niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 22

Zapraszam :)

Rozdział 22


Allan dużo się nie pomylił. Nim wrócili do domu, pierwsze krople zdążyły spaść z nieba. W ciągu ledwie kilku chwil mżawka zmieniła się w wielką burzę z piorunami, rozjaśniającymi co chwilę niebo. Gdy tylko znaleźli się na ganku, obaj wiedzieli, że wieczór nie będzie dla nich łatwy. Liz płakała gwałtownie w ramionach Meg i nie dawała się uspokoić. Mężczyzna wziął ją na ręce, uprzednio ściągając mokrą koszulkę i kołysał lekko, nie chcąc dodatkowo jej pobudzać i stresować. Musiał zachowywać się spokojnie i kojąco, by i mała przestała się bać.
Odetchnął głęboko i położył palec na wargach dziecka, lekko je muskając. Nim się zorientował, był trzymany przez dwie małe, silne, obślinione rączki, które pomagały w gryzieniu palca.
– Osz ty mały złośliwcu. – Skrzywił się lekko na mocne ugryzienie i w miarę możliwości połaskotał ją lekko. Dopiero to zadziałało skutecznie. Twarzyczka dziecka była opuchnięta i czerwona od płaczu, z nosa wypływała wydzielinka, w kącikach oczu widać było jeszcze łezki. Allan westchnął lekko, patrząc na dziecko i wziął chusteczkę.
– Chodź, kochanie. Siądziemy z nią u niej w pokoju, co? – Po chwili siedział w wygodnym bujanym fotelu i kiwał się lekko z dzieckiem w ramionach. Nie tylko Liz przy tym zasypiała. Pocieszała go jednak myśl, że Marco i Sama przyłapał na dokładnie takim samym zachowaniu. W głowie pojawiła mu się ironiczna myśl: odpowiedzialni tatusiowie.
Spojrzał na Lucasa, który siedział wygodnie oparty o ścianę i obserwował go intensywnie.
–Hm? – mruknął do niego, chcąc wiedzieć, o co chodzi. W odpowiedzi otrzymał lekkie pokiwanie głową, dające mu do zrozumienia, że to nic ważnego. Mimo to  mężczyzna nadal obserwował jego reakcje i zachowania.
– Kto by pomyślał, że znajdę partnera z dzieckiem? – powiedział w końcu Lucas. All uśmiechnął się lekko ironicznie.
– Kto by powiedział, że będę miał za partnera niedźwiedzia z biznesem, który traktuje Liz(?) jak swoje własne dziecko? – W odpowiedzi otrzymał krótkie prychnięcie. – Gdybyś ty się widział, gdy opowiadasz o tych wszystkich planach, malowaniu, dodatkach. – Puścił mu oko.
– Uwierz mi, wolisz to, niż gdybym miał ci zacząć opowiadać o tym, jakbym ciebie zaczął malować.
– Bardzo mi się podoba ta myśl, kochanie. – Nie dowierzał swojemu kochankowi. – To co ciekawego możesz mi powiedzieć o tym, jakbyś mnie namalował? – Poczuł falę pożądania, na którą przełknął gwałtownie ślinę. Serce zabiło mu szybciej, źrenice rozszerzyły się, a ciało zareagowało raptownie.
– Najpierw bym cię rozebrał. – Chyba powinien to tu i teraz skończyć. Roześmiał się krótko i nerwowo na głęboki głos partnera.
– Miałeś mnie malować, nie rozbierać.
– Akt to też malunek. – Lucas posłał w jego kierunku szeroki uśmiech, a on poczuł, jak robi mu się cholernie gorąco. – Właśnie dlatego najpierw pozbawiłbym cię ubrań. Dopiero potem ułożył w odpowiedniej pozycji na jakimś wygodnym miejscu, na przykład naszym materacu.
– To ma być obraz, czy chcesz się ze mną kochać? – Musi położyć Liz w łóżeczku, bo za niedługo rzuci się na Lucasa. Mężczyzna najzwyczajniej w świecie go uwodził.
– Nie przerywaj, kochanie. Gdybyś już zajął swoją pozycję, sam bym się rozebrał i siadł na siedzisku. – Cholera. Widział ten obraz w głowie. Lucas przed sztalugą, z jedną nogą ugiętą w kolanie i wygodnie opartą szczebelek między nogami wysokiego taboretu, nagi, umięśniony i w świetle zachodzącego słońca. Już był podniecony. Jego oddech przyspieszył lekko.
– I co dalej? – zapytał zachrypniętym głosem. Przerwał kontakt wzrokowy z partnerem i ułożył wygodnie córkę w łóżeczku, przykrył śpiące dziecko pościelą, obok główki położył pluszaka i ponownie usiadł w fotelu.
– Prace nad tym obrazem byłyby bardzo długie i gorące. – Lucas hipnotyzował go nie tylko wzrokiem, ale i tym, co mówił, jak to robił.
– Tak jak sam przypuszczałem.
– Idealne słońce miałbym ledwie przez godzinę, każdego wieczoru. Po tym czasie mógłby zrobić o wiele więcej.
– Tak? – Kurwa, przeklął w myślach. Ciekawe, który z nich pierwszy ruszy na tego drugiego. Chciał się z nim pieprzyć. Szybko, gwałtownie i namiętnie.
– Kochanie, możemy spróbować już teraz tego, co mogłoby mieć miejsce każdego wieczoru, co ty na to? – Puścił mu oko, a on wstał gwałtownie, by podejść bliżej kochanka. Kucnął przed nim i pocałował zażarcie, przyciągając jego twarz błyskawicznie. Ich wargi zaczęły ocierać się o siebie. Cholera. Przegrał tę potyczkę.

***

            Następny dzień w klanie niedźwiedzi był dość smutnym wydarzeniem. Wszyscy zmienni lubili Meg, która zawsze promieniała uśmiechem i radością. Można by ją określić dobrą dusza klanu, przyszłą, dobrą matką.
            Allan musiał przyznać sam przed sobą, że młoda kobieta była urzekająca ze swoim uśmiechem, wieczną chęcią do pomocy. Im więcej pracowała, miała na głowie, tym szczęśliwsza była. Nie spodziewali się, że tak szybko zdecyduje się na wyjazd.
            – Cześć. – Dziewczyna jak zwykle promieniała z samego rana. Zazdrościł jej tego, chociaż sam czuł się szczęśliwszy i zrelaksowany.
            – Hej. Kawy? – Właśnie zalewał dwa kubki wrzątkiem, więc nie widział problemu, by i dla niej zrobić boski napój.
            – Poproszę. – Między nimi zapadła cisza. Co jakiś czas zerkał na nią, widząc, jak szeroki uśmiech zmienia się w dziwnie nieznany wyraz twarzy. –Allan, dzisiaj wyjeżdżam. – Odwrócił się do niej zdziwiony. – Wiem, że to irracjonalne, ale obudziłam się w nocy i pomyślałam, że czas najwyższy, by to zrobić. Jestem już spakowana.
            – Jeśli chcesz, chętnie cię zawiozę, gdzie potrzebujesz na „dzień dobry”.
            – Muszę się dostać na lotnisko. To ponad godzina drogi, więc nie musisz.
            – Zrobię ci śniadanie, a ty idź, sprawdź, czy masz wszystko. Potem pójdę z tobą po rzeczy, żeby wsadzić je do samochodu.
            – Muszę poinformować o wszystkim Lucasa. – Postawił przed nią kubek z kawą i swoje kanapki. Może je przygotować od nowa, a podejrzewał, że właśnie teraz przyda jej się ta odrobina energii.
            – Potem. Jedz. Wiesz, o której masz lot? Zabukowałaś coś czy wybierzesz na miejscu?
            – Po siedemnastej mam samolot, wolałabym być tam jednak chwilę po szesnastej. Ciężko mi będzie was pożegnać.
            – Czyli zdążymy nawet zjeść obiad. – Uśmiechnął się do niej i położył rękę na ramieniu. – Wyjaśnij mi tylko jedną rzecz. Co ci każe jechać? – Kobieta westchnęła lekko i spojrzała mu w końcu prosto w oczy.
            – Intuicja? Przeczucie? Nazwij to, jak chcesz. Wiem, że muszę to zrobić. Dlatego poczułam, że muszę właśnie dzisiaj wyjechać. Zazwyczaj się tym nie kieruję, a jednak…
            – Powiedzmy, że to rozumiem. W jakimś stopniu. – Napił się swojej kawy i zabrał do robienia sterty kanapek. – Dzisiaj to ja szykuję śniadanie dla wszystkich.
            – Współczuję. – Uśmiechnął się lekko, słysząc jej śmiech. – Pomogę ci. Zrobię wszystkim herbaty. – Największy problem w klanie zawsze pojawiał się przy robieniu napojów. Teoretycznie wszyscy pili prawie to samo, problem pojawiał się, jeśli chodziło o ilość danego produktu.
            Meg doskonale pamiętała, co powinna zrobić dla każdego domownika i dopiero po tym zaczęła pomagać Allanowi w robieniu kanapek. Nim część zmiennych zebrała się w kuchni, na stole znajdowały się trzy duże talerze z kanapkami i miseczki z twarogiem.
            Lucas uśmiechnął się, wchodząc do kuchni. No to już wiedział, gdzie podział się jego kochanek. Obudził go płacz Liz, musiał ją przebrać, zmienić pieluchę i umyć. Dopiero po tym zszedł z nią na dół, by zrobić jej mleko. Podobało mu się to, że All czuje się w ich klanie całkiem pewnie. Podszedł do niego od tyłu i przytulił, całując w policzek.
            – Hej, kochanie. – W odpowiedzi również otrzymał powitanie i szeroki uśmiech.
            – Odwożę dzisiaj Meg na lotnisko. Zostaniesz z małą, czy jesteś bardzo zajęty? – Lucas zaskoczony spojrzał na dziewczynę. Czując jednak dotyk kochanka na ramieniu, wiedział, że to nie czas i miejsce na tę rozmowę.
            – Jestem wolny. Zająłem się dokumentami z samego rana, dlatego dzisiaj ja dłużej spałem. – Przyciągnął Allana do siebie i pocałował głęboko. Nie zważał na zmiennych znajdujących się w pomieszczeniu i śledzących ich wzrokiem. Cholera, mieliby chociaż trochę przyzwoitości. Dopiero po chwili uwolnił partnera z uścisku i podziwiał lekki rumieniec na jego policzkach. W zamian za ten gest dostał lekko pięścią w ramię, na co się roześmiał.
            – Muszę zrobić mleko dla Liz, nakarmię ją i dopiero zjem śniadanie, więc upoluj coś dla mnie z tych kanapek. – Luc musiał przyznać sam przed sobą, że dobry humor partnera pozytywnie na niego wpływał. Nie stresował się tak jak na samym początku ich związku, nie uważał dokładnie na swoje słowa i czyny. Czuł się dobrze i komfortowo przy Allanie i wiedział, że jest to odwzajemnione.
            Spojrzał na młodą zmienną opuszczającą dzisiaj ich ziemię. W powietrzu czuć było z tego powodu przygnębienie, jednakże każdy dzielnie wspierał ją w decyzji. Nie spodziewali się, że tak szybko zdecyduje się na opuszczenie rodzinnego domu. Tym bardziej że według ich standardów dopiero zaczynała być dorosła. Nie zamierzał jednak jej zatrzymywać. Żyła na ich ziemi sama, w oddali miała mały domek. Została opuszczona przez rodziców krótko po urodzeniu. Nadal zastanawiał się, jak owi ludzie mogli to zrobić. Fakt, faktem, że zostawili ją dziadkom, którzy zmarli w trakcie ich walki o teren z ludźmi, ale nadal ich czyn pozostawał dla niego poza granicami logiki.
            – Alfo, czy jak zjesz, będziemy mogli porozmawiać? – Meg stanęła przed nim, pochylając lekko głowę.
            – Oczywiście. – Będzie musiał ją zapytać o powód tak nagłego odejścia. Dopiero potem będzie mógł ją bezpiecznie puścić w świat. A przynajmniej taką miał nadzieję.

***

            Cały dzień dłużył się Maxowi niemiłosiernie. Cholera jasna, sam nie wiedział, czemu aż tak wyczekiwał spotkania z dwójką zmiennych. Na dodatek atmosfera w domu nie była zbyt miła po tym, jak wszyscy dowiedzieli się o wyjeździe Megan.
            On sam rzadko kiedy podążał za pragnieniami serca, aktualna sytuacja była wyjątkiem, którego nawet nie próbował zrozumieć. Zazwyczaj był poważny, stonowany i racjonalny. Co mu odbiło do głowy? Co pewien czas w jego umyśle pojawiała się myśl, by zrezygnować ze spotkania, odwołać je, zanim będzie za późno.
            Na dodatek ze zgrozą pomyślał, że nie wie, w co się ubrać. Parsknął śmiechem na tę przebiegłą rzecz w jego głowie. Nie powinno mu aż tak zależeć, przecież wiedział, że ta dwójka jest ze sobą, a on stanie się tylko kimś, kim ci dwaj się pobawią.
            Wyjątkowo nie przeszkadzała mu ta myśl. Jego racjonalne myślenie wzięło w łeb, gdy najpierw Marco, a potem Sam wycałowali mu je swoimi wargami.
            – Pieprzeni zmienni – mruknął pod nosem. Krążył po pokoju, wydeptując powoli ścieżkę. – Ciągle tylko sprawiają problemy. – Gdy usłyszał pukanie do drzwi, odwrócił się gwałtownie i równie szybko je otworzył.
            – Cześć, kochanie. – Przywitał się przymilnie Marco, a Max z największą ochotą właśnie teraz zamknąłby mu ten pieprzony kawałek drewna przed nosem. – Przyszedłem ci powiedzieć, że na naszej randce będą obowiązywać luźne stroje. – Nie czekając na zaproszenie, mężczyzna przepchnął się obok niego i sam zamknął drzwi.
            – Dobrze wiedzieć – mruknął pod nosem. Nie rozumiał reakcji swojego ciała i umysłu na tego zmiennego. Czuł się przy nim bardziej pobudzony, rozentuzjazmowany, chętny do przygód. Przez tyle cholernych lat uczył się opanowywać swoje zachowanie, reakcje, a przy Marco i Samie wszystko to zanikało. Właśnie przez to czuł się zdezorientowany i nie wiedział, jak sobie radzić. Czuł się po prostu zagubiony tym, jak na nich reagował. Nigdy wcześniej nie czuł nic tak silnego, a to również go frustrowało.
            Nagle silne ramiona bety zawinęły się na jego ciele, przyciągając go. Uścisk początkowo był mocny, jak gdyby mężczyzna spodziewał się, że Max zacznie się wyrywać. Zamiast tego pierwszy raz od dawna poczuł się spokojny i położył mu głowę na ramieniu.
            Sądził, że Max od razu będzie chciał się od niego odsunąć, roztaczając ponownie wokół siebie granice. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Czuł, jak ciało człowieka rozluźnia się w jego ramionach, oddech partnera muskał mu szyję, a ręce przyszłego kochanka zaplotły mu się na pasie. Mógł tylko podejrzewać, w jakim stanie znajduje się Max od poprzedniego dnia.
On sam prawie nie zmrużył tej nocy oka, Sam natomiast wiercił się na łóżku, jak gdyby śniły mu się jakieś koszmary, co jakiś czas mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe dla niego słowa, marszczył twarz i wykrzywiał wargi. Do tej pory pomagało mu, jak przez sen się do niego przytulał… Tej nocy jednak dostał łokciem w brzuch, więc wolał nie zbliżać się do partnera, by nie wyglądać rano jak śliwka.
– Wszystko dobrze? – Wplótł dłoń w krótkie włosy przyszłego kochanka i kciukiem muskał jego kark w delikatnej pieszczocie. Chciał, by mężczyzna nie miał przy nich większych problemów czy stresów. Na początku zamierzał tylko powiedzieć mu, o której się widzą i by nie ubierał się zbyt poważnie. Widząc jednak, jak zdenerwowany jest Max, plany uległy szybkiej weryfikacji.
Nie chciał sam przed sobą przyznać, jak dobrze mu jest w ramionach zmiennego. Całe napięcie i niepokój ulotniły się z jego ciała, gdy tylko poczuł te dłonie muskające go w leniwej pieszczocie. Pytanie, które otrzymał, tylko utwierdziło go w tym, że mężczyzna zauważył jego stan.
– Tak. Już tak. Po prostu od wczoraj ja… – Zastanawiał się, co powinien powiedzieć, zrobić.
– Chyba wiem. – Marco musnął jego policzek wargami. – Dzisiaj na dodatek mamy trochę dziwny dzień w klanie, który niczego nie ułatwia. Zawsze ciężko jest się rozstać z kimś bliskim.
– Masz rację. Czuję się, jakbym był tu intruzem. – Uścisk zacieśnił się na jego ciele.
– Nie jesteś nim. I nigdy nie będziesz. Poza tym na dzisiejszą randkę powinieneś mieć zarezerwowany wyśmienity humor, a to zapewniają bąbelki! – Spojrzał na Marco zaskoczony i roześmiał się.       
– Chyba nie zamierzasz mnie upić? Bo wtedy randka z wami byłaby dość kiepskim pomysłem.
– O to nie musisz się martwić. Ale gorąca kąpiel z dużą ilością piany może ci pomóc. Zrelaksuj się, kochanie. – Ponownie pocałował go w policzek i puścił. – Jesteś spokojniejszy?
– Mhm. – Rzeczywiście tak było, co wprawiło go w lekki zdumienie.
– Za chwilę będziemy się żegnać z Meg. Chcesz iść ze mną i z Samem? – Prawnik kiwnął głową i wyszedł z mężczyzną. Wiedział, że Allana przez jakiś czas nie będzie w domu i nie był pewien, czy się z tego powodu cieszyć, czy też lepiej obawiać się zostania samemu na terenie Lucasa. Znał swojego przyjaciela, dlatego też podejrzewał, że ten powiedział swojemu partnerowi o tym, że Max był w nim długo zakochany.
Marco, czując nagłe spięcie przyszłego kochanka, spojrzał na niego zaintrygowany. Nie wiedział, jaki problem go gnębi. Ponownie się zatrzymał.
– Co jest, kochanie? Widzę przecież, jak reagujesz.
– Lucas mnie zabije. – Roześmiał się na to stwierdzenie.
– A dlaczego miałby to zrobić?
– Bo cholernie długo kochałem Allana. – Warczenie wydobyło się z krtani zmiennego. Teraz już wszystko rozumiał. Nie chodziło tylko o randkę, poza tym podejrzewał, że mężczyzna traktuje to jak żart, krótki romans. – Czemu do jasnej cholery warczysz?! – Oj tak. Podobało mu się to, że Max miał pazurki.
– Nadal go kochasz? – Zignorował drugie pytanie, nie zamierzając się w to teraz zagłębiać.
– Nie, poza tym ma partnera. – Cisnęło mu się na usta, by już teraz wyjaśnić przyszłemu kochankowi, że on również go ma, a nawet dwóch, ale ugryzł się mocno w język.
– Rozumiem. Chodź, nie mamy już czasu.

***

            Lucas nie spodziewał się, że pożegnanie z tak radosną kobietą jak Meg będzie trwało tak krótko. Wszyscy starali się jej nie zatrzymywać tylko ze względu na to, by nie spóźniła się na samolot. Jego siostra płakała i tuliła się do swojego partnera. Reszta kobiet zatrzymała ją, dając cicho wskazówki, które mogłyby się jej przydać w podróży. On sam stał obok Allana. Miał ją pożegnać jako jeden z ostatnich. Widział każdy uścisk, łzy skrywające się w kącikach oczu. Jego klan był z sobą zżyty, pomimo ich natury. Samotność mieli we krwi.
            – Alfo. – W końcu dziewczyna podeszła do niego i niepewnie go uścisnęła. Przytrzymał ją lekko.
            – Meg. Jesteśmy umówieni? – Wolał się upewnić, czy zna jego warunki.
            – Tak. Telefon raz w tygodniu, gdy zaczyna mi brakować pieniędzy, okradną mnie, czy inne tego typu rzeczy… Mam dzwonić. – Uśmiechnęła się do niego lekko. – Dziękuję.
            – Rób, co uważasz za słuszne. To twoje życie. Nie będę mógł cię chronić.
            – Zadbam o siebie. Wiem, że mam gdzie wrócić. – Ponownie go uścisnęła i odetchnęła lekko.
            – Zestresowana?
            – Bardzo, ale robię dobrze. – Obróciła się jeszcze do wszystkich, by im pomachać i wsiadła do samochodu. Allan pocałował Lucasa w policzek i zasiadł za kierownicą. Już po chwili jechali prostą drogą, pozostawiając ziemie zmiennych za sobą. Megan patrzyła w boczne lusterko, na oddalający się dom.
            – W każdej chwili możesz zrezygnować – odezwał się w końcu Allan. Obróciła się w jego kierunku. – Widać, że nie do końca chcesz wyjeżdżać. Nie jesteś tego pewna, prawda?
            – Nie. Coś mnie ciągnie do wyjazdu, nie jestem tylko pewna, czy się nie mylę.
            – A nawet jeśli, to co się wtedy stanie? – Wolał się upewnić, jak dziewczyna postrzega tę sytuację.
            – Chyba nic. Po prostu wrócę. – Popatrzyła na drogę. W pewnym sensie nie mogła się doczekać.
            –Wydaje mi się, że szukasz kogoś konkretnego, prawda? – Widział jej zaskoczoną minę. Prawda była jednak taka, że chciał pośrednio dowiedzieć się, czy tak naprawdę nie poznała kogoś przez Internet. Nie zakochała się i nie postanowiła wyjechać. Skupił się na drodze, mając nadzieję, że to pomoże jej zebrać myśli i mu odpowiedzieć.
            – Masz rację, chociaż nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. – Obrócił lekko głowę w jej stronę, dając znak, że słucha i ponownie odwrócił się w kierunku drogi. – Wiem, że jeśli wyjadę, to znajdę swojego partnera.
            – Poznałaś kogoś? – Upewnił się. Cała jej wypowiedź tak brzmiała.
            – Nie. Po prostu to czuję. Nazwij to babską intuicją. – Nie kontynuowali tego tematu. Allan wiedział, że musi jej zaufać. Kobieta wiedziała, co robi, pakując się w taką podróż. Zamiast tego zaczęli rozmawiać o niezobowiązujących tematach. Oboje czuli z powodu tej dziwnej rozmowy niedosyt, jakby coś im uciekło, coś ważnego.

            All musiał przyznać sam przed sobą, że nie wiedział, jak zareagować na słowa młodej kobiety. Nie mógł i nie chciał jej ograniczać, chociaż gdyby wydał jej taki rozkaz, zapewne już po chwili wracaliby do domu. Wiedział jednak, że musi ona popełnić swoje błędy. Jakie by one nie były. 

17 komentarzy:

  1. Mmmm... w Lucasie obudzila sie jakas dusza artysty :D. Strasznie mi sie to podoba. Mam nadzieje, ze Meg znajdzie sobie kogos. Wydaje sie byc swietna dziewczyna - zawsze wesola z usmiechem na twarzy. A Marco z Samem... no nie mam do nich slow :). Wariaci i tyle! :D
    Pozdrawiam
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Cieszę się, że ci się podoba :) Co do Meg - to się jeszcze okaże :) A Marco i Sam... Masz rację. Wariaci ;)
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  2. Niesamowicie wciągający rozdział :)

    Gusia

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, super kocham zmiennych:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za rozdział.Alfy szczęśliwe i o artystycznych zapędach,chwile spokoju pomiędzy ząbkowaniem.Max coraz bardziej zainteresowany Marco i Samem.Zobaczymy co wymyślisz aby nasz trójkąt zadziałał.Meg rusza w podróż z misją ,ma nadzieję ,że znajdzie partnera,.Pododna dziewczyna ze smutną przeszłością ,zasługuje na szczęście.Wielkie dzięki.Pozdrawiam Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dziękuję za czytanie i komentowanie :) Oj tak. Chwila spokoju się przydaje.
      Co wymyślę? To się zobaczy. Jeśli chodzi o trójkąt i Meg.
      Pozdrawiam.
      LM

      Usuń
  5. Myślę, że gdyby prawnik dowiedział się że ma partnerów , to byłoby mu lepiej. W końcu na razie boi się, że się nim bawią i będzie zbędnym balastem tej dwójki. Myślę, że na początku by się wystraszył, ale potem by nie miał nic przeciwko.
    Choć kto to wie, czego można spodziewać się po Max'ie. Cieszę się, że Allanowi i Lucasowi tak dobrze się układa. Są uroczą parą, pełną miłości.
    Rozdział jak zawsze fantastyczny i czekam na ciąg dalszy.
    Życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie jestem na bieżącooo...
    Ach, to niebezpieczne spanie razem... to łokieć w żebra, to całus w usta :P Max to geniusz! Też chcę być zmienną! Albo zmiennym, obojętnie. Dorwać Max i... Awww :3 Wiesz co? Pierniczę wszystko i czytam Twoje opowiadanie od początku, gdyż chcę ciąg dalszy! :3
    Powyższe zdanie jest zupełnie nielogiczne, ale okay...
    Weny!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo!
      Tak. To spanie razem to takie zagrożenie, że aż straszne! Dorwiesz Maxa i Marco z Samem obgryzą ci ręce :D
      HAhahaha. Cieszę się bardzo że czytasz tekst od początku :) Rozumiem je! :D
      Miłego czytania :)
      LM

      Usuń
    2. Tia, trzy razy już czytałam od początku do końca :o

      Usuń
  7. Nie mogę doczekać się randki. Jestem ciekawa jak będzie wyglądała xD.
    Oby podróż Meg się opłaciła.
    Pozdrawiam i weny winszuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo ich randka! :D Co do podróży Meg to się okaże :)
      Pozdrawiam :)
      LM

      Usuń
  8. Super, że u Lucasa i Alla wszystko się układa. A ich rozmowa o malowaniu i sztuce była genialna ;) Można praktycznie poczuć te emocje miedzy nimi ;)
    Oj coraz ciekawiej miedzy naszą trójką bohaterów. Z niecierpliwością czekam jak oni sobie poradzą z tą sytuacją...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Malowanie i sztuka :D :D Cieszę się, że można poczuć emocje między nimi:)
      Pozdrawiam
      LM

      Usuń
  9. Witam,
    cudowny rozdział, to malowanie ach, Meg wyjeżdża, a jak widać Max dobrze się czuje przy nich, choć wydaje mi się, że Allan powinien mu powiedzieć, że jest ich partnerem, bo cały czas uważa, że jest kimś w rodzaju zabawki....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń