. Później musiał je wycierać,
całować i wydawać przy tym głośne dźwięki, by ją rozbawić.
– Za niedługo ją umyje, co? –
zapytał Luc.
– Dzięki, jestem jakiś wykończony. –
Rzeczywiście tak było. Od ponad godziny ziewał na okrągło, już był na granicy jawy
i snu, chociaż pilnował się, by nie zasnąć. Nie miał spokojnej nocy. Nie dość,
że Marco wyjechał, to jeszcze długo nie mógł zasnąć, roztrząsając ten problem.
Liz też była niespokojna i często płakała. Wiedział, że wyczuwała jego stan.
– Wezmę ją od razu, a ty poleż. –
Luc wstał i chwycił pewnie dziecko. Wkładając rękę pod brzuszek, wziął ją w
takiej pozycji, w jakiej leżała. Jej małe kończyny zaczęły zwisać, co
skwitowała ciągłym ich poruszaniem.
Zaczynał mieć w tym wprawę. Za
pierwszym razem Allan musiał mu wszystko pokazywać, teraz jednak dawał sobie
radę sam. Przygotował szybko wanienkę i zaczął ją napełniać cieplejszą wodą.
Wiedział, że trochę ostygnie, zanim rozbierze tego szkraba. W końcu, gdy byli
gotowi, sprawdził łokciem ciepłotę wody, a następnie wziął się za pielęgnacje
dziecka. Widać było, że Liz lubiła przebywać w ciepłej wanience. Gaworzyła
wtedy z uśmiechem na ustach, co przyprawiało go o lepszy humor. Wiedział, że
partner miał podobnie.
Gdy skończył, otulił małą
ręcznikiem, by ją powycierać. Modlił się, by w tym momencie się nie posikała,
czy nie zrobiła kupki. Nie wiedział, czy byłby w stanie to znieść. Na jego
nieszczęście, gdy tylko zdążył ją powycierać, mała go obsikała. Mimo
początkowej konsternacji nie mógł powstrzymać głośnego śmiechu. Mała złośnica.
– Chodź, zabierzemy cię do taty. –
Gdy wszedł do sypialni, zobaczył Allana zwiniętego na boku, drzemiącego z głową
na jaśku. Podszedł do niego, pochylił się i pocałował lekko w skroń. Wyszedł z
Liz do jej pokoiku. Mimo że większość czasu przebywała z nimi lub z wszystkimi
ciociami i wujkami woleli nauczyć ją spania bez nich.
– Cicho, maleńka. Pójdę przykryć
tatę i dopiero do ciebie przyjdę. Zaraz będę.
Tak, jak powiedział do córki, tak
też zrobił. Nie chciał przyznawać sam przed sobą, że liczył na inne zakończenie
wieczoru. Bardziej romantyczne i gorące, ale widząc Allana w chwili pełnego
relaksu i spokoju, uświadomił sobie, jak bardzo mężczyzna poczuł się przy nim
bezpieczny oraz jak bardzo potrzebował odpoczynku. Otulił jego ramiona kocem i
po cichu wyszedł z sypialni. Miał nadzieję, że usypianie Liz pójdzie mu dość
szybko. Problem w tym, że mała nigdy nie robiła tego, czego oni by chcieli.
Musiał przestawić swoje myślenie na jak najdłuższe usypianie, może w ten sposób
ją oszuka.