Kochani!
Mam dla was ważną informację! Od 13 do 20 września mnie nie ma ;) W związku z tym, nie będę odpowiadać na komentarze, zapewne zacznę nadganiać je dopiero 22 :D
Notki będą o czasie. Jeżeli nic się nie pojawi, bardzo proszę, dajcie znać Luanie, ponieważ zawsze na czas wyjazdu ma dostęp do mojego konta.
Do napisania po 20 :)
Pozdrawiam
LM
P.S. W tym tygodniu jeszcze odpowiadam na komentarze :)
Rozdział 27
Marco i Sam
stali ramię w ramię u jubilera. Zamierzali kupić trzy identyczne, proste, złote
obrączki. To dlatego tak chętnie dzisiaj pojechali do miasta pozałatwiać pewne
sprawy za Lucasa. W nocy zostawił im kartkę, co takiego muszą wykonać, ponieważ
on sam jest nie do życia. Obaj dobrze wiedzieli, gdzie znajdował się przez
ostatnie dni, tym chętniej więc pojechali pozałatwiać wszystkie najważniejsze
sprawy.
– Co
sądzisz o tej? – Marco wskazał kochankowi prosty krążek.
– Nie. Jest
zbyt delikatna. Potrzebujemy czegoś grubszego i szerszego. Ta jest zbyt…
– Kobieca.
Masz rację. Pasuje na niewielką dłoń. – Dopiero przyglądając się obrączce,
zauważył, że w ogóle nie pasowałaby do Maxa, a co dopiero do nich. – A ty
zdążyłeś coś wybrać? – Spojrzał na Sama i potarł lekko jego ramię.
– Co
powiesz na te? – Rzeczywiście wskazane przez partnera krążki były odpowiednie.
Młoda dziewczyna na początku chciała im pomóc coś wybrać, ale stwierdzili, że
dadzą sobie radę sami. Teraz natomiast chcieli je przymierzyć. Wiedzieli, że to
dość odważny i szybki krok, ale chcieli, by każdy wiedział, iż Max jest ich.
Wątpili, by ktokolwiek podrywał zajętego mężczyznę. Mogli się mylić, ale na
razie sam ogólnie przyjęty symbol związku by im wystarczył.
– Idealne.
Możemy panią prosić? – Dziewczyna podeszła do nich z uśmiechem.
– W czym
mogę pomóc? – Spojrzeli na nią.
– Chcemy
przymierzyć te obrączki. – Sam pokazał palcem, o która biżuterię mu chodzi.
Wzięli od ekspedientki pudełeczko i przymierzyli po jednej obrączce. Kobieta
obserwowała ich uważnie, uśmiechając się ledwie zauważalnie. Sam miał dłuższe,
ale szczuplejsze palce, natomiast Marco krótsze, o grubszej budowie.
Zastanawiali się jednak, jak trafić w rozmiar Maxa. Tu leżał główny problem.
Nie mieli pomysłu, co zrobić, by się tego dowiedzieć.
– Zawsze
możemy zdjąć rozmiar, jeżeli panowie tego zechcą. I wtedy wykonamy obrączki na
zamówienie – zaproponowała dziewczyna. – Okres oczekiwania trwa od tygodnia do
miesiąca. Zależy od ilości innej biżuterii, którą zlecono nam wykonać.
– Niech nam
pani lepiej powie, jak zdjąć rozmiar z pierścionka od osoby, która w ogóle nie
nosi biżuterii. Nie mamy pomysłu, jak to zrobić.
– Za pomocą
nitki, jak ta osoba śpi. Zawiązać ją lekko na supełek, zawsze łatwiej jest
zrobić trochę większą obrączkę niż za małą. Albo można poprosić jakiegoś
znajomego, by wybrał się z tą osobą po pierścionek dla swojej wybranki, pomógł
wybrać i ewentualnie go przymierzył.
– To jest
myśl. A coś więcej? Jesteśmy w tym zieloni. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
– Zawsze
można poprosić, by ta osoba sama przymierzyła pierścionek. – Sam skrzywił się
brzydko.
– W tej
kwestii to będzie cholerny problem. – Marco kiwnął głową na znak zgody z
partnerem. – A czy będzie możliwość wykonania trzech obrączek? – Zaskoczona
mina kobiety jakoś ich nie zdziwiła.
–
Oczywiście. Potrzebne będą tylko ich rozmiary. Podejrzewam, że to dla panów?
– Tak. I
dla naszego partnera.
– Nie ma
problemu. Będę tylko musiała zanotować rozmiar palca. – Kobieta podała im
zwykłe krążki do określenia ich rozmiaru palca i spisała je na kartce.
– Czy po
prostu ryzykujemy i kupujemy rozmiar na oko? – Marco spojrzał na kochanka. Nie
chciał niepotrzebnie czekać i zastanawiać się, jak to wszystko rozegrać. –
Najwyżej się ją zwęzi lub poszerzy.
–
Gratuluję, kochanie, doskonały pomysł – powiedział Sam z przekąsem. Spojrzał na
krótką notatkę kobiety i ich palce. Próbował sobie przypomnieć dłonie Maxa,
ale, cholera, to było ciężkie. – On ma coś pomiędzy nami. Skoro ty masz
dwudziestkę, a ja szesnastkę, obstawiałbym rozmiar siedemnaście lub
osiemnaście.
– A pani
jak sądzi? – Wilk przewrócił oczami. No tak, Marco zawsze musiał się u kogoś
upewnić, co do wyboru tego typu rzeczy.
–
Proponuję, byście panowie wzięli większy rozmiar. Palec czasem lubi spuchnąć, a
wtedy nie będzie konieczne, by panów partner musiał ściągać znak oddania.
Luźniejsza biżuteria nie musi spadać z palca.
– W takim
razie będą wszystkie trzy – zadecydował. Marco tylko musiał wyciągnąć na nie
pieniądze. Roześmiał się, widząc spojrzenie kochanka. – Też cię kocham. –
Musnął lekko jego usta, gdy ekspedientka wyszła na zaplecze. – Będą dla nas
idealne.
– Oj tak. W
końcu was mam. – Marco puścił mu oko, po czym obrócił się w stronę kasy, by
zapłacić zaliczkę.
***
Meg
naprawdę spodziewała się tego, że zostanie okradziona. Tak się jednak na
szczęście nie stało. Luigi rzeczywiście najpierw zawiózł ją do hotelu, pomógł
jej wnieść rzeczy, po czym napisał na kartce adres, pod który jadą. Zaskoczył
ją.
– Wiem, że
możesz mi na razie nie ufać, a chcę, byś się czuła bezpieczna. – Zmarszczyła
lekko brwi. W tej całej sytuacji było coś dziwnego, innego, jakiś element nie
pasował, tylko jeszcze nie wiedziała, który.
– Dzięki.
Napiszę mojemu przyjacielowi, że dotarłam. – Rzeczywiście wysłała do Lucasa
sms–a z informacją, że dotarła do Włoch i że jest w hotelu. Nie poinformowała
go o niczym więcej. Byłby gotów wskoczyć w pierwszy samolot i ją uratować.
Intuicja
mogła ją zawodzić, ale wyczuwała przecież zapach mężczyzny, nie mógłby jej
skłamać. Przynajmniej taką miała nadzieję.
– Możemy
się zbierać na obiad do twojej rodziny. – Uśmiechnęła się lekko do niego.
Ponownie wziął ją na ręce, tym razem nie popisując się zanadto. – Ej. –
Roześmiała się. – Umiem chodzić.
– Wiem. – Cholera,
czuła przyciąganie do tego Włocha. – Ale nie musisz szkodzić swojej nodze,
skoro ja bez problemu mogę cię ponieść. Zresztą i tak postawię cię dopiero przy
skuterze. – Dawno nie czuła się aż tak skrępowana. Policzki paliły ją żywym
ogniem, co zapewne doskonale było widać.
– Nie
możemy iść gdzieś indziej zjeść? – zapytała. Cholera, znała go od godziny
maksymalnie i już miała poznać jego rodzinę. On chyba zwariował.
– Mamma
byłaby niepocieszona. – Przeciągnięta spółgłoska nie uciekła jej uwadze. – Zresztą
już się nie wymigasz. Powiedziałem, że przyjdziesz. – Jęknęła cicho.
– No
dobrze. W razie czego musisz mnie ratować, bo sama nie dam rady uciekać z tą
nogą. Pasuje?
– Tak. –
Podali sobie dłonie i roześmiali się. – Nie będzie tak źle.
Oprócz tego,
że musiał przekonać ją do zostania z nim i wytłumaczenia jej, że jest zmiennym.
To będzie ciężkie. Dziewczyna może popaść w obłęd, traumę czy jakkolwiek by to
nazwać. Powinien ostrzec jednego z braci, by ci się nie wygadali.
– Muszę
tylko napisać sms–a do brata, że jedziemy. – Kiwnęła mu głową. Zaczynała się
stresować. Cholera. Wpakowała się chyba w kłopoty, z drugiej strony wolała
sprawdzić, co ją czeka. W razie czego poradzi sobie z kilkoma typkami, jeżeli
tylko się zmieni. Wiedziała, że to kwestia chwili w jej przypadku, a z nich
może zostać tylko papka.
Dwadzieścia
minut później stali przed średniej wielkości domkiem na obrzeżach miasta.
Musiała przyznać, że widoki stąd są nieziemskie i już zakochała się w tym
urokliwym miejscu. Obok budynku zauważyła otwarty garaż. Gdyby nie drewniana
szafa stojąca pośrodku pomyślałaby, że służy do trzymania w nim samochodu.
Widok, który miała przed oczyma, dał jej jednak do myślenia.
– Piękna
szafa.
– Dziękuję. Muszę ją jeszcze
skończyć. Chodź, zobaczysz ją z bliska. – Zamiast skierować się wpierw do domu,
mogła zobaczyć jego zakład pracy. W warsztacie było mnóstwo narzędzi, których
nie umiałaby nazwać. Podeszła bliżej.
– Mogę dotknąć? – Wolała zapytać,
niż potem zniweczyć kilka godzin jego pracy.
– Tak. Jeszcze nie jest
skończona, więc nie mogłem jej niczym dodatkowo pokryć. – Misterne żłobienia u
góry dodawały wielkiej szafie miękkości, łagodziły surowe kształty. Mogłaby tam
schować wszystkie swoje ciuchy, a i tak zostałoby dużo miejsca. U góry
wyżłobione zostały kwiaty, były pięknie wykonane, gdyby je pomalować, mogłyby
udawać żywe. Do tego wąż ledwie widoczny między nimi… Miała przed sobą ogrom
pracy i czasu, a przy tym niezwykłą precyzję. Spojrzała zaskoczona na Luigiego.
– Sam to wszystko robisz? – Nie
mogła uwierzyć.
– Tak. Dostałem zlecenie od
jednego z urzędników. Mogłem zrobić z nią, co chciałem, byleby wyglądała ładnie
i pasowała do wnętrza jego domu. Nie licząc oczywiście finansów.
– Rzeczywiście coś pięknego. –
Dotknęła dłonią małego przebiśniegu.
– No, bracie, nie podrywaj jej
już tak na swoja pracę i przedstaw nam ją. – Wyczuła pojawienie się kilku
mężczyzn za nią. Odwróciła się w ich stronę, a Luigi chwycił ją w pasie i
uśmiechnął się.
– Meg. To są moi bracia. Ehm.
Dużo ich. – Widząc wyszczerzone w uśmiechach twarze, sama nie mogła powstrzymać
tego gestu. – Giovanni – wskazał na wyglądającego na najstarszego z nich
bruneta z ciepłym błyskiem w oku – Alberto – drugi w kolejności był szatyn dużo
niższy od starszego z braci, który, z tego, co zdążyła zauważyć, był bardzo
energiczny. Od razu jej pomachał i cały czas się wiercił. – Claudio. – Luigi
wskazał na kolejnego z braci. Ten był podobny do samego Luigiego, jak gdyby
ktoś zdjął z niego skórę i wsadził na młodszego brata. – Francesco. – Zauważyła
skrzywienie warg człowieka na swoje imię, pochylił lekko przed nią głowę, przez
co nie mogła powstrzymać uśmiechu. – No i najmłodszy z nas Vincento. – Na jej
oko chłopak miał jakieś szesnaście lat. Wszyscy byli do siebie bardzo podobni.
Na dodatek mieli typowe imiona, które bezspornie kojarzyły się z ich krajem.
Zaczynała się obawiać spotkania z jego rodzicami.
– Dzień dobry. – Powiedziała po
włosku. Przedstawiła się i nim się obejrzała, została przywitana przez każdego
z mężczyzn gwałtownym uściskiem. Czuła się zszokowana ich przekomarzaniem,
szturchaniem, każdy jednak uważał, by nie zrobić jej krzywdy i nie urazić jej
nogi. Z tego wszystkiego prawie zapomniała o bólu. – Jesteście bardziej żwawi
niż moja rodzina, a to już wyczyn. – Ponownie wróciła do angielskiego, bo nie
rozumiała większej części tego, co do niej mówili.
– Jeszcze cię któryś poderwie,
uważaj. – Luigi puścił jej oko i pomógł przejść do domu.
– Może się na to zgodzę. –
Roześmiała się krótko, starając ukryć swoje zmieszanie. Jak niby miała mu
powiedzieć, kim jest.
– Chodź – szepnął. Musiał
powstrzymać chęć wydobycia z siebie gardłowego odgłosu. Nie jego wina, że nie
zamierzał się dzielić swoją partnerką. Na dodatek tak cholernie ładnie
pachniała, a zapach ten kojarzył mu się z przytulnym domem.
Na szczęście nie zamierzali
zaprowadzić jej do salonu, głośne rozmowy odbywały się w kuchni, gdzie została
skierowana. Chwile im zajęło przejście po kilku schodach, nie chciała pozwolić,
by mężczyzna znów ją niósł. Może jak wróci do pokoju i uda jej się zmienić, to
noga chociaż trochę się wzmocni. Miała taką nadzieję.
– Mamma. – Jej przyszły partner
ugiął głowę przed matką. W tym momencie uświadomiła sobie, że ma do czynienia
ze zmiennymi. Od żadnego z mężczyzn nie wyczuła tej specyficznej nuty
zapachowej. Poczuła się przy nich bezpiecznie, przez co jej zmysły nie
zadziałały tak, jak powinny. Ona również ugięła głowę, okazując uległość przed
ciemnowłosą kobietą. Nigdy by nie powiedziała, że urodziła sześciu synów. Tym
bardziej nie dałaby jej prawie sześćdziesięciu lat, ponieważ właśnie tyle mogła
mieć alfa watahy. Była wśród wilków. Znowu. Chichot losu.
– Niedźwiedzico, nasze progi są
dla ciebie otwarte. Witaj w domu. – Spojrzała zaskoczona na kobietę. Spojrzenie
każdego mężczyzny znajdującego się w kuchni spoczęło na jej osobie.
– Dziękuję. Nazywam się Megan
Powerful. – Alga uśmiechnęła się łagodnie.
– Giulia D’Angelo.
– To ty jesteś…? O cholera! –
Vincento roześmiał się głośno. – Luigi tego się można było spodziewać. Spotkasz
piękną dziewczynę na ulicy i nawet nie rozpoznasz, że jest zmienną. – Giovanni
uderzył młodszego brata lekko po głowie. Meg spojrzała na swojego przyszłego
kochanka.
– Jesteś moim partnerem.
– Jesteś moją partnerką –
powiedzieli w tym samym czasie. W kuchni zaległa cisza.
***
Allan
siedział na ziemi przy Liz. Mała leżała na kocyku, a właściwie próbowała
raczkować. Skoro opanowała już przewracanie się na brzuch oraz unoszenie
główki, podejmowała kolejne kroki w rozwoju. Widząc, jak mała trzyma się na
wyciągniętych rączkach, prawie od razu podsunął jej między nie poduszkę. Liz
chwiała się jak liść na wietrze, a łokcie co rusz się uginały nienawykłe do
ciężaru.
– Bruu,
btumm. – Jego księżniczka wydawała dziwne dźwięki od przypominających od dawien
dawna znane brum, brum po piski i śmiechy. Ślina spływała jej po brodzie,
powodując u dziecka jeszcze większą dawkę uciechy.
– Powiedz
„tata”, maleństwo. – All odwrócił się roześmiany do Lucasa. Pokręcił głową z
niedowierzaniem.
– Nie za
dużo żądasz? – Pocałował partnera w policzek. – Dopiero uczy się raczkować, a
ty już chciałbyś być nazywany ojcem. – Kochanek pogroził mu palcem przed nosem.
– Patrz, ile jej to frajdy sprawia.
– Uśmiech
sam się ciśnie na usta, co? – Musnął lekko wargami ucho wilka. Poczuł lekkie
drżenie jego ciała. Chciał się z nim kochać. Potrzebował go, owiniętego nogami
wokół jego ciała.
– Tak –
wychrypiał lekko Allan. Niedźwiedź usiadł zaraz za nim, tak by móc od tyłu
przytulić partnera. Nogi ułożył wygodnie zaraz obok jego, a ręce położył na
brzuchu. Lekko ostry wzrok partnera wywołał w nim dawkę dobrego nastroju. –
Luc. – Usłyszał w jego głosie ciche ostrzeżenie.
– Hmm? –
Udał niewiniątko, wsuwając obie dłonie pod koszulkę wilka. Zamierzał go
doprowadzić do szału, a wieczorem kochać się z nim do oporu. Muskał lekko ciało
zmiennego, pobudzając jego wyobraźnię.
– Dobrze
wiesz. Ktoś może tu wejść w każdej chwili.
– I co?
Zobaczy tylko tyle, że się do siebie tulę.
– Chciałeś
chyba powiedzieć, że mnie molestujesz. – Parsknął śmiechem, gdy palce kochanka
poruszyły się na jego bokach. On też potrzebował bliskości niedźwiedzia. Sama
ich rozłąka spowodowała w nim tęsknotę, a wieści o tym, co go czeka, nie
napawały go optymizmem. Może przecież zdarzyć się tak, że przez jakiś czas nie
będzie mógł się z nim kochać.
Odwrócił
głowę do partnera i musnął jego wargi. Potrzebował tego, zresztą dość szybko
odkrył, że nie potrafi się na niego wściekać. Co z tego, że rano się na niego
wkurzał, skoro już teraz miał ochotę rzucić mu się w ramiona. Ich lekkie
pieszczoty przerwał telefon Luca.
– Odbierz.
– Yhym. –
Zanim jednak tak się stało, na jego wargach wylądowało jeszcze kilka ciepłych
pocałunków.
– Już –
mruknął, odrywając się od warg partnera. Mogło to być w końcu coś ważnego.
– Tak,
mamo? – Miał ochotę się roześmiać, słysząc potulny głos Luca. – Gdzie jesteś? –
Jego wystraszona mina spowodowała większą salwę śmiechu, czując, jak kochanek
próbuje się podnieść, by otworzyć drzwi wejściowe. – Już cię wpuszczę. Chwilę.
– Rozłączył się i zrozpaczony spojrzał na niego. – Przyjechała moja matka. Chce
was poznać. Osz kurwa. Koszmar się zaczyna. Przecież ona będzie tu gruchać nad
Liz przez kolejne kilka tygodni. – Allan roześmiał się głośno. Z rozmów, które
prowadził z kochankiem, mógł wywnioskować, że kocha on swoją matkę. W
szczególności wtedy, gdy jest daleko i nie zamierza wtrącać się w jego życie.
Liz również wydawała bulgoczące dźwięki przypominające śmiech. Musiał jej
otrzeć ślinę z brody.
– Idź jej
otwórz, kochanie. Na pewno nie cieszy jej czekanie na zewnątrz. – Dopiero te
słowa jak gdyby otrzeźwiły Lucasa i ruszył on do drzwi. Allan wziął pieluchę i
wytarł dziecko. Gdy wziął ją na ręce, mała prawie od razu wsadziła sobie
piąstkę do buzi, ssąc ją namiętnie. Skierował swe kroki do holu, chcąc zobaczyć
matkę swego partnera. Zanim jednak udało mu się wyjść z pokoju, jego kochanek
podszedł do niego.
– Mam
ochotę uciec jak dzieciak. Ta kobieta mnie przeraża. – Spojrzał w rozbawione
oczy partnera. No tak. Allan miał z niego ubaw, a on naprawdę najbardziej
kochał swoją matkę na odległość. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie na długo,
bo kompilacja dwóch teściowych w tym jednej z głęboką traumą, Sam i Marco
planujący oświadczyć się Maxowi, budowa hotelu, ząbkowanie Liz, wyjazd Meg,
pomoc Allanowi po tym, co usłyszy i
jeszcze zapewne wiele innych drobnych sytuacji, może go przytłoczyć.
– Dzień
dobry, kochanie. Ty musisz być All, o którym tyle opowiadał mi mój syn, a to
musi być moja słodka wnuczka. – Kobieta uścisnęła go lekko i spojrzała na Liz.
– Osz ty okruszku. Jesteś pięknym dziubkiem babci, co? – Musiał przyznać, że
nie spodziewał się, iż ot tak zostanie zaakceptowany. O Liz się nie martwił,
zdążył zauważyć, że podbijała serca wszystkich napotkanych na swej drodze ludzi
czy zmiennych.
– Może
napije się pani czegoś? – zaproponował, nie wiedząc, jak się do niej zwracać.
– Mów mi
„mamo”. – Widząc drgnięcie ciała wilka, domyśliła się, że powiedziała coś źle.
Lucas nie rozmawiał z nią często, tym bardziej więc nie mówił za wiele o swoim
partnerze. – Albo Ines. Ewentualnie pani Ines, ale to tylko w sytuacji, gdy nie
będziesz mógł się przekonać do poprzednich wersji. – Wydawało jej się, że
wybrnęła brawurowo z sytuacji. Cieszyła się, że również Allis jest w ciąży. W
końcu jej młodsza latorośl nie będzie czuła aż tak silnego instynktu
opiekuńczego.
– Dobrze. W
takim razie, czego się napijesz?
– Kawy. Z
mlekiem. Pół na pół. Bez cukru. Mogę tę kruszynkę? – Nie mogła powstrzymać się, by chociaż na chwilę nie potrzymać jej
na rękach.
– To my za
chwilę wrócimy, rozgość się – powiedział Lucas i szybko wyciągnął kochanka z
salonu.
Robiąc kawę
w kuchni, Allan znów został przyciągnięty w ramiona partnera. Obrócił się do
niego, opierając wygodnie o blat.
– Nie było
tak źle. – Pocałował go lekko w usta. Cieszył się, że w końcu poznał matkę
Luca. Instynktownie ją polubił.
– Nie, ale
i tak wolałbym ten czas spędzić tylko z tobą i Liz. Może tylko z tobą.
– Nie
możemy co chwilę oddawać jej komuś innemu pod opiekę.
– Dlaczego?
– Ciepłe wargi skubiące płatek ucha skutecznie rozproszyły jego myśli.
– Bo
jesteśmy jej ojcami. – Dłonie głaszczące mu plecy kusiły przyjemnością. Położył
swoje dłonie na biodrach kochanka, kciukami zahaczając o szlufki.
– Kocham
cię. – Tak, on też czuł to samo do swojego partnera. Przyciągnął go do
głębokiego pocałunku. Teściowa może przecież chwilę poczekać na kawę.
Co tak mało, kurcze no, piszesz świetnie, masz genialne pomysły, a strasznie małe rozdziały. Co nie zmiania faktu że nadal kocham tę historię. I nie mogę się doczekać co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się tych zaręczyn!! :D Mina Maxa będzie bezcenna. :) Partner Meg taki głupiutki, że nie poznał zmiennej. I to wilczek~! OMG jak ja je kooocham~! <3 A gdy babunia przyjechała to zaczęłam się rechać pod nosem. Ach te babcie i ich miłość do wnucząt. :p >.< Heheszki~! XD Rozdział jak zawsze subcio i czekam na wiecej. :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłego wyjazdu ^.^ #Kimie
Podobała mi się scena u jubilera,jestem ciekawa jak panowie poradzą sobie z oświadczynami.Rozbrajajacy byli,ale słodcy w swej bezradności ,wybieranie rozmiaru na oko.Szykuje sie najazd mam .Lukas przerażony wizytą swojej.Kocha ją ,ale to trudna miłość,najlepiej na odległość.Czekam na przybycie mamy Allana,zobaczymy co z tego wyniknie,one obie w ich domu.Dziękuję i pozdrawiam Beata
OdpowiedzUsuńCieszę się, że podobała ci się scena z jubilerem :) Dobrze to określiłaś. Trudna miłość :) Najlepsza na odległość :)
UsuńPozdrawiam
LM
Lucas bardziej "boi sie" swojej matki, niz Allan tesciowej, hahaha :D. Swietnie wybrnelas w sytucji z Meg. Marco z Samem sa strasznie niecierpliwi, ale znajac ich zapewne trafili z rozmiarem obraczki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
xjudass
Lucas jest po prostu wyjątkowy! Dlatego obawia się wizyt swojej matki :D Uwielbia ją na odległość :D A co do Marco i Sama - zobaczymy :)
UsuńPozdrawiam
LM
Przeczytałam rozdział ten i zaległy i stwierdzam, że czasem dobrze tak zostawić sobie coś na potem. Oczywiście po przeczytaniu rozdziału 27 niedosyt na więcej jest, ale nie taki jakbym przeczytała sam 26 i musiała czekać tydzień czy więcej.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest fantastyczne. W każdym rozdziale dzieje się coś ciekawego, co podbija moje serce. I te wybieranie pierścionków, po prostu wspaniałe. A najbardziej podoba mi się, że Meg spotkała partnera. I dobrze, że oboje siebie zaakceptowali. Mam nadzieję, że będzie jeszcze jakieś wtrącenie w twoim opowiadaniu, dotyczące jej życia.
Rozdział super ;)
OdpowiedzUsuńWybieranie obrączek przez chłopaków było genialne... choć oczywiście najważniejsze, że sobie w końcu poradzili ;) Teraz nie mogę doczekać się momentu wręczania tych obrączek ;)
No i Meg też trafił się wilk ;) Chociaż zastanawiałam się kim okaże się Luigi ale na wilka nie stawiałam... Jestem bardzo ciekawa ich dalszych losów bo strasznie fajnie się o nich czyta.
Dobrze, ze All i Luc mają chwilę wytchnienia. Chociaż z wizyty babci Liz cieszy się chyba bardziej "zięć" niż własny syn kobiety ;) Ale świetnie i śmiesznie to wygląda gdy potężny niedźwiedź obawia się wizyt własnej matki. Chyba Allan będzie się jeszcze długo nabijał z tego faktu...
Pozdrawiam
Cieszę się, że rozdział ci się podobał :) Hm :) Co do obrączek - tak najważniejsze, że sobie poradzili :)
UsuńTak, Meg trafił się wilk :D Jednak :D
Lucas jest jedyny w swoim rodzaju :) Właśnie dlatego boi się własnej matki :D A właściwie jej wizyt :D
Pozdrawiam
LM
Witam,
OdpowiedzUsuńha mają szczęście odnajdować swoich partnerów wśród zmiennych wilków ;] cudownie, że chcą się oświadczyć Maxowi, Lucas i jego zachowanie to było boskie, och Luigi ma naprawdę wielką rodzinę...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia