niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 26

Witam was kochani. 

Przed wami kolejny rozdział "Spotkania". I kolejna niedziela z opowiadaniem :) 
Część z was pytała o to czy myślę nad następnym tekstem. Odpowiedź brzmi: oczywiście. Jest tylko kilka problemów z tym związanych ;)
Chcieć a móc to dwie różne kwestie :) 
Mój czas jest bardzo ograniczony. Studia, praca, życie prywatne i nie zawsze jest czas by pisać, choćbym bardzo chciała. Czeka mnie ostatni rok studiów, a więc również pisanie pracy magisterskiej i wiele różnych innych obowiązków. I to jest główny problem. Do tej pory miałam o wiele więcej czasu, niż aktualnie i łatwiej było mi wykonać wszystkie inne czynności. Dlatego już teraz czasem nie jestem w stanie odpowiedzieć przez tydzień na komentarze. 
Myślę, że będę pisać kolejny tekst, ale kiedy i czy w ogóle się on pojawi. Nie wiem. Nie gwarantuje. Niestety. 
Pozdrawiam was serdecznie
Lady M

Rozdział 26


            – Znalazłem twoją matkę.

            Allan czuł, jak jego ciało nagle zostało sparaliżowane. Spojrzał zaskoczony na Lucasa. Nie, to nie było możliwe. Przecież jego matka nie była zmienną, porzuciła go, zostawiła liścik… Niedźwiedź nie miał możliwości, by to uczynić.
            – Kochanie. Ona żyje. Jest taka jak my. Przyjedzie ci to wszystko wytłumaczyć.
            – Co ty do mnie pierdolisz! – Czuł się tak, jak gdyby cały jego świat, który znał do tej pory, nagle się zawalił. Całe jego istnienie było oparte na kłamstwie. Ona go porzuciła! Zostawiła na pewną śmierć! Nie rozumiał tego. Nie docierało do niego to, co jego partner próbował mu wytłumaczyć. Nie w tym momencie.
            – Allan, spójrz na mnie. – Wykonał polecenie kochanka. – Jest dobrze, kochanie. Damy sobie z tym radę. – Przytulił się do niego ponownie i oparł czoło o ramię mężczyzny. Przymknął oczy zmęczony. Cholera. To nie tak miało być. Spodziewał się, że nigdy jej nie znajdzie. Zakładał, że nie żyje. Tak było łatwiej. Poza tym był święcie przekonany, że pozna tylko tego, który go spłodził.
            – Ja… Nie rozumiem, Luc. Czemu? – Przełknął ślinę. – Dlaczego? Ja po prostu… – Poczuł dłoń kochanka na głowie i spojrzał na niego. Rozsypał się. Nie mógł powstrzymać łez płynących mu z oczu. Najgorsze było poczucie niesprawiedliwości, całkowitego odrzucenia przez kobietę, która go urodziła. Poczuł się niczym małe dziecko, zagubiony i niepewny tego, co zawsze brał za prawdę i rzeczywistość. Sam sobie zadawał pytanie, jak powinien zrozumieć całą tę sytuację. Żołądek skręcił mu się na myśl o tym, że przez tyle lat wierzył w wierutne kłamstwo.
            – Ciii, kochanie. – Do tej pory widział swojego partnera jako silnego wilka, który przeżył ogrom ciężkich sytuacji. Dopiero teraz uświadomił sobie, jakim kosztem osiągnął równowagę. Czując w ramionach drżące ciało partnera, samemu krajało mu się serce. – Ona ci wszystko wytłumaczy, jak przyjedzie. – Lekki pocałunek okazał się wystarczającym wsparciem, by zmienny wilk był w stanie się opanować. – Nie mogła przyjechać ze mną, bo… musi dokończyć kilka spraw. Kochanie, po tym, co powie… Będziesz mógł przyjąć ją do klanu albo wyrzucić. – Wiedział, że stawia kochanka w ciężkiej sytuacji. Zadecyduje o życiu lub śmierci kobiety, która go urodziła.
            – Co przez to rozumiesz? – Wilk zmrużył oczy i zacisnął gwałtownie szczęki.
            – Odchodzi ze swojej watahy. Nie ma tam dla niej już miejsca. – Allan czuł, jak ponownie zamiera w nim serce. To są chyba jakieś pieprzone żarty. Lucas nie mógł mówić poważnie. Spojrzał na ponurą twarz kochanka. – Jeśli się nie zgodzisz, będziemy musieli znaleźć jej inny klan, który ją zaakceptuje.
            – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć tego, co wiesz? Co ci to daje? I tak postawiłeś mnie przed zajebiście trudną decyzją. Ułatw mi ją chociaż trochę. Lucas, ja nie mogę czekać tydzień na jakiekolwiek informacje. Nie w momencie, kiedy ją widziałeś. Rozmawiałeś z nią, prawda?
            – Tak. Wiem dużo, nie wszystko. Kochanie, to jej historia, to od niej powinieneś ją poznać. Podejrzewam, że wiele rzeczy przemilczała. – Nie zamierzał dać mu się wybronić. Skoro Lucas zainicjował to wszystko, musi podjąć wyzwanie doprowadzenia tego do końca. Z jednej strony był na niego cholernie wściekły za sposób, w jaki to wszystko zorganizował. Z drugiej jednak… Wiedział, że w końcu podziękuje mu za to. Sam zaczął to w końcu rozważać, a Luc ułatwił mu to, stawiając go przed faktem dokonanym. Nie będzie się spalał, poszukując informacji, zresztą rozpatrzyłby tylko jedną możliwą sytuację. Znalezienie tego, który go spłodził.
            – Nie zamierzam czekać. Powiedz mi chociaż trochę. Nie oczekuję wszystkiego. Wiesz, czemu mnie porzuciła, prawda? – Niedźwiedź skinął głową. Spojrzał na niego z oczekiwaniem. Zamierzał dać kochankowi czas do namysłu.
            Bolało go to, co musiał powiedzieć Allanowi. Dlatego właśnie wcześniej zamierzał ukryć fakt, że kobieta, która go urodziła, pojawi się na ich terenie.
            – Zostawiła cię, bo cię kochała. – To było chyba najdziwniejsze wytłumaczenie na świecie, ale taka była prawda. Przynajmniej jeśli chodziło o to, jaką on miał wiedzę na temat całej sytuacji, która rozegrała się prawie przed trzydziestoma laty.
Kobieta mogła pojawić się na ich terenie w każdej chwili. Miała pozałatwiać swoje sprawy i wykupić bilet w pierwszym samolocie lecących na najbliższe lotnisko. Zadbał o jej zabezpieczenie finansowe, na ten okres. Wynajął hotel i opłacił go z góry na tydzień. Nie potrzebowała żadnych dodatkowych dokumentów, co przyspieszyło jej decyzję.
 Lucas przyciągnął jeszcze bliżej kochanka, tuląc go do siebie, potem usiadł na łóżku i wziął partnera na kolana tak, że ten nie miał możliwości uwolnienia się. Zresztą wilk wyjątkowo nie protestował, siedząc na nim okrakiem, układając się wygodnie. Zarzucił mu ręce na kark, co już samo w sobie świadczyło o jego potrzebie bliskości. Allan był jeszcze zapłakany, chociaż wydawało się, że gwałtowna fala uczuć na tę chwilę już odpłynęła. Mógł tylko podejrzewać, co się będzie działo w następnych dniach. Otarł swoimi dłońmi jego wilgotne policzki i pocałował go lekko, czując pod wargami słony smak.
            – Samo to sobie przeczy. – Oczy zmiennego były tak przeraźliwe smutne, że aż zrobiło mu się głupio. Żałował, że nie rozegrał tego inaczej. Cholernie żałował, z drugiej strony może to i lepiej, że wilk będzie na to przygotowany psychicznie. Poczuł gorycz w gardle, lekko go dławiącą. Zanim cokolwiek powiedział, musiał kilkakrotnie przełknąć ślinę, jak gdyby słowa, które miał wypowiedzieć, miały go przydusić. Otworzył lekko wargi, chcąc wyrzec pierwsze słowa, zorientował się jednak, że nie wiedział, co zakomunikować partenrowi, by nie zabolało to Allana za bardzo. Widział, w jakim stanie jest kochanek. W tym momencie musiał zadecydować, czy lepiej być delikatnym, czy brutalnie szczerym. Spojrzał w oczy wilka, jak gdyby w ten sposób oceniając jego psychiczną siłę.
            – All… Ona była bita. – Wyczuł drgnięcie mięśni partnera. – Maltretował ją przez wiele lat. Ten, który cię spłodził. Do tej pory z nim żyła. Teraz jest bezpieczna, on nie żyje. Nie powiedziała, czy byli sobie przeznaczeni, dlatego nie jestem w stanie ci obiecać, czy niedługo nie umrze. Znała tereny zmiennych, dlatego cię tam zostawiła. Wiedziała, że ktoś cię znajdzie wcześniej czy później. Nie chciała, byś jej szukał, dlatego zostawiła taką, a nie inną informację przy tobie. Chciała ci oszczędzić bólu, udręki i znęcania psychicznego. Uciekła z tobą, by cię ochronić. Była gotowa oddać za ciebie życie. Zamierzała uciekać dalej. Próbowała tego, byleby go od ciebie odciągnąć. Dlatego cię porzuciła z nadzieją na twoje przeżycie. Ona… – Musiał zmusić swoje gardło do rozluźnienia. Odkąd pierwszy raz zobaczył tę kobietę, nie mógł pozbyć się jej widoku sprzed twarzy. Kurwa mać! Ten skurwiel był obłąkany. Żaden normalny, szanujący się facet nie byłby w stanie zrobić coś takiego. Wiedział, że partner obserwuje go przez cały czas, ale musiał przymknąć oczy. Na sam widok kobiety, która urodziła jego partnera, całe ciało go bolało. On rozumiał rany bitewne, wypadki. Ale to… – Szramy biegną przez całą jej twarz. Dziwne, że nie jest nadmiernie zniekształcona. Ciągną się przez szyję i barki. Tyle widziałem. Mogę tylko podejrzewać, że cała jest w tych poszarpanych pazurami szramach. – Przytulił się do partnera. Tym razem to on potrzebował trochę pociechy od niego. Jeżeli była przeznaczona temu skurwielowi, postara się o to, by miała chociaż chwilę spokoju w swoim życiu. – Widziałem te rany, jak się pochyliła, gdy kładła spodki z herbatą na stoliku. Ja po prostu… Nigdy nie widziałem czegoś takiego. I nie chodzi mi nawet o przygotowanie cię na sam jej przyjazd, a na widok jej ciała.
            Allan do tej pory słuchał partnera w milczeniu. Widział na jego twarzy, jakie to było przeżycie dla niedźwiedzia, który starał się wszystkimi opiekować i poświęcać im swój czas i uwagę. Pomyśli nad tym wszystkim później. Nie będzie mu łatwo, ale musiał zająć się swoim mężczyzną.
            – To była jej cena, Allan. Ona znosi ją każdego dnia. Nie wspominając o jej psychice. Co ona, do kurwy nędzy, musiała przejść. Mimo tego, co ci zrobiła, jest mi jej najzwyczajniej w świecie szkoda. Po prostu cały czas czułem od niej szczerość, wierzę jej, że chciała cię chronić. Miałem dowód przed oczami. – Zakończył kulawo swoją przydługą wypowiedź. Milczenie kochanka tylko bardziej nakręcało jego tłumaczenia. Musiał to przerwać, bo inaczej w końcu sam się pochoruje. Ta sytuacja była dla niego ciężka. Wiedział, że będzie się musiał przyzwyczaić do jej obecności w domostwie. Tak samo jak kochanek i wszyscy inni zmienni zamieszkujący na ich terenie. Ciężka i skomplikowana sytuacja, bez możliwości obejścia jej z innej strony.
            – Czego oczekujesz, Lucasie? – Musiał zadać to pytanie, chciał wiedzieć, co w głębi serca postanowił niedźwiedź, chociaż dobrze znał jego odpowiedź.
            – Dajmy jej normalny dom, Allan. Na lata lub na chwilę. Niech zazna spokoju. Decyzja mimo wszystko należy do ciebie. Tylko ty wiesz, czy będziesz w stanie jej to wybaczyć. – Kiwnął głowa, że rozumie, co partner miał na myśli i przytulił się do niego. Siedzieli tak dłuższą chwilę w ciszy.

***

            Max, idąc do pokoju przyjaciela, usłyszał, jak ten kłóci się z kochankiem. Na rękach miał młodego śpiącego wilka i sam przed sobą nie wiedział, co ma zrobić. Marco i Sama nie było, ponieważ pojechali załatwić coś do najbliższego miasta. Odetchnął głęboko. Przecież opieka nad dzieckiem i zmiennym chyba za bardzo się nie różni. Wyszedł na ganek i usiadł na ławce.
            Dawno nie słyszał u Allana  tego tonu głosu, więc mógł tylko podejrzewać, jak bardzo jest wściekły. Wolał im nie przeszkadzać, a małej przecież nic się nie dzieje. Nie licząc tego, że śpiąc na jego łóżku, nagle zmieniła się w wilczka. Nawet się nie przebudziła. Zastanawiał się, czemu przyjaciel był aż tak bardzo rozsierdzony. W takim stanie, jak słyszał, widział go raz, może dwa razy w życiu. Tym bardziej było to dla niego zaskakujące i dziwne.
            Na szczęście z tego, co zdążył usłyszeć, dowiedział się, że Lucas jest już w domu. Jedna dobra informacja. Mimo iż mężczyzna nie zapałał sympatią do niego przy pierwszym spotkaniu, cieszył się, że potrafił odsunąć od siebie ową niechęć i złość.
            Musiał pomyśleć nad przeniesieniem firmy do najbliższego miasta. Znaczna część jego klientów i tak zazwyczaj się z nim nie spotykała, tylko przesyłała instrukcje w sprawie sporządzenia umów, stworzenia testamentu i wielu, wielu innych rzeczy, które po kilkukrotnym sprawdzeniu i zaakceptowaniu drogą wirtualną, przyjeżdżali i podpisywali w jego firmie. Nie widział problemu w tym, by jak na jakiś czas dojeżdżać w okolice lotniska, by pozałatwiać najważniejsze sprawy ze swoimi kontrahentami. Oczywiście mógł na tym stracić, ale też dużo zyskać.
            Zdążył się już dowiedzieć, jakich usług prawniczych nie oferują w najbliższych miejscowościach i częściowo wpisywał się w ową niszę. Poza tym, jak podejrzewał, coraz częściej ludzie zaczną korzystać z usług prawników w ramach konsultacji pewnych zagadnień, niż samego prowadzenia sprawy. Zapotrzebowanie na tego typu usługi, jak widział wśród aktualnych klientów, zwiększało się. On sam miał na tyle komfortową sytuację, że zajmował się dwoma różnymi specjalizacjami i starał się o uprawnienia z trzeciej. Ze względu na samotne życie mógł sobie na to pozwolić. Teraz jednak stwierdził, że jak najszybciej będzie musiał zdać najtrudniejszy w życiu egzamin. Dzięki temu osiągnie wszystko, co sobie założył i zapragnął. Delikatnie głaskał futerko wilka. Musi tylko to wszystko rozplanować, bo inaczej wszystkie jego plany pogrążą się w chaosie.

***

            Meg, włócząc się powoli główną ulicą wielkiego miasta, przeklinała pod nosem. Potknęła się na chodniku i wykręciła mocno nogę. Miała tylko nadzieję, że dźwięk, który usłyszała, jej się przesłyszał. A to wszystko przez jakiegoś idiotę, któremu się spieszyło. Zawarczała w myślach. Musiała się opanować. Gdy tylko się podniosła i stanęła lekko na uszkodzonej kończynie, przez jej ciało przebiegł tak silny impuls bólu, że aż kolana jej zmiękły. Nikt nie raczył jej pomóc, co wyjątkowo byłaby w stanie przyjąć. Musiała się tylko doczołgać do najbliższej ławki, co wydawało jej się w tym momencie nierealne. Kawiarnia była jeszcze dalej, dlatego właśnie wygodne siedzisko obrała za swój cel. Podskakując lekko na zdrowej nodze, próbowała dotrzeć do miejsca spoczynku. Cholernie trudno było jej to zrealizować z ciężkim plecakiem na ramieniu. Musiała w końcu dotrzeć jakoś do hotelu. Przeklęła swoje pomysły i pragnienia, a jej myśli uciekły do bólu, który co chwilę przeszywał jej umysł.
            – Buongiorno, Bella (Dzień dobry, piękna). – Obróciła głowę w kierunku kolejnego namolnego Włocha. Miała ochotę go spławić, ale zanim w ogóle zdążyła to zrobić, równie szybko w jej umyśle pojawiła się nowa fala bólu. Może przynajmniej jej pomoże.
            – Buongiorno (Dzień dobry). – Zachwiała się lekko, stojąc na chorej nodze. Nie wierzyła swoim oczom. Cholera jasna! W tym momencie wiedziała, kto przed nią stoi i przeklęła kolejny raz pod nosem. No tak. Jej partnerem oczywiście musiał być Włoch, bo jakżeby inaczej. Pomyślała z przekąsem.
            – Stai bene? (Dobrze się czujesz?) – W myślach próbowała sobie przypomnieć podstawowe zwroty językowe, których uczyła się dawno temu.
            – Sto Male. Mi fa male una gamba (Źle się czuję. Boli mnie noga). – Dopiero teraz ponownie na nią spojrzała i jakoś dziwnie nie zaskoczyła ją pokaźna opuchlizna. Skończy się szpitalem i uziemieniem. Cholera jasna. – Non parlo italiano, scusi. Parli inglese? (Nie mówię po włosku, przepraszam. Mówisz po angielsku?). – Dopiero w tym momencie mogli się porozumieć. I tak czuła się dumna, że chociaż tyle sobie przypomniała. Przedstawili się sobie, a po chwili Włoch pomógł jej dojść do ławki i poszedł do domu po apteczkę. Jej skromne zapasy medykamentów nie zapewniały jej możliwości zabezpieczenia kostki, choćby bandażem elastycznym. Miejsce było tak opuchnięte, że zastanawiała się, jak ona dojdzie do hotelu. Poza tym zdążyła zgłodnieć i knajpka, która znajdowała się niedaleko, a z której było czuć pyszny zapach jedzenia, tylko jeszcze bardziej pobudzał jej żołądek. Najwyżej krzyknie do kelnera, czy może jej pomóc, bo umrze na miejscu z głodu.
            Uśmiechnęła się lekko. Kto by pomyślał, że jej partnerem będzie Włoch. Przynajmniej już wiedziała, czemu tak bardzo podobał jej się Marco. Dlatego też uciekła stamtąd, chcąc podróżować dalej po świecie. Choćby przez jakiś czas.
            Musiała przemyśleć, co teraz zrobić. Zresztą za dwa dni i tak zamierzała się skontaktować z Lucasem, żeby się niepotrzebnie nie zamartwiał. Luigi. Uśmiechnęła się lekko, próbując powstrzymać szeroki grymas rozjaśniający jej twarz. Był w jej typie. Ciemna karnacja, ciemne włosy i oczy niczym gorąca czekolada. Wyższy od niej o głowę i do tego od razu poczuła się przy nim bezpieczna. Przeklęła się w myślach. Ilu takich Luigich chodzi po ziemi i zawraca w głowie dziewczynom? Zapewne mnóstwo. Musiała się ubezpieczyć przed różnymi możliwościami, nie zamierzała tu utknąć tylko przez to, że poczuła, iż on jest jej partnerem.
            – Bella. Jak się czujesz? – Nawet się nie zorientowała, jak Luigi podszedł do niej. Chyba instynkty ją zawodziły.
            – Boli jak jasna cholera. Na dodatek mój żołądek woła o pomstę do nieba. – Mężczyzna roześmiał się głośno.
            – No tak. Jedzenie szczególnie tu pięknie pachnie, co? A jeszcze z unieruchomioną nogą trudno tam dojść. Mogę? – Wskazał na jej nogę. Kiwnęła głową. Mężczyzna klęknął przed nią, badając lekko opuchliznę, mimo to zasyczała. – Mam maść i bandaż elastyczny. Posmaruję ci to i zawinę. Pasuje?
            – Tak, dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, a ten odwzajemnił gest. Był niezwykle delikatny, starał się nie urazić niepotrzebnie bolącej nogi, za co była mu wdzięczna. Na dodatek sama jego obecność wpływała na nią jakoś kojąco. Zacisnęła mocno powieki, gdy jej być może przyszły partner chwycił lekko jej stopę i obwiązywał bandażem elastycznym opuchliznę. Bolało jak cholera.
            Nie spodziewał się, że spotka ją na środku zatłoczonej ulicy, na dodatek z uszkodzoną kończyną, wymagającą pomocy. Życie pisze dziwne scenariusze. Widział ból malujący się na jej twarzy, gdy obwiązywał jej stopę. Zaryzykował i musnął lekko wargami jej łydkę powyżej bandaża. Odetchnął lekko, zauważając, że tego nie poczuła. Kobieta zapewne nie wiedziała, kim dla niego będzie, więc musiał zdobyć jej zaufanie.
            W momencie, gdy zostawił ją na chwilę na tej ławce i pobiegł do domu, wiedział, że przepadł. Biegł szybko, wpadł do domu, zaskakując wszystkich i prawie w tym samym momencie podążył do garażu. Rodzinka tylko patrzyła za nim z szeroko otwartymi oczyma. Nie pozwoli jej odejść, była zbyt idealna i piękna. Krzyknął do brata, że bierze jego skuter i chwytając w pędzie apteczkę, którą miał w warsztacie, wybiegł, by czym prędzej dotrzeć do Meg. Zdążył jeszcze poinformować ich, że przyprowadzi kogoś na obiad, na co reakcją jego licznych braci były długie gwizdy. Biedna kobieta, po poznaniu ich jej życie już nigdy nie będzie takie samo.
            – Dostanie traumy po spotkaniu z tymi debilami. – Jadąc szybciej, niż pozwalały na to przepisy, roześmiał się wtedy głośno.
            Wrócił myślami do tego, co tu i teraz. Spojrzał na dziewczynę i usiadł koło niej. – Ile masz lat? – Nurtowało go to pytanie. Chciał wiedzieć, jak duża różnica wieku jest między nimi.
            – Dwadzieścia. A ty? – Słońce tak przyjemnie grzało, że nie chciało jej się ruszać. Było gorąco jak diabli, ale zarazem niezwykle przyjemnie.
            – Jestem starszy o dziewięć lat. – Postanowił zaryzykować. – Zjesz obiad u mnie w domu? Jak moja rodzina usłyszała, że muszę pomóc dziewczynie ze skręconą kostką, od razu dostałem polecenie przywiezienia cię na obiad, żebyś niepotrzebnie się nie przemęczała. – Kłamał jak z nut, ale nie musiała o tym wiedzieć. I tak nie mogła tego wyczuć.
            Cholera jasna. Dobrze wiedziała, że ją oszukiwał, ale był to ledwie delikatny zapach. Nie była pewna, jak to rozegrać. Spojrzała na niego niepewnie, nie wiedział, kim jest, więc postanowiła zrobić to po swojemu.
            – Jasne. Ale najpierw chciałabym się zameldować w hotelu. Muszę się skontaktować z przyjacielem, że dotarłam na miejsce.
            – Nie ma problemu, o ile nie przeszkadza ci jazda na skuterze. – Testowała go i dobrze. Nie ufała obcym, co dobrze o niej świadczyło. Zamierzał odstawić ją do pokoju, podać jej swój adres, by ten, z kim miała rozmawiać, się nie martwił i powiedzieć jej, by umówiła się z nim na kontakt za godzinę czy dwie. Może w ten sposób poczuje się bezpiecznie, skoro ktoś będzie nad nią czuwał. Choćby z daleka.
            – Cholera. Nigdy tego nie robiłam. – Roześmiała się. – Ale ty niesiesz mój plecak. I chyba będę musiała się na tobie opierać. – Czuła jak się rumieni. Luigi rzeczywiście wziął jej bagaż, ale zaraz potem pomógł jej wstać. Stwierdził, że niestety musi się kawałek przejść, ponieważ akurat w tym miejscu jest zakaz wjazdu. Oparła mocno dłoń o jego ramię, podskakując co chwilę. W ten sposób to się wykończy. Powinna potem go poprosić o pomoc w organizacji kul, bo inaczej uszkodzi drugą nogę.
            Widział, że nawet podskakiwanie ją boli. Brukowane uliczki nagle nie wydawały mu się tak malownicze przez tak nie przyjemny widok. Zerknął na Meg i zatrzymał ją.
            – Poczekaj tu chwilę. Zaniosę twój plecak do tej kawiarni i wezmę cię na ręce. To nie daleko, więc w ciągu dziesięciu minut nie tylko będziesz przy skuterze, ale też przyniosę twój plecak, dobrze?
            – Jaką mam gwarancję, że nie chcesz mnie okraść? Przecież to stary myk, w tym czasie możesz uciec ze wszystkim, co mam.
            – Gdybym chciał, już bym to zrobił, bella. – Chwycił jej dłoń i ściągnął z ramienia. – Poza tym, przecież możesz wyciągnąć wszystko, czego potrzebujesz na teraz, a co jest wartościowe i dopiero mogę cię odprowadzić na miejsce bez twojego dyskomfortu. – Nie czuła od niego wcześniejszego fałszu. Chciała mu zaufać. Cholera jasna. Była głupia, ale kiwnęła mu głową. Przepakowała tylko jedną saszetkę i pozwoliła mu odejść. Miała tylko nadzieję, że tego nie pożałuje. Cały czas miała go wprawdzie na widoku, ale nie wiedziała, gdzie stał jego skuter. Już po chwili stał przy niej ponownie z lekko ironicznym uśmiechem.
            – Zapraszam. – Uśmiechnął się szeroko, widząc jej zakłopotanie na widok jego szeroko rozłożonych rąk. – Chwyć mnie mocno za szyję, tylko nie duś. – Roześmiała się lekko. – Chcę jeszcze pożyć, Meg. Przyda mi się to. – Nie wiedziała, czemu cały czas się rumieni. Oplotła dłońmi jego kark. Poczuła, jak jedna z jego dłoni ląduje na jej plecach, a druga pod kolanami i już po chwili została podciągnięta gwałtownie w górę. Nie mogła uciszyć instynktownego cichego pisku, który wydostał się z jej ust.
            – Nie słyszałeś tego. – Zastrzegła. Jego szeroki uśmiech powiedział jej co innego.
            – Ja? – Udał niewinnego. – Niczego. Muszę cię lekko poprawić. – Podrzucił ją lekko w ramionach, dopasowując swoje ciało do tego chwytu. Dopiero teraz ruszył przed siebie, by zanieść ją do ich środka komunikacji.
            – Dziękuję. – Szepnęła cicho, całując go lekko w policzek. Czuła się bezpieczna. Miała tylko nadzieję, że nie była zbyt naiwna.


6 komentarzy:

  1. Luigi... jak ten brat Mario z gry! :) Spodobal mi sie fragment o Meg, mila odskocznia. Strasznie szkoda mi Allana, to pewnie dla niego duzy szok dowiedziec sie, ze matka go porzucila tylko dlatego zeby chronic go przed ojcem-tyranem.
    Co do Twojego kolejnego opowiadania. Nie spiesz sie, zajmij sie tym co uwazasz teraz za sluszne. Ale wiedz, ze bede czekala na kolejne chocby przez nastepne 3 lata! :)
    Pozdrawiam
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha :) Luigi jakoś mi pasowało :) Cieszę się, że podobał ci się fragment o Meg.
      Nie zamierzam się spieszyć, nie ma to sensu :) Chcąc by teksty były dobre :)
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  2. Ty to masz pomysły, że też chce ci się tyle wątków ciągnąć. Podziwiam. Muszę pisać że kolejny fantastyczny rozdział? No niech ci będzie że napisałam :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo, jak słodko ;) Meg znalazła swojego partnera. Ciekawe kiedy prawda o ich "drugiej naturze" wyjdzie na jaw... chociaż gdy będą to jeszcze przed sobą ukrywać to może być zabawnie ;) Nie mogę doczekać się ich dalszego spotkania ;)

    Biedny Allan. Trochę tych informacji poprzewracało jego świat. Teraz jakoś będzie musiał to sobie poukładać. Dobrze, że ma wsparcie w Lucasie. No i jestem też ciekawa jego spotkania z matką... Bo to raczej będzie ciężka i smutna historia z życia tej kobiety...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak :) Słodko, słodko :) Co do prawdy, zobaczymy, zobaczymy ;) A Allan no cóż. Świat mu się poprzewracał i zobaczymy co z tego wyjdzie.
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  4. Witam,
    matka Allana też jest zmienną, Meg spotkała swojego partnera i to w takich okolicznościach, ciekawe co z tego wyniknie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń